Żużel. ,,Do żużla podchodziłem trzy razy”. Wspominki oczami Zbigniewa Jądera

3 godzin temu

Zbigniew Jąder (ur. 23 października 1943 w Klonówcu) był żużlowcem i trenerem, wychowankiem Unii Leszno. W barwach tego klubu startował w latach 1963–1976, zdobywając m.in. brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski (1975) oraz tytuł Młodzieżowego Indywidualnego Mistrza Polski (1967). Po zakończeniu kariery pracował jako trener. Uznawany jest za jedną z legend leszczyńskiego żużla, jego nazwisko widnieje w Alei Gwiazd Żużla w Lesznie. W sumie dla Unii Leszno odjechał 200 meczów (764 biegi) i zdobył 1331,5 punktów.

Do żużla podchodziłem trzy razy

– Po raz pierwszy przyjechałem na leszczyński stadion jako dwunastoletni chłopiec ze swoimi wujkami. Nie pamiętam jaki był to mecz, ale musiał być jakiś ważny, ponieważ cały stadion był zapełniony kibicami. Zgubiłem się w tak dużym tłumie ludzi. Nie straciłem jednak głowy. Gdy próby odnalezienia opiekunów nie powiodły się, pomaszerowałem do spikera, który przez głośniki wezwał wujków. Nie zniechęciło mnie to do żużla, wręcz przeciwnie, coraz częściej chodziłem na stadion.’

Wkrótce dojrzał do decyzji, aby samemu spróbować swoich sił w czarnym sporcie. Była to bardzo ważna decyzja która na pewno miała duży wpływ na żużel w Polsce.

– Zniechęciła mnie rozmowa z ówczesnym trenerem , a zarazem jednym z najlepszych żużlowców w kraju – Henrykiem Żyto. Padły pytania o wcześniejsze jazdy na motocyklu, o wojsko. Na motorze jeździłem, jak to chłopak na wsi, ale to było zupełnie co innego. W tamtych czasach niechętnie przyjmowano nastoletnich chłopców do sekcji, bowiem po roku czy dwóch upominała się o nich armia i kończyła się zabawa w sport. Drugie podejście nastąpiło jeszcze w tym samym 1962 roku. Jesienią jeździł już Zdzisław Dobrucki, z którym chodziłem do tej samej szkoły podstawowej w położonym dziesięć kilometrów od Leszna Lipnie. Postanowiłem spróbować i gwałtownie okazało się , iż mam smykałkę. Jak to zwykle bywa na początku, nie obyło się bez drobnych wywrotek, nie było tez łatwo ze sprzętem. Rzucili człowiekowi jakąś stara ramę, pogiętą kierownicę, siodełko. Trzeba było wszystko samemu wyprostować, poskładać, poskręcać, wyczyścić. Jedynie silnik dawał mechanik.

Podczas rozmowy Zbigniew niejednokrotnie wspominał o swojej niezwykłej pracowitości oraz o tym, iż tamte czasy zupełnie się różniły od tych, które mamy dzisiaj. Przykuwał szczególną uwagę do tego, iż kiedyś młody zawodnik musiał na wszystko pracować sam, nie było firm, nie było sponsorów, o ile komuś zależało musiał się poświęcić i pokazać, iż tak jest.

– Byłem pracowity. Przygotowałem sobie piękna maszynę, ale musiałem oddać koledze z pierwszej drużyny. Dla ciebie za ładna – powiedzieli w klubie. To były inne czasy, aby pójść na trening musiałem w gospodarstwie w jeden dzień „odwalić” robotę także za następny. Czasem późnym wieczorem matka zaganiała mnie z pola. Licencję uzyskałem przed meczem z Wybrzeżem Gdańsk 07.04.1963 i zaraz po tym wystartowałem w tym meczu. W czterech startach zdobyłem dość szczęśliwie jeden punkt. Jechałem na ostatniej pozycji, jednak Bogdanowi Berlińskiemu z Wybrzeża Gdańsk pękł łańcuch i to pozwoliło mi na wywalczenie cennego punktu. Niestety przegraliśmy 37 – 41.

Żużel. Kto powinien objąć stery reprezentacji? Ma swojego faworyta!

