McGregor na nagraniu i osąd nad formą. Czy to ma sens? [KOMENTARZ]

2 godzin temu


Conor McGregor wrzuca do sieci nowy filmik z treningu i… zaczyna się jazda. McGregor na nagraniu powoli uderza na wielką tarczę przy siatce. Wygląda to albo na luźną zabawę albo na ćwiczenie pojedynczych uderzeń na rywala w głębokiej defensywie. Wystarczyła chwila, by internet zalała fala komentarzy: „To żart?”, „Gdzie ta dynamika?”, „McGregor już się skończył”. Fani, jak zwykle, wiedzą lepiej. Ale czy naprawdę cokolwiek wiedzą?

Czy ocena sportowca na podstawie kilkudziesięciu sekund nagrania ma jakikolwiek sens? Ostatni przypadek z Irlandczykiem to idealny pretekst, by raz na zawsze rozprawić się z tym absurdalnym zwyczajem.

McGregor na nagraniu i jego „żart” – czyli o czym tak naprawdę był ten filmik

Conor McGregor, były mistrz UFC, od dawna nie pojawił się w oktagonie. Jego ostatnie walki to pasmo porażek, a przerwa od zawodowego sportu wydłuża się z każdym miesiącem i nie wiadomo, czy McGregor w ogóle wróci. Gdy wrzucił do sieci nagranie z treningu, internet eksplodował. Komentarze były bezlitosne: „To już nie ten sam Conor”, „Skończył się”, „Brakuje mu szybkości”. Ale czy naprawdę ktoś z komentujących wie, co działo się na tym treningu? Czy to była rozgrzewka, luźne „pykanie” po ciężkiej sesji, a może ćwiczenie jakiejś konkretnej sytuacji? Nie wiemy tego i wiedzieć nie będziemy.

Przykład? Podobne reakcje widzieliśmy, gdy Jon Jones wrzucał nagrania z siłowni po długiej przerwie – wtedy też internet pękał od komentarzy o „braku formy”, a potem Jones wracał i robił swoje.

Kibic na tropie sensacji – czyli czy naprawdę czegoś oczekujemy od filmików z treningów?

Zadajmy sobie szczerze pytanie: czego oczekują kibice, oglądając takie nagrania? Fajerwerków? Kopnięć z półobrotu? Dynamiki jak z filmów akcji? jeżeli tak, to chyba pomylili adresy. Trening zawodnika MMA to nie casting do „Karate Kid” ani pokaz sztuczek w cyrku. Zawodnik nie zawsze musi pokazywać pełnię możliwości. Czasem to rozgrzewka, czasem praca nad techniką, czasem po prostu „luźne bicie” po treningu, często jest to ćwiczenie konkretnego elementu walki. Ocenianie formy na podstawie takich nagrań to jak ocenianie kucharza po tym, jak kroi cebulę, a nie po smaku gotowego dania.

Filmik nie jest walką. Proste

Ocena dyspozycji zawodnika na podstawie filmiku z treningu jest po prostu bez sensu. Dlaczego? Bo nie wiemy, w jakim momencie nagranie powstało. Może McGregor był już po dwóch godzinach wykańczającej pracy, może to była rozgrzewka, a może chciał ułożyć sobie w głowie nowe rozwiązanie na rywala przy siatce. Szybkość i dynamika na początku treningu mogą być imponujące, ale gdy dochodzi do walki z wymagającym rywalem – choćby najlepszy zawodnik zaczyna zwalniać. A przecież to nie na filmikach, a w oktagonie rozstrzyga się, kto jest w formie, a kto nie. Możesz przez pierwsze 20 sekund być niesamowicie szybki, ale już w czasie walki po minutach zapasów, wymian, walki w parterze możesz nie wytrzymać zmieniającego się tempa. I tu wielkie znaczenie ma przygotowanie wytrzymałościowe. Nie widać go.

Więcej nie widać, niż widać

Warto pamiętać, iż na nagraniach z treningów nie widać pozostałych rzeczy, które naprawdę się liczą. Nie zobaczymy tam planu treningowego, zmęczenia, kontuzji, strategii. Filmiki można przyspieszyć, spowolnić, pokazać tylko to, co wygodne. Czasem wrzuca się je po to, by zmylić rywala – choć akurat napinkowego McGregora raczej o takie gierki nie podejrzewam.

