Najlepsi gracze w historii polskiego CS-a 1.6 nie mieli sobie równych. Wygrywali turniej za turniejem, przywożąc z zagranicy setki tysięcy dolarów. Ich legenda narodziła się na… torze Formuły 1 w Monzie.
Przeczytaj też:
- część pierwszą: Jak rodziła się polska potęga Counter-Strike’a
- część drugą: Gralnie podbijają postpeerelowską rzeczywistość
- część trzecią: Jak powstał „złoty skład” Counter Strike’a? „Jakby Real łączył się z Barceloną”
Przełom wieków. W kafejkach rodzą się pierwsze klany Counter-Strike’a. W Polsce zaczyna rozkręcać się liga, powstają turnieje i strony internetowe skupione wokół e-sportu. Na warszawskich Bielanach koledzy zaciągają 13-letniego Mariusza Cybulskiego do kafejki internetowej.
– Nigdy nie lubiłem strzelanek, ale oni pokazali mi CS-a i wtedy wszystko się zmieniło
– zaczyna Mariusz.
Złapał bakcyla rywalizacji, która wcześniej trzymała go przy piłce nożnej. Po kilku miesiącach zaczął strzelać heady nie gorzej niż karne.
Pewnego wieczoru od treningu oderwał go charakterystyczny dźwięk nowej wiadomości na Gadu-Gadu. Pisał lider klanu Zakład Karny. Widział niejakiego lorda na otwartych serwerach i postanowił zaprosić go do wspólnej gry. – Nie posiadałem się ze szczęścia – wspomina Mariusz. Później jego historia potoczyła się już z górki. Kolejne klany – Ultra, apiC i Daj Boże Rozum (DBR) pięły się po drabince polskiego CS-a, dochodząc praktycznie na sam szczyt, czyli fotel wicelidera. Zaraz za plecami Pentagramu.
W głosowaniu społeczności (CSPL Awards) na najlepszy klan 2005 roku Pentagram o włos wyprzedził Daj Boże Rozum, a lord o tyle samo przegrał tytuł odkrycia roku z klanowym kolegą – Mateuszem „motywem” Orylem. Obaj zaczęli rywalizować o wakat po zibim i Rulonie. Testy u Neo, Taza i LUqa przeszli jak po maśle i niedługo dołączyli do najlepszej polskiej drużyny. Wspólnie pojechali do Hanoweru, aby bronić tytułu mistrzów Europy wywalczonego w czasie Samsung European Championship.
– Zawsze, jadąc na turniej, trzeba być pozytywnie nastawionym. Psychika to podstawa w każdym sporcie. Gdybyśmy jechali do Hanoweru z myślą o porażce, nie widziałbym sensu występowania w turnieju – motywował swoich kolegów Neo.
Walki trwały od 9 do 12 marca. W pierwszych dwóch rundach Pentagram stracił zaledwie trzy mapy. W trzeciej znalazł niestety swojego pogromcę – genialnie grający, hiszpański klan x6tence, który rozprawił się w Polakami 16 : 13. Na szczęście w turnieju obowiązywała zasada podwójnej eliminacji. Przegrani tworzyli własną drabinkę, która kończyła się w finale całych zawodów. Eliminowało to czynnik losowy i dawało większą pewność, iż zwycięzca rzeczywiście zasługuje na laury.
Następnie los skojarzył Polaków z Węgrami z Ancients, którzy postawili bardzo twarde warunki. Do połowy prowadzili 13 : 2 i kiedy zapowiadało się na pogrom faworytów, Pentagram włączył szósty bieg. Doprowadził do remisu, a później dogrywki, którą rozstrzygnął na swoją korzyść.
Jeszcze nigdy nie grałem tak emocjonującego meczu, jak ten z Węgrami. Myślę, iż na długo pozostanie on w mojej pamięci
– mówił Neo.
