F1: przed GP Kataru 2023

1 rok temu

GP Kataru już zaraz, po raz drugi w historii. Tor wciąż świeży, a świeży zupełnie dla nowych bolidów. Tylko… czy ma szansę przynieść cokolwiek nowego w F1 „czasu Verstappena”?

Retrospekcja

Tak, chyba w ten sposób można nazwać obecną erę F1. Wcześniej mieliśmy czas Schummiego, Vettela, Hamiltona… teraz jest czas Verstappena. Choć powiedzmy sobie szczerze: to była era Ferrari, Red Bulla, Mercedesa i znów Red Bulla. Można choćby pokusić się o stwierdzenie, iż nie Red Bulla, a Adriana Neweya. Tak, czy siak, przebieg obecnego sezonu nie daje wielkich nadziei na zmianę obrazu rywalizacji.

Oczywiście – był Singapur. Singapur wygrany przez… Carlosa Sainza, bo raczej nie przez Ferrari. Carlos niby nie wymyślił nic nowego, niby nie odkrył Ameryki. Jednak w mocno stresującej sytuacji zachował duży spokój. Nie popełnił błędu i wykorzystał maksimum tego co miał, tak od strony sprzętu, jak i czysto taktycznej. To zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów z karierze Sainza juniora w F1. Jak, czego nie ukrywam, jestem fanem Leclerca, to po tamtym wyścigu nieco zwątpiłem w Monakijczyka, szczególnie na tle jego kolegi zespołowego. Charles ma niesamowitą prędkość i czysty talent, którego nie można mu odmówić. Nie mogę jednak odepchnąć od siebie myśli, iż w tej konkretnej sytuacji, gdyby to Leclerc był na czele, dałby po prostu rurę ile wlezie i liczył, iż to załatwi temat. Carlos nie raz wchodził też w ostrzejsze dyskusje z zespołem w czasie wyścigu. Leclerc wydaje się w tym sensie zbyt grzeczny, lub po prostu nie widzi rzeczy, które dostrzega Hiszpan.

Ferrari nie ma w tej chwili lidera, choć bardzo go potrzebuje. W swojej książce Ross Brawn mówił wprost – lider jest niezbędny, by zespół na kogoś ukierunkował 100% swoich możliwości, zamiast dzielić wszystko na pół. Na takie dzielenie nie może pozwolić sobie choćby RBR, mimo gigantycznej przewagi sprzętu w tym sezonie. Singapur sprawił, iż wskazanie lidera u Czerwonych pozostało trudniejsze, a Carlos zakomunikował, iż ma możliwości, by nim się stać. Oby dalej to pokazywał.

Dominacja bez dominacji

Takie wyścigi dają nam jednak pojęcie, jak walka by wyglądała, bez Red Bulla w obecnej formie. Mercedes, McLaren, Ferrari, czasem Aston Martin – wszyscy liczyliby się w walce o zwycięstwo. Źle to, czy dobrze? Grono narzekających jest szerokie – oczywiście. Mają rację? Mają. Przecież bardziej wyrównana walka to większe emocje, ciekawsze wyścigi, lepszy sport, który kochamy. W kontraście jednak staje Verstappen, który mówi, iż dominacji nikt nie docenia. Wiecie co? Nie sposób odmówić facetowi racji.

No bo zobaczcie – z jednej strony chcemy sportu otwartego, najbardziej zaawansowanego na świecie, najszybszych bolidów, najnowszych osiągnięć techniki, najlepszych kierowców. Jednak gdy ktoś zaskoczy i wybije się w tym wszystkim ponad resztę, pokaże swój talent i pomysłowość, czy po prostu osiągnie coś ciężką pracą – wszyscy zaczynają krytykować jego seryjne sukcesy.

Quo vadis?

W tym miejscu wracamy do odwiecznej dyskusji, z pytaniem: jaką serią powinna być F1? jeżeli najwyższą, najszybszą, najbardziej zaawansowaną i prestiżową na świecie – musi pozostać serią otwartą. jeżeli zaś ma być „tylko” serią gwarantującą świetne wyścigi i najlepszą rywalizację sportową, powinna skręcić w stronę serii monotypowej, albo chociaż czegoś na kształt Balance of Performance.

Problem w tym, iż te podejścia się kłócą, a F1 ma być przede wszystkim maszynką do zarabiania pieniędzy. Jest jednak pewien próg znudzenia fanów, za którym już choćby show, celebryci, kierowcy ze znanymi nazwiskami i wielkie marki nie pomogą. Wtedy robi się serial i fikcyjne dramy. Czasem i to jest za mało. Dlatego F1, mimo wszystko, nieco ukradkiem i w sposób zamaskowany, dąży małymi kroczkami do wyrównania szans, czerpiąc z obu światów: serii monotypowych i BoP. No bo przecież mamy w regulaminach elementy standardowe jak choćby ECU, czy pompa paliwa, czy elementy, które zespoły mogą sprzedawać innym. Mamy też zróżnicowane czasu dostępnego na testy w tunelu aerodynamicznym, ze względu na miejsce w klasyfikacji konstruktorów uzyskane w poprzednim sezonie. To przecież jawny BoP.

Na wiecznym rozstaju

Problem w tym, iż rozwiązanie wdrożone w połowie nie działa. Red Bull i tak dominuje, a nowe przepisy miały zamknąć drogę do sytuacji, kiedy ktoś uzyska kolosalną przewagę nad resztą stawki. Limity budżetowe, też miały wyrównać szanse. Wszystko fajnie, tylko zespoły, które przed limitami zbudowały gigantyczne zaplecze teraz mają tylko łatwiej, jeżeli chodzi o utrzymanie zyskanej przewagi.

Tak sobie stoi w rozkroku ta Formuła 1. Może to i dobrze? Może to właśnie talent zarządzających nią osób pozwala tak dobrze mamić widzów? Bo ja z całego serca wspieram otwartość serii. Bez niej nie powstałyby legendy Schummiego i innych. Bez niej nie wypłynąłby talent Neweya, czy Murraya. Tylko ten sam ja cieszyłby się, mając co wyścig innego zwycięzcę. Jestem przekonany, iż wielu fanów F1 stoi w podobnym rozkroku jak ja i ta seria. Seria, której miano „naj” na świecie, tyle samo pomaga, co szkodzi.

Idź do oryginalnego materiału