Po doświadczeniach z Drive to Survive robiących z F1 naciąganą dramę, podchodziłem do Brawn GP: Niezwykła historia Formuły 1, jak pies do jeża. Jak się okazało produkcja Disneya oferuje z goła odmienne doświadczenia. Czy lepsze?
Zatłoczone tło
Sezon 2009 w F1 to swego rodzaju legenda. Chciałbym powiedzieć, iż bajka, ale wcale tak nie było. Po pierwsze był to sezon kolosalnej zmiany w regulaminach. Zmiany, z którą mierzyli się wszyscy – zawodnicy, zespoły, organizatorzy, ale także… kibice. Nie ukrywajmy tego, bo z perspektywy czasu nic się nie zmieniło. Bolidy debiutujące w okresie 2009 były po prostu bezgranicznie brzydkie. Szczególnie w porównaniu do odchodzących aut z sezonu 2008. Konstrukcje zaprojektowane wedle nowych regulaminów wyglądały, jakby zbudował je z resztkowych kartonów średnio utalentowany ośmiolatek. Oczywiście później w historii zdarzył się jeszcze sezon 2014. Jest to tak głęboka zadra w sercach ludzi z choćby minimalnym poczuciem estetyki, iż lepiej go przemilczeć.
Poza zmianami regulaminowymi i przetasowaniem stawki, mieliśmy jeszcze wielką rozgrywkę za kulisami i jeden z największych kryzysów w historii F1 w ogóle. FOTA, czyli stowarzyszenie zespołów królowej motorsportów, postawiło się Berniemu Ecclestone’owi, Maxowi Mosley’owi i FIA w kwestii nowych ograniczeń budżetowych. Teamy były zmęczone, a adekwatnie oburzone, dyktatorskim sposobem zarządzania Berniego. Rozłam i utworzenie własnej, oddzielnej serii wyścigowej były bardzo blisko. Przynajmniej tak twierdzą niektórzy.
Historia Brawn GP
Na tym całym tle skomplikowanych wydarzeń miała miejsce historia, jakiej w F1 nikt się nie spodziewał. Historia jakiej prawdopodobnie już nigdy nie będzie. Lista zbiegów okoliczności by podobne wydarzenia mogły się powtórzyć jest długa. Tak długa, iż rachunek prawdopodobieństwa po prostu nie pozwoli, na ponowne wystąpienie wszystkich warunków. Była to historia Brawn GP, czyli zespołu, który w XXI wieku w ogóle nie powinien móc powstać. Na pewno też nie powinien mieć jakichkolwiek szans na powalczenie w stawce. Sezon 2009 Brawn GP skończył jednak z tytułem mistrzowskim tak w klasyfikacji konstruktorów, jak i kierowców. O tych wydarzeniach opowiada serial zrealizowany przez Disney’a.
Nie będę opiniował kolejnych odcinków, bo jest to przecież bez sensu. Powiem natomiast tak: przedstawienie F1 w serialu o Brawn GP, kontra przedstawienie F1 w Drive to Survive, są jak woda i ogień. Nie znaczy to, iż nie ma emocji. Ba! Nie znaczy to, iż nic się dzieje, a odcinki to wyłącznie Panowie w garniturach opowiadający, jacy to są wspaniali.
Ta sama F1, a jednak inna
Brawn GP: Niesamowita historia Formuły 1 pokazuje topową serię wyścigową świata, taką jaka jest naprawdę. Oczywiście jest JAKAŚ narracja i JAKIŚ punkt widzenia, ale nie są to fikcyjne konflikty i kłócenie się kierowców o to, kto komu zjadł frytki. Nie ma tam krzyków i uniesień o byle co. Zamiast tego jest ciężka praca ludzi, genialne pomysły zmieniające bieg wydarzeń, wytrawni stratedzy pociągający za kulisami sznurki w odpowiednią stronę.
