F1 GP Węgier 2022

2 lat temu

GP Węgier 2022 dostarczyło całkiem sporo emocji i przetasowań, których raczej nie spodziewamy się po wyścigu na torze Hungaroring. No i znów „gwiazdą” weekendu został zespół strategów Ferrari. Oczywiście poza najlepszym czasem Latifiego w trzecim treningu!

Początek zaskoczeń

Pogoda znów była tym czynnikiem, który pomógł w dostarczeniu odpowiednich emocji na torze. Namieszała już podczas treningów, bo o ile pierwsze dwa padły łupem kierowców Ferrari, to w ostatnim najlepszym czasem popisał się…. uwaga, uwaga…. Nicholas Latifi! Z resztą nie był to przypadek, bo trzeci czas uzyskał Albon. Ewidentnie więc Williamsy dobrze prowadziły się na mokrym, czy raczej przesychającym torze. No i dochodziła kwestia warunków poprawiających się z minuty na minutę, zagrał zatem także odpowiedni moment wyjechania na tor. Warto wspomnieć także o Robercie Kubicy, który zaliczył występ w pierwszym treningu. Nie było tam żadnych fajerwerków bo i nie miało ich być – Polak po prostu realizował zadany plan testowy, bo na tym polega w tej chwili jego praca w F1.

Kwalifikacje to także sporo zaskoczeń, choć tym razem pogoda już nie włączyła się w rywalizację. Tor był suchy, ale temperatury sporo odbiegały od znanych z GP Węgier w latach poprzednich. Po pierwszej sesji, wracając już do swojej normalnej formy, z walką pożegnał się zespół Williamsa, ale także Vettel, który rozwalił swoje auto w trzecim treningu. Dołączył do nich cały zespół Alpha Tauri.

Druga sesja to wciąż zaskakujące tempo McLarena, szczególnie tego w rękach Norrisa oraz Alpine Alonso. Na czele królował Verstappen wraz z Ferrari. Max był kompletnie sam, bo jego kolega sensacyjnie odpadł już podczas drugiej sesji. Do Pereza dołączyli Zhou, Stroll i cały Haas.

Trzecia część od początku miała dość nietypowych bohaterów. W pierwszych przejazdach najlepiej zaprezentowali się Sainz i o dziwo Russell. Drugie trzymały w napięciu do ostatniej chwili i wydawało się, iż zaskakująco Leclerc znów zostanie pokonany Sainza. Ferrari zdawało się nie mieć konkurencji do pole position, bo Verstappen zmagał się z problemami technicznymi i spadł na ostatnią lokatę w Q3. Tymczasem szokująco najlepsze ostatnie okrążenie poskładał Russell, który wydarł swoje pierwsze pole position w F1! Toto wyglądał jakby… no, zaliczał błogostan delikatnie mówiąc :P.

Oczywiste? No nie

Wyścig wydawał się ustawiony. Na czele Ferrari miało walczyć z próbującym bronić dobrej lokaty Russellem. Red Bull startujący z pozycji 10. i 11. miał próbować minimalizować straty, a Alpine chciało namieszać startując ze świetnego trzeciego rzędu.

Nic bardziej mylnego! Po pierwsze pogoda w dalszym ciągu była mocno nietypowa. Na Hungaroring wiało i nie dość, iż nie było upału, to temperatury spadły poniżej 20 stopni. Sam start przebiegł bez większych sensacji, a Russellowi udało się obronić prowadzenie, co było najważniejsze do utrzymania szans na zwycięstwo. Z tyłu bardzo gwałtownie straty odrabiali obaj kierowcy Red Bulla.

Kontakt zaliczyli Vettel i Albon, przez co wprowadzono wirtualną neutralizację na uprzątnięcie odłamków. Po trzecim okrążeniu wszystko wróciło do normy i znów się ścigaliśmy. Na czele Mercedes bezpiecznie prowadził stawkę. Choć George nie był w stanie uciec, to Sainz nie mógł się też zbliżyć na mniej niż 2 sekundy i podjąć próby ataku. Za nim Leclerc przez chwilę jechał blisko, ale potem jakby odpuścił i zwiększył dystans, by oszczędzać opony. Wyprzedzanie na Hungaroring nie jest łatwe, a Leclerc nie raz się przekonał, iż dyskusje o team orders wewnątrz zespołu nie są łatwe.