Najwyższa forma naiwności – ocena sylwetki zawodnika

Jeśli już mówimy o absurdach, to ocenianie formy na podstawie sylwetki jest ich królem. Sylwetka nie bije, nie broni, nie wygrywa walk. To, jak zawodnik wygląda na zdjęciu czy nagraniu, nie przekłada się bezpośrednio na jego skuteczność w oktagonie. Przykłady? Fedor Emelianenko przez całą karierę wyglądał jak „wujek z działki”, a demolował rywali, którzy na ważeniu prezentowali się jak greccy bogowie. Z kolei Alistair Overeem, przez lata ikona muskulatury (budzącej różne wątpliwości), nie zawsze przekładał swoją sylwetkę na zwycięstwa.

Warto przypomnieć, iż sylwetka może zmienić się w ciągu dwóch tygodni – odpowiedni trening, dieta, nawodnienie i zawodnik wygląda zupełnie inaczej. Przykład? Paddy Pimblett. Taką ma genetykę, na różne rzeczy sobie pozwala, ale efekty są dobre. Badania pokazują, iż w okresie przygotowawczym i startowym sylwetka zawodnika MMA potrafi się mocno zmieniać: spada masa ciała, maleje poziom tkanki tłuszczowej, rośnie „suchość” – ale to wciąż tylko efekt uboczny procesu treningowego, a nie jego cel.

Mam wrażenie, iż większość kibiców już to przepracowała. Coraz rzadziej widzimy zachwyty nad „kaloryferem” na brzuchu czy bicepsem na ważeniu – przynajmniej wśród tych, którzy naprawdę śledzą MMA i mają o nim pojęcie. Niestety, nie dotyczy to wszystkich. Fani McGregora wciąż potrafią rozpętać burzę, gdy ich idol pokaże się z nową muskulaturą albo – przeciwnie – z nieco „luźniejszą” sylwetką. Tymczasem prawda jest prosta: sylwetka nie wygrywa walk, a jej ocena to najwyższa forma kibicowskiej naiwności.

McGregor na nagraniu – czy jeszcze kogoś to obchodzi?

I tu dochodzimy do sedna: czy McGregor na nagraniu w ogóle jeszcze kogoś interesuje jako sportowiec? Od kilku lat więcej mówi niż pokazuje. Ostatnie walki to porażki, a przerwa od startów trwa już wieczność. Dziś bardziej kojarzy się ze skandalami, biznesami i autopromocją niż z walką w oktagonie. Oczywiście, jego powrót budzi emocje, bo to wciąż marka sama w sobie – ale czy naprawdę ktoś jeszcze wierzy, iż wróci na szczyt? Czy nie lepiej po prostu poczekać, aż wyjdzie do walki i wtedy ocenić, na co go stać?

Kibic – ekspert od wszystkiego

Kibice MMA stale mnie zadziwiają. Z jednej strony uwielbiają swoich idoli, z drugiej – niektórzy z nich potrafią ich zgnoić na podstawie filmiku lub zdjęcia. McGregor na nagraniu to idealny przykład na głupotę niektórych kibiców. Wydaje się, iż każdy z nich wie lepiej, jak powinien wyglądać trening, dieta i strategia zawodnika. Ale prawda jest taka, iż większość z nas nie ma pojęcia, co dzieje się za kulisami. Formę weryfikuje walka, nie filmik z telefonu.

Zamiast oceniać McGregora – oceń siebie

I tu pojawia się jeszcze jeden, bardzo istotny wątek. Zamiast tracić czas na ocenianie formy McGregora na podstawie przypadkowego nagrania, może lepiej… ocenić własną formę? To jedyny przypadek, kiedy naprawdę wiemy wszystko: w jakim jesteśmy stanie, co nam wychodzi, a co nie. To zdecydowanie lepsza droga niż ocenianie formy sportowca, którego choćby nie znamy osobiście i o którego treningu nie wiemy praktycznie nic.

McGregor na nagraniu? Oglądajmy, ale nie oceniajmy

Filmiki z treningów to ciekawostka, smaczek dla fanów, ale nie powód do ferowania wyroków. Nie wiemy, co naprawdę dzieje się na sali, nie znamy kontekstu, nie widzimy zmęczenia, bólu, strategii. Również McGregor na nagraniu nie powinien być oceniany tak ostro. Ocenianie na podstawie kilkudziesięciu sekund filmiku jest jak ocenianie książki po okładce – można, ale po co? Lepiej poczekać na walkę. Tam wszystko wyjdzie na jaw. A jeżeli ktoś oczekuje fajerwerków, niech włączy sobie „Jackie Chana”. W prawdziwym sporcie liczy się coś więcej niż show na filmiku.

A Conor McGregor? Niech wróci do oktagonu, wtedy pogadamy. Do tego czasu – mniej ocen, więcej cierpliwości. I trochę pokory wobec tego, czego nie widać na ekranie. A najlepiej – skupmy się na sobie, bo to jedyna forma, którą naprawdę możemy i powinniśmy oceniać.

Idź do oryginalnego materiału