W sobotę stolica Polski po raz ósmy gościła najlepszych żużlowców świata. Obawy o frekwencję okazały się niezasadne. Wedle organizatorów, zawody śledziło ponad 50 tysięcy kibiców i większość z nich zgodnie określiła je mianem polskiego święta żużla. My tradycyjnie zawodom przyglądaliśmy się także od tej niesportowej strony.
Na ulicach Warszawy trudno było znaleźć wielkoformatowe reklamy zachęcające do obejrzenia zawodów, ale za to bez problemu można było odnaleźć je w warszawskiej komunikacji. Zarówno stołeczne autobusy, jak i tramwaje solidarnie na swoich ekranach reklamowych informowały, iż 11 maja na PGE Narodowym pojawi się Bartosz Zmarzlik. Sposób dotarcia do potencjalnego nowego kibica jak najbardziej adekwatny. Największymi wygranymi w kategorii „dotarcie na stadion” byli bez wątpienia Ci, którzy postanowili dojechać metrem. Sporo „inwektyw” sypało się z kolei od kierowców, którzy w okolicach godziny 17 i 18 chceli dojechać jak najbliżej obiektu lub zaparkować samochód w podziemnym parkingu przeznaczonym dla gości specjalnych.
– W zeszłym roku wyjechałem do Warszawy bardzo podobnie. Dziś stoję już około 40 minut, aby wjechać na parking VIP, a posunąłem się naprawdę niewiele. W zeszłym roku kierowanie samym ruchem w pobliżu Narodowego było zdecydowanie bardziej sprawne. Mogę wyjść z samochodu i zapalić tak wolno się to posuwa, a zostało mi do wjazdu, jak Pan widzi, jakieś 200-300 metrów – narzekał jeden ze zmotoryzowanych gości imprezy.
Kibiców na PGE Narodowym, pomimo wcześniejszych obaw co niektórych, nie zabrakło. Wolne miejsca pozostały wyłącznie tylko na najwyższych rzędach stadionowej korony. Reszta była szczelnie wypełniona. Choć większość sympatyków żużla stanowili Polacy, to nie brakowało tradycyjnie sporej ich liczby z Anglii, Danii, Szwecji czy Niemiec. Ci ostatni oczywiście jechali do stolicy dla Kaia Huckenbacka i byli przekonani, iż półfinał w Gorican to prolog do dalszych sukcesów, a nie przypadek.
– Jesteśmy w Warszawie od wieczornego czwartku. Zwiedzaliśmy stolicę Polski, a dziś liczymy, iż nasz Kai ponownie zamelduje się w półfinale – jak się okazało skutecznie antycypowała rodzina z bawarskiego Pffafenhofen.
Wśród Polaków najczęściej było widać barwy klubowe Motoru Lublin. Nic dziwnego. Rzadko się bowiem zdarza, aby w jednym turnieju startowało aż pięciu zawodników jednego klubu, a jeden z nich był głównym kandydatem do wywalczenia tytułu.
– Chodzę na żużel od lat prawie 50. Z Lublina mamy tutaj blisko, więc nie ma się co dziwić, iż trochę nas przyjechało. Powiem Panu jedno, to wielkie święto żużla. Gdyby dalej były finały jednodniowe, to jak kiedyś były one regularnie na Wembley, tak teraz rozgrywałbym je w Warszawie. Liczymy naszą kibicowską grupą oczywiście na wygraną Bartka i co najmniej półfinał Dominika. Mateusz ma jeszcze czas na sukcesy w takiej stawce – mówił na początku zawodów Pan Władysław z Lublina.
Pomimo, iż w momencie, kiedy najlepsi rywalizowali w Warszawie, a były uczestnik Grand Prix, Maciej Janowski był prawdopodobnie w drodze do Dauvgapils, jego fanów nie zabrakło na stadionie. Kibiców w barwach „Magica” było niemało.
– Czemu koszulka Maćka? Jestem jego zagorzałą fanką i ubolewam, iż nie ma go wśród najlepszych, ale jestem przekonana, iż gwałtownie powróci. Dziś dopinguję oczywiście Polaków, a jutro trzymam kciuki za awans Maćka do SEC – mówiła nam Pani Iwona, która do Warszawy przyjechała wraz z mężem z Gliwic już w czwartek.
Święto żużla mieliśmy w sobotę bez dwóch zdań. Wyjątkowość turnieju akcentowali również przybyli na zawody „celebryci”. Nie zabrakło wśród nich Agnieszki Radwańskiej, Marcina Gortata, Karola Strasburgera czy innych popularnych postaci życia publicznego. Nie obyło się bez Mariusza Czerkawskiego, który ostatnio coraz częściej bywa widywany na żużlu.
