Żużel. Piątka Zmarzlika, życzenie Maugera, Mr Pepperoni i Mario Bros, czyli GP w Vojens (REPORTAŻ)

2 miesięcy temu

Niespełna 48 godzin temu Bartosz Zmarzlik na duńskiej ziemi po raz piąty został indywidualnym mistrzem świata. W Vojens byliśmy również i my. Tradycyjnie już przyjrzeliśmy się przedostatniej odsłonie tegorocznej walki o medale cyklu Grand Prix od tej strony jaką najbardziej lubicie, czyli od tzw. „kuchni”.

O tym, iż to może być wyjątkowy wieczór nie tylko dla Bartosza Zmarzlika, który miał szansę „przypieczętować” kolejny tytuł, ale i dla samego obiektu świadczyła najdobitniej istna „kolumnada” aut, która już przed godziną 17 zaparkowała na poboczach jezdni wokół obiektu powstałego w 1975 roku. Samo centrum pobliskiego miasteczka Haderslev, które standardowo już odwiedziliśmy przed udaniem się na zawody, tym razem przedstawiało się niezwykle pusto i sennie.

„Wymarłe” Haderslev w sobotnie popołudnie

W przeciwieństwie do miejsca urodzenia Ole Olsena od godzin popołudniowych „życiem” tętniło Vojens Speedway Center. Tradycyjnie nie zabrakło „miasteczka” Grand Prix, przygotowywanego przez organizatora cyklu. Ulokowano je tym razem na minitorze, położnym obok toru normalnych rozmiarów.

Czy było w nim coś innego aniżeli podczas pozostałych turniejów? Owszem. Swoje stoisko miał Duński Związek Motorowy, który promował żużel w wydaniu młodzieżowym. Tuż obok z kolei swój punkt miał nie byle kto, bo właściciel firmy BAR Racing, zajmującej się dystrybucją żużlowego sprzętu, doskonale znany były żużlowiec – Brian Andersen. Oczywiście nie zabrakło „spadkobiercy” talentu taty – Mikkela.

Stoisko BAR Racing, czyli doskonale znany w Rzeszowie Brian Andersen oraz jego syn – Mikkel

– Kurczę, pytasz o to, kto dzisiaj wygra? Wydaje mi się Łukasz, iż to wszystko się jednak rozstrzygnie dopiero w Toruniu. Lindgren wie jak tu jeździć. To krótki, techniczny tor i według mnie Szwed zachowa mistrzowskie szanse do ostatniego turnieju. Oczywiście pozdrów tych kibiców, którzy mnie pamiętają w Polsce. Ja najlepiej wspominam okres swoich startów dla Rzeszowa – mówił mi przed zawodami były uczestnik cyklu Grand Prix. Podczas pogawędki z sympatycznym Duńczykiem miałem okazję przypomnieć Brianowi jak to swego czasu, przed dekadami, popsuł mi humor, kiedy to w ligowym meczu we Wrocławiu wywalczył 12 punktów, a „trójka” w ostatnim starcie skutkowała niespodziewaną wówczas wygraną ekipy z Rzeszowa. Okazało się, iż pamięć Duńczyka jest doprawdy doskonała.

– Nie uwierzysz, ale w miarę dobrze pamiętam tamten mecz. No „żarło” nam wtedy we Wrocławiu. Jak się nie mylę, to w ostatnim biegu musieliśmy chyba choćby wygrać, aby zwyciężyć i udało mi się przywieźć również w tym biegu trzy punkty. Dwa oczka pojechały do Rzeszowa – wspominał Andersen.

Tuż obok najlepszego zawodnika Grand Prix Wielkiej Brytanii 1997 swoje stoisko miał Erik Gundersen, a raczej nie on sam, a jego motocykle. Wystawa cieszyła się sporym zainteresowaniem, głównie tych „starszych” kibiców speedwaya. Obejrzeć można było motocykl, na którym Gundersen wywalczył tytuł mistrza świata na torze w Vojens w roku 1988, czy ten, na którym triumfował z kolei w angielskim Bradford, trzy lata wcześniej.

Motocykl Erik Gundersena, na którym wygrał indywidualne mistrzostwo świata w 1988 na torze w Vojens

W Vojens słusznie stawiano w sobotę na rodzime legendy żużla, o czym niestety zapomina się w naszym kraju. Przed zawodami Erik Gundersen odbył rundę honorową z pucharem dla najlepszego zawodnika. Na trybunach spotkać można było również Hansa Nielsena czy mistrza świata z 1991 roku – Jana Osvalda Pedersena. Z kolei hymn Danii przed zawodami wykonała znana z wokalnego talentu córka Erika Gundersena, Nanna.

