Chyba nie ma kibica częstochowskiego Włókniarza, który nie kojarzyłby Janusza Wróbla. To doskonale znany spiker, który przed laty fantastycznie ubarwiał spotkania Lwów. Nagle jednak zniknął, a jego rolę przejęli inni. O odejściu od żużla, wyjątkowej znajomości i przygodach ze Sławomirem Drabikiem, a także zmieniającej się roli spikera Pan Janusz opowiedział w długiej rozmowie.
O ZNIKNIĘCIU Z ŻUŻLA:
Jeżeli robi się coś bardzo długo, a ja pracowałem z mikrofonem na żużlowej murawie ze 20 lat, to się to robi nudne. Czułem się trochę jak patefon. Młodszym widzom wyjaśniam, iż to takie urządzenie do odtwarzania muzyki z piękną tubą, które dziś jest widywane tylko w starych filmach i muzeach. To było jedno, a drugi powód jest taki, iż w zarządzie pojawili się ludzie, którzy chcieli mnie pouczać na temat tego, jak należy prowadzić spikerkę. Zawsze byłem przekonany, iż robię to jako-tako i miałem dobre notowania. Pomyślałem, iż ja tego Pana nie będę uczył jak się spawa, bo on się znał na spawaniu. Zrezygnowałem, pomyślałem sobie, iż czas na zmiany. Zawiadomiłem zarząd klubu odpowiednio wcześniej, żeby był czas na poszukanie następcy i sobie odpuściłem. Potem robiłem już tylko Grand Prix i parę imprez w Tarnowie. Szczepan Bukowski, kiedy organizował ten wielki Tarnów z Tonym Rickardssonem i Tomaszem Gollobem chciał mieć inną spikerkę, choć wcześniej był tam Zbyszek Rozkrut. Moim zdaniem był bardzo kompetentnym człowiekiem.
O UNIKNIĘCIU WOJSKA PRZEZ DRABIKA:
Sławek dostał powołanie do OTK w Tarnowskich Górach. Przyniósł je do klubu, a był wtedy początkującym zawodnikiem. Prezesem był Zdzisław Jałowiecki. Podjął się mediacji z wojskowymi. To był czas w okolicach stanu wojennego i te pobory były wzmożone. Kryteria były też mocno zaniżone. Każdy młody mężczyzna stawał przed Komisją Wojskową jak go Bozia stworzyła, a oceniający badali go i przyznawali kategorię. Komendantem był wtedy pułkownik Ryczek. Jak trzeba było odroczyć jakiegoś sportowca, to trzeba było ubłagać pana Ryczka. Prezes Jałowiecki umówił się na rozmowę, ale ona nie przyniosła rezultatu. Tydzień przed terminem zgłoszenia do jednostki prezes oświadczył, iż musimy pogodzić się z tym, iż Sławek pójdzie do wojska. (…) Sławek przyjechał do klubu we wtorek, a w piątek miał się zgłosić w jednostce. Zaczął mi urywać rękaw. „Panie Januszu, niechże Pan coś tam zrobi”. Mówię, iż jak prezes nie załatwił, to jak ja mogę coś z tym zrobić. Jeden z oficerów z WKU był wielkim sympatykiem Włókniarza i pomyślałem, iż może on pomoże. Pojechałem do niego i mówię w czym rzecz. Usłyszałem, iż czemu teraz przychodzę i czy w klubie nie wiedzieli, iż on może to załatwić. „Z takimi rzeczami nie chodzi się do pułkowników tylko załatwia się z niższymi”. Na to sierżant, który pracował w tym samym pokoju mówi: „Biorę tę teczkę z nazwiskiem Drabika, rzucam ją za blaszane segregatory i za pięć lat znajdą ją dopiero”. Tego nie zrobił, ale powiedział, iż może da się załatwić odroczenie. Zadzwoniłem do prezesa by przywiózł powołanie. Przywiózł kartkę. Najpierw udało się przedłużyć do jesieni, a potem tak się porobiło, iż nie musiał iść.
Żużel. Oto najlepsi komentatorzy, eksperci i dziennikarze żużlowi! Tak głosowaliście! (WYNIKI) – PoBandzie – Portal Sportowy
Żużel. Dziwne oskarżenia wobec trenera! Stanowczo dementuje! – PoBandzie – Portal Sportowy
Żużel. Ceniony mechanik nie odejdzie z Ratajczakiem! Będzie u innego Byka! – PoBandzie – Portal Sportowy
O SKÓRZE DRABIKA OD GUNDERSENA:
Były jakieś zawody, chyba pary w Rybniku. Tam startował Gundersen i miał bardzo piękną, białą skórę. Sławek ją od niego kupił i pamiętał jak on się z niej cieszył. Trzymał ją na kolanach i prawie, iż ją gładził. Parę dni potem były zawody w Częstochowie i w czasie jednego z wyścigów doszło do kolizji z jednym z zawodników ze Świętochłowic. Sławek odbił się od rywala, uderzył w płot, prawie wyleciał za bandę. Potłukł się i dalej nie startował. Ja robiłem spikerkę z panem Gieroniem, ale po tym wypadku, bo Sławek to szczególna dla mnie postać, poszedłem do parkingu. Znalazłem go w szatni. Siedział na taborecie, obejmował rękami kolana. Skóra leżała obok, a on piętami na taborecie się kołysał. Mówił: „Taka fajna skóra”, a do tego była wiązanka pod adresem kolegi z toru. „Tyle pieniędzy kosztowała. Nie da się tego naprawić”. Okazało się jednak, iż dało się ją naprawić. Sławek jakoś ją tam poświęcił i była dla niego szczęśliwa.
O ZMIENIAJĄCEJ SIĘ ROLI SPIKERA:
Spiker robi dziś to przed czym nas, spikerów tamtych czasów, przestrzegano. choćby karcono. Byliśmy solidnie szkoleni. Te kursy były dwudniowe. Spotykaliśmy się nie tylko ze specjalistami od sportu żużlowego i ludźmi znającymi historię tego sportu na wylot, ale też z językoznawcami, psychologami, szczególnie tymi, którzy specjalizują się w psychologii tłumu. Do tego były spotkania z przedstawicielami policji, którzy uczulali na niektóre zachowania i uczyli panowania nad tłumem. Wymagano od nas znajomości sportu żużlowego, historii, regulaminów. W ciągu ostatniego roku rozmawiałem z Wojtkiem Wierzbickim, który teraz jest spikerem w Częstochowie. Powiedział mi jak wyglądało to ostatnie szkolenie i nie ma to nic wspólnego z tym, co było kiedyś. Przestrzegano nas przed tym, żeby nie być kibicem. Spiker to ma być beznamiętny łącznik między wydarzeniami na torze, a widownią. To ma być informator, lektor, przewodnik. Teraz słyszę, iż wszystkie ręce klaszczą albo przetacza się meksykańska fala. Najbardziej porusza mnie to, choć nie dotyczy to wszystkich, iż oni zachowują się tak, jakby nikt im nie powiedział jak działa mikrofon. Cały czas krzyczą. A przecież choćby gdyby mówili szeptem, to też byliby słyszani. Nie ma modulacji, jest wysoka częstotliwość, podniesiony głos, choć czasem nie dzieje się nic. Mnie to razi.
To tylko część niesamowitych historii i spostrzeżeń Janusza Wróbla. Po więcej opowieści o romantycznym żużlu, zarzutach dotyczących statystyk czy konkursach na stadionie Włókniarza zapraszamy do 1.5 godzinnego wywiadu Krzysztofa Sałagi poniżej: