Craig Breen: życie jest krótkie
Mija rok od jednego z najbardziej szokujących dni dla środowiska rajdowego w ostatnich latach. 13 kwietnia 2023 roku straciliśmy Craiga Breena. Nie napisałem nic na jego temat rok temu, bo zwyczajnie nie potrafiłem znaleźć słów i zebrać myśli. Jednak teraz chcę to nadrobić i przypomnieć Wam pełną wzlotów i upadków historię Irlandczyka.
Miłość od pierwszego zapłonu
Craig pasjonował się rajdami od samego początku. Trudno, żeby było inaczej, gdyż jego ojciec, Ray, również był kierowcą rajdowym i Mistrzem Irlandii. Gdy po raz pierwszy usłyszał silnik Metro 6R4 należącego do Breena seniora, wiedział, iż to jest właśnie TO.
Do rajdów od dziecka podchodził niezwykle poważnie. W wieku 10 lat stwierdził, iż komendy pilota w grze Colin McRae Rally 2.0 nie nadają się do jego stylu jazdy. Stworzył więc własne i zaangażował ojca do dyktowania mu ich podczas gry.
Jednocześnie już stawiał pierwsze kroki w rzeczywistym świecie wyścigów – startując w kartingu. Na torze rywalizował już od 10 lat, jednak kiedy tylko zrobił prawo jazdy i mógł już wsiąść do prawdziwego samochodu, poświęcił się w całości rajdom. Już w swoim debiucie okazał się najszybszy w klasie. Po obiecujących wynikach w krótkich irlandzkich rallysprintach, w 2009 roku przyszedł czas na poważne imprezy. Breen przystąpił do Fiesta Sporting Trophy.
To właśnie tam świat po raz pierwszy usłyszał o młodym Craigu. Irlandczyk wystartował w rodzimej, brytyjskiej i międzynarodowej edycji cyklu, ze swoim przyjacielem Garthem Robertsem w roli pilota.. Na koniec sezonu załoga zajęła pierwsze miejsce… we wszystkich trzech mistrzostwach. Przy okazji, Breen zaliczył też debiut w WRC podczas Rajdu Portugalii mając zaledwie 19 lat. Wygrał swoją klasę i zajął 25 miejsce w generalce.
Było jasne, iż Craig z Garthem są gotowi od razu zrobić kolejny krok. W 2010 roku wsiedli więc do „czterołapa” czyli Forda Fiesty S2000 i skupili się na rodzimych imprezach. jeżeli ktoś miał wątpliwości czy dwudziestolatek poradzi sobie w tak potężnym samochodzie, to bardzo gwałtownie zostały one rozwiane. Breen i Roberts trzykrotnie stanęli na podium, raz wygrali i zdobyli wicemistrzostwo Irlandii, a Craig został najmłodszym w historii zwycięzcą Rajdu Ulster. Zwieńczeniem sezonu był start w Rajdzie Walii w Mistrzostwach Świata i drugie miejsce w SWRC, za plecami… Andreasa Mikkelsena.
Cud w Myherin
Kolejny sezon był krokiem w tył, ale tylko na pozór. Breen i Roberts wrócili co prawda do przednionapędowej Fiesty, jednak tym razem mieli nią startować w ramach WRC Academy (czyli Mistrzostw Świata Juniorów). Zwycięstwo w tym cyklu otwierało przed nimi wrota do wielkiej rajdowej kariery. Wystarczy przypomnieć sobie nazwiska poprzednich triumfatorów: Loeb, Sordo, Ogier. Czy wśród nich miał się znaleźć także Breen?
Po pierwszych dwóch rundach sezonu pomyślałby tak tylko niepoprawny optymista, żeby nie powiedzieć „szaleniec”. W Portugalii prowadził przez większość rywalizacji, tylko po to, żeby przestrzelić zakręt i wypaść z drogi. Na Sardynii przebił oponę i dojechał dopiero na 7. pozycji. W ten sposób, będąc prawie na półmetku sezonu, tracił już 45 punktów do liderującego Egona Kaura.
Skoro walka o tytuł najpewniej już się zakończyła, to Craig zamierzał po prostu cieszyć się jazdą. Ta taktyka okazała się dużo skuteczniejsza, bo mimo, iż w Rajdzie Finlandii znowu najszybszy był Kaur, to drugie miejsce zajął właśnie Breen. Irlandczyk poszedł za ciosem w sierpniowym Rajdzie Niemiec, gdzie nie było na niego mocnych. Wraz z Robertsem zmniejszyli stratę do 26 punktów. Na dwa rajdy przed końcem, z tyłu głów zaczynała im się tlić iskierka nadziei.
W następnej rundzie, w Alzacji, irlandzko-walijska załoga znowu znalazła się na prowadzeniu. Mało tego, ofiarą awarii padł Egon Kaur, który w efekcie znalazł się poza punktowanymi pozycjami. Mając otwartą drogę do zwycięstwa i objęcia fotela lidera, w Fieście Craiga… padł wał napędowy. Sytuacja w generalce znów się skomplikowała. Breen i Roberts co prawda wywieźli z Francji 6 punktów za wygrane odcinki, ale ich strata do Estończyka wynosiła 20 oczek. Szanse na tytuł były adekwatnie tylko matematyczne.
Dodatkowe punkty za oesy miały jednak dać im szansę na powrót do walki. Craig i Gareth mogli albo liczyć na pech Kaura, albo wygrać rajd i aż o 13 odcinków specjalnych więcej od swoich rywali. Ich atutem było jednak to, iż finałową rundę był dobrze im znany Rajd Walii.
Nie mając nic do stracenia, Breen i Roberts przystąpili do walki, z której nie mogli wyjść zwycięsko. Jednak, co szokujące – ich plan działał. Po pierwszych dwóch etapach liderowali stawce z ogromną, 4- minutową przewagą. Wygrali przy okazji 9 z 11 odcinków specjalnych.
Jednak ostatniego dnia rajdu, sytuacja znów się skomplikowała. Na pierwszej porannej próbie przegrali. Co gorsza, z Egonem Kaurem. Oznaczało to, iż Craig i Gareth musieli wygrywać wszystkie 5 odcinków pozostałych do końca rywalizacji, by zdobyć tytuł. Co gorsza, dzięki świetnej pozycji w generalce startowali o wiele wcześniej niż ich rywale. Dlatego po przejechaniu każdego odcinka następowało kilkanaście minut nerwowego wyczekiwania na czasy konkurencji.
Craig jechał jednak znakomicie i z każdego punktu kontroli czasu otrzymywał pozytywne informacje. Tak było także po przedostatniej próbie. Gdy Gareth przekazywał mu, iż ten odcinek również padł ich łupem, w jego głosie nie było ekscytacji, tylko stres. Załoga była właśnie o krok od cudu. przez cały czas musieli jednak wygrać następny odcinek, a presja była gigantyczna. Nadzieja zmieniła się w oczekiwanie.
Breen po latach wspominał, iż kończący rywalizację w WRC Academy oes „Myherin” pojechał jak szalony. W każdy zakręt wchodził z absurdalnymi, jak na ośkę, prędkościami. Jednak za każdym razem Ford Fiesta jakimś cudem mieścił się w drodze.
Craig i Gareth przekraczają metę lotną z czasem 18:15.0. Teraz czekają na nich ich rodziny, przyjaciele i 15 minut agonicznego wyczekiwania na Egona Kaura.
8 miesięcy temu Breen był poza walką o tytuł w WRC Academy. Sam fakt, iż był w stanie zredukować stratę i rzucić wyzwanie Estończykowi już jest niesamowitym osiągnięciem.
Roberts nie potrafi ustać w miejscu. Są pośrodku walijskiego lasu, bez zasięgu, bez transmisji, bez live- timingu. Ich jedynym źródłem informacji jest biały van radia WRC, który ma kontakt z bazą rajdu.
Tu nie ma nagrody za drugie miejsce. Zwycięzca wracać będzie do domu z nowiutkim Fordem Fiestą S2000, programem startów w klasie SWRC i 500 tys. euro na rozwój kariery. Wicemistrz najwyżej z poczuciem dumy.
Do mety dociera Dimitryi Tagirov w czteronapędowej Subaru Imprezie. Jest wolniejszy od Craiga o 0.6 sekundy. Czas jest bardzo dobry.
Ale czy wystarczająco? Craig lubi ten rajd, szczególnie ten odcinek, ale Kaur już raz ich dziś pokonał.
W oddali słychać już Forda Fiestę Estończyka. Radiowcy mówią, iż na ostatnim międzyczasie Craig jest szybszy o 3 sekundy. Kaur wciąż ma jednak 7 kilometrów do końca odcinka.
Czy ten heroiczny wysiłek może nie wystarczyć? Czy naprawdę do tytułu miało by im zabraknąć tego jednego odcinka?
Kaur jest już na mecie. Jego pilot, Erik Lepikson podaje kartę czasów sędziom. Po chwili rezultat Estończyków ukazuje się na tablicy.
18 minut… i 22 sekundy.
Breen najpierw wydaje ogłuszający okrzyk zwycięstwa, potem rzuca się w ramiona Robertsa, potem wpada w objęcia swojego ojca. Podchodzi do niego Colin Clark z radia WRC, chcąc przeprowadzić wywiad „na gorąco”, ale Craig nie jest w stanie złożyć zdania. Słowa grzęzną mu w gardle, łzy płyną do oczu.
Cud jednak się wydarzył. Craig Breen i Gareth Roberts wygrywają WRC Academy.
Śmierć i triumf
W sezonie 2012 Breen i Roberts wrócili więc do „czterołapa”, ale tym razem w znacznie bogatszym i ambitniejszym programie startów. Oprócz rywalizacji w WRC Fiestą S2000, startowali także Peugeotem 207 w cyklu Intercontinental Rally Challenge.
Nowy sezon zaczynają tak, jak skończyli poprzedni. Debiutując w Rajdzie Monte-Carlo rozstawiają po kątach bardziej doświadczone, francuskie załogi i wygrywają klasę SWRC. W Szwecji robią to samo, ale tym razem są drudzy. Ich świetna passa kończy się dopiero w Portugalii, gdzie po usterce zmuszeni są do wycofania się. Mimo to i tak są liderami mistrzostw z dość sporą przewagą.
Niestety wtedy nadchodzi 16 czerwca i drugi etap Rajdu Targa Florio – piąta runda IRC. W tym cyklu Craigowi i Garethowi nie idzie aż tak dobrze. We Włoszech jest podobnie, jadą na szóstym miejscu w klasie.
Na OS8 „Cefalu 1” podczas szybkiego lewego zakrętu, ich Peugeot złapał podsterowność i uderzył w stalową barierę. Zamiast odbić auto, stalowa konstrukcja przebiła się przez zderzak i weszła do kokpitu rajdówki. Minęła Craiga o paręnaście centymetrów. Gareth Roberts miał zdecydowanie mniej szczęścia. Pilot i przyjaciel Breena zmarł na miejscu. Reszta rajdu została odwołana.
Pogrążony w żałobie Irlandczyk zrezygnował ze startu w Rajdzie Nowej Zelandii. Za kierownicę rajdówki wrócił po miesiącu, podczas krótkich zawodów zorganizowanych przez innego walijskiego pilota – Nicky’ego Grista. Mimo, iż Craig nie dotarł do mety, to zobaczył, iż jest gotowy do powrotu do WRC.
Dlatego prawie dwa miesiące po śmierci Garetha, stanął na rampie startowej Rajdu Finlandii. Na jego prawym fotelu zasiadł niezwykle doświadczony rodak Craiga – Paul Nagle. Irlandczycy wyszli na prowadzenie w klasie, ale Breen nie był jeszcze w pełni formy. Nie pokonywał szybkich zakrętów z taką pewnością siebie jak wcześniej, bał się szukać swojego limitu. Jednocześnie musiał go znaleźć, bo po piętach deptał mu P.G. Andersson.
Dlatego na przedostatnim odcinku rajdu, pojechał po prostu zbyt szybko. Efektem było spektakularne dachowanie, z którego załoga, na szczęście, wyszła bez szwanku. Irlandczyk stracił jednak prowadzenie w klasyfikacji punktowej i wymarzony tytuł SWRC wymykał mu się z rąk. Aby go wywalczyć, Craig musiał mieć idealną końcówkę sezonu.
Na szczęście u swojego boku miał Nagle’a. Paul w znacznym stopniu pomógł mu przepracować traumę, skupić się i obrać prawidłowe nastawienie. Dlatego w Walii ponownie był najszybszy w swojej klasie. Rywale nie mieli powodu, żeby marzyć o odebraniu mu zwycięstwa – wygrał z różnicą prawie 3 minut.
W Alzacji stoczył pasjonującą walkę z Haydenem Paddonem. Aczkolwiek w końcówce rajdu to Nowozelandczyk miał inicjatywę i przewagę w generalce. Tym razem szczęście uśmiechnęło się jednak do Craiga, gdy Paddon wypadł z trasy na przedostatnim odcinku. Breen odniósł więc drugie zwycięstwo z rzędu i wskoczył z powrotem na fotel lidera w generalce.
Przed finałem sezonu w Katalonii to Irlandczyk był bliżej mistrzostwa, ale różnica pomiędzy nim a Anderssonem wynosiła zaledwie dwa punkty. Jednak gwałtownie okazało się, iż Szwed nie ma na co liczyć. Craig odnalazł formę z początku sezonu. Po tragedii, traumie i wszystkim co przydarzyło mu się w trakcie sezonu 2012, Breen pokonał własne demony. Wygrał rajd z przewagą ponad dwóch minut i został Mistrzem Świata SWRC.
Lew europejski
Po dwóch tytułach w dwa sezony, Breen przykuł uwagę Peugeota. Francuski zespół zakontraktował Irlandczyka w barwach swojej akademii i wystawił go w Mistrzostwach Europy. W swoim debiutanckim sezonie Craig stanął na podium aż pięć razy i w konsekwencji zajął trzecie miejsce na koniec roku. W połowie kampanii Irlandczyk rozstał się z Paulem Nagle’m, który dostał angaż w Volkswagenie. Sezon dokończyła z nim Lara Vanneste.
Kolejny sezon był klasycznym przykładem powiedzenia „miłe złego początki”. Breen, tym razem ze Scottem Martinem u boku, zajął trzecie miejsce w Rajdzie Lipawy. Parę tygodni później zadebiutował w samochodzie WRC podczas Rajdu Szwecji, zajmując dziewiątą pozycję. Następnie, w debiucie w nowym Peugeocie 208 R5 na Akropolu odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w ERC. Potem było już jednak tylko gorzej.
Ciosem prosto w serce była awaria układu chłodzenia w domowym Circuit of Ireland Rally i to w momencie gdy Craig był drugi i walczył o fotel lidera. Później kolejna awaria wykluczyła go także z Rajdu Azorów. Peugeot 208 R5 cierpiał na intensywne problemy wieku dziecięcego. W nowej rajdówce francuzów psuło się praktycznie wszystko: od elektryki, przez układ chłodzenia, aż po przekładnię.
W efekcie kolejnym ukończonym przez Craiga rajdem był dopiero Rajd du Valais w październiku. Ponad pół roku po zwycięstwie Breena w Grecji. Pocieszeniem w tym całym pechu był fakt, iż Irlandczyk zajął w nim trzecie miejsce, dzięki czemu ponownie zakończył sezon ERC na najniższym stopniu podium. Niedosyt był jednak ogromny. Craig czuł, iż gdyby miał trochę więcej szczęścia, to może właśnie on, a nie Esapekka Lappi, założyłby mistrzowską koronę. Następna okazja miała się nadarzyć bardzo szybko.
Liczy się tylko jeden rajd
Po tym jak Skoda zakończyła swój program startów w ERC, to właśnie Peugeot z Breenem i Martinem na czele, wydawali się pewniakami do tytułu. Marsz po zwycięstwo zaczął się jednak do sporego potknięcia. Na otwierającym sezon Rajdzie Janner, Breen musiał się wycofać… już na pierwszym odcinku specjalnym, po utknięciu w śnieżnej bandzie. Zwycięstwo powędrowało więc do Kajetana Kajetanowicza.
Irlandczyk gwałtownie otrząsnął się po niepowodzeniu. W Łotwie to on wykorzystał błąd Polaka, wygrywając Rajd Lipawy. Przed nami było teraz najważniejsze wydarzenie sezonu. Rajd, który może dla innego kierowcy nie byłby punktem zwrotnym kampanii, ale miał właśnie taką wagę dla Craiga. Circuit of Ireland Rally.
Wygranie tych zawodów było celem Breena zanim jeszcze wsiadł do gokarta. Jego idolem był Frank Meagher, który wygrał Circuit of Ireland w 1992 roku. Naturalnie, Craig marzył by kiedyś znaleźć się na jego miejscu. Jednak do tej pory triumf w ulubionej imprezie zawsze mu uciekał. W 2014 roku wyeliminowała go awaria, w 2012 przebita opona, w 2010 i 2009 wypadał z trasy, będąc na dobrej pozycji.
Tak więc w 2015 roku miał najlepszą okazję w karierze. W przeciwieństwie do Kajetanowicza, miał w Irlandii gigantyczne doświadczenie, znał oesy jak własną kieszeń, do tego mógł liczyć na wsparcie licznej grupy kibiców z południa. Dlatego nikogo nie zdziwiło gdy po pierwszym etapie rajdu zjeżdżał na serwis z przewagą 17 sekund nad Polakiem.
Oczekiwania były jednak obustronne. Wygranie sztandarowego rajdu u sąsiadów z północy, było sztuką, której dokonało wtedy zaledwie 8 Irlandczyków. Kibice z Dublina czekali na kolejny taki przypadek już 8 lat. Ponadto Breena dopingowano choćby w Belfaście, bo w dwóch poprzednich edycjach brytyjscy kierowcy musieli uznać wyższość Finów – Juho Hanninena i Esapekki Lappiego.
Tak więc na drugim etapie Craig po prostu nie wytrzymał napięcia i wagi tego, czego miał za chwilę dokonać. Najpierw stracił prowadzenie na rzecz Roberta Barrable. Gdy ten wypadł z trasy, a Breen wrócił na fotel lidera, to wpakował swoją rajdówkę w żywopłot na przedostatnim odcinku rajdu. Podłączył tym samym tlen Kajetanowiczowi, który momentalnie zredukował stratę do zaledwie 5 sekund.
Ostatnie słowo należało jednak do Craiga. Irlandczyk poskładał się do kupy w idealnym momencie. Może i w jego Peugeocie brakowało przedniego zderzaka, a z chłodnicy buchała para, ale to właśnie Breen był najszybszy na ostatnim odcinku specjalnym. Przyprawił swoich kibiców i zespół o palpitację serca, ale dokonał tego, o czym marzył od dziecka. Wygrał Circuit of Ireland Rally.
Przegrany tytuł i wygrana kariera
Niesiony epickim zwycięstwem, Craig był najszybszy także w Rajdzie Azorów i umocnił się na prowadzeniu w generalce. Jednak podobnie jak w poprzednim sezonie, w drugiej połowie roku zaczęły się problemy. Peugeota 208 znowu zaczęły nawiedzać awarie podzespołów. Poza tym nawet, gdy rajdówka spisywała się perfekcyjnie, to Breen łapał kapcie lub sam popełniał błędy.
W efekcie stracił pierwsze miejsce w generalce na rzecz „Kajto” i szanse na zdobycie tytułu. Teoretycznie mógł jeszcze uratować mistrzostwo w Rajdzie Akropolu, jednak cud z Myherin się nie powtórzył. Tym razem wygrane odcinki nie uratowały Craiga – Kajetanowicz wygrał rajd i zapewnił sobie tytuł Mistrza Europy na jedną rundę przed końcem sezonu.
Przegrana walka o mistrzostwo była gorzką pigułką do przełknięcia. Paradoksalnie, nie zahamowała jednak kariery Craiga. Jego dobre występy w Peugeocie przykuły uwagę innego producenta z grupy PSA – Citroena. Tak więc od sezonu 2016 Breen miał bronić kolorów szewronów… technicznie rzecz biorąc. W tamtym sezonie Francuzi zrobili sobie rok przerwy, a ich zespół przemianowano na Abu Dhabi Racing.
Tak czy inaczej Irlandczyk miał teraz rywalizować w wadze ciężkiej. Czekało go sześć rund mistrzostw świata w samochodzie WRC. Nikt tak naprawdę nie wiedział na co stać Craiga w starciu z najlepszymi załogami na świecie. Tym razem na zobaczenie pełnego potencjału Irlandczyka trzeba było chwilę poczekać. Siódme miejsce w Szwecji, potem wygranie po raz drugi z rzędu Circuit of Ireland w ERC, do tego ósma pozycja w Polsce – to wszystko to przyzwoite wyniki. Swoje pięć minut Craig dostał jednak w Finlandii.
Akurat tutaj, oczekiwania wobec Irlandczyka były niskie. Startował tu już wcześniej, ale od 2011 roku nie był w stanie dojechać do mety. Cały czas miał w pamięci też 2012 rok, w którym zaprzepaścił zwycięstwo w klasie. Tym razem też zapowiadało się na nic dobrego, gdy Irlandczyk rozbił swojego DS3 WRC na testach przed zawodami.
Jednak Breen zaskoczył wszystkich, a najbardziej chyba samego siebie. Po trzech dniach rywalizacji przekroczył linię mety ostatniego odcinka na trzecim miejscu w generalce. Zdobył swoje pierwsze podium w WRC, wygrał swój pierwszy OS, zostawił za plecami Thierry’ego Neuvilla, Sebastiena Ogiera czy Andreasa Mikkelsena. Podczas wywiadu na mecie stop emocje wzięły górę i Craig rozpłakał się ze szczęścia.
„Nie mogę w to uwierzyć. To najlepszy dzień w moim życiu. Musiałem pokonać tak ciężką drogę żeby się tutaj znaleźć. Tęsknię za moim przyjacielem [Garethem Robertsem] i wiem, iż teraz na mnie patrzy.”
Walka z przeciętnością
Przy następnym zdobytym podium Irlandczyk już nie płakał, aczkolwiek musiał na nie poczekać prawie dwa lata. Sezon 2017 Craig przejechał bez fajerwerków. W rundach WRC, do których był wyznaczony regularnie przywoził punkty. Był dla Citroena godny zaufania, więc został w zespole na kolejny sezon.
Po pierwszych dwóch rajdach można było pomyśleć, iż była to wyśmienita decyzja. W Rajdzie Szwecji Breen zaliczył swój najlepszy start w dotychczasowej karierze. Do mety przyjechał na fantastycznej, drugiej pozycji, przegrywając tylko z Thierrym Neuvillem. Jednak jak to zwykle bywało u Craiga, po dobrym początku sytuacja zaczęła się komplikować.
Następnego podium w barwach Citroena już nie było. Mało tego, na następny finisz w pierwszej piątce Irlandczyk musiał czekać aż do Rajdu Walii w październiku. Okazji na więcej dobrych rezultatów wcale nie brakowało, bo od Rajdu Argentyny Breen jechał w każdej rundzie do samego końca sezonu. Niestety Irlandczyk popełniał błąd za błędem, frustrował się i zwyczajnie nie miał tempa by rywalizować z czubem stawki.
Nie pomagał też Citroen C3 WRC, który gwałtownie okazał się kompletnie nietrafiona konstrukcją. Rozpinający się w losowych momentach dyferencjał, hamulec ręczny, który gasił silnik i wydech ulegający samozapłonowi – to wszystko rzucało Breenowi kolejne kłody pod nogi. W efekcie pod koniec sezonu, ze współpracy nie był zadowolony ani Citroen, ani Craig. Strony postanowiły się rozstać. Niestety Irlandczyk nie znalazł sobie fotela na następny sezon. Czekała go więc przerwa od WRC.
Czas na reset
Wakacje od Mistrzostw Świata, dały Breenowi możliwość powrotu do korzeni. Zaczął startować na swoich ukochanych odcinkach w Mistrzostwach Irlandii, wygrywając cztery pierwsze rundy sezonu. Więcej czasu spędzał też w samochodach historycznych. Craig lubił najnowsze rajdówki, ale to właśnie starsze konstrukcje z lat 80 i 90, były najbliższe jego sercu. Szczególnie Metro 6R4, którym jeździł kiedyś jego ojciec.
Dlatego w okresie 2019 Breen robił to, co uważał w rajdach za najważniejsze – dobrze się bawił. Była to jednak taktyka, która często przynosiła mu największe korzyści. Gdy pod koniec czerwca wygrał prestiżowy Rajd Ypres, zespoły WRC przestały być wobec niego obojętne. Na stole pojawiła się propozycja z Hyundaia. Drzwi do Mistrzostw Świata otworzyły się przed Craigiem na nowo.
Irlandczyk najpierw zajął piąte miejsce, w niezaliczanym do WRC Rajdzie Estonii. W pełnoprawnym powrocie podczas Rajdu Finlandii był siódmy. Na zakończenie swojego krótkiego sezonu w Hyundaiu, zajął ósmą pozycję. Jednocześnie dokończył swoje sprawy w ojczyźnie, wygrywając po raz drugi w karierze Rajd Ulster i pieczętując tytuł Mistrza Irlandii. Tak samo, jak jego ojciec w 2005 roku.
Andrea Adamo uznał, iż Breen zdał egzamin i w okresie 2020 miał mieć ręce pełne roboty. Te plany częściowo pokrzyżował COVID, bo Craig pojawił się tylko w dwóch rundach WRC. Jednak wciąż był w stanie pokazać swoją wartość. W swoim drugim występie w sezonie, podczas Rajdu Estonii udowodnił, iż przerwa od WRC wyszła mu na dobre. Był drugi, zdobywając swoje trzecie podium Mistrzostw Świata w karierze. Jednocześnie rywalizował też w ERC, gdzie pojechał w pięciu rundach i zajął siódme miejsce na koniec sezonu.
Irlandczyk dopiero się rozkręcał. W następnym sezonie czekały go trzy rajdy w Europie, do tego pięć startów w WRC. Mimo napchanego kalendarza, cały czas przywoził dobre wyniki. W Estonii znowu był drugi, podobnie jak w Ypres, gdzie szybszy od niego był tylko Thierry Neuville. W Finlandii przypomniał wszystkim swoje czasy w Citroenie, znów finiszując na trzecim miejscu i prezentując zawrotne tempo przez cały weekend. W ERC przywiózł podium z Łotwy i obiecujące występy w Rzymie i w Mikołajkach.
Jednocześnie nie zapominał o dobrej zabawie. Gdy tylko miał czas, pojawiał się w swoich rodzinnych stronach, rywalizując w Irlandzkich rajdach historycznych. Nie pojawiał się tam tylko po to by zgarniać puchary. Chciał też inspirować amatorów i początkujących kierowców.
Dobrym przykładem będzie zeszłoroczny West Cork Rally. Craig zmienił swoje zgłoszenie z głównej klasy, na klasę historyczną. Zrobił to aby otrzymać zwrot 400 funtów wpisowego. Nie wziął jednak pieniędzy dla siebie, a przekazał je młodej damskie załodze – Catherine Walsh i Angiee Michniewicz, których budżet nie pozwalał im na zgłoszenie się do rajdów.
Sezon 2021 był najlepszym w karierze Breena. Zauważył to Malcolm Wilson, który uznał, iż Irlandczyk dorósł wreszcie do bardziej odpowiedzialnej roli w zespole. W następnym sezonie Craiga czekało największe wyzwanie w karierze.
Zderzenie z rzeczywistością
Rola pierwszego kierowcy w M-Sporcie zdawała się być angażem marzeń dla Irlandczyka. Jego progres został przecież dostrzeżony i nagrodzony. W dodatku wracał do zespołu, który rozkręcił jego rajdową karierę. Fordy, które poprowadziły go do mistrzostw WRC Academy i SWRC, były zbudowane przez tych samych ludzi, którzy teraz szykowali mu nowego Forda Pumę.
Jednak każdy prezent może też być przekleństwem. Breen miał być pierwszym kierowcą zespołu, odpowiedzialnym za przywożenie jak największej liczby punktów. Ponadto, po dwóch beznadziejnych sezonach, M-Sport chciał na nowo włączyć się do walki o mistrzostwo konstruktorów. Aby tego dokonać, Craig musiał wygrywać dla nich rajdy.
A nie dość, iż Irlandczyk ani razu w karierze nie stanął jeszcze na najwyższym stopniu podium, to nie przejechał wcześniej choćby pełnego sezonu w WRC. Presja była gigantyczna. Po Rajdzie Monte-Carlo można było pomyśleć, iż Breen radzi sobie z nią podręcznikowo – dojechał na trzecim miejscu. To było jednak złudne wrażenie. Tam ciężar przewodzenia zespołowi wziął na siebie Seb Loeb, wygrywając rywalizację.
Gdy Francuza zabrakło, jazda Craiga zaczęła się sypać. Popełnił prosty błąd w Szwecji, później wypuścił z rąk podium w Chorwacji, a w Portugalii trzykrotnie przebijał opony. Następnie, trochę niespodziewanie, zajął drugie miejsce na Sardynii. Czyżby forma wreszcie wróciła? Czy teraz Craig pokaże wreszcie co potrafi?
Nic bardziej mylnego. Po sukcesie we Włoszech, Breen nie ukończył kolejnych czterech rajdów z rzędu, bez korzystania z systemu Super Rally. Za każdym razem mógł winić tylko siebie. Robił kompletnie niewymuszone błędy, nie trzymał koncentracji, a co najgorsze – kompletnie stracił wiarę w siebie i swoje umiejętności. Punkty zdobył jeszcze tylko w dwóch rundach – na Akropolu i w Katalonii. Sezon zakończył dopiero na siódmym miejscu w generalce. Daleko od celu jaki wyznaczył mu zespół.
Można było mieć wrażenie, iż Irlandczyk znów jest na wylocie z Mistrzostw Świata. M-Sport nie przedłużył z nim kontraktu, a Craig nie był raczej gorącym nazwiskiem na rynku transferowym. Rok temu był u szczytu kariery. Teraz znów znalazł się na jej zakręcie.
Burmistrz Brattby
Pomoc nadeszła z najmniej oczekiwanej strony. Rękę do Irlandczyka wyciągnął nowy szef Hyundaia – Cyril Abiteboul. Francuz może nie miał wielkiej wiedzy o WRC, ale na kierowcach znał się jak mało kto. Dlatego z Craigiem postanowił wrócić do rozwiązania, które działało. Irlandczyk miał więc przejechać sezon w roli kierowcy rotacyjnego. Jego pierwszym występem był Rajd Szwecji.
To był najlepszy występ w karierze Craiga. Nie tylko przez miejsce jakie zajął, ale przez moment w swojej historii, w jakim to zrobił. Zatrudnienie Irlandczyka w zespole Hyundaia spotkało się ze sporym zdziwieniem, żeby nie napisać „krytyką”. Breen zawiódł na całej linii w poprzednim sezonie i niewielu spodziewało się, iż wróci do formy.
Tymczasem Craig wygrał drugi odcinek specjalny „Brattby” i wskoczył na pozycję wicelidera rajdu. To był dopiero początek rajdu, ale Irlandczyk już wiedział. Poczuł to. Wrócił do swojej formy na dobre. Na mecie oesu pojawiły się łzy.
„Tęskniłem za tym uczuciem. Jezu Chryste, tęskniłem. Wszystko przychodziło mi tu bez wysiłku. To moja druga szansa. Mam bardzo duże szczęście” – mówił dziennikarzom.
Na drugim przejeździe dołożył rywalom prawie 8 sekund. Żartował wtedy na mecie, iż mógłby zostać burmistrzem Brattby – małego miasteczka, przez które przebiegał oes.
Najlepsze w jego występie nie były jednak czasy, a sposób w jaki Breen je osiągał. Walczył z Tanakiem jak równy z równym. Wymieniali się pozycją lidera przez cały rajd. Jednak choćby gdy Craig zaliczał gorszy przejazd i tracił czas, to uśmiech nie schodził mu z twarzy. Za kierownicą i20 czuł się jak ryba w wodzie i chciał doceniać każdą chwilę, którą spędzał w tym miejscu.