Honorowe miejsce Erika Gundersena na obiekcie w Vojens. W tle pomieszczenie dla mediów

My powracamy w okolice toru „normalnych” rozmiarów. Stadion w Vojens pod „rządami” syna Ole Olsena, Jacoba, nie gościł jeszcze tak licznej publiczności, jak w sobotę. Kolejka do wejścia na obiekt niemal do rozpoczęcia zawodów była nad wyraz długa.

– Nie wiadomo dokładnie, ile jest dzisiaj widzów, ale stadion jest bardzo mocno „nabity”. Warto przy tym zwrócić uwagę, iż sami Duńczycy mają już kilka do wywalczenia. Tym bardziej liczba kibiców zasługuje na uwagę i robi wrażenie – mówił nam znany dziennikarz, historyk żużla, Henryk Grzonka.

W tym stwierdzeniu, jak się niedługo okazało, nie było krzty przesady. Jak poinformowano w czasie zawodów, na obiekcie pojawiło się ponad 15 tysięcy widzów. Co za tym idzie, o punktach gastronomicznych, ulokowanych na koronie stadionu, można napisać tylko jedno. Przeżywały one w sobotę istne „oblężenie”. Jak wyglądała gastronomia cenowo? Tradycyjnie. Piwo kosztowało 50 koron, na obiekcie królowała marka Tuborg. „Speedway polse”, czyli pieczona kiełbaska na zagryzkę do piwa była wyceniana na dokładnie tyle samo. Warto dodać, iż nie brakowało chętnych na akcenty patriotyczne. Sporym wzięciem cieszyły się duńskie flagi sprzedawane tuż za głównym wejściem na obiekt.

Wejście na obiekt po godzinie siedemnastej
Chętnych na duńską flagę nie brakowało

Stoimy w kolejce po kiełbaskę już jakieś lekko 20 minut i jeszcze pewnie sobie postoimy, ale jak widać wszyscy lubimy piwo i lubmy zjeść. Jesteśmy tu chyba czwarty raz i tak długo jeszcze nie staliśmy. Kibiców jest ogrom – mówili nam kibice z Gorzowa.

– My się doskonale bawimy od paru godzin i jako żużlowi „Mario Bros” mamy zapewnioną szybką obsługę. Jak pojedzie Huckenbeck? Hmm. Odpowiem żartem, w naszym stylu. On, póki co, ma w Grand Prix coś wspólnego z pewną częścią męskiego ciała przy pewnej czynności. Niby bierze udział, ale nie wchodzi do finału. Oby dzisiaj się to w końcu zmieniło. Zna ten tor przecież doskonale – dodawali będący w doskonałych humorach niemieccy fani speedwaya w kostiumach przypominających postacie ze znanej gry komputerowej.

Żużlowi Mario Bros czekający na kolejne piwa
Kolejka do punktu gastronomicznego

Zdecydowanie bardziej optymistyczni byli Szwedzi, którzy tym razem mieli geograficznie bliżej, aby dopingować Lindgrena w pogoni za Bartoszem Zmarzlikiem.

– Jesteśmy tu po to, aby świętować. Mamy nadzieję, iż okazja będzie podwójna. Wygrana Lindgrena i jego jutrzejsze urodziny. On w końcu musi zostać mistrzem świata. Zasługuje na bycie choć raz najlepszym – dodawali jeszcze przed zawodami żużlowi fani z Linkoeping.

Jak to w Vojens bywa, nie zabrakło specjalnej strefy VIP. Tym razem VIP-y podzielone zostały na „brązowe”, „srebrne” oraz „złote”. Każda ze stref oferowała odpowiednie statutowi VIPA jedzenie i picie. Generalnie nikt z tam obecnych nie miał prawa w sobotni wieczór twierdzić, iż był głodny lub też narzekać na pragnienie, zarówno to alkoholowe jak i bez.

– Nasz szef jest pasjonatem żużla i jesteśmy obecni na Grand Prix praktycznie od lat. Klub z roku na rok stara się poprawiać organizację, promocję i jak widać w tym roku są prawdziwe tłumy na obiekcie – mówił nam przypadkowo poznany w strefie VIP duński fan żużla. Kończąc tematy „vipowskie” wspomnieć należy, iż jak zwykle działała „loża” duńskiej legendy – Ole Olsena, a swój „punkt” VIP dla gości miał wieloletni sponsor duńskiego speedwaya, firma Kjaergaard.