W finale Polacy szykowali się do wzięcia rewanżu na x6tence. Niestety Hiszpanie grali nie do końca czysto. – W kuluarach krążyła plotka, iż znaleźli lukę w regulaminie i grają na zmienionych ustawieniach – wspomina Mariusz. Aleksiej, rosyjski gracz, poinformował go, iż widział, jak gracze x6tence zmieniają ustawienia Ex_interp przed meczem. Co modyfikowała ta komenda? – Przesuwała strefę wrażliwą na trafienie, przez co trudniej było nam ich trafić – wyjaśnia Mariusz. Choć Polacy protestowali i zgłosili organizatorom swoje wątpliwości, to ci sprawdzili ustawienia południowców dopiero po meczu – meczu przez nich wygranym. Dyskwalifikacja zwycięzców nie mieściła się wtedy adminom w głowie.
W grę wchodziło odejście od Pentagramu Filipa Kubskiego.
Wiele niemieckich i skandynawskich formacji chętnie widziałoby go w swoim składzie. Neo przystał na propozycję jednej z nich i niedługo zaczął grać w barwach n!faculty. Luq, motyw, Taz i lord znów musieli szukać piątego zawodnika. Tym razem do zastąpienia swojej gwiazdy. Do ich drzwi z polecenia lorda zapukał Jakub „kuben” Gurczyński, który w głosowaniu społeczności na najlepszego gracza uplasował się za plecami Neo (tak naprawdę za Neo rozciągała się przepaść, jeżeli spojrzeć na liczbę głosów). – Niestety kuben wywoływał dość szerokie kontrowersje na polskiej scenie CS-a. Ciągnął się za nim ślad afery cheaterskiej. Reprezentując swoją wcześniejszą drużynę, Steelhand, w jednym z meczów ligi ELS-a Kuba użył wallhacka, czyli wspomagacza, za pomocą którego widział przez ściany i mógł przygotować się na nadejście przeciwników.
Wkrótce trener wyrzucił go z reprezentacji Polski, a społeczność zaczęła go hejtować, przewidując zbanowanie przez adminów.
„[kuben] wiele razy udowadniał, iż jego gra stoi na bardzo wysokim poziomie, zajmując czołowe miejsca na większości polskich LAN-ów. Jest to dla nas ogromna strata”, pisał manager Team Poland, OzoN, który uprzedził decyzję ESL-a o pięcioletnim zakazie uczestnictwa w turniejach. Dla młodego aspirującego gracza była to tragedia. „Mimo iż wiele razy wałkowany był temat, iż oszukiwanie nie popłaca, choćby takiej klasy gracz dał się skusić, aby przekonać się, jakie są tego konsekwencje. Stracił nie tylko miejsce w czołówce polskich graczy, ale i uznanie w oczach wielu ludzi. Szkoda!”, pisał na łamach esport.pl buKa.
Kuba chwycił się ostatniej deski ratunku.
Regulamin ESL przewidywał przywrócenie graczy, którzy okazaliby skruchę, więc młody kanterowiec przelał swój żal na papier
„Otworzyły mi się oczy i muszę w końcu przyznać się do tego, co uczyniłem. Dopiero teraz potrafię ocenić, jak poważny jest cały świat gamingowy. Sama gra, mimo iż zostaje tylko grą, może przerodzić się w coś większego niż pasję – pracę”, zaczynał kuben. Przeprosił graczy Team Reebok, którzy nie mieli szans wobec jego oszustwa i użycie hacka zrzucił na karb chwilowej niedyspozycji. „W momencie frustracji (…) wyłączyłem mózg i sam złamałem własne zasady. Im więcej czasu minęło od tej sytuacji, tym bardziej jest mi z tym ciężko (…). Wiem, iż zrobiłem źle, było to zachowanie nie fair wobec przeciwnika, jak i samego siebie, biorąc pod uwagę to, jak długo trzymałem się zdania, iż niczego w tym meczu nie używałem, przekroczyłem granicę własnej głupoty” – dodawał.
Cheatów miał użyć tylko raz, kiedy – jak mu się wówczas zdawało – jego kariera chyliła się ku końcowi. Później przyszło jednak zaproszenie od Luq i spółki, które zmieniło życie Kuby o 180 stopni. Na zbanowanym koncie nie mógłby uczestniczyć w połowie meczów swojej nowej formacji.
„Przysięgam, iż to był jeden – pierwszy i ostatni – raz”
– kończył swój esej kuben.
