Wino i żużel, czyli witamy na pikniku we Francji. Pocztówka z Lamothe-Landerron

speedwaynews.pl 1 dzień temu

To pytanie dostałem kilka razy – „Dlaczego eliminacje SEC w Lamothe-Landerron, a nie Grand Prix w Warszawie?”. Odpowiedź jest prosta – bo w żużlu w tej chwili najbardziej kręci mnie oglądanie czegoś nowego i podróże na stadiony, na których moja noga jeszcze nie stawała. A tak poza tym – durnowate zmiany w przepisach, organizatorzy własnoręcznie osłabiający listy startowe, nuda w kalendarzu – promotor SGP zdecydowanie zniechęca mnie do swoich rozgrywek.

W tym konkretnym przypadku miałem to szczęście, iż organizacji wyprawy podjął się doświadczony żużlowy podróżnik, Stanisław Wrona (WP Sportowe Fakty, Tygodnik Żużlowy). Mój kolega miał nieco łatwiej, ponieważ jest z województwa małopolskiego, więc siłą rzeczy dojazd na Międzynarodowy Port Lotniczy im. Jana Pawła II Kraków-Balice był w jego przypadku mniej skomplikowany. No ale po kolei!

Podróż do Lamothe-Landerron

Na „dzień dobry” wspomnę, iż odrzuciliśmy jakiekolwiek dyskusje o pojechaniu na majowy turniej samochodem. Takie rozwiązanie byłoby skomplikowane logistycznie i niesamowicie wyczerpujące. Już na początku roku mówiliśmy sobie, iż wybierzemy trasę (w moim przypadku) Toruń – lotnisko w Krakowie – lotnisko w Tuluzie – Marmande – Lamothe-Landerron – lotnisko w Tuluzie – lotnisko w Amsterdamie – lotnisko w Krakowie – dworzec Kraków Główny – Toruń.

Bilety lotnicze (linie Ryanair do Francji i z powrotem 2x KLM) kosztowały mnie 623 zł. Tu trzeba brać poprawkę na to, kiedy się je kupuje. My dokonaliśmy zakupu w końcówce lutego. Do tego dochodził FlixBus do Krakowa – zakupiony 7 maja w cenie niespełna 92 zł, Pendolino z Krakowa do Warszawy w cenie 169 zł (zakup dopiero 14 maja) i ponad 300 zł wydatków, związanych z wypożyczeniem samochodu i podróży we Francji. Podróż rozpoczęła się w piątek, o godzinie 22:50 w Toruniu, a powrót do grodu Kopernika zaliczyłem dwa dni później, przed 19:00. Miałem w tym szczęście, iż kolega zostawał po Grand Prix w Warszawie i zabrał mnie ze stolicy samochodem. Komunikacyjnie trasa Kraków – Toruń nie jest łatwa, a już na pewno nie w niedzielne popołudnie.

Niecierpliwi Francuzi i nowe zwyczaje

Autobus z Torunia dotarł na port lotniczy pod Krakowem po godzinie 5:15. To mi bardzo odpowiadało, ponieważ samolot do Tuluzy odlatywał o 9:15. Był czas na szybkie śniadanie, podładowanie baterii i spokojne oczekiwanie na lot. Podniebna podróż do Tuluzy trwała niespełna 2 godziny i nie wyróżniła się niczym szczególnym. Na lotnisku we Francji można było się rzucić na croissanty, rogaliki, czy bułki w cenie 1 – 1,50 euro – są w wersjach słodkich, wytrawnych, co kto lubi. Na miejscu łatwo dotarliśmy do wypożyczalni samochodów, która znajdowała się tuż obok lotniska.

