- Sytuacja była śmieszna. Powiedziałem mu, iż jedzie na Puchar Świata do Oberstdorfu, on się bardzo ucieszył, a ja byłem trochę zdziwiony. Mówię: "Paweł, to są loty", no i w słuchawce zrobiło się cicho – opowiadał Maciej Maciusiak na Sport.pl sześć lat temu. To był styczeń 2019 roku. Paweł Wąsek miał wtedy 19 lat i debiutował w Pucharze Świata poza Polską (wcześniej startował tylko w Wiśle i Zakopanem). Do świata wielkich skoków wprowadzał go Maciusiak.
REKLAMA
Zobacz wideo Legenda skoków uciekła z Polski. Teraz pracuje... na górze piasku
Teraz, po decyzji Polskiego Związku Narciarskiego, jako główny trener naszej kadry, Maciusiak będzie próbował poprowadzić Wąska do olimpijskiego medalu już za 10 miesięcy. Równie ważnym zadaniem dla nowego szefa będzie wykrzesanie iskry z innych zawodników. Z każdym z nich pracował, każdego wyciągał już kiedyś z kryzysu. I – jak zapewnia prezes Adam Małysz – "Sto procent zawodników chce pracować z Maciejem Maciusiakiem".
Nie było dobrego momentu na Maciusiaka. I teraz też moment nie jest dobry
W piątek w Planicy Małysz, czyli szef Polskiego Związku Narciarskiego, i jeszcze przez chwilę szef kadry Thomas Thurnbichler spotkali się z dziennikarzami. Przekazali, iż za dwa dni Austriak pożegna się ze stanowiskiem. jeżeli chce, może w polskich skokach zostać. Związek proponuje mu funkcję trenera juniorów. Małysz podkreśla, iż bardzo chce, żeby Austriak tę pracę przyjął. Thurnbichler ma dać odpowiedź na początku kwietnia. Razem z rodziną mieszka w Krakowie, Polska stała się jego domem, przez trzy lata pracy u nas mocno związał się z krajem. Ale jest młody i ambitny. Liczy, iż dostanie ofertę bardziej prestiżową.
Czekając na to, co się stanie z byłym już trenerem naszej kadry, zastanawiamy się, co będzie w stanie z nią zrobić nowy trener. Maciusiak po prostu musiał kiedyś zostać trenerem głównym. Wszyscy w środowisku o tym wiedzieli. Ale dotąd za każdym razem uznawano, iż to nie pozostało dobry moment. Teraz też się tak wydaje. Już za 10 miesięcy odbędą się igrzyska olimpijskie w Mediolanie i Cortinie. Zespół jest w kryzysie – przez dwa lata wyskakał zaledwie trzy podia w Pucharze Świata (dwa razy stawał na nim Aleksander Zniszczoł w ubiegłym roku, raz wdrapał się na nie Paweł Wąsek, niedawno, w Lahti). Z potęgi, która z podiów niemal nie schodziła i która kolekcjonowała medale wielkich imprez, staliśmy się średniakiem, przeciętniakiem. Wpadliśmy w dziurę pokoleniową – starych mistrzów nie są w stanie zastąpić młodzi następcy, bo ci najbardziej utalentowani dziś ludzie naszych skoków są jeszcze za młodzi. To z nimi może będzie pracował Thurnbichler. I może kiedyś poprowadzi ich do sukcesów. Ale na razie trudną misję do wykonania będzie miał Maciusiak. Czy może podołać?
Miał inną wizję, a w końcu wolał telewizję
Maciusiak był blisko posady pierwszego trenera już trzy lata temu. Wtedy PZN postawił na młodego i dobrze rokującego Thurnbichlera (świetnie pracował wówczas z austriacką młodzieżą), bo odmówili albo zaporowe stawki rzucali wielcy trenerzy tacy jak Mika Kojonkoski, Alexander Stoeckl czy Werner Schuster.
Ostatecznie decydowano między młodym Austriakiem, a młodym Polakiem. Wszyscy w PZN-ie wiedzieli, iż 40-letni wówczas Maciusiak jest perspektywiczny, bardzo pracowity i już doświadczony w wyciąganiu z dołków i choćby z kryzysów wszystkich naszych skoczków poza Stochem. Bo tylko z nim nigdy nie pracował. Wszyscy podkreślali, iż Maciusiak ma świetne oko do techniki, iż jest wymagający, a młodsi skoczkowie powiedzieliby nawet, iż surowy i stanowczy. Jego atutem jest też pomysłowość.
Maciusiak był współautorem butów, które tuż przed igrzyskami Pekin 2022 oprotestował nam trener Niemców, Stefan Horngacher. Dziś Michal Doleżal i Grzegorz Sobczyk przyznają, iż popełnili błąd, pokazując nowinkę sprzętową na ostatnich zawodach przed igrzyskami, w Willingen. Obaj trenerzy współpracujący wtedy w kadrze z Maciusiakiem, sądzą, iż buty naprawdę dodające Polakom metrów (widzieliśmy to, kiedy używając ich zdominowali kwalifikacje w Willingen), zostałyby zatwierdzone, gdyby nie zostały użyte przedwcześnie.