Odpowiedź ESL-a? Skrucha profesjonalisty wystarczyła. Nowy skład mógł więc z pełną prędkością rozpocząć przygotowania do najważniejszej imprezy jesieni – WCG na kultowym torze F1 w Monzy.
Wtedy stała się dość nieoczekiwana rzecz. Po namowach ryana wrócić do ojczyzny zapragnął Neo, rozczarowany niemiecką drużyną. Pentagram grał już jednak w komplecie.
– Mieliśmy długie rozmowy, czy przyjąć Neo. Jednak głupio byłoby przepuścić taki talent… – zaczyna lord. Ktoś musiał zrobić miejsce Filipowi. Padło na motywa. Powrót syna marnotrawnego i jednocześnie lidera to cezura, od której liczyć możemy powstanie słynnej na cały e-sportowy świat Złotej Piątki. – Wyznaczyliśmy sobie jasny cel – wygrać międzynarodowy turniej – opisuje Taz.
Rozgrzewką przed Mistrzostwami Świata był polski turniej Heyah Logitech Cybersport, gdzie Pentagram rozjechał konkurencję; sprawdzianem za pięć dwunasta był z kolei londyński, mocno obsadzony turniej WSVG, który Polacy ku zaskoczeniu europejskiej sceny wygrali.– Zownowaliśmy (upokorzyliśmy – przyp. red.) wszystkich, choć skandynawskie drużyny traktowały nas, jakbyśmy byli lewi i oszukiwali – wspomina LUq.
Polaków to jednak nie deprymowało. – Szliśmy po swoje, bo wierzyliśmy w sukces – dodaje gracz, który zaraz po powrocie z Wielkiej Brytanii stanął przed wyborem:
dziewczyna lub Counter-Strike
Postawiła go przed nim wybranka serca, która miała dość ciągłego przesiadywania przed komputerem.
– Biorąc pod uwagę, co później wydarzyło się we Włoszech… chybabym ją znienawidził, zostając wtedy w Warszawie
– uśmiecha się Luq, który nad kobietę postawił pasję i szykował się do wylotu do Mediolanu.
To właśnie na obrzeżach tego miasta Pentagram miał tworzyć historię
Niesłychanie istotny był już pierwszy mecz. Na drodze Polaków stanęli bowiem zwycięzcy paryskiego ESWC z lipca (Team Pentagram odpadł wówczas na początku play-offów). Drużyna MIBR (Made in Brazil) postawiła niezwykle trudne warunki. Szala zwycięstwa ważyła się raz na jedną, raz na drugą stronę. Końcówka należała jednak do Polaków, którzy wygrali różnicą dwóch rund. Kolejne mecze szły zaś zaskakująco gładko. Włosi z IronMen czy Czesi z H_o_A nie urwali naszym żadnej rundy, ale dopiero dogrywka rozstrzygnęła losy zwycięskiego meczu z francuzami z Emulate.
„Mieliśmy dużo szacunku do wszystkich przeciwników, z wieloma z nich nigdy wcześniej nie graliśmy, tylko słyszeliśmy, jacy są dobrzy. W ten sposób uniknęliśmy bariery psychicznej – wszystkich przeciwników traktowaliśmy jednakowo. Wiedzieliśmy, iż mogą grać, i w zasadzie to wszystko, co musieliśmy wiedzieć”, mówił w wywiadzie Taz.
Turniej wchodził w decydującą fazę.
– Po każdym awansie liczyliśmy, ile pieniędzy trafi na nasze konta, i nie mogliśmy uwierzyć, iż dziesiątki tysięcy dolarów są na wyciągnięcie myszki – wspomina LUq.
Polacy odprawiali z kwitkiem kolejne drużyny, aż na ich drodze stanęła utytułowana duńska formacja NoA, której medalowy dorobek zawierał złota z turniejów CPL-a, ESWC czy WEG-a. Sobotni wieczór w Monzy należał jednak do Neo. Jedno z jego zagrań na zawsze przeszło do historii Counter-Strike’a.
– W pokazał Duńczykom, jak grają mistrzowie – wspomina Łukasz.
