W czasie kończącego się właśnie sezonu 2024 relacjonowaliśmy Wam nasze żużlowe wyjazdy „od kuchni”. Zaczynaliśmy od wyprawy na inauguracyjny mecz angielskiego Oxfordu, kończymy dzisiaj „kulisami” udania się na żużlową „trzydniówkę” do czeskich Pardubic.
Weekend z żużlem zaczął się już w piątek zawodami Grand Prix Challenge, na które wielu fanów speedwaya czekało najbardziej. Pomimo przenikliwego zimna, zmagania o przepustki do przyszłorocznego cyklu śledziło na żywo całkiem sporo kibiców. Pardubice są chyba jedynym miejscem miejscem, gdzie oczywiście poza Niemcami można spotkać tak wielu kibiców czarnego sportu zza naszej zachodniej granicy. Piątkowego wieczoru dopingowali oni swoich rodaków – Kaia Huckenbecka i Kevina Woelberta.
– Przyjechaliśmy tu jak co roku wprost z Gustrow na żużlowy i piwny weekend. Mamy nadzieję, iż z dobrej strony pokaże się Woelbert, a Kai zakończy zawody awansem. Jak się jemu nie uda, to powinien dostać „dziką kartę” – mówili nam niemieccy fani przed turniejem.
Jak się okazało, Huckenbeck zawody ostatecznie zakończył w szpitalu na skutek kolizji ze wspomnianym wyżej… Woelbertem. Włodarze cyklu postanowili Niemcowi przyznać w dniu wczorajszym „ dziką kartę” na sezon 2025. Niestety awans do przyszłorocznego cyklu wywalczył w piątek tylko jeden Polak, Dominik Kubera.
– Australijczycy wykonali dzisiaj fantastyczną robotę. Przyjechało ich tu trzech i dwóch awansowało. Polacy jak zwykle na innych torach… Przyjechało czterech, awansował jeden. Nasz Patryk najwyraźniej się pogubił w tak ważnych dla niego zawodach – dodawali kibice z Zielonej Góry.
– Najważniejsze, iż ponownie po roku przerwy wróciłem do cyklu Grand Prix. Mój cel na 2025? Utrzymanie się w szóstce najlepszych zawodników świata. Wierzę, iż stać mnie na to – mówił po zawodach Anders Thomsen.
Tyle o sporcie w piątek. Co się działo pod samym stadionem? Tradycyjnie już powstało prawdziwe „miasteczko” różnorakich stoisk. Do wyboru, do koloru. Oczywiście prym wiodła gastronomia. Numerem jeden były stoiska z pieczoną kiełbasą, za którą życzono sobie w zależności od jej wielkości 100 lub 130 koron. „Zainteresowaniem” cieszyła się również pecena kura, czyli kurczak z rożna. Jego porcja, opisana jako 1/4 wyceniona została na 130 koron. Nie brakowało „sympatyków” kebaba, którego cena wynosiła 200 koron.
Frytki kosztowały „jedyne” 150 koron lub, dla operujących inną walutą, siedem euro. Oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś na osłodę. Jak Pardubice, to tylko miodowy piernik, z którego miasto przecież słynie. – Pogoda sprawia, iż dziś jest jako tako, ale ma być mniej deszczu w niedzielę. Które pierniki sprzedają się najlepiej? Oczywiście te z napisem Zlata Prilba. W niedzielę będą hitem – mówił nam sprzedawca regionalnych słodkości.
– Z roku na rok jest tutaj coraz większe wariactwo. Ceny podnoszą. Jedzenie jest ok, ale przed chwilą kupiłem kiełbasę, która niby była z grilla, a była w środku lekko zimna. Parę frytek, za które zapłaciłem siedem euro to już czyste szaleństwo. Mam wrażenie, iż zawody żużlowe to jedno, ale tu główny nacisk jest na maksymalny zarobek na „budach” – mówił nam jeden z niemieckich dziennikarzy.
Od piątku dla gości specjalnych funkcjonował namiot VIP. Tam podczas pierwszych zawodów weekendu wśród „odwiedzających” królowała herbata z runem i doskonały wieprzowy gulasz.