Żużel. Nowa jakość w Unii Tarnów? “Klub ma potencjał, by wrócić do Ekstraligi” (WYWIAD)

Początki młodego Jądera nie były kolorowe. Zaczęły pojawiać się pierwsze problemy chłopaka, ale z inicjatywą wyszło dwóch zawodników, którym, jak sam wspomina, zawdzięcza to, iż został żużlowcem.

– Robiłem czasem jakieś punkty, jednak w pierwszym roku startów zrezygnowałem z żużla. Nie potrafię dokładnie określić powodu, ale wpływ na taką decyzje miały miedzy innymi olbrzymie kłopoty ze sprzętem, o który było wtedy bardzo trudno. Kiedyś do domu, do Klonówca, przyjechali Henryk Żyto i Zdzisław Smoczyk, brat Alfreda. Nie zastali mnie. Później Żyto nieraz żartował , iż matka przegoniła ich, bo zdrowego chłopaka chcieli na jakiś żużel naciągnąć. Wrócili do Leszna i zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy. Zatrzymali poczciwą Warszawę i Zdzisław Smoczyk otwierając drzwi spytał ostro: Co jest? Jeździsz czy nie?. Trochę się przestraszyłem. Powiedziałem, ze jeżdżę. No to do samochodu! I pojechaliśmy prosto na trening, a później na zawody. Po prostu w zespole nie miał kto jeździć. Kilka razy wygrałem na treningu z Żywicą i już miałem miejsce w składzie. Mogę powiedzieć, iż właśnie Henrykowi Żyto i Zdzisławowi Smoczykowi zawdzięczam to, iż zostałem żużlowcem. No i temu, ze były luki w składzie.

Po tych wydarzeniach Zbigniew Jąder na długi czas związał się z czarnym sportem. Wtedy jeszcze nie wiedział jaka świetlana przyszłość go czeka.

– Było to trzecie podejście, tym razem już na długie prawie dwadzieścia lat. Unia jeździła wtedy w pierwszej lidze. Startowałem u boku takich zawodników jak Henryk Żyto, Kazimierz Bentke, Jan Kusiak, Zdzisław Waliński, Jerzy Kowalski, Zdzisław Dobrucki. Zdarzało się, iż robiłem po kilka punktów, ale zespół borykał się ze sporymi kłopotami. Głównie kadrowymi i sprzętowymi. W łącznej tabeli za lata 1963 – 1964 Unia zajęła ostatnie miejsce i spadła do drugiej ligi. niedługo zespół opuścił lider drużyny i jej dobry duch, Henryk Żyto. Wśród leszczyńskich żużlowców nastąpiło małe załamanie, ale u boku rutynowanych zawodników, którzy doskonale potrafili pomagać na torze nam, młodszym kolegom, robiliśmy wraz z Zdzisławem Dobruckim i Jerzym Kowalskim stałe postępy. Czuliśmy się coraz pewniej i byliśmy zaliczani do najzdolniejszej młodzieży w polskim żużlu.’

– W 1966 roku zadebiutowałem w Memoriale Alfreda Smoczyka, byłem wtedy jedynym pogromcą późniejszego zwycięzcy Zygfryda Friedka. Nie stanąłem jednak na podium, bo w jednym z wyścigów, gdy nagle poderwało maszynę Zdzisława Walińskiego, zaliczyłem upadek i przepadły cenne punkty, więc sklasyfikowany zostałem na siódmej pozycji. Ale i tak uważam, iż był to mój bardzo udany debiut. W 1967 roku rozgrywano po raz pierwszy młodzieżowe indywidualne mistrzostwa Polski. Startowałem w półfinale w Toruniu. Po czterech startach byłem niepokonany, miałem dwanaście punktów. W ostatnim swoim wyścigu poszedłem za szeroko, wyciągnęło mnie w płot i ręką przejechałem po bandzie. Do dziś mam ślad po tamtej wywrotce. Na prawej ręce. Nikomu o tym nie powiedziałem i mimo bólu pojechałem do Bydgoszczy gdzie zaplanowano pierwszy finał MIMP. Chciałem jeździć. Przed wyjściem do prezentacji wysłuchałem ostatnich rad znającego doskonale tamtejszy tor Mieczysława Połukarda i rozpoczęły się emocje. Dobrze spisywał mi się motocykl przygotowany przez naszego mechanika, Olka Zajączkowskiego. Razem ze Zdzisławem Dobruckim uzbieraliśmy po trzynaście punktów i stanęliśmy do wyścigu dodatkowego, którego miało nie być. Jednak ostatecznie doszedł ten baraż do skutku. Prasa pisała, iż zawody były bardzo emocjonujące, nie odbiegały poziomem od rozegranego dzień wcześniej w Rybniku finału seniorów, a okrasą bydgoskiego turnieju był właśnie dodatkowy pojedynek pomiędzy dwójka młodych żużlowców Unii Leszno. Zdzichu wygrał start, ale już w pierwszym łuku zaatakowałem po zewnętrznej i objąłem prowadzenie. Mimo ataków kolegi dowiozłem zwycięstwo do mety. Gdy zjechałem z toru ucałowałem motocykl, a później gorąco dziękowałem Olkowi Zajączkowskiemu za doskonale przygotowany sprzęt. Ten wynik to też była jego zasługa. Był z nami jeszcze kierownik drużyny Józef Musiał. Wszyscy bardzo się cieszyliśmy z tego podwójnego sukcesu.