Pistoletówka to potoczne określenie początkowych rund, czyli pierwszych tur w meczu i po zmianie stron konfliktu. Gracze dysponują wówczas ograniczonymi środkami – mają tylko 800 dol., co pozwala na zakup kamizelki i ewentualnie granatów. Liczy się więc opanowanie podstawowej broni – pistoletów.
Właśnie w takim momencie osamotniony Neo nadział się na ofensywę NoA. Udało mu się zdjąć pierwszego napastnika, ale gdy zobaczył, iż zza rogu wybiegają kolejni, wycofał się za rampę, okrążył filar i twarzą w twarz wyszedł na spotkanie duńskiego trio. Trzy headshoty w niesamowitym stylu przesądziły o tym, kto wygra wstępną rundę. Filip nie zdejmował jednak palca ze spustu i po kilku sekundach wybił pomysł na grę z głowy ostatniego przeciwnika.
W pojedynkę rozprawił się z całą drużyną!
Takie zagranie to prawie jak futbolowy hattrick, który w slangu nazywa się ace’em. Zmotywowany Pentagram kontynuował zwycięską passę na kolejnej mapie. Po godzinie wiedział już, iż następnego dnia spotka się w wielkim finale ze szwedzką potęgą – Ninjas in Pyjamas – i stanie przed ogromną szansą. Na zwycięzcę w finale czekało aż 60 tys. dol.
Jak zrelaksować się przed tak ważnym meczem? Mariusz z Kubą postanowili skorzystać z okazji i wybrali się wcześniej na mecz Ligi Mistrzów pomiędzy Interem a Spartakiem Moskwa i na mediolańskim stadionie kupili sobie pamiątkowe koszulki, które miały przynieść im szczęście. Pozostali rozluźniali się przy atrakcjach, jakie zapewnili organizatorzy. Z racji wyjątkowej areny – toru Formuły 1 – były to zdalnie sterowane samochodziki i konkurs w stylu Destruction Derby.
Prawdziwa destrukcja miała jednak nastąpić kolejnego dnia. Komentatorzy wyczuwali, iż Polacy mogą sprawić niespodziankę.
– Team Pentagram jest już czarnym koniem turnieju. Pojawił się znikąd i nie ma nic do stracenia – wyrokowali przed meczem.
Finał zorganizowano bezpośrednio na torze. Na świeżym powietrzu ustawiono krzesła dla licznie zgromadzonej widowni i scenę, na której zasiedli komputerowi gladiatorzy.
– Organizatorzy chyba nie zdawali sobie sprawy, iż nie znosimy grania na zewnątrz. Musieliśmy się zmagać z refleksami Słońca na wyświetlaczach i niską temperaturą – zauważa Lord. Dla ludzi zahartowanych w kafejkowych bojach nie było to jednak wielkie wyzwanie. – Uzbroiliśmy się w bluzy i… polską flagę na wypadek zwycięstwa – dodaje Lord.
Najpierw trzeba je było jeszcze wydrzeć doskonale grającym Szwedom, którzy zdominowali pierwszą mapę. Przez większość czasu trzymali grę pod kontrolą i dowieźli do mety korzystny dla siebie rezultat 16 : 11. Na drugiej role się odwróciły i to Polacy zwyciężyli, oddając przeciwnikom dwanaście rund. To, co stało się przed trzecią, ostatnią mapą, mogło zadecydować o końcowym rezultacie. Polacy sformowali zwarty – nomen omen – pięciokąt i motywowali się przed finałową mapą. Szwedzi siedzieli zaś zrezygnowani na krzesełkach – każdy zamknięty w swoim świecie, gdzie nie było miejsca dla porażki z pozornie słabszą drużyną.
– Na trzeciej mapie weszliśmy w nich jak w masło
– zaczyna Lord.
Pentagram wygrał trzy szybkie rundy, ale w czwartej został upokorzony przez Dennisa „walle’ego” Wallenberga, który w pojedynkę rozprawił się z piątką polskich antyterrorystów. Niepowodzenie nie załamało jednak Lorda, który w kolejnej rundzie popisał się chirurgiczną precyzją i z zimną krwią zdjął ostatniego ze Szwedów. Później sprawy potoczyły się ekspresowo. W ciągu 15 minut Polacy wygrali trzynaście rund, oddając przeciwnikowi zaledwie dwie. Ostatniej towarzyszyły już okrzyki publiczności: „Pentagram, Pentagram!”. Adresaci dopingu parli jak w transie, trafiając prawie każdym wystrzałem.
