25 listopada „Tygodnik Żużlowy” obchodzi swoje 35-lecie. Czy pamięta Pan początki? Skąd pomysł na żużlową gazetę?
W zawodzie dziennikarskim pracuję prawie 50 lat. W czasach PRL-u pracowałem w „Wielkopolskim Wydawnictwie Prasowym” i pełniłem funkcję redaktora naczelnego „Panoramy Leszczyńskiej”. W tym czasie w Lesznie były organizowane Drużynowe i Parowe Mistrzostwa Świata. Wcześniej byłem wiceprezesem Unii, więc zaproponowano mi prowadzenie biur prasowych. Wówczas poznałem wielu wspaniałych dziennikarzy, którzy zajmowali się sportem żużlowym i wtedy pomyślałem, iż można stworzyć gazetę żużlową. Taką propozycję złożyłem ówczesnemu dyrektorowi Wydawnictwa Prasowego w Poznaniu, ale nie był zainteresowany. Kiedy zmienił się ustrój polityczny w Polsce, to zrezygnowałem z pracy z RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Wtedy postanowiłem skorzystać ze swojego doświadczenia dziennikarskiego i kontaktów i utworzyć pismo „Na Wirażu”. Miałem przyjaciela, który był tym zainteresowany, ale on chciał stworzyć wydawnictwo prasowe i powstało „ABC” w Lesznie, które do dzisiaj się utrzymuje. Wówczas to była codzienna gazeta, a dzisiaj pojawia się raz w tygodniu. Niestety możliwości finansowe wydawcy się skończyły i zostaliśmy na lodzie. „Na Wirażu” przestało się ukazywać. Nie chciał tracić tego dorobku i kontaktu z dziennikarzami.
Po rozmowach z wieloma z nich postanowiłem utworzyć „Tygodnik Żużlowy”. Oczywiście na początku mieliśmy bardzo dużo problemów, ponieważ poprzedni wydawca starał się rzucać nam kłody pod nogi, ale udało się pokonać problemy i konkurencję. Wówczas ukazywały się jeszcze 2 tygodniki – w Bydgoszczy i w Krośnie. 35 lat jesteśmy na rynku dzięki wielu staraniom. Nie tylko naszym, ale i dziennikarzy, którzy z nami współpracują.

Czy ma Pan w pamięci jakieś interesujące historie związane z pracą w TŻ?
Na pewno są różne akcje. Organizowaliśmy plebiscyt dla najpopularniejszych żużlowców, trenerów i działaczy, potem stworzyliśmy fundację „Pomocna Dłoń”, dzięki której kilkudziesięciu żużlowców wyleczyło kontuzje. Ponadto organizowaliśmy turnieje dla młodych zawodników „Stawiamy na młodych”, zawody „Północ-Południe”, a przede wszystkim warto wspomnieć o spotkaniach z żużlowcami czy też dziennikarzami, które odbywały się cyklicznie. To były wspaniałe chwile. Wspominając to, co mieliśmy kiedyś i co przeżywaliśmy, kręci się łezka w oku. Mimo iż było wtedy trudno, nadawano materiały „na ołówek”, dyktowano, były dyskietki, ale to były wspaniałe czasy dla dziennikarstwa i dobra szkoła dla adeptów tego zawodu.
Żużel. „Poobserwuj jak kapitan zje*ał ten bieg!” Zgrzyty w Polonii Bydgoszcz były od dawna?
Żużel. Dzięki niemu Szostak trafił do Włókniarza. „Chce dla mnie jak najlepiej”
Ilu dziennikarzy przewinęło się przez gazetę? Są tacy, którzy szczególnie zapadli Panu w pamięć?
Nie chciałbym specjalnie wyróżniać, ale z sentymentem wspominam Ś.P. Romana Staniewicza z Poznania. Był dobrym dziennikarzem, znającym wiele tematów. Wywodził się z piłki nożnej, był wielkim kibicem Lecha Poznań, ale również potrafił pisać dużo na temat żużla. Również ci, którzy są teraz z nami: Bartłomiej Czekański, Adam Jaźwiecki, Robert Noga, Miłosz Lippki, Adam Górski, Zbigniew Rozkrut czy Wojciech Koerber oraz nieżyjący Jacek Portala, Krzysztof Hołyński, Władysław Pietrzak. Ale i młodzi żurnaliści. Chociażby Krzysztof Jankowski, który 3 lata temu zgłosił się do nas i poprosił o odbycie praktyk, a dzisiaj pracuje w telewizji – Canal+. Jest też wielu innych, którzy pracują nie tylko w zawodzie dziennikarskim, ale na przykład w klubach. Uważam, iż dużym sukcesem redakcji „Tygodnika Żużlowego” jest to, iż udało się przygotować grupę ludzi pracujących nie tylko dla żużla, którzy u nas zdobywali szlify dziennikarskie.