Namiot VIP Bronze
Namiot VIP Gold

Loża Ole Olsena

Co ciekawe, o ile w sobotę dopisali polscy fotoreporterzy, to tego samego nie można napisać o dziennikarzach. Było ich tym razem w Danii niewielu. W drugiej połowie zawodów jedni i drudzy przebywający w budynku prasowym zajmowali się bardziej nie emocjami na torze, a liczeniem scenariuszy pod tytułem: kiedy kolejne złoto Zmarzlika stanie się „ciałem”. Wymarzonego rozstrzygnięcia doczekaliśmy wszyscy po biegu finałowym. W momencie jego zakończenia stało się jasne, iż do Torunia po tytuł już wcale nie trzeba jechać. Zostanie on w sobotę wywieziony do Polski z Vojens.

Reakcję i refleksje zawodnika Motoru Lublin na tytuł mistrzowski Anno Domini 2024 opisywaliśmy już wczoraj. Warto przy okazji zaznaczyć, iż podobnie jak przy każdym z ostatnich tytułów Bartka swój „plan” z powodzeniem zrealizował jeden z wieloletnich sponsorów mistrza świata, firma Promet Cargo. Dosłownie kilka minut po ukończeniu biegu finałowego przez Polaka w „ruch” poszedł całkiem niepozorny plecak, z którego wyciągnięto specjalnie przygotowane na tę okazję koszulki. Pojawił się również okolicznościowy transparent. Żeby było jasne, im więcej mistrzostw Polaka, tym sponsor musi być bardziej kreatywny. Każdy tytuł mistrzowski Zmarzlika to wyzwanie pod tytułem „potrzebny nowy pomysł”.

– Na pewno z każdym tytułem Bartka jest z tymi pomysłami coraz trudniej, ale żartobliwie mówiąc panujemy nad „tematem”. Jak wyglądają kulisy? W wąskim gronie wymyślamy hasło, a następnie z kolei myślimy nad grafiką. Całość realizuje później dla nas agencja Gess.pl. W tym roku skupialiśmy się nad tym, aby jak najefektywniej wykorzystać liczbę 5 – mówił nam wiceprezes firmy, Maciej Kozłowski.

Sponsorzy i przyjaciele Bartosza Zmarzlika z graficznym pomysłem na piąty tytuł. Foto – Tomasz Przybylski

Po zawodach żużlowych zawodach obiekt gwałtownie pustoszał. Miejscowi fani żużla wracali do domów, przyjezdni ruszali w podróż powrotną lub udawali się do pobliskich miejsc noclegowych. Nie brakowało takich, którzy ruszali na poszukiwanie lokali gastronomicznych, oferujących coś do zjedzenia lub wypicia. Do tych ostatnich należeliśmy i my. Jak się okazało, znalezienie otwartego lokalu późnym wieczorem wcale nie było zadaniem łatwym. Po dłuższym poszukiwaniu natrafiliśmy na pizzerię, w teorii otwartą do godziny 22. Jak się okazało w praktyce, dzięki Grand Prix, była w sobotę otwarta zdecydowanie dłużej.

– Jest prawie 23. Wszystko zamykamy raczej o 22, ale mam okazję do dodatkowego zarobku z racji żużla, więc nie zamykam. Zapraszam. Poczekajcie jakieś 20 minut i zjecie. Jakąś pizzę jeszcze zrobię – mówił nam właściciel, na którego „lokalsi” mówili Mr Pepperoni. W lokalu nie brakowało kibiców żużla. Zarówno tych polskich jak i duńskich.

– Macie mistrza świata, a jakoś nie robi to na Was wrażenia. Siedzicie jak jakieś mumie. My nie mamy powodów do radości, a śpiewamy, śmiejemy się. Na Was tytuł mistrzowski nie robi już wrażenia. W sumie dla Was mistrzostwo dzięki temu Zmarzlikowi to normalka – „docinał” nam jeden z duńskich fanów żużla.

Mr Pepperoni w akcji

Po zakończeniu, jak się okazało, niezbyt smacznego posiłku udaliśmy się na nocleg na jeden z położonych w pobliżu campingów. Wieczorem, jak i niedzielnym porankiem okazało się, iż od żużla jednak całkowicie nie odpoczniemy. Domki położone obok naszego „należały”, jakże inaczej, do kibiców żużla.