– Wiedzieliśmy, iż wygramy. Czuliśmy się wtedy tak, jakby nie było niczego, co mogłoby nam w tym przeszkodzić – opisywał Taz.
Kiedy na mapie został już tylko jeden przeciwnik z kilkoma punktami życia i czterech Polaków, wszystko stało się jasne.
– Jedna kulka… jedna pośle go do domu! – krzyczał w kierunku mikrofonu komentator.
Lord gwałtownie wychylił się zza rogu, zobaczył krwawiącego Szweda i bezlitośnie wcisnął lewy przycisk myszy.
Polski Pentagram został mistrzem świata!
Neo, Taz, LUq, kuben i Lord rzucili się sobie w ramiona, wiedząc, iż dokonali czegoś, co jeszcze kilka lat temu nikomu w kraju się nie śniło. Wiktoria na najwyższym poziomie pozostawała w sferze marzeń.
W newsie o polskiej lidze z marca 2002 roku Nikita pisał:
„Może kiedyś spomiędzy nas pojawi się klan, który zmiecie z powierzchni ziemi np. NiP 😀 (wierzę, iż dożyję tego dnia :)”
Jak się okazało, potrzeba było zaledwie czterech lat, aby NiP uznał wyższość polskich mistrzów. Biało-czerwona flaga dumnie powiewała tego dnia na włoskim torze, a Pentagram zaczynał swój pochód od zwycięstwa do zwycięstwa.
Pod nazwą Pentagram G-Shock (nowy, zegarkowy sponsor) Polakom udało się zgarnąć „e-sportowego Wielkiego Szlema”, czyli trzy triumfy w najważniejszych imprezach w jednym sezonie. W marcu wygrali pierwsze ESL Intel Extreme Masters w Hanowerze, a później w lipcu Electronics Sports World Cup przed kilkutysięczną publicznością w Paryżu.
Trzy wiktorie przyniosły organizacji ponad 150 tys. dol., pieniądze, o jakich wcześniej się w Polsce nie słyszało.
Ciekawa historia wiąże się zwłaszcza z tą pierwszą niemiecką imprezą. W Hanowerze równolegle odbywał się wówczas jeszcze jeden duży turniej – mistrzostwa Europy pod egidą Samsunga (SEC). Skoro było tak blisko, to Pentagram też wziął udział w turnieju, a choćby zakończył go na drugim miejscu, przegrywając w finale z gospodarzami, SK Gaming. Plan zakładał pojawianie się na obu dekoracjach.
Złota Piątka najpierw miała odebrać złota IEM-u, a później srebra SEC-a, ale ceremonia ESL-a przedłużyła się na tyle, iż medale mniej cennego kruszcu odbierali gracze innych dyscyplin. Team Pentagram na miejscu reprezentował manager składu, Philipp „ryan” Kasprowicz, a także Cezary „KarteK” Gontarek (gracz FIFA), Krzysztof „Chris” Sojka (gracz Need For Speed’a), i Tomasz „TeRRoR” Pilipiuk (Warcraft III). – Nie wiem, co myśleli sobie organizatorzy – śmieje się Mariusz. Podobna historia miała się już nigdy nie powtórzyć.
Dominacji dopełniły miejsca na podium w amerykańskim CPL-u, duńskim shgOpen i niemieckim SEC-u. To właśnie wtedy komentatorzy zaczęli określać polską drużynę mianem Złotej Piątki. Pentagram G-Shock (PGS) nie wygrywał oczywiście każdego meczu, ale był typową drużyną turniejową, która mobilizowała się do genialnej gry na wielkich imprezach.
– Były drużyny, które przewyższały nas umiejętnościami, ale to my zgarnialiśmy najważniejsze trofea. Byliśmy bardziej zgrani i mieliśmy szczyptę szaleństwa. Połączenie taktycznej wizji i nieprzewidywalności sprawiło, iż przez długi czas pozostawaliśmy na topie – opisuje Lord.