Żeby nie było zbyt kolorowo – jaka była największa Wasza wpadka?
Takich większych sobie nie przypominam. Zdarzało się tak, iż jedna strona z danego wydania ukazywała się w następnym. Były też problemy z kolportażem. Staraliśmy się unikać takich historii, ale mieliśmy też procesy sądowe, które na szczęście wygraliśmy. Udało nam się uniknąć kar i dodatkowych konsekwencji. Zresztą to jest w pracy dziennikarskiej największy problem. Trzeba uważać, żeby nie przekroczyć bariery i znaleźć się w sądzie, bo to najgorsza rzecz.
Żużel. Polonia zamyka kadrę seniorską. „Mamy jasny plan”
Jak zmieniał się Tygodnik na przestrzeni lat? Czy w przyszłym roku planujecie wprowadzić jakieś nowości?
Zaczynaliśmy druk w Poznaniu. Był to zupełnie inny format – o wiele mniejszy. „Ruch”, który był głównym kolporterem naszego czasopisma, zdecydował, iż musimy przenieść się do Warszawy, bo tam będzie drukowany i rozsyłany po całym kraju. Teraz sytuacja dla papierowej prasy jest bardzo trudna, bo przecież nie ma już na rynku kolportażowym firmy „Ruch”. Zostały praktycznie dwie firmy, które są aktualnie na rynku. jeżeli one będą miały problemy, to prasa też. Nie myślimy więc o jakiejś większej zmianie, bo takie są warunki i pozostaniemy tak długo, jak będziemy mogli. Teraz prasę papierową można łatwo dostać w dużych miastach. W mniejszych miejscowościach jest trudniej. Nie wszystkie sieci handlowe chcą, żeby był w nich „Tygodnik Żużlowy”. jeżeli już to żądają marży na poziomie 60%. Tego nie wytrzymamy finansowo. Staramy się nie dokonywać diametralnych ruchów, tylko żeby kolportaż istniał jak najdłużej, bo to jest podstawa naszej egzystencji.
Dostajemy wiele telefonów od kibiców z małych miejscowości, iż zniknął u nich „Tygodnik Żużlowcy”. Firma kolporterska, która pozostaje na rynku przejmuje punkty poprzedniej, ale te bardziej dochodowe. Proszę sobie wyobrazić, iż „Ruch” kiedyś miał ponad 35 tys. punktów sprzedaży. Teraz jedyną z głównych możliwości dotarcia do kibiców – naszych Czytelników jest Kolporter.

Czy sprzedaż egzemplarzy od początku była satysfakcjonująca? Jak to wygląda w ostatnich latach?
W latach 90-tych stadiony żużlowe były wypełnione po brzegi i wtedy „Tygodnik Żużlowy” rozchodził się jak „świeże bułeczki”. Z czasem ta sprzedaż spadała, bo coraz mniej kibiców jest na stadionach. Teraz pokrycie stadionów na przykład w Krajowej Lidze Żużlowej wynosi 48%. To ma odbicie na naszej sprzedaży. W ogóle problemem jest fakt, iż ludzie coraz mniej czytają prasy i książek, zaczynając od szkoły. Kiedyś we Francji wydano 15 mln euro, żeby dostarczać młodzieży prasę i zachęcić ją do czytania. Dzisiaj mało kto czyta książki a tym bardziej prasę. Odbija się to potem na naszej sprzedaży. Kibice sportu żużlowego dużo czerpią z internetu, ale my się staramy wypełnić lukę i wejść z materiałami, których nie spotkają w internecie. o ile czytelnicy nas kupują, to znaczy, iż jeszcze mamy dobre materiały. Maksymalnie oszczędzamy, jesteśmy rodzinną firmą. Myślę, iż dużo zrobiliśmy dla polskiego i światowego sportu żużlowego, dlatego szkoda to wszystko zostawić. Mamy świadomość, iż z każdym rokiem będzie nam coraz trudniej. Najgorszy okres to zima, bo największe zainteresowanie jest w trakcie trwania rozgrywek. Mamy tę świadomość, iż przyjdzie ten czas, gdy trzeba będzie zamknąć działalność, bo przestaje to być opłacalne. Staramy się jak najbardziej obniżyć nasze koszty, żeby w dalszym ciągu „Tygodnik Żużlowy” istniał. A jak długo? Na to nie odpowiem teraz.
Żużel. Szef Stali mówi, jak działał Włókniarz. „Mocno atakował”
Co motywuje Pana do dalszego prowadzenia TŻ? Czy chodzi głównie o sentyment?
Oczywiście, iż tak. Nie będę wchodził w szczegóły, jak wyglądały początki, ale kosztowało nas to wiele. Wiem, iż jest dużo takich, którzy nam kibicują, ale są też tacy, którzy cieszyliby się, jakbyśmy zamknęli Tygodnik. Jest to wspaniała praca, która pociąga, ekscytuje, codziennie przynosi nowe wydarzenia i to wszystko napędza oraz zachęca do pracy. Są czasem takie dni, w których mówimy: „już dużo zrobiliśmy, skończmy to wszystko”. Jednak ciągniemy ten „wózek” i oby jak najdłużej. Na szczęście dostajemy duże wsparcie od kibiców w formie telefonów czy listów i to daje nam dużo satysfakcji i sił do dalszego działania, co jest bardzo ważne w pracy dziennikarskiej i wydawniczej.
Rozmawiał NORBERT OBWIOSŁO



1 godzina temu













