F1: Jos Verstappen rozpoczyna sezon

8 miesięcy temu

Formuła 1 powinna być o ściganiu. Otwierające ją GP Bahrajnu 2024 powinno być o ściganiu. Niestety, na razie obecny sezon F1 emocji wyścigowych ma akurat najmniej.

Niezbędny fragment o walorach sportowych

Czyli tak, żeby aspekt sportowy nie został kompletnie pominięty. W miniony weekend zaczął się sezon Formuły 1 na GP Bahrajnu 2024. Red Bull pokazał swoją przewagę z Verstappenem za kierownicą, który na luzie kręcił okrążenia szybsze o sekundę od reszty stawki. Sainzowi udały się dwa ładne wyprzedzania. Alpine za to stoczyło się na dno. Emocji sportowych koniec. Niestety. Było to jedno z najnudniejszych otwarć sezonu jakie widziałem. jeżeli nie zdarzy się cud, już wiemy kto zostanie mistrzem świata wśród kierowców.

Najlepiej temat podsumował w wywiadzie przed startem nieco podpity Jeremy Clarkson: „Odstępy są mniej więcej takie same i w tym samym układzie. Zastanawiam się, co oni robili przez całą zimę?”; „To dziwne wrócić na kolejny sezon i zobaczyć tak mało zmian”.

Wszystko fajnie, tylko choćby nudziarstwo rozpoczęcia sezonu zostało przyćmione przez gigantyczną (i wciąż rosnącą) kulę śnieżną afer, toczących się w F1.

Kula rusza

Toczenie kuli rozpoczęło się od artykułu w holenderskiej prasie. Twierdzono tam, iż Christian Horner (szef zespołu Red Bull Racing) wysyłał jednej z pracownic zespołu „seksualnie nieodpowiednie zdjęcia i wiadomości”. Od tej chwili Formuła 1 po prostu wybuchła.

Firma Red Bull gwałtownie poinformowała o wszczęciu wewnętrznego śledztwa, w celu wyjaśnienia sprawy Hornera. Kiedy Christian został zaproszony do centrali na rozmowę, bodaj tydzień przed otwarciem sezonu, podobno jego wina była stwierdzona. Gotowe było już choćby oświadczenie o zakończeniu współpracy w trybie natychmiastowym. Jednak Horner skorzystał z prawa zapisanego w kontrakcie, pozwalającego mu odwołać się od takiej decyzji i poprosić o ocenę niezależnych ekspertów (prawników) z zewnątrz.

Niezależne dochodzenie zakończyło się raportem liczącym niemal 150 stron, który na swoje biurka dostało kierownictwo firmy Red Bull, tuż przed startem weekendu wyścigowego. W środę dowiedzieliśmy się i my: ku zaskoczeniu (nawet wspomnianego kierownictwa) niezależne śledztwo wykazało kompletny brak winy szefa zespołu F1. Christian Horner zostaje na swojej pozycji – brzmiało oświadczenie zarządu. Koniec? A skąd! To był dopiero początek!

Kiedy rozstrzygnięcie nie pasuje, szukasz innego sądu?

Kolejnego dnia, w trakcie treningu, do setek dziennikarzy, do szefów zespołów, a choćby do reprezentantów FIA, nagle jakiś anonim wysłał link do dysku Google z rzekomymi materiałami obciążającymi szefa zespołu RBR. Zawierał on m.in. zdjęcia Hornera, z których sporo było portretami robionymi idealnie na wprost, print screeny wymian wiadomości, które (jak stwierdziło wiele osób) wyglądały jak konwersacje na poziomie nastolatków, a był tam też np. taki filmik:

Nie wiem co autor chciał osiągnąć, bo powyższy klip akurat wzbudza sympatię do faceta, który jest normalnym człowiekiem i potrafi się fajnie bawić. Grunt jednak, iż w dzisiejszym świecie wszystko można sfabrykować, a choćby ten film budzi podejrzenia, ze względu na idealne kadrowanie. Coś, z czym osoba po paru piwach, dobrze bawiąca się w barze i próbująca uchwycić dwójkę ludzi na dwóch planach, miałaby spore problemy.

Coś tu nie pasuje

Christian Horner zawsze wydawał mi się człowiekiem klasowym. choćby w tych marnych wywiadach do Drive To Survive wypowiadał się w sposób inny niż wszyscy. Zawsze swoim zachowaniem, pewną klasą, budził moje zaufanie i szacunek. Nie jestem przy tym ani kibicem RBR, ani Verstappena, ani Vettela, ani choćby Webbera, czy Pereza, zanim ktoś mi zarzuci stronniczość. Nigdy nie byłem. Po prostu tak oceniałem Hornera. Oczywiście to o niczym nie świadczy i to jak widzimy człowieka nie jest jednoznaczne z tym, kim naprawdę jest. Jednak po tym co znam, cała afera po prostu do niego nie pasuje.

