Polska to kuriozum na europejską skalę. Jesteśmy dziwadłem

3 godzin temu
Tegoroczna jesień potwierdza, iż mamy jedną z najbardziej kuriozalnych lig w Europie. Reguły, które działają gdzie indziej, u nas się nie sprawdzają. I choć Ekstraklasa pnie się w rankingu UEFA, to w Polsce rządzą nią zasady, które cały ten wysiłek roztrwonią w okamgnieniu.
Tego, jak wygląda czołówka Ekstraklasy po 14. kolejce, nie przewidziałby przed jej startem żaden ekspert. Na pierwszym miejscu jest dziewiąty w ubiegłym sezonie Górnik Zabrze, drugą pozycję zajmuje Wisła Płock, czyli tegoroczny beniaminek. I dopiero potem jest w tabeli pierwsza z naszych pucharowych drużyn - Jagiellonia Białystok. Los innych "eksportowych" zespołów jest nie do pozazdroszczenia: Lech jest na piątym miejscu, Raków na siódmym, a Legia na dziesiątym. Częstochowianie przez moment byli choćby tuż nad strefą spadkową, ale się wykaraskali dzięki czterem zwycięstwom w ostatnich pięciu meczach. Natomiast Legia wygrała tylko jedno z ostatnich sześciu ligowych spotkań i pożegnała się z trenerem. Niektórzy - w tym sam Edward Iordanescu przed swoim zwolnieniem - orzekli już, iż i z mistrzostwem Legia się pożegnała. Jednak tu nie byłbym taki prędki, bo Ekstraklasa to liga, która należy do najbardziej kuriozalnych na kontynencie i także w tym sezonie czeka nas jeszcze niejedna niespodzianka.

REKLAMA







Zobacz wideo Kosecki uderza w Iordanescu: Od początku nie miał chęci do pracy w Legii



Sensacja, z której nie warto się cieszyć
Na razie mamy taką sensację, iż "eksportowe" drużyny dostają łupnia na swoim podwórku. Aż sprawdziłem, jak to wygląda w innych ligach na kontynencie. Miałem intuicję, iż niepisanym prawem w piłce nożnej jest, iż pucharowicze nadają też ton rozgrywkom krajowym. Oczywiście, to przekonanie wyniosłem z przypatrywania się tym najpopularniejszym rozgrywkom: w Anglii, Hiszpanii, Włoszech, Niemczech, Francji, Portugalii czy Holandii. Tam przewaga finansowa wypracowana w wieloletnich startach w Lidze Mistrzów powoduje, iż ligowy szczyt jest adekwatnie zarezerwowany dla elity, które gra w pucharach. Popatrzyłem jednak, jak to jest w innych ligach. Podobnych do polskiej, czyli dopiero aspirujących.


I okazało się, iż intuicja mnie nie zawiodła. Ekstraklasa z czubem tabeli, gdzie na dwóch pierwszych miejscach plasują się w tym momencie niegrające w pucharach zespoły, to rzecz w Europie bardzo rzadko spotykana. Tu można zresztą dodać, iż w Polsce są to dwa zespoły niewystępujące na arenie międzynarodowej od dawna. Wisła Płock ostatni startowała w pucharach 19 lat temu, a Górnik Zabrze - sześć.
Oprócz ekstraklasy jedynie w dwóch innych europejskich ligach, które grają systemem jesień – wiosna (UEFA zrzesza 40 takich lig), żaden z pucharowiczów nie zajmuje miejsca pierwszego lub drugiego. Najczęściej (aż 26 przypadków) na pierwszym i drugim miejscu w obecnej tabeli są zespoły, które grają w pucharach lub startowały co najmniej w ich eliminacjach.
Dwa kuriozalne przypadki spoza Polski
O jakich krajach mówimy? Otóż okazuje się, iż poza Polską jeszcze w Irlandii Północnej i w Rumunii pucharowicze muszą gonić ligową czołówkę. Jednak w przeciwieństwie do Górnika czy Wisły Płock zarówno lider ligi północnoirlandzkiej, Coleraine FC, jak i wicelider Glentoran, to zespoły, które figurują w rankingu klubowym UEFA.



