Panowie Clarkson, Hammond i May byli (i są) pewnym fenomenem. Ich era już powoli przemija, ale w szczycie popularności kształtowali umysły, marzenia, humor i spojrzenie na świat całych mas.
Nie, wbrew powszechnym memom nie płakałem oglądając ostatni odcinek The Grand Tour. Powiedzmy sobie szczerze – byliśmy na to przygotowywani od lat. Najpierw skończyła się era Top Gear, potem The Grand Tour w jakiejkolwiek innej formie, poza wyprawami. Dobrze wiedzieliśmy, gdzie to zmierza.
Początki
Jednak… ten moment skłania do refleksji, co też Panowie wnieśli do światowej kultury motoryzacyjnej, ale także popkultury w ogóle. Nie wiem jak reszta moich czytelników, ale ja moje motoryzacyjno-telewizyjne wychowanie rozpocząłem od „Auto Magazynu” prowadzonego przez Pana Jerzego Iwaszkiewicza. (Tak! Kiedyś na telewizji publicznej był emitowany program motoryzacyjny, z recenzjami aut!) Myślę, iż dla wielu ten program i jego prowadzący mają już status legendy. Niebieskie plansze z danymi aut, test pojazdów z reguły na jednej i tej samej drodze, sam program nagrywany w jednym z warszawskich salonów samochodowych… jeżeli ktoś nigdy nie miał okazji, to polecam sobie odszukać na YouTube. Generalnie od wieku kilku lat, na ten program czekałem bardziej, niż na wieczorynkę. Był swoistym oknem na motoryzacyjny świat.
Potem przyszły lata dwutysięczne, przeprowadzka mojej rodziny i… telewizja satelitarna. Ha! To było nowe otwarcie, świat na wyciągnięcie ręki. Oczywiście z pierdyliarda programów użytek był znikomy, ale był tam taki niemiecki – DSF. Na nim zaś latał program Motorvision. Ojjj oglądałem go, jak tylko udało się trafić. Nie wiedziałem kiedy lata, czasem odpalałem TV na kilka godzin tylko z nadzieją, iż będzie. Rodzice prosili o litość, bo ile można niemieckich filmów oglądać, ale ja wytrwale czekałem. To był taki nasz Auto Magazyn, ale robiony po zachodniemu. Po niemiecku! Wszystkie Audi, Mercedesy, Porsche, BMW były tam już w chwili premiery, testowali na więcej niż jednej drodze, wszystko z innym budżetem niż u nas, wiadomo. To był skok jakościowy.
Potem, nie pamiętam już dokładnie jak i gdzie, obejrzałem odcinek Top Gear. Czy to na platformie cyfrowej wreszcie pojawił się jakiś nasz kanał pokazujący starsze odcinki, czy obejrzałem go na BBC znając już język angielski na dostatecznym poziomie – szczerze nie pamiętam. TO BYŁO COŚ INNEGO. Faceci wypowiadający się w wielu istotnych kwestiach, jak zwykli kolesie gadający na ulicy. Zdjęcia i ujęcia, których nie powstydziłby się niejeden niezły film. Niewybredne żarty, no i samochody…. wszystkie, najlepsze, najnowsze. Wszystko co młody człowiek mógł sobie zawiesić w pokoju na plakacie, było w Top Gear. Do tego forma opowiadania o samochodach, niespotykana nigdzie indziej. To nie był już encyklopedyczny przekaz. To było opowiadanie o pasji, o emocjach, wrażeniach. To było przedstawianie relacji z tymi samochodami, relacji niemal jak z kobietami – „kapryśna, wybredna, ciężki charakter i za to ją kocham”. To był inny świat, inna jakość, inne podejście. Od pierwszego obejrzanego odcinka, każdy cotygodniowy był nowym marzeniem.
Na szczęście wtedy przyszedł też do nas Internet szerokopasmowy i zostaliśmy uwolnieni z okowów telewizji. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie pobierał z sieci kolejnych odcinków Top Gear. Tam były one dostępne od razu, a dobrzy ludzie równie gwałtownie dorabiali do nich polskie napisy.
Globalne szaleństwo
Szał Top Gear’owy ogarnął nie tylko Polskę. W połowie lat dwutysięcznych rozpoczęła się era globalnej popularności tego programu, a Panowie prowadzący poczuli, iż wolno im wszystko.
