Niebywałe, co zrobiły polskie siatkarki! W ostatniej chwili ruszyły na rywalki

4 godzin temu
- Musimy zacząć grać w siatkówkę, bo teraz nie gramy w siatkówkę - mówił Stefano Lavarini do reprezentacji Polski, gdy przegrywała z Holandią aż 12:19 w pierwszym secie. Łatwo nie było, nasz zespół długo mnożył błędy i wyglądał na zmęczony. Ale w ostatniej chwili Polki ruszyły na rywalki i turniej Ligi Narodów w Belgradzie zaczęły od zwycięstwa 3:2 (17:25, 25:23, 17:25, 25:12, 15:10).
Rywalki nie mogą mieć ponad 90 procent pozytywnego przyjęcia. Musimy wzmocnić zagrywkę. Musimy bardziej agresywnie atakować. Musimy żyć w obronie. Takie wnioski reprezentacji Polski siatkarek przedstawiał jej trener już po pięciu minutach meczu z Holandią. Pierwszy występ Polek w drugim turnieju Ligi Narodów 2025 zaczął się bardzo źle. Tym większe brawa dla drużyny za to, jak się skończył.


REKLAMA


Zobacz wideo Agnieszka Korneluk: Przyszłam do Rzeszowa, by właśnie zdobyć złoto i udało się ten cel zrealizować


O pierwszy czas w meczu z Holandią Stefano Lavarini poprosił już przy stanie 6:10 w pierwszym secie. Uwagi zawodniczkom przekazywał spokojnie. Ale do nich nie trafił. Po kolejnych nieskończonych atakach Malwiny Smarzek (2/4 w pierwszym secie) i zwłaszcza Magdaleny Stysiak (1/7 w pierwszej partii), po spóźnionych reakcjach w obronie, po słabych, głównie psutych zagrywkach, o kolejną przerwę Lavarini prosił przy wyniku 12:19. - Musimy zacząć grać w siatkówkę, bo teraz nie gramy w siatkówkę – mówił wtedy nasz włoski szkoleniowiec. I starał się nie wybuchnąć.
O to było trudno wszystkim, którzy oglądali mecz, a co dopiero trenerowi. Punkt na 13:21 oddaliśmy rywalkom już trzecim wpadnięciem w siatkę w wymianie, którą można było wygrać. Przegrywaliśmy z dobrze nastawionymi do walki Holenderkami, ale jeszcze bardziej przegrywaliśmy ze sobą. Pierwszy set, w którym Polki uległy niżej notowanej drużynie aż 17:25, był jak zimny prysznic na rozgrzane głowy. Po udanym turnieju w Pekinie, w pierwszym tygodniu Ligi Narodów 2025, wszyscy mogliśmy trochę odlecieć. Tam Polki wygrały 3:0 z Tajlandią, 3:1 z Chinami i 3:0 z Belgią, a uległy tylko Turcji po twardej walce, 2:3. Teoretycznie Holenderki nie powinny być dla nas bardzo trudnymi rywalkami. Nie grają jeszcze w podstawowym składzie, z Ottawy przyleciały do Belgradu z bilansem 2:2 i jeszcze w trakcie pierwszego seta w prezentowanych nam na żywo przewidywaniach bukmacherów dawano im mniej więcej 30 proc. szans na zwycięstwo.
Polki robiły „naprawdę dziwne rzeczy"
Polki zaczynały ten mecz jako czwarty zespół w tabeli Ligi Narodów i czwarta reprezentacja światowego rankingu FIVB. Holandia w obu klasyfikacjach była ósma. choćby gdy wygrywała z nami 1:0 w setach i równo walczyły w kolejnej partii, grafika od bukmachera cały czas przekonywała nas, iż na koniec zwycięży Polska.
Ale bukmacherskie spekulacje jedno, a prawda boiska – drugie. – Brakuje nam dynamiki. Brakuje eksplozywnego ostatniego kroku przed uderzeniem – mówiła w trakcie drugiego seta Joanna Kaczor-Bednarek. Była reprezentantka komentowała mecz w Polsacie razem z Markiem Magierą. I trafnie opisała to, co oglądaliśmy.