– O dziwo na piwo dziś nie ma większego zapotrzebowania. Pogoda robi swoje. Najwięcej podajemy herbaty z rumem, która dobrze rozgrzewa – mówiła nam ze śmiechem jedna z hostess.
Warto zauważyć, iż piątkowe zawody odjechano iście błyskawicznie. 20 biegów zajęło organizatorom niecałe dwie godziny i to była dla wielu obecnych najlepsza informacja wieczoru. Wystarczy tylko napomknąć, iż podczas czwartej serii zaczął prószyć lekki śnieg. „Pożużlowy” piątkowy wieczór to dla wielu kibiców oczywiście spotkania w małym lub większym gronie przy czymś do „rozgrzania”.
Tych, którzy przetrwali piątkowe dyskusje od sobotniego poranka można było spotkać w centrum Pardubic. Najwięcej fanów speedwaya podziwiało przez wystawową szybę w zakładzie jubilerskim „Klejnoty Lehanec” oryginalny kask, Zlatą Priłbę, która miała trafić do najlepszego zawodnika niedzielnych zawodów.
– Kto wygra jutro kask? Kaia niestety nie ma. Jednak choćby gdyby był, to jutro kask na głowę założy nie kto inny jak Wasz Polak, Artem Łaguta. On tutaj pozamiata – mówił nam oczywiście kibic niemieckiej narodowości.
– Nasza praca nad kaskiem trwa z większymi lub mniejszymi przerwami jakieś sześć miesięcy. W tym roku pierwsze prace zaczęliśmy w marcu, aby jak najlepiej go wygrawerować – dodawał właściciel zakładu Pavel Lehanec.
Sporo kibiców można było spotkać w porze południowej również obok pardubickiego zamku z przełomu XV i XVI wieku, czy też słynnej w całych Czechach oryginalnej kawiarni z 1907 roku Bajer. „Každý správný frajer, chodí do kavárny Bajer!” – mówi o lokalu znany czeski reżyser i scenarzysta Radovan Lipus, Zajrzeliśmy i my. Opłacało się. Po wejściu do lokalu przenosimy się jakieś 100 lat wstecz, jeżeli chodzi o sam wystrój kawiarni.
Sporo polskich samochodów można było zobaczyć w sobotnie popołudnie również w okolicach niedostępnego do zwiedzania toru wyścigów konnych, na których rozgrywana jest najsłynniejsza gonitwa Europy „Wielka Pardubicka”. Co ciekawe, właśnie tam rozgrywało się 15 pierwszych turniejów Zlatej Prilby, a na zmagania uczęszczało choćby więcej niż 100 tysięcy kibiców.
Reklama zawodów? Oczywiście była widoczna. Słupy przy drogach dojazdowych do stadionu obwieszone były reklamami turniejów. Podobnie rzecz się miała ze słupami reklamowymi w centrum czeskiego miasta. Dziwił tylko fakt, iż na pierwszym planie plakatu gościł Bartosz Smektała, którego w niedzielę, podobnie jak zapowiadanego Artioma Łaguty zabrakło.
Żużel w sobotę? Był, a jakże. O „Złotą Wstęgę” rywalizowali młodzi zawodnicy. Publiczność, ze względu na zimno lub „zmęczenie” po piątkowym wieczorze, nie dopisała. Najwięcej swoich fanów na trybunach mieli młodzi reprezentanci gospodarzy i oczywiście wschodząca gwiazda niemieckiego żużla, Norick Bloedorn. Zawody, jak wiemy, ostatecznie „opędzlował” uzdolniony reprezentant gospodarzy Adam Bednar.
Po sobocie przyszła niedziela i tym samym największe święto czeskiego żużla. 76. edycja Zlatej Prilby. Od godziny mniej więcej 11 można było zauważyć wzmożony ruch pod stadionem. Liczba przybywających kibiców rzucała się w oczy, podobnie jak jeszcze większa liczba stoisk. Nie zabrakło miejsca na samochody Skoda, oczywiście z salonu rodziny Drymlów. Obecny na stoisku reklamowym powstałej w 1895 roku marki był przez dłuższy czas były zawodnik zespołu z Lublina, Ales Dryl junior. Swoje stoisko, podobnie jak w piątek, miał również Patryk Dudek. „Pieczę” nad nim sprawowała mama, Pani Honorata.