I wiecie co? Było im wolno. Dostawali najnowsze, najpiękniejsze samochody przed premierą. Dostawali prototypy do testowania, przed pokazaniem ich reszcie świata. Dostawali Mercedesy, Bentley’e i inne… do niszczenia w ramach różnych wyzwań. Dostawali absurdalne zadania, które z motoryzacją nie miały nic wspólnego, poza tym, iż główną rolę odgrywał w nich samochód. Wszystko okraszone dużą dawką zniszczenia, ale przede wszystkim tego niesamowitego stylu i humoru, a ubranego w przepiękne ujęcia.
Do tego w końcu doszły także wyprawy. Najpierw w formie „wyścigów” przez Europę. Choćby Clarkson w Astonie Martinie, kontra Hammond i May w publicznych środkach transportu. Potem te prawdziwe, wielkie, do innych krajów, ze zmodyfikowanymi złomiastymi pojazdami, z przygodami. W pewnej, trudno powiedzieć której chwili, prowadzący stali się gwiazdami na równi, z pojazdami przez nich prezentowanymi. Myślę, iż było to tak naprawdę dość szybko. Przecież w ich wyprawach pojazdy nie były już bohaterami pierwszoplanowymi. Byli nimi oni sami. Owszem auta odgrywały istotną rolę, ale jednak… Top Gear na te kilka chwil stawało się programem nie o samochodach, ale programem o dorosłych facetach, którzy mogą zachowywać się jak dzieciaki i przeżywać wspólne zwariowane przygody. Po prostu świetni kumple razem spędzający czas i wykorzystujący do tego swoją pasję, motoryzację.
I choć gwałtownie uczyliśmy się tych schematów. gwałtownie uczyliśmy się, iż auta brytyjskie i tak są super, a na koniec każdej wyprawy i tak z rozrzewnieniem opowiadają o wraku, którym jadą. gwałtownie dało się zauważyć, iż sporo tych spontanicznych wydarzeń jest częścią scenariusza. Choć były momenty słabsze, np. nigdy nie lubiłem zbyt gwiazdy w aucie za rozsądną cenę, bo wolałem oglądać prezenterów, a nie (w większości) jakieś brytyjskie gwiazdki.
Koniec etapu
Mimo tego wszystkiego, show było przeplatane momentami tak skrajnej szczerości, nieskrępowanego humoru i emocji, iż nie dało się go nie lubić. Światowa mania się rozprzestrzeniała, po świecie jeździły już choćby stadionowe pokazy Top Gear Live, na których miałem okazję być. Clarkson, zawsze kontrowersyjny i już raz odsunięty od Top Gear, a czuł się jeszcze bardziej swobodnie. Świat się zmieniał. Jeremy Clarkson dostał już kilka ostrzeżeń od BBC, a sam show miał problemy przy pojawianiu się w innych regionach świata. Wspomnimy chociaż o odcinku specjalnym w Patagonii i słynnej tablicy rejestracyjnej. Kontrowersje realizowane są do dnia dzisiejszego, a najlepsze jest to, iż to słynne Porsche miało wspomnianą rejestrację od… nowości. Tak to wygląda w UK. Problemu nikt nie zauważył. Jednak akcja w Argentynie dała do zrozumienia, jak popularny jest program i jego prezenterzy. Gdy tylko pojawili się w regionie, nie tylko ludność wiedziała, iż kręcą u nich kolejny odcinek, ale znała samochody, te tablice… Top Gear stał się globalnym fenomenem.
Wtedy przyszedł incydent z producentem, gdzie Clarkson po prostu uderzył pracownika Top Gear. Co ważne, a o czym się nie mówi, producent nie wniósł skargi na Jeremy’ego. To sam prezenter zgłosił zajście do dyrekcji BBC, bo po prostu uznał, iż tak należy postąpić. Potem mieliśmy zerwanie kontraktu, odejście prezenterów i exodus części ekipy za nimi, kiedy Amazon ogłosiło The Grand Tour.
