Żużel. Michelsen na wózku, Lebiediew na szczycie i Jarmuła na Śląskim, czyli finał SEC (REPORTAŻ)

2 miesięcy temu

W sobotę, w okolicach godziny 23:00, zakończył się ostatni z tegorocznych turniejów SEC, który tym razem rozegrany został na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Po paru latach przerwy „Kocioł Czarownic” ponownie gościł żużel na światowym, a może napiszmy zgodnie z nazewnictwem imprezy inaczej, europejskim poziomie. Tradycyjnie, tym razem jednak nieco krócej, przyjrzeliśmy się imprezie od „kuchni”.

Czy dopisała publiczność? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Organizatorzy otwarcie na nią nie narzekali, ale wydaje się, iż na trybunach winno pojawić się więcej fanów czarnego sportu. Tak naprawdę kibicami zapełniony był pierwszy wiraż i poziom dolny przeciwległej prostej. Poza tymi miejscami „świeciły” pustki. Biorąc pod uwagę pojemność stadionu, wynoszącą niecałe 55 tysięcy widzów, można przypuszczać, iż w sobotni wieczór na trybunach zasiadło ich plus-minus 20 tysięcy. Skąd kibiców było najwięcej? Oczywiście ze Śląska, a dokładniej z okolic oraz samego Chorzowa i mającego już od wczoraj ekstraligowy żużel Rybnika.

– Przyjechaliśmy tutaj dla naszego ”synka” Kacpra, który powinien dzisiaj przy naszym dopingu pokazać, iż jest najlepszy. Czy odrobi stratę do Lebiediewa? W spocie, a tym bardziej w żużlu, wszystko jest możliwe – mówili nam fani Kacpra Woryny.

Nie dane w zawodach było wystartować kontuzjowanemu Mikkelowi Michelsenowi, który pojawił się wraz z mechanikami na zawodach, a przed ich rozpoczęciem zagościł jeszcze na krótką chwilę w parkingu.

Na brak atrakcji przed zawodami nie mogli narzekać kibice. Tradycyjnie organizatorzy przygotowali dla nich zabawy w miasteczku SEC. Nie zabrakło w nim sesji autografowej, wizyty Hansa Nielsena czy możliwości sprawdzenia swoich umiejętności startu i refleksu na specjalnym symulatorze. Pojawił się również Józef Jarmuła, który na jednym ze stoisk należącym do firmy Ramirent, ubrany w pamiętającą odległe czasy „ skórę”, podpisywał swoją autobiografię. W czasie zawodów pojawił się również na płycie obiektu i w rozmowie z, jak zwykle stojącym tego wieczoru na wysokości „spikerskiego” zadania, Jackiem Dreczką pozdrawiał „trybuny” Stadionu Śląskiego.

– Takiej szczerej książki chyba jeszcze nie było i naprawdę piszę w niej tak, jak dokładnie było – mówił kibicom były zawodnik Włókniarza. Ciekawych torowych i życiowych opowieści Józefa Jarmuły nie brakowało. Interes się kręcił.

Gastronomia? Zadbano i o nią. Co podkreślali kibice, ceny na stoiskach znajdujących się na koronie obiekty zdecydowanie odbiegały na plus od tych, które mieliśmy parę miesięcy temu na Stadionie Narodowym w Warszawie. Herbata kosztowała 10 złotych, zapiekanka również, a kiełbasa 25. Kompletnie inaczej miały się ceny w gastronomii położonej obok miasteczka. Tu za średniej wielkości kebaba „liczono” sobie 45 złotych.

– Przyznam, iż jak na swoją cenę to kebab jest nie za duży i średniej jakości. Muala by raczej Książulo u nich nie zostawił – mówił nam Mateusz z Wrocławia. Piwo w cenie złotych dziesięciu nalewane było do okolicznościowych kubków, za które z kolei pobierana była kaucja w wysokości pięciu złotych. Całkiem słusznie jednak wielu kibiców kubków nie zwracało, chcąc mieć pamiątkę z powrotu czarnego sportu na Śląski. Swoje stosika z gadżetami mieli dla kibiców Patryk Dudek czy Maciej Janowski. Ten ostatni, będący jednocześnie „pechowcem” zawodów, zysk ze sprzedaży postanowił przeznaczyć dla powodzian. Szlachetne.

– Mam sporo gadżetów Macieja, ale tym razem dokupiłam między innymi szalik oraz nalepki. Fajnie, iż jednocześnie pomogłam tym, których ostatnio spotkało nieszczęście – mówiła nam nasza wierna czytelniczka Pani Iwona. Warto zaznaczyć jednocześnie, iż przed samym stadionem również Caritas kwestował na rzecz dotkniętych ostatnią powodzią.

Jak wypadły same zawody? Zdaniem wielu kibiców pozytywny jest fakt, iż są czynione realne działania, aby Chorzów ponownie żył żużlem. Szkoda, iż stan nawierzchni uniemożliwiał, aby kibice mieli więcej okazji do oglądania prawdziwiej „walki” na torze. Warto zaznaczyć, iż przed samą prezentacja na torze pojawiła się młodociana grupa adeptów Śląska Świętochłowice ze swoim trenerem Krzysztofem Basem. Oczywiście na motocyklach. Kto wie, może wśród nich był sukcesor samego Bartka Zmarzlika?

– Jest jak jest. Zawody mocno średnie. Zero mijanek tak naprawdę. Nie można mieć jednak do nikogo pretensji. Organizatorzy robili, co mogli i chwała im za to. Minus to długie równania toru i ciągnące się zawody. Przyjechaliśmy z Knurowa i po szesnastym biegu jedziemy do domu – mówili nam kolejni kibice ROW, którzy opuszczali obiekt przedwcześnie. Co ciekawe, takich za nadto „spieszących” się do łóżka było po czwartej serii więcej.

Po zawodach najbardziej zadowolony był nie kto inny, jak Andriej Lebiediew, który stanął na szczycie tegorocznej rywalizacji o mistrzostwo Europy i jego fani.

– Nie ukrywam, iż patrzyłem jak układają się starty najgroźniejszym rywalom, ale wszystko potoczyło się dobrze i wywalczyłem tytuł. Trudno nie być zadowolonym. Dziękuje kibicom, którzy mnie dopingowali – mówił Łotysz po zawodach

– Zawsze dopingujemy Andrieja, który jest dla nas najlepszym zawodnikiem. Najważniejsze, iż wygrał i obojętnie jak skończy Grand Prix to pojedzie w nim w okresie 2025. Zawody? Jaki tor był, to chyba każdy widział. Zero tak naprawdę walki, raczej w wielu momentach walka o przeżycie. Było parę niedoróbek jak choćby w kółko pokazujący się na tablicy Kołodziej, za którego jechał przecież Chmiel. Najważniejsze jednak, iż żużel powrócił na stadion, gdzie kiedyś Szczakiel jako pierwszy Polak wygrywał mistrzostwo świata. Oby wracał tu częściej – mówił nam Pan Roman, który dopingować Łotysza przyjechał z Leszna. Nic dodać, nic ująć.

REKLAMA, +18

Idź do oryginalnego materiału