– Pytacie, co się najlepiej sprzedaje? Generalnie wszystko, ale chyba jak mamy wybrać jedną rzecz, to postawię na czapki – mówiła nam mama żużlowca.
Warto zaznaczyć, iż w niedzielę lepiej dopisała pogoda. Po dwóch dniach zimna i deszczu w końcu nad stadionem zaświeciło słońce. Punkty sprzedające różne rodzaje piwa przeżywały istne zatrzęsienie klientów. „Strefa” gastronomiczna tętniła życiem.
– Jak widzicie, klientów w kolejce nie brakuje. Uwijamy się jak w ukropie można powiedzieć. Wszystkie rodzaje piwa dobrze się sprzedają, ale Polacy najchętniej wybierają Radegasta 10 – mówiła nam jedna z pań obsługujących „piwny” przybytek. Podobnie jak w wypadku mobilnego sklepu Patryka Dudka, nie brakowało chętnych do kupowania żużlowych gadżetów na licznie postawionych stoiskach.
Sporo gości zasiadało również w usytuowanej pod trybuną główną restauracji „Zlata Prilba”, która od dekad stanowi punkt spotkań kibiców i nie tylko przed samymi zawodami. Na jednej ze ścian można zobaczyć imponująca tablicę przedstawiającą wszystkich dotychczasowych triumfatorów słynnych czeskich zawodów.
Te niedzielne zmagania zakończyły się wygraną Duńczyka, Rasmusa Jensena. To właśnie on powrócił do Danii z motocyklem, który był tradycyjnie główną nagrodą w zawodach. Polskich kibiców ucieszyło niespodziewane drugie miejsce mającego „sezon konia”, Roberta Chmiela. – Gdyby ktoś mi to miejsce dawał przed zawodami, brałbym w ciemno. Trochę żal finału, ale przyjechałem się tutaj po prostu dobrze bawić i się udało. Wynik jest super – mówił nam po trwających blisko pięć godzin zawodach Polak.
– Przyjechałem tu tak naprawdę dla kultywowania tradycji. To moja czternasta lub piętnasta Zlata Prilba. Nie wiem co się stało, ale obsada schodzi systematycznie w dół. Kiedyś była ona jak w mistrzostwach świata, ostatnio z roku na rok jest słabiej. Cieszy dobra postawa Roberta Chmiela, który pokazał, iż ma papiery na jazdę – mówił nam ponad siedemdziesięcioletni Marek, wierny kibic wrocławskiej Sparty.
Z kronikarskiego obowiązku warto zaznaczyć, iż na niedzielne zawody akredytowało się ponad 150 dziennikarzy, a biuro prasowe pozostawało pod „opieką” Jana Janu. Tuż po zakończeniu zawodów każdy z dziennikarzy miał do dyspozycji wydrukowane wyniki zawodów. Niedzielny turniej wedle organizatorów oglądało około 12 tysięcy widzów, a relację na żywo przeprowadził z niego sportowy kanał czeskiej telewizji.
Na koniec mała ciekawostka. Wieloletni fotoreporter, Wiesław Ruhnke, w piątek obecny był na zawodach Grand Prix Challenge, sobotnim świtem wyruszył do Torunia na mecz o „brąz”, a niedzielnym porankiem zameldował się z powrotem w Pardubicach.
– Zlata Prilba to Zlata Prilba. zwykle kilometry nie grają roli w wyjazdach na żużel. Który to mój żużel w tym roku? Naprawdę nie wiem – mówił nam Wiesław Ruhnke, który jak się okazuje nie prowadzi statystyk swoich żużlowych wyjazdów.
– W tym roku nie dopisała pogoda, ale to był jedyny żużlowy weekend w tym roku z taką liczbą biegów do obejrzenia. Trzydzieści dwa podczas Zlatej Prilby plus te z Grand Prix Challenge i Zlatej Stuhy. Idealna dawka żużla na zimowe wieczory – podsumowywał weekend jeden z kibiców. Nic dodać, nic ująć.