Pierwsze zjazdy

W końcu jadący na świetnym czwartym miejscu Norris, musiał uznać wyższość Hamiltona. W McLarenie zdecydowanie zaczynały kończyć się miękkie opony. Z resztą po chwili wszyscy jadący na tej mieszance, zaczęli meldować problemy. Także Russell, choć te same opony w bolidzie Verstappena trzymały się jeszcze całkiem dobrze. Tak czy siak dwójka Ferrari zbliżyła się do lidera, powoli przymierzając się do ataku. Wtedy po nowe opony w końcu zjechał Norris. Chwilę później to samo zrobił też Russell, dając wolną drogę bolidom Ferrari. Zjechał także Max. Sainz nie pocieszył się jednak z prowadzenia wyścigu, bo on także zjechał po świeżą mieszankę i podobnie jak reszcie, założono mu opony o średniej twardości. Tak zjazd Russella jak i Sainza nie poszły najlepiej, więc Panowie zaliczyli dodatkową stratę.

Później po nowe opony średnie zjechał Perez, Hamilton i na końcu Leclerc, który wytrzymał na oponach średniej twardości najdłużej z czołówki. To dawało mu przewagę świeższych gum i dobrego pitstopu. Wyjechał na tor za Russellem, ale przed Sainzem. Po niedługim czasie doszedł Brytyjczyka, wyprzedził po ciekawej walce trwającej dwa okrążenia i zaczął budować przewagę, by spokojnie liderować. Perfekcyjny scenariusz dla Ferrari, ale jak wiemy – z tym zespołem po prostu nie da się wygrać, o czym za chwilę. Ważne jest to, iż w tym samym czasie także Alpine zmieniło swoim obu kierowcom opony na twarde i po wyjeździe na tor wyglądało, jakby jechali po lodzie. Z każdym okrążeniem okazywało się, iż nie mogą dogrzać opon w tych warunkach i tylko tracili do reszty stawki.

Przy okazji wyjazdu Alonso z boksów stoczył on z Oconem walkę, na której skorzystał Ricciardo wyprzedzając obu rywali. Jednak ta walka i obrona Ocona z początku wyścigu była oznaką, iż miłość w Alpine jest już dawno przeszłością. Z resztą potwierdziły to późniejsze doniesienia, już po weekendzie wyścigowym: Alonso odchodzi do Astona Martina. Szok i niedowierzanie, przecież to skok na główkę do pustego basenu! Alonso chyba jest masochistą. My za to przy okazji dowiadujemy się, iż atmosfera we francuskim zespole wcale nie jest taka fajna. Budkowski zdaje się nie pożegnał się z nimi bez powodu…

I wtedy wkraczają oni – cali na czerwono

Wracając do wyścigu: Leclerc prowadzi i buduje przewagę. Russell traci i dogania go Sainz oraz Verstappen, który jedzie świetnym tempem i pozostaje w walce przynajmniej o podium. Alpine traci kolosalnie na twardych oponach. Nadchodzi druga tura zjazdów. Wszyscy zmieniają opony na pośrednie, niektórym idzie tak dobrze, iż zostają na nich na dłużej, by w końcówce założyć miękką mieszankę. Takim zawodnikiem jest na przykład Sainz. Na czele Ferrari ma lidera na najświeższych oponach z całej czołówki. Lidera, który buduje przewagę nad resztą. Zgadnijcie, co robi Ferrari? No zgadnijcie?! Ściąga Leclerca z toru, by założyć mu twarde opony, których Alpine od kilkunastu okrążeń nie może dogrzać i na których nieustannie tracą!

Po powrocie na tor nie zajęło długo, aż Verstappen doszedł tracącego Leclerca. Po krótkiej walce wyprzedził go i… zaliczył piruet w przedostatnim zakręcie. Na szczęście dla urzędującego mistrza świata nie było żadnych konsekwencji, poza stratą czasową i ponownym spadkiem za Leclerca. Max gwałtownie jednak dogonił kierowcę Ferrari i ponownie go wyprzedził. Z resztą niedługo potem Charles’a dopadł także Russell. Dopiero wtedy Minionki… o przepraszam – ludzie w dziale strategicznym Ferrari stwierdzili, iż trzeba go ściągnąć po inne opony. Leclerc jako jedyny z czołówki zaliczył więc trzeci zjazd. Założono mu miękkie opony, ale i na tej mieszance nie był w stanie dojść Pereza. Czy brakowało tempa, czy motywacji zawodnika, który załamał się działaniami swojego zespołu – tego nie wiem. Tymczasem Hamilton dysponujący młodszymi oponami doszedł i Sainza, i Russella, pokonując obu.