Sukcesami PGS-u zainteresowały się też media. Z graczami Złotej Piątki rozmawiali reporterzy Teleexpressu czy Panoramy, a Taz wylądował choćby na kanapie Pytania na Śniadanie, gdzie akompaniował mu… mistrz świata w układaniu dachówek.
– To był trochę freak show
– komentuje LUq.
– Media nie traktowały nas poważnie. Kiedyś rozmawiałem z dziennikarzem „Wyborczej”, który chciał opisać nasze sukcesy, ale finalna wersja artykułu bardziej skupiła się na przemocy w grach, bo byliśmy akurat po strzelaninie w jednej z amerykańskich szkół. Takie były czasy – prasa widziała w Internecie zagrożenie, a my tam zarabialiśmy – dodaje Lord.
Zarobki to jednak określenie nieco na wyrost – zwłaszcza na początku kariery, kiedy pensje zawodników przypominały bardziej kieszonkowe. Za miesiąc gry dostawali bowiem 500 zł. Stawki urosły po pierwszych sukcesach na arenie międzynarodowej – do 2 tys. zł. – Nie musieliśmy się martwić, iż zabraknie nam pieniędzy. Byliśmy w takim wieku, iż trzeba nam było kilka – zauważa Lord.
Polska organizacja sponsorowała graczom wyjazdy, ale zabierała część wygranej. Podpisane kontrakty dawały stabilizację i pewność, iż przygoda z CS-em nie zakończy się z dnia na dzień. Dzięki temu Złota Piątka mogła skupić się na treningach.
– Każdy z nas grał u siebie w domu. Spotykaliśmy się na Gadu-Gadu o siedemnastej i zaczynaliśmy łupać
– opisuje LUq.
Dlaczego akurat o tej godzinie? Bo dopiero wtedy na serwerach można było spotkać „skillowych” graczy. Profesjonalnych zawodników wciąż można było policzyć na palcach, więc większość musiała iść do pracy, aby się utrzymać. Gra ożywała dopiero, gry wracali do domów.
Lata codziennych treningów zbudowały w grze Polaków automatyzm. Rozumieli się bez słów
– Poruszaliśmy się jako całość, szybciej niż inni – zauważa LUq. – Nie zastanawiałem się, czy kolega mnie pokryje, czy ucieknie, gdy poleci granat oślepiający. Wiedziałem, iż mnie nie opuści – dodaje. Najważniejsze były bootcampy – zgrupowania, na które najczęściej wybierano szwedzkie kafejki z szybkim Internetem. Zapraszały do siebie Złotą Piątkę, bo chciały przyciągnąć odwiedzających i dysponowały znacznie lepszymi łączami niż w Polsce.
– Poza bootcampami i turniejami raczej nie spotykaliśmy się twarzą w twarz. Wspólnie świętowaliśmy, ale poza tym nie spędzaliśmy ze sobą czasu w realu. Kiedyś trzeba było od siebie odpocząć – śmieje się Lord.
Największy wpływ na scementowanie Złotej Piątki miał paryski turniej ESWC z 2007 roku, gdzie Polacy pojechali w roli faworytów. Opublikowany kilka tygodni wcześniej ranking Gotfrag World Rankings stawiał ich na pierwszym miejscu zarówno w Europie, jak i na świecie. Na początku lipca do Francji zjechały jednak wszystkie najlepsze drużyny. Przyciągnęła je nie tylko wynosząca 76 tys. dol. pula nagród, ale również wyjątkowa oprawa, godna e-sportowej olimpiady.
– Kiedy wychodziliśmy na scenę, spotykał nas ogłuszający doping tysięcy kibiców. Spiker wyczytywał nasze nazwiska i ksywki prawie jak na meczu bokserskim. Każdy chciał to przeżyć – komentuje Lord.
I właśnie o tym przeczytacie w kolejnej części cyklu o Złotej Pątce.
Materiał pochodzi ze zbioru reportaży Karola Kopańki „Polski e-sport”.