Żużel. Nowa jakość w Unii Tarnów? “Klub ma potencjał, by wrócić do Ekstraligi” (WYWIAD)

Żużel. To im Apator zawdzięcza złoto? Oto najlepsze pary w lidze!

Opowiadając swoją historie którą napisał, Zbigniew ze szczególnym wzruszeniem opowiadał o swoim zwycięstwie pierwszego finału MIMP. Jąder obdarza ten turniej ogromnym sentymentem oraz nie hamuje łez podczas mówienia. To pokazuje jak bardzo kocha czarny sport.

Miałem wówczas dwadzieścia cztery lata. W klubie doceniono nasze postępy, otrzymaliśmy nie gorszy sprzęt od tego, na jakim jeździli liderzy drużyny. Trafiliśmy z Kowalskim i Dobruckim do kadry, wystąpiliśmy w meczach z Czechosłowacją W 1968 roku finał młodzieżowych mistrzostw Polski zaplanowano w Lesznie. Zakwalifikowaliśmy się obaj z Dobruckim. Własny tor stawiał nas w gronie faworytów. Rzeczywiście jeździliśmy doskonale, a Zdzisław Dobrucki był poza zasięgiem rywali i zdobył komplet punktów. Ja uzbierałem dwanaście „oczek” i zdobyłem medal srebrny. Zamieniliśmy się więc miejscami na podium i udowodniliśmy, ze w tej kategorii wiekowej jesteśmy najlepsi w kraju. Zostaliśmy przyjęci przez przewodniczącego miejskiej rady narodowej Zbigniewa Kuśnierskiego i uhonorowani okazałymi pucharami. Ciekawostką niech będzie fakt, iż w dniu, w którym sięgałem po swój drugi medal MIMP, licencję na leszczyńskim torze zdał mój młodszy brat Bernard.

A puchar z tego finału do dziś stoi wśród wielu innych w domu państwa Jąderów.

– Zdobyłem ich kilkadziesiąt, wygrywając wiele dobrze obsadzonych imprez. Na półce obok kryształowych i metalowych trofeów stoi piękna miniaturka żużlowego motocykla ofiarowana przez ojca włoskiego zawodnika o nazwisku Noro, który stracił w wypadku na żużlowym torze piętę. Otrzymałem tę miniaturkę podczas pobytu we Włoszech miedzy innymi w Lonigo.

Wróćmy jednak do sezonu 1968, który zakończyły mecze barażowe Unii z bydgoska Polonią. Zdarzały się także niesprawiedliwie sportowo mecze.