W tym zamieszaniu są jeszcze dwa istotne fakty. Możemy założyć, iż Horner kłamie, choć wtedy należy zadać pytanie – po co poprosił o niezależne śledztwo? Jednak choćby jeśli, to jest przynajmniej jedna osoba, która zna prawdę. Kto? Cóż, w materiałach było podobno zdjęcie przyrodzenia Hornera. Christian nie paraduje po padoku bez gaci, ani podobne „obrazy” nigdy wcześniej nie były publikowane, więc takie zdjęcie trudno podrobić, choćby z AI. Pani Geri Halliwell, po 10 latach związku z Hornerem i jako żona, chyba rozpozna przyrodzenie swojego męża, prawda?

Tu też pojawia się wątek polski w całej aferze! Podobno nasz Internet zweryfikował, iż było to zdjęcie kogucika Mateusza Borka, z jego tajskich podbojów . To jednak nie wszystko: w całym temacie brak jest jakichkolwiek oskarżeń lub wniosków do sądu. Innymi słowy sprawa z domniemanym, niepotwierdzonym, nieodpowiednim zachowaniem, została rozdmuchana do rozmiarów równych sprawom karnym. Świat równości, proszę Państwa!

Kurtyna opada

Jednak kiedy opublikowano „anonimowy dysk” świat już wiedział, iż tu nie chodzi o żadne nieodpowiednie zachowanie. Wszyscy zdaliśmy sobie sprawę także, kto pierwszy popchnął tą kulę śniegową. Jos Verstappen w czasie weekendu wyścigowego wielokrotnie wypowiadał się w sposób skrajnie negatywny o Hornerze. Mówił, iż jeżeli szef nie opuści zespołu, team rozleci się od środka. Trochę dziwne stwierdzenia jak na gościa, któremu wspomniany zespół dostarcza najlepszy bolid w serii, dzięki czemu jego syn seryjnie zdobywa tytuły mistrza świata, prawda? Zespół, który został stworzony przez Christiana Hornera właśnie i to on w dużej części odpowiada za jego sukcesy. Także za ściągnięcie i utrzymanie tam Adriana Neweya.

Wilki poczuły krew. Dosłownie. Toto Wolff wyczuwając, jak może pozbyć się najgroźniejszego rywala niekoniecznie pokonując go na torze, dolał oliwy do ognia mówiąc na konferencji prasowej, iż sprawa Hornera i jego domniemane zachowanie szkodą F1 oraz, iż wszyscy muszą jak najszybciej poznać odpowiedzi. Za przeproszeniem – co obchodzi jednego szefa zespołu, czy drugi zalecał się do pracownicy w swoim zespole? No właśnie. Dochodzimy do sedna sprawy: władza.

Liczy się sport, tylko sport i jeszcze raz władza

Otóż okazuje się, iż ta puszka pandory nie została otwarta dzisiaj. Prawdopodobnie, mówię PRAWDOPODOBNIE, bo wciąż działamy w strefie domysłów, gdzie możemy się mylić. Cała afera z Hornerem jest zemstą szykowaną od lat, która w tej chwili wymknęła się spod kontroli, a ludzie którzy ją rozpoczęli, nie wiedzą kiedy przestać. Skąd to wiemy? Cóż… łatwo dodać 2+2. Przecieki o „aferze Hornera” wyszły z holenderskiej prasy. Nikt ekhem… ANONIMOWY nie ma również kontaktów mailowych do wszystkich dziennikarzy w padoku, szefów ekip i działaczy FIA. Jos Verstappen publicznie dyskredytował Hornera i domagał się jego odejścia z zespołu. Max Verstappen w żadnym wywiadzie nie wsparł swojego szefa, a kiedy prezydent FIA Mohammed Ben Sulayem poprosił Maxa, by wyraził publicznie jakiekolwiek wsparcie dla Chirstiana, dostał odpowiedź „zrób se Pan własne dochodzenie”. Kiedy Ben Sulayem z kolei publicznie powiedział, iż dla niego jest to temat wewnętrzny zespołu, Panowie od kuli śnieżnej nie zawahali się popchnąć jej dalej.