Zaplanowaliśmy podróż do Lamothe-Landerron przez Marmande. Na południowy zachód Francji z Tuluzy jedzie się niespełna dwie godziny. I tu uwaga – jeżeli się zastosujecie do znaków drogowych – np. do ograniczenia prędkości do 30 km/h, to Francuzi będą na was… trąbić. Najwyraźniej cierpliwość nie jest ich największym atutem. Niemniej jednak, ostrożności nigdy za wiele. Zawody w Lamothe-Landerron zaplanowano na 21:00, więc czasu mieliśmy mnóstwo. Postanowiliśmy odwiedzić Marmande z myślą, iż może uda się wejść na stadion żużlowy. Niestety, był zamknięty na cztery spusty.

We wspominanym Marmande postanowiliśmy kupić francuskie słodycze i skorzystać z oferty kulinarnej. I tu ciekawostka – była sobota, przed godziną 16:00 i większość restauracji o tej porze albo nie działa albo serwuje jedynie coś do picia. Mnie osobiście marzyła się tradycyjna francuska zupa cebulowa, ale w sobotnie popołudnie nie było to możliwe. W końcu znaleźliśmy lokal przy rynku w Marmande, gdzie świetnie wyglądająca wołowina za 20 euro smakowała równie dobrze. Dla Polaka taki nieurodzaj jeżeli chodzi o lokale z jedzeniem – a już na pewno o tej porze – jest czymś niezrozumiałym. Francuzi po prostu tak mają i trzeba się z tym pogodzić.

Żużel, czyli eliminacje SEC w Lamothe-Landerron

Na obiekt w Lamothe-Landerron dotarliśmy na trzy godziny przed zawodami. Na termometrach zobaczyliśmy… 27 stopni Celsjusza. W tym czasie w Polsce było o kilkanaście stopni mniej. Kolejny punkt dla Francji. Konkretne słońce, gorąco, trzeba było zdjąć ciepłe bluzy.

Stadion żużlowy w Lamothe-Landerron

Zanim przeszliśmy do oglądania żużla, spróbowaliśmy stadionowej oferty kulinarnej. Bułka z białą kiełbaską lub mięsem z grilla (średniej jakości) kosztuje tam 5 euro, jak dopłacicie 2 euro, to dostaniecie również frytki. Za 2 euro możecie napić się piwa lub wina – to cena za kubeczek. Dzbanek wina kosztuje 8 euro, a piwa 10. Nie są to kosmiczne ceny.

Przed zawodami odbyła się dekoracja juniorów, którzy pokazali się francuskiej publiczności przed głównym daniem wieczoru. Na eliminacje SEC przyszło ok. 1500 widzów. Obsada wyglądała bardzo ciekawie. Do Lamothe-Landerron przyjechaliśmy śladami Przemysława Pawlickiego, Wiktora Przyjemskiego, Szymona Woźniaka, Davida Bellego, Olivera Bertnzona, czy Stevena Goreta. Najwięcej wiwatów zebrał ten ostatni. Nic w tym dziwnego, to lokalny matador. Warto dodać, iż prezesem Dynamic Moto Club Lamothais jest Patrick Goret, który rządzi obiektem. W czwartek region Nowa Akwitania nawiedziły intensywne opady deszczu i burze, ale organizatorzy z Patrickiem na czele doprowadzili tor do stanu używalności. Sam owal ma 360 metrów i jak się okazuje – można się na nim fajnie ścigać. Zwłaszcza na drugim łuku chodzi „duża”.

Polacy dominowali, Bellego się cieszył

Co jeszcze warto wiedzieć o samym stadionie w Lamothe-Landerron? Za wieżyczką sędziowską znajdują się… tory kolejowe. Przejeżdżający za stadionem pociąg kojarzył mi się do tej pory z Rawiczem, uśmiechałem się również na wspomnienie tramwajów przy stadionie Rakowa Częstochowa, teraz do galerii stadionów pozytywnie zakręconych dorzuciłem Lamothe-Landerron.