Po pierwszym przegranym secie w drugim Polki były górą, bo raczej wyrwały tę partię siłą woli, niż zaczęły grać naprawdę dobrze. choćby ciężko wypracowane prowadzenie 16:12 nasz zespół potrafił gwałtownie roztrwonić. – No fatalnie! Robimy naprawdę dziwne rzeczy w tym spotkaniu – załamywał się Magiera, gdy po kiwce Agnieszki Korneluk w aut przegrywaliśmy 19:20. Chwilę później było 23:21 dla nas, a za moment już 23:23 i Lavarini znów ratował zespół czasem. I znowu spokojnie tłumaczył, iż trzeba więcej zdecydowania, więcej agresji, ale też precyzji. Na szczęście jakoś tego seta przepchnęliśmy. Ale nasze kłopoty wcale się nie skończyły.
choćby Lavariniemu kończyła się cierpliwość
Lavariniego proszącego o kolejną przerwę zobaczyliśmy już przy stanie 1:1 i 6:8. Włoch reagował na cztery przegrane akcje z rzędu. – Świetnie, iż trener stara się skupiać na tym, jak pomóc zawodniczkom, iż udziela konkretnych rad Centce czy Piaseckiej – mówiła wtedy Kaczor-Bednarek. Niestety, chwilę później było już 6:10. I tego prowadzenia Holenderki już nie oddały. A choćby je powiększały. – Chyba choćby cierpliwość trenera się skończy – stwierdził Magiera, gdy Lavarini wziął czas przy wyniku 13:18. I faktycznie Włoch zaczął krzyczeć. Pretensje miał głównie o to, iż wrzucamy Holenderkom za łatwe piłki. Tak łatwe, iż one muszą podbijać i kontrować.
W końcówce seta i wprowadzone z rezerwy Paulina Damaske oraz Martyna Łukasik, i od początku trzymająca jako tako nasz atak Smarzek starały się nie wstrzymywać ręki, ale Holenderki okazały się nie do zatrzymania. Broniły świetnie, wyglądały na bardzo pewne siebie i po wygraniu seta 25:17 zapewniły sobie co najmniej punkt (dostaje się go w przypadku porażki 2:3). Ale ewidentnie liczyły na zgarnięcie pełnej puli (trzy punkty zdobywa się za zwycięstwo 3:0 lub 3:1, a dwa – za wygraną 3:2).
Dla nas chyba jedynym pocieszeniem była niesłabnąca wiara w polski zespół bukmacherów. Pod koniec seta, który dał Holandii prowadzenie 2:1, według ekspertów od obstawiania wyników to wciąż Polka była faworytem (53 do 47 proc.).


Gryka uderzyła, Korneluk poprawiła. One obudziły Polskę
Z dużym zdziwieniem i z dużą ulgą oglądaliśmy początek czwartego seta. Po asie Korneluk na 6:2 o czas poprosił trener Holandii. niedługo było już 11:5 dla nas. Polki wreszcie były dynamiczne, w końcu stwarzały rywalkom kłopoty mocnymi zagrywkami i atakami, a do tego nareszcie nie spóźniały się do piłek w obronie. I jeszcze zaczął funkcjonować nasz blok. Dwa punkty nim zdobyła Aleksandra Gryka, która weszła z kwadratu dla rezerwowych. Wcześniej w trzech setach Polki zanotowały tylko dwa punktowe bloki.
Po asie Gryki na 14:7 Felix Koslowski wziął kolejny czas i prosił Holenderki, żeby się uspokoiły. Ale Polki im na to nie pozwoliły. Gryka dalej serwowała, a koleżanki kontrowały. Po bloku Korneluk było już 16:7. Po jej kiwce prowadziliśmy 17:7, a po jeszcze jednym bloku – aż 18:7. Holenderki kompletnie się pogubiły – punkt na 19:7 podarowały nam kompletnie nieudanym, autowym atakiem. Tak naprawdę już wtedy było jasne, iż ten mecz skończy się tie-breakiem.
Decydujący set zaczął się festiwalem błędów z obu stron. Do stanu 3:2 dla Polek punkty na tablicy wyników pojawiały się tylko za sprawą pomyłek jednych albo drugich. Wtedy wreszcie Smarzek skończyła kontrę w długiej wymianie i zrobiło się 4:2. A po chwili Korneluk zablokowała na 5:2! Gdy po kontrze i dobrej kiwce Łukasik prowadziliśmy 8:4, wreszcie mogliśmy odrobinę odetchnąć. I mieć nadzieję, iż mecz, który zaczął się fatalnie, skończy się bardzo dobrze. Nerwów jeszcze trochę się najedliśmy - gdy Smarzek zmarnowała kontrę i zamiast 9:4 było 8:5, gdy Holenderki miały w górze piłkę na 7:9, ale nasze szczęście pomyliły się w ataku, dzięki czemu wyszliśmy na 10:6. Na szczęście od tego 10:6 Polki już przypilnowały przewagi i odniosły cenne zwycięstwo. Cenne nie tylko ze względu na punkty. Po prostu każdą drużynę buduje wygrana po meczu, w którym jej nie szło. W którym - co tu kryć - się męczyła.
W czwartek o 16.30 w swoim drugim meczu w Belgradzie Polki zmierzą się z Amerykankami. Nasza reprezentacja jest pewna udziału w turnieju finałowym, który pod koniec lipca odbędzie się w Łodzi.
Idź do oryginalnego materiału