Bardzo fajnie pokazano zakulisową walkę FOTA i FIA. Nie wiem nawet, czy te fragmenty serialu, nie są dla pasjonatów większym „highlightsem”, niż sama historia Brawn GP. Mamy świetnie zarysowane postacie Rossa Brawna, Berniego, Christiana Hornera. Mamy też innych. Luca di Montezemolo w serialu, to niemal Ojciec Chrzestny, ze swoim sposobem wypowiadania się, dystyngowaniem, władzą i typowo włoskim podejściem. Patrząc na zachowanie Luci, widać niezłe odniesienia do stylu zarządzania jaki prezentował Enzo Ferrari. Dumnego, pewnego siebie, zdystansowanego, włoskiego hrabiego. Co najlepsze – nikt tak się o nim nie wypowiada. To tylko i wyłącznie moja interpretacja, na podstawie pokazanych wypowiedzi Montezemolo. Po prostu mówi tam sam, za siebie.
Oczywiście sama historia Brawn GP jest głównym punktem programu. Tu też dowiadujemy się wiele ciekawych, zakulisowych rzeczy. Od momentu „wynalezienia” podwójnego dyfuzora, przez sposób, w jaki Ecclestone chciał wykiwać Brawna, ale ostatecznie sam naciął się na zapis w umowie. Ogrom smaczków jest naprawdę satysfakcjonujący i pozwala zerknąć, jak naprawdę wyglądają rozgrywki za kulisami F1 oraz praca samego zespołu. To czego dokonał zespół Brawn’a przy tak okrojonych zasobach i chwilami niemal garażowym prowadzeniu operacji – naprawdę budzi szacunek.
Drobna rysa, ale może konieczna?
W całym tym świetnie zrealizowanym widowisku, jest dla mnie tylko jeden zgrzyt. Pewnie będziecie zdziwieni, ale dla mnie jest nim Keanu Reeves. Jestem fanem Keanu, jak chyba 80% świata. Wiem też, iż pasjonuje się motoryzacją (chyba najbardziej motocyklami). Jednak… kompletnie nie pasuje do całego środowiska F1, w którym się obraca podczas realizacji kolejnych wywiadów. Nie znajdziecie odcinka, w którym przynajmniej raz nie pada „Reeves’owe” słynne WHAT THE FUCK?! I o ile pierwszy raz na to nie zwróciłem uwagi, drugi uznałem za zauważalne, to trzeci i kolejne razy nie współgrały mi z tym światem.
Nie chodzi oczywiście tylko o jeden zwrot, ale całość prowadzenia. Choćby sposób narracji ze słowami cedzonymi do mikrofonu w tempie, jakby każde z nich zdradzało plan inwazji i rozpoczęcia III wojny światowej. Facet tak po prostu mówi, a mi nie do końca to odpowiadało w kontraście do środowiska F1.
Być może jednak w odmienności Keanu jego siła? Być może jego powszechne uwielbienie, renoma i bezstronność, pozwoliły przeprowadzić, czy poprowadzić wywiady w przedstawiony sposób? Przecież wiadomo, iż Bernie inaczej by rozmawiał z takim Martinem Brundle, niż z Reevesem. W dodatku spisali się też twórcy i o ile w serialu tłumaczone są czasem bardzo podstawowe rzeczy, tak by każdy widz zrozumiał, to nie zatykałem uszu. Nie czułem się upokorzony, czy zawstydzony naciąganiem faktów, wszystko jest wytłumaczone poważnym jak śmierć głosem Keanu, ale jednak w sposób realny i rzeczowy.
Miła i konieczna odmiana
Brawn GP: Niesamowita historia Formuły 1, to raptem cztery odcinki. Śmiem jednak sądzić, iż te cztery odcinki to najlepiej pokazujące F1 show telewizyjne ostatniej dekady. Show pozwalające poczuć czym tak naprawdę jest Formuła 1, jak wygląda rywalizacja za kulisami, między zespołami, a choćby kierowcami. To wszystko w sezonie, w którym świat F1 trząsł się w posadach, inżynierowie wychodzili ze skóry, by zdobyć przewagę w chwili zmiany przepisów, a Ross Brawn walczył, by kilkaset osób nie straciło pracy. Całkiem nieźle mu ta walka wyszła, nie?
Najlepsze jest jednak to, iż w tym realnym, zdecydowanie mniej reżyserowanym świecie, Formuła 1 broni się znakomicie, a choćby wypada jeszcze ciekawiej. Szczerze polecam.