Politycy? Tradycyjnie nie mogło zabraknąć Władysława Komarnickiego. Obecny był poseł Wardzała. Najwyższy politycznie funkcją był na stadionie ponoć wiceminister Arkadiusz Myrcha. Znani i najczęściej lubiani zmagania żużlowców oglądali z miejsc VIP lub byli obecni w lożach. Czym zatem częstowano gości specjalnych warszawskiego turnieju? Wśród dań głównych „furorę” robiły szaszłyki z indyczki oraz filet z dorsza w sosie cytrynowym. Wśród deserów można było z kolei znaleźć tak wyszukane dania jak tarta agrestowa z kremem miodowym czy rabarbarowe tiramisu z aronią.
W strefie dla VIP swój „welcome” punkt miał główny sponsor imprezy, paliwowy koncern Orlen, na którym podziwiać można było „rajdówkę” Kajetana Kajetanowicza.
Specjalni goście wieczoru obejrzeć mogli również motocykl Zmarzlika czy starsze egzemplarze żużlowych motocykli.
Na co kulinarnie mogli sobotniego wieczoru liczyć ci kibice, którzy zapełnili zwykle trybuny?
– Najbardziej „chodliwe” są dzisiaj zapiekanki. Popularnością cieszy się również tradycyjnie piwo, ale też nie w jakichś rekordowych ilościach – zdradzała nam jedna z Pań pracująca w stadionowym punkcie gastronomicznym.
Jak wyglądało to dokładnie cenowo? Hot-dog z colą kosztował 39 złotych. Tyle samo zapiekanka z napojem. Piwo o pojemności 0,4 warte było 22 złote. Popcorn był w cenie 25 złotych. Nachosy z serem kosztowały złotych 39.
– Nie są to ceny niskie, ale chyba też nie jakieś „kosmiczne” dla kibica. Ja przyjechałem z kolegą, ale w sumie jak przyjdzie coś kupić załóżmy czterosobową rodzina to trochę już zapłacą. Na pewno pochwała należy się za fakt, iż punkty po tej stronie stadionu działają sprawnie. Jest kolejka, ale i szybka obsługa – mówił nam jeden z warszawiaków, który w sobotę przybył dopingować Bartosza Zmarzlika.
Wynik sportowy zawodów znamy doskonale. Warto jednak odnotować, iż w parze z emocjami na torze, których w tym roku nie brakowało, szła atmosfera na trybunach. W przerwach między biegami konferansjer skutecznie „podrywał” kibiców do zabawy. Nie brakowało jednak takich, którym „podniecony” głos spikera przeszkadzał.
– Nie rozumiem czemu ten człowiek tak krzyczy, iż nie można zrozumieć swoich myśli. Mało mi się to podoba – narzekał siedzący nieopodal Pan Łukasz z Wrocławia. – Gdyby tak nie robił, nie poderwałby stadionu do zabawy. Warszawiaków trzeba „namawiać” skoro na co dzień nie znają atmosfery żużlowego stadionu. Inaczej byłoby „drewnianie” – ripostował inny kibic.
Tradycyjnie już popularnością cieszyła się strefa kibica i sesja autografowowa z udziałem sobotnich bohaterów. Rekordy frekwencji sobotnim popołudniem biła, co warto zaznaczyć, specjalnie przygotowana strefa sponsora zawodów firmy Boll. Zainteresowanie nią było na tyle spore, iż co niektórzy rezygnowali ze stania w kolejce, aby do niej wejść. Tradycyjnie na koniec wieczoru nie zabrakło pokazu fajerwerków. Pomimo braku wygranej Bartka, kibice w większości stadion opuszczali zadowoleni.
– Sześć punktów straty do Doyla? Australijczyk jest w gazie na początku sezonu, ale jestem pewien, iż Bartek tytuł wywalczy, a o to przecież chodzi. To jest geniusz żużla jakiego jeszcze nie było. Doyle straszy, ale Barek go „połknie”. Dziś pokazano, iż na Narodowym można w końcu się porządnie ścigać przy rekordowej publiczności – komentował klasyfikację mistrzostw jeden z fanów polskiego zawodnika.
– Grand Prix w Warszawie to od lat doskonała impreza i za rok ponownie przylecimy do Warszawy na żużlowy weekend. Szkoda tylko, iż nie wygrał Anglik – mówił nam po zawodach fan zespołu Belle Vue. Na żużlowym wieczorze skorzystała po zawodach również bliska Agnieszce Osieckiej oraz znana z hitu Maryli Rodowicz dzielnica Saska Kępa. Jej urokliwe restauracje po zawodach niezwykle tłumnie oblegali bowiem głównie kibice zza granic Polski i z pewnością nie ze względu na majowy zapach bzu, a na chęć wymiany turniejowych spostrzeżeń.
Kolejne Grand Prix w Warszawie już za rok. Dokładnie 17 maja 2025 roku. Do zobaczenia.