Tuż przed zawodami był problem z… prądem! Obawialiśmy się, iż zawodnicy kwestionują stan toru, ale nic takiego nie miało miejsca. W końcu, z lekkimi perturbacjami, rozpoczęliśmy ściganie. Zapamiętałem z niego m.in. kapitalną walkę Przyjemskiego z Bellego z biegu nr 14 (Polak szarżował po zewnętrznej!), defekt na prowadzeniu Przemysława Pawlickiego z początku zawodów, radosnego Stevena Goreta, który otarł się o awans i Mathiasa Tressarieu, który pokonał Szymona Woźniaka. Poznaliśmy też ambitnych Nicolasa Vincentina, Niccolo Percottiego i zastanawialiśmy się, co poszło nie tak z karierą Ernesta Matjuszonoksa z Łotwy.

Wieczorna sceneria w Lamothe-Landerron

Koniec końców do SEC Challenge w Stralsund awansowali Woźniak, Przyjemski, Bellego i Pawlicki. Ten ostatni był tego dnia najszybszy, ale z powodu defektu z pierwszego wyścigu musiał się przebijać do Challenge’u przez wyścig dodatkowy. Żużlowi Bogowie nie byli dla niego łaskawi również w Stralsund…

Podium w Lamothe-Landerron

Na stadionie dominowała piknikowa atmosfera, coś podobnego do tego, co widziałem w niemieckim Abensbergu, czy Teterow. Leżaczki, koce, coś do picia, dobra zabawa – swojski klimat. Uważam, iż taki żużel broni się jakością i sympatyczną atmosferą.

Francja, czyli pozytywne wspomnienia i pytania o przyszłość

Czy do Francji mógłby zawitać żużel na poziomie Grand Prix lub SEC? Pytałem o to Davida Bellego.

– To trudne pytanie, ale ja powiem – dlaczego nie? To na pewno byłoby coś wielkiego dla Francji. Nie wiem jak to wygląda pod kątem wymagań w SEC i SGP. To mogłoby dać nam pozytywny impuls. Pokazaliśmy się w ostatnich latach z dobrej strony, teraz spróbujemy to powtórzyć w tegorocznym SoN w Toruniu – odpowiedział faworyt gospodarzy.

– Fajnie, iż w takich krajach żużel może się rozwijać. Kibiców przyszło sporo, dziękuję zwłaszcza tym, którzy przyjechali z Bydgoszczy i dopingowali mnie oraz Szymona Woźniaka – dodał Wiktor Przyjemski w rozmowie ze speedwaynews.pl.

Zawody zakończone, wywiady w parkingu porobione i w ten sposób, ok. północy żegnaliśmy Lamothe-Landerron. Pozostało nam tylko bezpiecznie dojechać na lotnisko w Tuluzie, przespać się w aucie przed porannym lotem i przetrwać najbardziej stresujący moment.

Na przesiadkę w Amsterdamie mieliśmy niespełna 50 minut. Wydawało się, iż do Holandii przylecimy z 15-minutowym zapasem, ale tuż przed końcem lotu okazało się, iż jeden z pasażerów potrzebuje pomocy medycznej i procedura opuszczenia samolotu się przedłuży. Zrobiło się nieco ponad pół godziny do zamknięcia, ale pod bramkę dotarliśmy z… 13 minutowym zapasem. Organizację na lotnisku w Amsterdamie oceniam na piątkę z plusem. Linie KLM są droższe od Ryanair, czy Wizzair, ale za to proponują darmowy chlebek bananowy oraz zimne i ciepłe napoje w cenie biletu. Komfort podróży jest zdecydowanie na plus. Po godzinie 11:00 byliśmy już w Polsce i pozostało – tylko i aż – dotrzeć do Torunia przed zamknięciem lokali wyborczych. Tego dnia mieliśmy I turę.

Z Francji na pewno warto przywieźć tradycyjne ciastka La Mere Poulard, które nie są drogie, a jakość gwarantują. Fani wina i piwa też znajdą coś dla siebie. Taka podróż na żużel, którą opisałem wyżej to koszt w granicach 1500 zł. Czy warto? Otóż tak.

Konrad Marzec

Idź do oryginalnego materiału