Może dlatego szczęście się do niego uśmiechnęło. Przed ostatnim odcinkiem strata do Otta Tanaka była już zbyt duża. Dlatego Cyril Abiteboul poprosił Craiga, by ten spóźnił się na punkt kontroli czasu, zamieniając się tym samym pozycjami z Thierry Neuvillem, który jechał za Irlandczykiem.
Jednak na ostatnim oesie Belg popełnił błąd. Uderzył w zaspę śnieżną i stracił parę cennych sekund. Nieświadomy tego Breen pojechał swoim zwyczajnym tempem i… przeskoczył Neuville w generalce. Finalnie drugie miejsce przypadło więc Irlandczykowi. Ale nie to było najważniejsze. Najbardziej liczyło się, iż Craig znów pokazał wszystkim co potrafi i udowodnił, iż może w WRC osiągnąć wielkie rzeczy.
„Nie pozwól nigdy by ktokolwiek inny Cię zniechęcał i poniżał. Tylko Ty znasz swój prawdziwy potencjał” – mówił Breen na mecie drugiej rundy WRC.
Bez happy-endu
Niestety ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Wszystko przez to co wydarzyło się w okolicy miejscowości Lobor rok temu. Na testach przed Rajdem Chorwacji, Hyundai prowadzony przez Craiga Breena i Jamesa Fultona wypadł z trasy i uderzył bokiem w drewniane ogrodzenie. Konstrukcja przebiła szybę auta i dostała się do kokpitu po stronie Craiga. Irlandczyk odszedł od razu. Jego pilot wyszedł z wypadku bez żadnych obrażeń.
Tragedia zszokowała całe środowisko rajdowe. Cała sytuacja nie miała sensu. Breen miał najlepsze chwile jeszcze przed sobą, ledwie miesiąc temu pokazał światu na co go stać. Dlaczego więc został nam odebrany? Gdzie w tym sprawiedliwość?
Jego śmierć pozostawiła w rajdach wyrwę, nie z powodu jego osiągnięć, tylko tego, jakim człowiekiem był Craig. W rajdówce i poza nią. Każdy z nas mógł w nim zobaczyć swoje odbicie. Był osobą, która żyła rajdami, swoją wiedzą o samochodach (zwłaszcza tych z lat 80 i 90) zadziwiał kolegów z zespołu i rywali. Oddychał tym sportem i był wdzięczny, iż mógł uczestniczyć w nim w taki sposób.
Wspierał też młode talenty w swojej ojczyźnie. Wspierał Williama Creightona, który startował w barwach Motorsport Ireland Academy w Junior WRC. Gdy wygrał swoją klasę w Rajdzie Chorwacji, zwycięstwo zadedykował właśnie Craigowi. Poszedł w jego ślady wygrywając tytuł w tej kategorii. Tak samo jak Craig w 2011 roku.
Przez długi czas trwały debaty czy po tej tragedii rajd w ogóle powinien się odbyć. Podjęto jednak decyzję, by trzecia runda WRC ruszyła zgodnie z planem. Craig Breen na pewno by tego chciał. Na rampie startowej i na podium uczczono go minutą ciszy. Hyundai na gwałtownie przemalował swoje rajdówki w barwy irlandzkiej flagi. Inne zespoły przykleiły nadruki upamiętniające Irlandczyka.
Na podium nie było szampana i celebracji. Zwycięzcy: Elfyn Evans i Scott Martin – dawny pilot Craiga, weszli na podest z flagą ojczyzny Breena. Odegrano też jej hymn. Rajd pojechał zgodnie z planem, ale ciężko było myśleć o rywalizacji, gdy w stawce brakowało jednego zawodnika.
Breena upamiętniło też miasteczko Brattby. Na wjeździe do niego wisi teraz tabliczka ze zdjęciem Irlandczyka i podpisem „R.I.P Craig Breen: Mayor of Brattby”.
Craig znajduje się teraz w lepszym miejscu. Tam wciąż jeździ po odcinkach z Colinem McRae, Richardem Burnsem, Kenem Blockiem i swoim idolem – Frankiem Meagherem. Pilotuje go pewnie Gareth Roberts. Jednak tutaj, choćby rok po tragedii, Irlandczyka strasznie nam brakuje. Myślę, iż dobrze będzie go jednak pamiętać nie z 13 kwietnia, tylko ze wszystkich innych jego dni w rajdówce. Pełnego uśmiechu i pasji. Dlatego zostawiam Was z jego cytatem:
„Nie zapomnij się tym cieszyć. Nie zapomnij dobrze się bawić. Oczywiście to są zawody, oczywiście jest presja, ale jesteś jednym z najbardziej szczęśliwych ludzi na świecie, jeżeli możesz jeździć tymi samochodami. Przeżyj to wszystko. Musisz dobrze się bawić, bo życie jest bardzo krótkie”.