Dziwnym trafem dwa, czy trzy dni później zadziałał ten sam schemat. „Anonimowy email” przekazał wszystkim zainteresowanym informację, jakoby prezydent FIA wpływał na wyniki wyścigu GP Arabii Saudyjskiej 2023, sugerując anulowanie kary dla Alonso. Kara została oficjalnie anulowana, w wyniku dowodów wideo dostarczonych przez zespół Aston Martin. Mało? Pół doby później poleciał kolejny anonimowy mail, iż Ben Sulayem chciał wpłynąć na niedopuszczenie toru Las Vegas do weekendu GP. Serio? To jest zarzut? Facet powinien być za to ozłocony. Tor nie był gotowy. Wszyscy o tym wiemy, wszyscy to widzieliśmy. Kibice na torze i zespół Ferrari aż za dobrze. Ktoś mógł tam zginąć uderzony oderwaną studzienką.

Drugie, trzecie i czwarte dno

OK, ale co z tą zemstą szykowaną od lat? Wreszcie dochodzimy do sedna tej afery. Otóż gdy Dietrich Mateschitz (współwłaściciel Red Bulla) zmarł w 2022 roku, zabrakło osoby godzącej wszystkie te dusze i zapewniającej balans. Christian Horner, któremu od lat przeszkadzała działalność Helmuta Marko, spróbował wykorzystać okazję i odepchnąć go od zespołu. Nie udało się i to przy dużym wsparciu klanu Verstappenów. Czemu Panowie zawiązali wspólny front? Cóż, Max publicznie wielokrotnie mówił, iż Helmutowi zawdzięcza swoją karierę w F1 i to on go tam doholował. Nazywał, go zdaje się, choćby drugim ojcem. Co by nie mówić o Marko – on daje młodym szansę. Równie gwałtownie ją zabiera, by dać miejsce kolejnym. Jednak to oba zespoły RBR dały taką ilość szans nowym zawodnikom, jaką przez lata nie dała w sumie cała reszta stawki. Sebastien Bourdais, Jaime Alguersuari, Sebastien Buemi, Daniił Kwiat, Alexander Albon, Pierre Gasly, Brendon Hartley, Carlos Sainz, Jean-Eric Vergne, Daniel Ricciardo, czy Max Verstappen. Wszyscy oni zaczynali w zespołach Red Bulla. Ten ostatni dołączył do programu bardzo późno, ale za to dzięki Marko zaliczył skok z F3 od razu do F1. Oznacza to, iż 1/4 całej stawki sezonu 2024 debiutowała w F1 dzięki Red Bullowi i Marko. To o czymś świadczy, prawda?

Poza niewątpliwymi szansami jakie Helmut daje młodym, jego podejście, bezkompromisowość, często niezbyt przemyślane lub „zbyt otwarte” wypowiedzi dla mediów, mocno wchodziły Hornerowi w paradę i nie do końca pasowały do zarządzania nowoczesnym zespołem F1. Kiedy Christian próbował odesłać go w cień, Marko dostał nieoczekiwane, mocne wsparcie od Verstappena, czyli (już wtedy) urzędującego mistrza świata. Max i Jos czują, iż mają u niego dług wdzięczności, a ich wsparcie związało całą trójkę jeszcze bardziej.

Grupa chcąca trzymać władzę

Horner podpadł „wielkiej trójcy”. Max jest tam młodziakiem, niezbyt zdatnym do polityki, ale ma autorytet talentu i tytułów. Marko jest starym wyjadaczem, który jest znany z bezkompromisowego podejścia. A Jos? Cóż, o Josie nie wiedziałem zbyt wiele przed tą aferą poza tym, iż był przeciętnym kierowcą w F1. Gdy zacząłem kopać okazało się, iż pozostało bardziej „bezkompromisowy” niż Helmut.

Pan Jos Verstappen ma w swojej kartotece policyjnej wpisy takie jak: pięć lat w zawiasach, celowe przejechanie byłej żony, czy bijatykę na torze kartingowym, gdzie wspólnie z jego ojcem pobili faceta tak, iż doznał pęknięcia czaszki. Łatwo się domyślić, iż ręką raczej tego nie zrobili. Pomijam takie „małe” wpadki, jak pobicie partnerki, czy celowe niszczenie jej mienia, jak telefony komórkowe, biżuteria. Grzebię w przeszłości? Może tak. Dodajmy jednak do tego dokonania takie jak zostawienie nieletniego Maxa gdzieś na stacji paliw, jako „kara” za błąd w kartingu. Po dzieciaka pojechała na szczęście matka, gdy się o tym dowiedziała. W tym momencie serio można się zastanawiać z kim mamy do czynienia i czy przypadkiem mistrzowi świata nie powinniśmy współczuć. Cena za sukces sportowy często jest wielka, ale czy na pewno taka?