A propos tamtej współpracy na linii Doleżal – Sobczyk – Maciusiak, trzeba powiedzieć, iż od pewnego momentu jej nie było. W kryzysowym sezonie 2021/2022 koncepcje szkoleniowe duetu Doleżal – Sobczyk i oddzielna wizja Maciusiaka całkowicie się rozjechały. Duet stawiał na swoim, a iż efekty nie były zadowalające, to na koniec sezonu został zwolniony. Maciusiaka, jako część tamtego sztabu, też w końcu odsunięto od kadry. I zatrudniono Thurnbichlera. A Maciusiakowi powierzono kadrę B.
Zaledwie rok później Maciusiak z polskich skoków się wypisał. Nie dogadywał się z Thurnbichlerem, nie osiągał sukcesów z zapleczem i w końcu został ekspertem telewizyjnym. Pracował w Eurosporcie. Był też koordynatorem działającego od dwóch dekad w polskich skokach programu "Szukamy następców mistrza", czyli cyklu zawodów dla dzieci i młodzieży.
Thurnbichler musiał go zaprosić do współpracy. Skoczkowie go chcieli
Ale choć znalazł się na uboczu wielkich skoków, to tajemnicą poliszynela było, iż wciąż doradzał Aleksandrowi Zniszczołowi. Jedyny polski skoczek, który nie zawodził ubiegłej zimy, bazował na planach trenera, któremu od lat ufa. To między innymi za sprawą Zniszczoła, ale też próśb innych zawodników, rok temu Maciusiak został asystentem Thurnbichlera.
Teraz przejmuje od niego rolę szefa i to może budzić obawy, bo przecież był w tym sztabie, który przez całą kończącą się właśnie zimę nie potrafił wydobyć naszej kadry z kryzysu, w jaki wpadła już w ubiegłym sezonie.
Ale za Thurnbichlerem zawodnicy dziś nie stają, a za Maciusiakiem owszem. I ponoć to miało najważniejsze znaczenie dla zarządu Polskiego Związku Narciarskiego, który przegłosował, iż Austriakowi trzeba podziękować, a Polakowi dać awans.
Maciusiak już dziewięć lat temu zapewniał: "Poradziłbym sobie"
Pod koniec 2017 roku pytaliśmy na Sport.pl Maciusiaka: "Jaką ma pan wizję swojej kariery trenerskiej? Widzi pan siebie na stanowisku głównego trenera, ale dopiero za pięć czy 10 lat?"
- Oczywiście mam swoją ambicję, chciałbym być głównym trenerem reprezentacji, najlepiej naszej, ale muszę mieć rozeznanie swoich możliwości, świadomość swojej wiedzy, tego, iż jeszcze muszę się uczyć, zdobywać doświadczenie. Łatwo wejść w rolę pierwszego trenera, ale jeszcze łatwiej spaść z takiego wysokiego stanowiska. Nie sztuka być głównym trenerem, ale sztuką jest wytrzymać wielką presję. I wynikową, i medialną. Miałem już mocne przemyślenia dwa lata temu – odpowiadał.
Na początku 2016 roku po latach sukcesów z polską kadrą żegnał się Łukasz Kruczek. Końcówka jego aż ośmioletniej kadencji była bardzo nieudana. Prowadzoną przez niego kadrę A przyćmiewała wynikami kadra B Maciusiaka.
Zanosiło się na to, iż Maciusiak dostanie awans. Zbudował sobie wówczas taką pozycję wśród zawodników, iż Dawid Kubacki zapytany co sądzi o odejściu trenera, odpowiedział, iż przecież jego trener nie odchodzi. Kubacki z Kruczkiem zdobywał pierwszy w karierze medal MŚ (brąz w drużynie w 2013 roku), z nim pojechał na swoje pierwsze igrzyska olimpijskie (Soczi 2014). Ale gdy wpadł w kryzys, został przez niego odesłany do kadry B. W niej od Maciusiaka usłyszał, iż sufitem wcale nie musi być – jak miał prognozować Kruczek – miejsce w top 15 Pucharu Świata. – Maciusiak namówił go do całkowitej zmiany techniki. Pod jego okiem Kubacki przestał skakać wzwyż, zaczął inaczej wychodzić z progu, znalazł optymalną parabolę lotu. Z Maciusiakiem w roli trenera wygrał letni cykl Grand Prix. - Dawid usłyszał, iż jeżeli nie zrobi tego, co proponujemy, to zawsze będzie skoczkiem tylko średnim. Przekonaliśmy go, iż jeżeli zmieni się na progu, to może być najlepszy – opowiadał nam latem 2015 roku szkoleniowiec.