Natomiast przypadek rumuński jest bardzo podobny do polskiego. Zarówno liderujący zespół Botosani jak i i drugi w tabeli Rapid 1923 Bukareszt, dawno nie grały w pucharach. Podobne do ekstraklasy są też losy pucharowiczów. Mistrz kraju, FSCB z Bukaresztu, który awansował do fazy ligowej Ligi Europy, jest dopiero dziewiąty w lidze. Natomiast CFR Cluj, które odpadło najpierw w kwalifikacjach Ligi Europy, a potem Ligi Konferencji, jest dopiero 13. W dodatku już dwa razy zmieniało trenera.
Możemy się zatem pocieszać! Jednak nie jesteśmy najbardziej kuriozalną ligą w Europie. Na szczycie tej klasyfikacji mamy towarzystwo.


I oczywiście można te ligowe niepowodzenia naszych "eksportowych" drużyn zrzucić na tzw. czynnik ludzki. Na przykład: nie mamy fachowców, żeby przygotować zespół do gry na tzw. dwóch frontach. Tak jakby budowanie formy na eliminacje w pucharach dałoby się pogodzić z zachowaniem sił aż do grudnia. Albo: nie mamy dobrych dyrektorów sportowych, którzy umieją znaleźć taniego zawodnika, który z dnia na dzień zmieni się w gwiazdę ligi. Tak jakby takich graczy było na rynku do wzięcia na pęczki.
Dwadzieścia meczów rozegranych mniej. To ma znaczenie
U nas to nie jest jednak czynnik ludzki, a systemowy. To nie jest przypadek, iż dwa ostatnie tytuły mistrza Polski zdobyły zespoły, które nie startowały choćby w eliminacjach pucharów. To nie przypadek, iż od 2017 roku mistrzem Polski nie została drużyna, która zagrała w fazie grupowej pucharów. Poziom ligi naprawdę rośnie i pucharowiczom coraz trudniej grać mecze co trzy dni. A obecny sezon pokazuje, iż może być jeszcze gorzej. Tym bardziej iż polska liga należy do grona tych, w których poziom przychodów klubów należy do najbardziej wyrównanych w Europie. W Czechach, Serbii czy Chorwacji - nie mówiąc już o ligach z top 10 Europy - drużyny grające regularnie w pucharach, mają wielokrotnie większą przewagę finansową nad ligową średnią niż w Polsce.



Może więc warto i w Ekstraklasie dążyć do tego, żebyśmy mieli drużyny, które w pucharach grają regularnie. Może warto trochę wyrównać boisko, żeby start w rozgrywkach międzynarodowych nie oznaczał wyroku w lidze. Pomysł z dzieleniem drużyn na rundę mistrzowską i spadkową został u nas zarzucony, ale przyjął się w innych krajach. Ligę na co najmniej dwie grupy dzieli już 18 państw w Europie. Można by pomyśleć i u nas nad takim rozwiązaniem, które pozwoliłoby pucharowiczom nadrobić wiosną punkty stracone jesienią. Nie ujmując nic Wiśle Płock czy Górnikowi, nie byłoby dobrze, gdyby mistrzem Polski znów został zespół, który ma tę przewagę nad rywalami, iż rozegrał o 20 meczów o punkty mniej. W ubiegłym roku mistrzowski Lech zagrał o punkty tylko 35 razy (34 mecze w lidze i jeden w Pucharze Polski), podczas gdy Jagiellonia wyszła na boisko 56 razy, a Legia – 55.


jeżeli nie wymyślimy nic, aby kluby, które mordują się w pucharach, nie miały nieco łatwiej w lidze, to grozi nam, iż w Europie będą nas reprezentować coraz to nowe drużyny. Te z mniejszym doświadczeniem i z niższym rankingiem klubowym decydującym o rozstawieniu. Wtedy nasze marzenia o dalszym awansie w rankingu UEFA trzeba będzie mocno zweryfikować.
Idź do oryginalnego materiału