– W pierwszym pojedynku na wyjeździe przegraliśmy 35 – 43. Mecz w Lesznie przegrywamy w bardzo nerwowej atmosferze. Już w inauguracyjnym wyścigu upadł Jan Kusiak, w trzecim to samo spotkało Jurka Kowalskiego. Sędzia nie reagował na faule gości. Horror rozpoczął się od czwartego biegu, w którym upadł z własnej winy bydgoszczanin Stanisław Witkowski, a sędzia wykluczył mnie. Prowadzący te zawody pan Najwer uznał, ze wywoziłem Andrzeja Koselskiego. Zawrzało na trybunach i w parkingu. Znów leżał Kowalski, Stanisław Kasa brutalnie sfaulował Kusiaka, który był moim najlepszym partnerem. Po dziewiątym wyścigu kierownictwo Unii podjęło decyzję o wycofaniu się z spotkania. Na tor już nie wyjechali Dobrucki i Waliński, a na samotnie krążącego od startu do parkingu posypały się różne przedmioty. Sędziego ze stadionu musiała eskortować milicja, leszczyński obiekt zamknięto do końca sezonu. Z tego powodu nie odbył się Memoriał Alfreda Smoczyka. Przeniesiono go na maj roku następnego. Byłem bliski zwycięstwa, jednak dwie porażki z Flegelem (wtedy już zawodnikiem Unii Tarnów) i Jurkiem Kowalskim sprawiły, iż musiałem się zadowolić drugim miejscem, mając o jeden punkt mniej od kolegi z zespołu.

– Rok 1969 również zakończyliśmy barażami, tym razem z Włókniarzem Częstochowa. W Lesznie wygraliśmy różnicą dwunastu punktów. Po raz pierwszy startowałem w jednej parze z moim bratem Bernardem. Wraz z Zdzisławem Walińskim byliśmy najlepszymi zawodnikami Unii, zdobyliśmy po jedenaście punktów w czterech startach. W tym samym zestawieniu pojechaliśmy na rewanż do Częstochowy. Tam w dwóch biegach spuchłem. Traciłem prowadzenie. Dzień wcześniej w sobotę musiałem być w pracy. Naprawialiśmy wagę, taka wielką wagonową. Musiałem sam przerzucić ponad dwadzieścia ton odważników. Gdy zmęczony wróciłem do domu, okazało się iż trzeba odwieźć do szpitala żonę , która była w ciąży ze starszym synem. Jak w takich warunkach miałem walczyć następnego dnia o pierwszą ligę? Pojechałem jednak znakomicie w trzecim decydującym meczu w Opolu zdobywając dziesięć punktów, najwięcej w swojej drużynie. Zawody w Częstochowie zakończyły się wielkim skandalem z powodu manipulacji sędziego, który zmienił wynik jednego z biegów już po zakończeniu meczu, a także ze względu na niesportowe zachowanie zawodników gospodarzy i tamtejszej publiczności.. W efekcie dwumecz zakończył się remisem. W Opolu sprawiedliwości stało się zadość i awansowaliśmy do ekstraklasy. W Lesznie zapanowała euforia. Wygrałem jeszcze kończący sezon turniej o puchar przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej, było to 16 listopada. euforia z występów w I lidze trwała bardzo krótko. Po rocznym pobycie wśród najlepszych znów przyszło przeżyć gorycz degradacji. Na dobre zadomowiłem się w kadrze, jeździłem w spotkaniach ze Szwedami i Anglikami. Od Wyspiarzy można się było wiele nauczyć, np. jak przerobić oficerki na wygodne buty żużlowe. Wcześniej jeździłem w takich wiązanych z przodu. W latach 1971 i 1973 zajmowałem trzecie miejsca w Memoriale Alfreda Smoczyka, aby wreszcie wygrać tę imprezę w 1974 roku. Zwyciężyłem w czterech wyścigach, w piątym przyszło odprężenie i dałem się wyprzedzić Słowińskiemu. Na rok stałem się właścicielem przechodniego trofeum. Udany dla mnie był sezon 1976, awansowałem do finału Indywidualnych Mistrzostw Polski , z powodzeniem startowałem w serii finałowej Złotego Kasku, ciągle reprezentowałem barwy narodowe w meczach międzypaństwowych, między innymi ze Szwecją. Zacząłem się jednak rozglądać za nowym klubem. W Unii nie prowadziłem już pary, chciałem zmienić środowisko.

Żużel. Hampel wróci do Lublina w nowej roli? Jest komentarz prezesa

Żużel. „Śmieje się Polakom w twarz!” Polska powinna tupnąć nogą?

Przyszedł czas przeprowadzki, ale nie oznaczało to końca osiągnięć Zbigniewa.

– Razem z Józefem Rzepka, kierownikiem drużyny, trafiłem do Rzeszowa. Stal jeździła wówczas w drugiej lidze, co roku „dobijając się” do ekstraklasy, a ja byłem najlepszym zawodnikiem rzeszowskiej drużyny. Zawsze byłem w czołówce drugoligowej klasyfikacji. W ostatnim sezonie swoich startów uzyskałem średnią biegową 2,12 na bieg.