Ale od wiosny 2016 roku rozwijanie Kubackiego kontynuował Stefan Horngacher. – Poradziłbym sobie – odpowiadał nam krótko Maciusiak w lutym 2016 roku, gdy pytaliśmy, czy wziąłby kadrę A po Kruczku. Ale wracający do polskich skoków (z rajdów) Małysz (na stanowiska dyrektora sportowego ds. skoków i kombinacji norweskiej) zdołał ściągnąć do nas Horngachera. I Maciusiak swoje ambicje musiał odłożyć na kiedyś.
Tak Maciusiak zapracował na zaufanie
Z tamtych czasów Maciusiakowi został cenny kapitał. Było nim zaufanie, jakie zbudował sobie u zawodników. - Z kadrą B szło nam wtedy bardzo dobrze. Już od lata mieliśmy świetną atmosferę, a jak zimą pewne osoby zaczęły mówić o nas nieprawdziwe rzeczy, to miałem chwilę załamania. Myślałem, iż może nie warto być w skokach, iż może trzeba to dupnąć i zająć się czymś innym. Ale przetrwaliśmy – opowiadał.
- Co konkretnie tak pana bolało? Wiem, iż byliście w niekończącym się sporze z Kruczkiem, ale z pana wypowiedzi wnioskuję, iż nie to pana najbardziej rozbijało – dopytywałem.
- Były takie osoby, które twierdziły, iż kadra A spisuje się źle przez nas, przez kadrę B, bo wywieraliśmy za mocną presję, za bardzo chcieliśmy się pokazać. W związku było takie przekonanie, w mediach też czytałem takie rzeczy. Są takie sprawy, o których powiem, dopiero jak skończę pracę w roli trenera. Ale naprawdę były ciężkie chwile. Musiałem być szczery wobec zawodników, a bardzo trudno było im wyjaśnić, dlaczego gdzieś nie jadą albo iż jak już jadą, to mają się zachowywać w jakiś określony sposób. Naprawdę dano nam odczuć, iż jesteśmy źli. To bolało. Wyniki robiliśmy może nie spektakularne, ale na pewno fajne, a odczuliśmy, iż są tacy, którzy się tym nie cieszą. My z Dawidem Kubackim, Maćkiem Kotem i Andrzejem Stękałą zaczynaliśmy praktycznie od zera, od Pucharów Kontynentalnych, a zimą każdy z nich zajmował miejsca w pierwszej "10" Pucharu Świata. Brak docenienia takich rzeczy zwyczajnie podcina skrzydła – tłumaczył.
Kubacki i Kot pamiętają, iż za najlepszych czasów w swoich karierach startowali u Maciusiaka. Wiedzą, iż Horngacher rozwinął podstawy, jakie wypracowali wtedy w kadrze B. Stękała wiele razy mówił, iż do podium PŚ i medalu MŚ w lotach doskoczył dzięki temu, iż Maciusiak wiele razy interweniował, nie pozwalając mu rzucić skoków. Żyłę Maciusiak też kiedyś wyciągał z kryzysu tak dużego, iż i ten skoczek stracił miejsce w kadrze A.
Stoch zostaje na swoim. A Maciusiak dużo nauczył się w ekipie innego mistrza
Jedynie ze Stochem nigdy Maciusiak nie pracował. Ale teraz też nie będzie. Bo największy z naszych mistrzów idzie dalej ze swoim sztabem, kierowanym przez Doleżala.
Swoją drogą w podobnym sztabie innego mistrza Maciusiak wiele się nauczył. gwałtownie zrozumiał, iż nie zostanie wielkim skoczkiem i szukał dla siebie innej roli w ukochanym sporcie. Będąc 25-latkiem został serwismenem w kadrze polskich skoczków, a gdy za jakiś czas od kadry odłączył się Małysz, tworząc swój odrębny team, to Maciusiak trafił do tej ekipy i miał okazję blisko współpracować z wielkim szkoleniowcem, jakim był Fin Hannu Lepisoe. Wtedy wciąż był "tylko" serwismenem, ale rozwijał się, podjął studia na AWF-ie i po tym, jak Małysz skończył karierę, on skończył z przygotowywaniem nart i dostał pierwszą posadę szkoleniową.
- Kiedy kończyłem studia, to akurat Adam kończył karierę, miałem papiery trenerskie i gdy skończyłem pracować dla niego, to związek zatrudnił mnie jako asystenta Roberta Matei w kadrze B – opowiadał nam kiedyś. - Z Adamem znałem się już wcześniej, jeszcze kiedy byłem zawodnikiem. Ale tak szczerze, to zdziwiłem się, jak Adam do mnie przyszedł i zaproponował, żebym u niego pracował. Powiedziałem mu wtedy, iż jest jedyną osobą na świecie, której chyba nigdy bym nie odmówił. To była i jest legenda, z kimś takim każdy chce pracować – dodawał.
I teraz też Adamowi nie odmówił.