Koszmarna noc Polaków w UFC! To już jest chyba koniec

5 godzin temu
Bez niespodzianek w walkach Polaków na gali UFC 318. Zarówno Łukasz Brzeski (9-7-1), jak i Marcin Prachnio (17-9) nie byli faworytami swoich starć i niestety obaj skończyli brutalnie poddani. Pierwszy z nich klepał w pierwszej rundzie pojedynku z Ryanem Spannem (23-11), a drugi również w pierwszej przeciwko Jimmy'emu Crute'owi (13-4-2). Nie da się wykluczyć, iż obaj nasi reprezentanci wylecą po tym z UFC.
Jako pierwszy do oktagonu wyszedł Łukasz Brzeski. Sam fakt, iż on w ogóle dostał jeszcze szansę w UFC, był sporą niespodzianką. Jak dotąd jego bilans w UFC wynosił 1-5, a trzy z czterech ostatnich walk kończył brutalnie nokautowany w pierwszych rundach. Waga ciężka rządzi się jednak swoimi prawami, zawodników wielu nie ma, łatwiej o kolejne szanse. Poza tym jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, zawodnicy rzucani komuś na pożarcie w celu podbudowy też są potrzebni. A tak należało nazwać Polaka przed walką z weteranem Ryanem Spannem, który po przenosinach do ciężkiej (przez lata był półciężkim) został znokautowany przez Waldo Cortesa-Acostę.


REKLAMA


Zobacz wideo Sensacyjny powrót do reprezentacji Polski?! Jan Urban: Nie wahałbym się


Zero argumentów, szybkie klepanie. Brzeski znów dostał lanie
Niestety o żadnej niespodziance nie było mowy. Amerykanin zdominował naszego reprezentanta, gwałtownie przenosząc walkę do parteru. Tam Brzeski wyglądał jak dziecko we mgle. Dostał mocnym łokciem, a po chwili Spann zaczął dążyć do duszenia trójkątem rękami. Polakowi udało się jakoś wydostać, ale podczas próby wstawania rywal natychmiastowo złapał do w gilotynę. Tak ciasną, iż Brzeski miał dwa wyjścia: klepać lub iść spać. Wybrał to pierwsze i poniósł trzecią porażkę z rzędu. Wydaje się, iż tym razem to już naprawdę jego koniec w UFC, chociaż wcześniej nieraz już tak się wydawało, więc jeszcze może warto poczekać.


Prachnio musiał odklepać, jeżeli cenił zdrowie swojej ręki
Tuż po walce Brzeskiego do boju ruszył Marcin Prachnio. Od czterech lat przeplata on zwycięstwa porażkami. Dwa z trzech ostatnich starć przegrał, poddawany przez Vitora Petrino oraz Modestasa Bukauskasa. To właśnie w parterze najgroźniejszy wydawał się dla niego także Jimmy Crute. Australijczyk kiedyś był uznawany za wielki talent, pięć lat temu kimurą poddał Michała Oleksiejczuka. Jednak pogubił się, a z pięciu ostatnich walk nie wygrał żadnej, dwie remisując. Dla niego była to ostatnia szansa. Walka o być albo nie być.


Wybrał "być". W tym wypadku akurat nie było aż tak jednostronnie. W stójce to choćby żwawszy Polak radził sobie nieco lepiej. Za to po pierwszym obaleniu udało mu się wrócić na nogi. Problem w tym, iż Crute obalił go po raz drugi i tym razem to był już koniec. Australijczyk metodyczną pracą przygotował sobie pozycję do balachy (dźwignia na łokieć) i w rzeczy samej ją wyciągnął. Ręka Prachnio została brutalnie przeprostowana, a odklepanie było jedyną drogą to uniknięcia złamania ręki.


Dwie walki, dwie porażki przez poddania w pierwszej rundzie. Niestety gala w stanie Luizjana okazała się dla Polaków okrutna zgodnie z wszelkimi przewidywaniami. Prachnio ma teraz bilans 4-7 w UFC i trzy porażki w ostatnich czterech walkach w wadze półciężkiej. Jeszcze jedna szansa? Być może nadzieja jest, choć w jego kategorii wagowej nie ma takiej liczebnej biedy jak wśród ciężkich. Zwolnienie nikogo by nie zdziwiło.
Idź do oryginalnego materiału