– Przyjechaliśmy całą rodziną z niemieckiego Parchim. Niestety Kai po raz kolejny w tym sezonie zawiódł i chyba to jednak dla niego za wysokie progi. Zaczął dobrze, a teraz jest katastrofa. Mamy jeszcze Noricka i może on za kilka lat powalczy w Grand Prix skuteczniej – mówił nam campingowy „sąsiad”.

– Ja z kolei przyjechałem z Gorzowa dla Szymona i Bartka, który obojętnie gdzie by nie startował będzie „gorzowski” Bartek to zawodnik od dziś wszech czasów, a Szymon chyba musi się na nowo „odrodzić”. Oby nie w Bydgoszczy. Powiedzcie mi Panowie po jaką cholerę mu ten Hancock, którego przecież pozbył się Wrocław? Znacie jakieś kulisy? – pytał nas Pan Marek z Gorzowa. Niestety my kulisy znamy nad wyraz rzadko. Nie mogliśmy pomóc.

Jak się okazało, ostatnim „żużlowym” akcentem naszego wyjazdu była niedzielna wizyta w pobliskim supermarkecie. Pamiętacie słynny turniej w Vojens o „Złotą Czelokadkę”?. Kiedyś wygrywał go sam Tomasz Gollob, a „namiastkę” najsłynniejszej żużlowej czekolady produkowanej przez firmę Toms można nabyć po dziś dzień. Spójrzcie poniżej.

Kolejne Grand Prix w Vojens zatem za nami. Organizacyjnie oceniamy je wysoko. Sportowo nie wszystkim przypadło do gustu.

– Wszystko fajnie, ale dla mnie zdecydowanie za mało było mijanek. Było ich na pewno nie więcej, aniżeli średnio jedna na bieg. Myślę, iż najlepiej byłoby zostawić infrastrukturę, a „przenieść” tu lepszy do walki na dystansie tor, takich w Danii nie brakuje, lub popracować, aby ten był w stanie stworzyć zdecydowanie atrakcyjniejsze widowisko dla kibiców – podsumował obecny z nami w Vojens, żużlowy statystyk, Karol Płonka.

Na dziennikarską uwagę zasługuje bez wątpienia program zawodów. Dobry graficznie i doskonale zredagowany przez Iba Soby. „Objętość” wydawnictwa to 102 strony. Nie zabrakło rodaków, również związanych z żużlem, którzy starali się programy w „różny” sposób zdobyć w jak największej ilości, aby później spieniężyć. Wstyd.

Za rok do Vojens wrócimy. Powód nie byle jaki. W 2025 roku obiek,t na budowę którego „wpadł” kiedyś Ole Olsen będzie obchodził swoje 50=lecie. Ćwierćwiecze istnienia obchodzono hucznie. Wtedy, w specjalnym biegu pokazowym, rywalizowali na torze Ole Olsen i świętej pamięci Ivan Mauger, który jako pierwszy trzykrotnie z rzędu wywalczył tytuł mistrza świata. „Ducha” Maugera w weekend również nie zabrakło. Krótko po powtórzeniu wyczynu Maugera przez Polaka w mediach społecznościowych pojawił się wpis następującej treści. – Gratuluję Zmarzlikowi. Tato na pewno chciałby, aby jego wyczyn powtórzył nie kto inny, a tak profesjonalny sportowiec jakim właśnie on jest – napisała córka Ivana Maugera, Kym.

Skoro jesteśmy przy postaci Ivana Maugera, to wypada przypomnieć jedną historię. Po trzecim mistrzowskim tytule Nowozelandczyka, w 1970 roku, grupa ówczesnych biznesmenów postanowiła uhonorować mistrza wyjątkowo. Motocykl, na którym Mauger wywalczył trzecie mistrzostwo został pozłocony i dziś, o ile się nie mylimy, znajduje się w amerykańskiej „Hall of Fame”. Ma ktoś z Was pomysł jak oryginalnie i godnie uhonorować naszego żużlowego arcymistrza? Czekamy na sugestie.

Ukoronowaniem jubileuszu 50-lecia obiektu w Vojens ma być rozegranie na nim ostatniego turnieju przyszłorocznego cyklu Grand Prix. Z naszych informacji wynika, iż jest to już przesądzone. Z czystym sumieniem, w imieniu swoim, jak i organizatorów, zapraszamy do Vojens za rok.

Redaktor Rabenda w wywiadzie na „gorąco” z Bartoszem Zmarzlikiem

Idź do oryginalnego materiału