Dziedzictwo całej ery
Przyznajcie – wszyscy cieszyliśmy się na powrót uwielbianej trójki. Powrót był piękny i, szczególnie pierwsze sezony, były dalszym ciągiem tego, co uwielbialiśmy. Jednak chyba wszyscy czuliśmy też, iż czas Top Gear i tego trio jako globalnego fenomenu, w końcu przeminął. Potem, powoli Panowie i producenci zaczęli stawiać na to, co najbardziej się sprzedawało i chyba samym prowadzącym przynosiło wtedy największą frajdę, czyli wyprawy. choćby jeżeli momentami bezsensowne, dalej uwielbiane, choć też przyzwyczajające nas do spotykania się z tą trójką coraz rzadziej.
Właśnie wyprawą Panowie też skończyli. Skończyli pewną epokę. Epokę popularyzacji motoryzacji, wyniesienia jej na szczyty nowożytnej popkultury. Epokę zmiany podejścia nie tylko do recenzowania samochodów, ale realizacji programów telewizyjnych w ogóle. To, co teraz mamy na kanale każdego „bezstronnego” influencera na YT, robiącego recenzję miksera, który dostał za darmo od dystrybutora, Panowie robili już od 2003 roku, tylko iż mówiąc o samochodach za miliony. Mało tego oni, szczególnie później, nie musieli swoich opinii naciągać, bo choćby zjechanie samochodu w ich programie było taką reklamą, iż koncerny śpieszyły z przekazaniem im kolejnego.
To nie tylko prowadzący, ale i ekipa Top Gear, która zmieniła sposób filmowania motoryzacji. Zwolnione ujęcia, tak chętnie używane w Top Gear, dziś są częścią każdego programu motoryzacyjnego. Ba! Są częścią relacji z transmisji F1, czy WEC!
To także formuła programu. Choć wielu ciężko będzie w to uwierzyć, adekwatnie każdy obecny program motoryzacyjny, a także materiały w sieci, czerpią w jakiejś części z Top Gear. To, co dla wielu dziś jest normą i standardem, tak naprawdę narodziło się przy realizacji Top Gear właśnie. Tylko ten standard podrabiany przez wielu, nigdy nie osiągnął takiego poziomu, jakim mógł pochwalić się Top Gear. Były tam odcinki w zasadzie perfekcyjne dla fana motoryzacji, w którym nie można poprawić ani jednego słowa, ani jednego ujęcia.
Finał na własnych warunkach
Dziś, kiedy Panowie zakończyli wspólną przygodę, a mają już swoje własne programy, wielu nie rozumie ich fenomenu. Lata minęły, a dla części osób Clarkson, Hammond i May, to po prostu dinozaury epoki minionej, którzy zanieczyszczają środowisko i wyrzucają ogromne sumy pieniędzy na rozbijanie aut dla zabawy. Dziś wielu nie rozumie, iż można było czekać na kolejny odcinek programu telewizyjnego, dużo bardziej niż na kolejny odcinek przebojowego serialu, premierę filmu, czy następny tom słynnej serii książek. Takim właśnie fenomenem był Top Gear. Ucieleśnieniem marzeń wielu młodszych i starszych facetów (i nie tylko). Idealnym mariażem między motoryzacją, przyjaźnią trzech kumpli, a precyzyjnie wyreżyserowanym show.
Wiecie co? Ja rozumiem i doceniam szczerość całej trójki. Kiedy May mówi, iż formuła programu po tylu latach, już po prostu się dla nich wyczerpała. Kiedy Hammond mówi, iż robią się coraz starsi. Kiedy Clarkson mówi w końcu, iż samochody elektryczne go po prostu nie zajmują. Każdy kto widział jego (także świetny) program o prowadzeniu farmy wie, iż nie chodzi o to, iż ma środowisko w tyłku. Zawiodę ekoterrorystów, ale on się matką Ziemią bardzo przejmuje. Po prostu szczerze samochodami elektrycznymi się nie pasjonuje i brakuje mu w nich tej duszy, którą ma motoryzacja spalinowa..
Szkoda, ale wszystko ma swój koniec. Jednak za te wszystkie lata, za te oczekiwania na kolejny odcinek, za piękne ujęcia i samochody, za bezkompromisowe opinie, w końcu za wiele uśmiechów i śmiechów tak szczerych i donośnych, iż kończyły się łzami lub bólem brzucha:
Thank you, boys!