Tak więc wyścig, po starcie z 10. miejsca, wygrał Verstappen, przed Hamiltonem i Russellem. Czwarty był Sainz przed Perezem i szóstym Leclerciem. Dziesiątkę uzupełnili Norris, Alonso, Ocon i Vettel, który pokonał Strolla w walce o punkty, choć zapowiadało się na kontakt między oboma Panami, bo walka szła na noże.

Trochę odpowiedzi na pytania, które jeszcze nie padły

Dla mnie ten wyścig adekwatnie rozstrzyga tegoroczną walkę o tytuł mistrza świata. Red Bull nie popełnia błędów, tylko wykorzystuje szansy. Ferrari za to potrafi skopać wyścig, który jest już wygrany. Binotto powiedział, iż problemem nie była strategia, tylko zbyt wolne tempo bolidów. jeżeli gościu na tym stanowisku jest ślepy to źle. jeżeli wprost kłamie, to jest już znacznie gorzej. Potem dodał, iż wedle ich kalkulacji średnia mieszanka miała być gorsza na drodze do mety, niż twarda. W takim razie czemu zostawili na tej mieszance Sainza i to tak długo, mimo iż Leclerc miał sporo młodsze opony? Celowo psuli wyścig Hiszpana? To się kupy nie trzyma i wracamy do kwestii kłamania. Oliwy do ognia w temacie profesjonalizmu Czerwonych względem konkurencji niech doleje fakt, iż Red Bull miał założyć Verstappenowi na start twarde opony, ale widząc warunki i mając rozum stwierdzili, iż to nie ma szansy się udać i w ostatniej chwili zmienili decyzję. Co zrobiło Ferrari w połowie wyścigu, mając już informacje o tempie Alpine – wszyscy dobrze wiemy.

Prawdą jest natomiast, iż Leclerc ma pewną słabość, której nie ma Sainz – słucha się rozkazów idących z pitlane, a dopiero potem je krytykuje. Carlos natomiast już przynajmniej dwa razy w tym sezonie potrafił zanegować durne pomysły od strategów i narzucić swoją wizję wyścigu i to z dobrym dla niego skutkiem. Charles powinien nauczyć się robić dokładnie to samo. To pewna dojrzałość, której pomimo dobrego tempa, wciąż mu brakuje. Oczywiście to też nie wina jego, czy Carlosa, iż jeżdżą w zespole, który choćby nie ogląda relacji z wyścigu i zaczynają mówić do swojego kierowcy o zjeździe, w trakcie gdy ten wykonuje manewr wyprzedzania (Ferrari, Sainz, Francja).

Tak więc Ferrari jest na dnie. Dnie intelektualnym i strategicznym. To już nie jest grande katastrofa. To jest uwłaczanie temu sportowi, kierowcom i dziedzictwu legendarnego zespołu. Tyle potężnych gaf, ile oni popełnili w tym sezonie, Red Bull i Mercedes w sumie nie wtopili przez ostatnią dekadę. To się po prostu w głowie nie mieści! Ciekawe, czy Leclerc zastanawia się, czy znajdą się dla niego jakieś opcje w stawce, w przypadku wcześniejszego zerwania umowy? Tyle lat poniżania nie wytrzyma nikt. Ferrari przecież udowodniło, iż potrafi złamać każdego: Alonso, Vettel, a teraz Leclerc.

Tymczasem tak Vettel jak i Alonso dawali w wyścigu zdecydowane sygnały, iż już nie muszą udawać. W obu Panach coś pękło i choć się uśmiechają, to ich kontakty z zespołowymi rywalami w czasie GP, zdecydowanie dają znać o tym, iż miłości to w tych zespołach nie ma.

Tylko wciąż nie rozumiem: jak wielki kamień spadł Alonso na banię, iż podpisał umowę z zespołem Papcio Strolla?

Idź do oryginalnego materiału