– Jeżdżąc w Rzeszowie dwa razy wywalczyłem wicemistrzostwo federacji Stal, razem z kolegami wygrałem te rozgrywki drużynowo. Po zakończeniu sezonu 1980 zostałem serdecznie pożegnany. Wziąłem rozbrat ze sportem, jeździłem w Lesznie taksówką.

Na koniec Zbigniew Jąder wspomina o niezapomnianych i dla niego istotnych osób bez których imię ,,Zbigniew Jąder” nie byłoby znane wśród polskich kibiców i miłośników czarnego sportu.

– Czy mogłem osiągnąć większe sukcesy? Na pewno, ale było wtedy w Polsce wielu wspaniałych zawodników, nie było rzeczą łatwą trafić do krajowej czołówki. Przeszedłem do historii jako pierwszy młodzieżowy mistrz Polski, choć niektóre bardzo poważne źródła podawały inną trojkę medalistów tej imprezy z 1967 roku. Na potwierdzenie swego sukcesu mogę zawsze pokazać mistrzowską szarfę wiszącą w gablocie z trofeami.

Kibice zapamiętali go jako zawodnika, który zawsze jeździł fair. Pytany o kontuzje odpowiada. – Były potłuczenia ręki, kolana, złamany obojczyk, ale jak na karierę żużlową to rzeczywiście niewiele. Uprawiając ten sport zobaczyłem kawałek świata, poznałem dużo ciekawych ludzi. Dziś jest co wspominać. Jeździłem najczęściej na Jawie, krótko na Weslake. Doskonale atakowałem po zewnętrznej. Starałem się dobierać optymalny tor jazdy, jednak rzeczywiście po latach startów odszedłem od krawężnika i często zostawiałem rywali z tyłu idąc po dłużej. Z początkowych lat wspominam najmilej starszych kolegów, którzy pomagali nam na torze , mój wspaniały partner Jan Kusiak, któremu zawdzięczam wiele wygranych wyścigów, podobnie jak Dobrucki Zdzisławowi Walińskiemu, czy Kowalski Kaziowi Bentke. To od nich uczyliśmy się żużlowego rzemiosła. Wiele zawdzięczam też Zbigniewowi Flegelowi. To był wspaniały człowiek, serdeczny, zawsze służył radą i pomocą. Był znakomitym mechanikiem, zdradził wiele tajników przygotowania silnika. Szczególnie chciałbym podkreślić postawę Henryka Żyto, który był nie tylko doskonałym nauczycielem żużla, ale także wspaniałym opiekunem najmłodszych. Bardzo o nas młodych dbał. Pamiętam , iż dał mi głowicę ze swojego prywatnego motocykla. Po zamontowaniu jej w mojej maszynie zacząłem uzyskiwać lepsze wyniki. Motocykle zawsze przygotowywałem razem z mechanikami. Tak było od początku kariery i nie mogłem narzekać na ich sprawność.

– Mile wspominam spotkanie po latach kilku pokoleń leszczyńskich żużlowców w maju 1987 roku. Zająłem wtedy drugie miejsce za swoim pierwszym trenerem Henrykiem Żyto. Gdy treningi rozpoczął syn Paweł, nie wtrącałem się. Szkolić musi jeden trener, ale trudno nie podpowiedzieć czegoś, gdy ma się chłopaka w domu. Starałem się raczej pomóc w przygotowaniu motocykla, ustawieniu kierownicy, siodełka.

Po zakończeniu kariery sportowej był trenerem w

Unii Leszno 1992 – 1993, 1997 – 1999 , 2005 – 2006

Starcie Gniezno 1995

ZKŻ Zielona Góra 1999 – 2003

Kolejarzu Rawicz

PSŻ Poznań

Zyskał sobie miano specjalisty od awansów, bowiem z każdym z tych zespołów dokonywał trudnej sztuki wejścia o klasę wyżej. Jego trenerskie umiejętności wielokrotnie doceniali kibice sportu żużlowego, przydzielając mu miejsca w trójce najpopularniejszych trenerów w tradycyjnym Plebiscycie „Tygodnika Żużlowego”, w tym także pierwszą lokatę.

Idź do oryginalnego materiału