Wielki plan

No dobra, ale to nie wszystko. Christian Horner podpadł „wielkiej trójcy” jeszcze raz. Źródła donoszą, iż w 2023 Horner poszedł do tajskiego właściciela Red Bulla z propozycją przejęcia przez niego części (lub całości) udziałów w zespole, ze wsparciem brytyjskich inwestorów. Innymi słowy Horner chciał być w pozycji podobnej do Toto Wolffa, który jest współwłaścicielem zespołu F1 Mercedesa. Daje mu to nie tylko kontrolę nad teamem, ale też większą władzę poza nim, choćby przed FIA, czy innymi zespołami lub władzami F1. Nie idzie on na spotkania jako pracownik teamu. Idzie jako jego właściciel. Christian chciał zrobić to samo. Nie poinformował przy tym o swoich planach globalnej siedziby Red Bulla w Austrii (czyli też Marko), tylko poszedł od razu do tajskiego właściciela.

Gdy „wielka trójca” się o tym dowiedziała – tego było już za wiele. Niedługo potem ruszyła w holenderskiej prasie wspomniana śnieżna kula. Jak mówię – brak na cały powyższy wywód jednoznacznych dowodów, ale wnioski nasuwają się same. Z resztą Jos Verstappen w swoich wypowiedziach chyba ani razu nie wspomniał o „skandalu obyczajowym”. Po prostu od razu mówił, iż Horner musi odejść, bo rozsadzi ten zespół od środka. Czyli nikt już nie kryje, iż to chodzi o jakieś półnagie zdjęcia. Tu chodzi o władzę. Tyle i aż tyle.

W wyniku całej tej afery pisane są już najbardziej nieprawdopodobne scenariusze, które nagle mogą się spełnić. Marko odchodzi z RBR, Verstappen korzysta z klauzuli w kontrakcie pozwalającej mu odejść natychmiast, gdy odejdzie Marko. Obrażony tatuś przeświadczony o swojej wielkości, zabiera synka do Mercedesa, gdzie Wolffa na lodzie zostawił Hamilton. Alonso idzie do Red Bulla w miejsce Maxa. Newey odchodzi z F1 do WEC i Toyoty, ewentualnie wraca do królowej motorsportów z japońską marką, jeżeli ta odkupi Saubera od zniechęconego Audi. Ford anuluje kontrakt z Red Bullem i potęga austriackiego zespołu powoli upada. Takie rozwiązania dziś stają się prawdopodobne.

Szkody na lata

Podsumowując: wszystko się wali. Przede wszystkim jednak konflikt dwóch, trzech osób w jednym zespole wyścigowym, rozlał się na cały sport. Czy to jeszcze sport? Tego nie wiem, szczególnie patrząc na wizualizacje kolejnego arabskiego toru. Znów, podobnie jak w Abu Dhabi, będzie to obiekt stworzony nie dla kibiców, nie dla ścigania, ale dla bycia pięknym zdjęciem na pocztówkę. Prezentacją potęgi petrodolarów, gdzie część będzie bez powodu zawieszona 70 metrów nad ziemią i nikt nie będzie miał do niej dostępu. Do tego mamy jeszcze potężny kryzys w Alpine, gdzie każdy kto może, ucieka z tonącego okrętu. Poza kierowcami, bo Ci nie mają gdzie szukać roboty po pierwszym wyścigu sezonu.

Całość strasznie negatywnie wpływa na wizerunek Formuły 1. Jako sportu, jako marki. Rykoszetem dostaje FIA (Ben Sulayem), a przede wszystkim my – kibice. Wszystkie te afery będą z nami jeszcze przez miesiące, jeżeli nie lata, zmieniając sport w polityczny cyrk. Nie da się ich pozamykać zwykłym podaniem ręki. Paradoksalnie, po kilku latach spadków, zainteresowanie F1 może wzrosnąć. Ludzie uwielbiają przecież dramaty i skandale, prawda? Do tego by je śledzić, nie trzeba mieć już kompletnie pojęcia o aspektach sportowych. Netflix piszczy ze szczęścia, bo po pierwszym GP 2024 roku, prawdopodobnie mają już materiału na dwa sezony. Tym razem choćby nie będą musieli koloryzować! Tylko trzeba sobie zadać pytanie, czy nie powinni zmienić tytułu z „Drive to Survive”, na „Let the Driving Survive”…

Idź do oryginalnego materiału