W drugiej połowie XV wieku na zamku w Landshut odbyło się wesele, o którym – ze względu na przepych i bogactwo – długo mówiła cała Europa. Wzięło w nim udział blisko 10 tysięcy gości, a spożyto – jak podają niemieckie kroniki – 323 woły i ponad 11 tysięcy gęsi. Kronikarz Veit Arnpeck pisał, iż koszty urządzenia wesela były ogromne i wyniosły ponad 60 tys. guldenów, co odpowiada ponad 10 milionom dzisiejszych euro. To właśnie na tym weselu polska królewna, Jadwiga Jagiellonka poślubiła niemieckiego księcia Jerzego Bogatego z rodu Wittelsbachów. My wybraliśmy się w miniony weekend osobiście w okolice zamku Trausnitz jednak nie po to, aby wspominać słynne wesele, ale aby oglądać pierwsze tegoroczne „wesele” na żużlu w walce najlepszych o tytuł mistrza świata. Tradycyjnie zaglądamy za kulisy żużlowego weekendu i nie tylko.
Nasz pobyt w Bawarii zaczęliśmy w piątek od Monachium, skąd udaliśmy się do położonego przy granicy z Austrią, słynącego z kaplicy z Czarną Madonną, Altotting. To bawarskie miasteczko odwiedza co roku niemal milion pielgrzymów. Można zatem powiedzieć – taka nasza Częstochowa. My jednak nie pielgrzymowaliśmy, a skorzystaliśmy z gościny państwa Podleśnych, którzy od lat wspierają między innymi Kacpra Worynę. Za mile spędzony czas – dziękujemy.
Żużel. Koncert Zmarzlika w Landshut! Fantastyczny debiut Kurtza! (RELACJA) – PoBandzie – Portal Sportowy
Sobota to oczywiście wyjazd do Landshut, gdzie ruszyliśmy około południa. Zanim jednak dotarliśmy na położny niemal 10 kilometrów od miasta stadion, obowiązkowa była dla nas wizyta na urokliwej starówce. Pogoda podczas spaceru była deszczowa, ale kibiców żużla – pomimo niesprzyjającej aury – nie brakowało.
– Przyjechaliśmy tutaj większą grupą z Lipska i oczywiście dla Polaków. Wierzymy, iż po raz kolejny Bartek wywalczy tytuł mistrza świata, a dzisiaj okaże się najlepszy – mówili nam członkowie amatorskiego klubu siatkówki z Lipska, Jak się okazało, nie mylili się. Mieli „nosa”.

Po krótkiej przechadzce po starówce przyszła pora na udanie się na arenę wieczornych zmagań. Pobliski stadionowi parking, rozlokowany na okalającym stadion lotnisku zapełniał się już od godzin wczesnopopołudniowych. Rejestracje samochodowe? Oczywiscie głównie dominowały niemieckie, ale nie brakowało, co zrozumiałe, rejestracji z Polski czy pobliskiej Austrii oraz Włoch.
Co ciekawe, mało przybyło kibiców z Danii, Anglii czy Czech. Oczywiście nie zabrakło legendarnego kibica i dziennikarza z Czech – Jana Janu, który pomimo 80 lat „na karku” wciąż podróżuje w roli kierowcy samochodu. W czwartek był na zawodach w Brokstedt, w piątek zagościł w Danii, w sobotę widzieliśmy się w Landshut, a do tego Jan, którego serdecznie pozdrawiamy, planował wizytę na derbach lubuskich. Takiego zdrowia i miłości do żużla życzymy sobie i Wam!
– Przyjechaliśmy, aby zobaczyć pierwszą odsłonę walki o mistrzostwo świata i żałujemy, iż u nas imprez żużlowych jest coraz mniej. Mamy nadzieję, iż kiedyś imprezy takiej rangi ponownie zagoszczą w naszym Lonigo, Kto wygra? Naszym zdaniem Fredrik Lindgren i to jemu dziś kibicujemy – mówiła nam grupka włoskich kibiców. Gdyby Szwed od początku jechał tak, jak w ostatnich swoich biegach, to kto wie czy Włosi nie mieliby racji.
Czy było co robić w okolicach stadionu przed rozpoczęciem zawodów? Organizatorzy niczym nadzwyczajnym nie zaskoczyli i pojawiło się tradycyjne miasteczko cyklu, w którym atrakcje były te same, co zwykle – stare motocykle. strefa Monstera czy stoiska z oficjalnymi ubiorami GP. Największym zainteresowaniem cieszyła się, jak zwykle, strefa autografowa.
Kolejka, aby otrzymać podpis ulubionego zawodnika była naprawdę spora. W strefie kibica jedna nowość jednak się pojawiła, a była nią zjeżdżalnia na skrzynkach od piwa. Chętnych na zjazd nie brakowało i nikt się nie przejmował, iż małoletni zjeżdżają na skrzynkach od napoju przeznaczonego dla dorosłych.
Zadbano też o wyjątkowych gości. W Landshut mieli oni postawiony swój własny namiot z cateringiem niedaleko głównej trybuny.

Gastronomia? Po ubiegłorocznej krytyce kibiców, iż punktów gastronomicznych było zdecydowanie za mało organizatorzy mieli ten element poprawić. Czy poprawili? Na pewno. Do poziomu gastronomicznego jednak jaki towarzyszył choćby zawodom Grand Prix w Gorican daleko.
– W Gorican wybór był naprawdę spory. Do wyboru, do koloru. Tutaj króluje głównie kiełbasa, brak choćby frytek, a karkówka, którą miałem okazję spróbować pod względem żylastości mistrzostwem świata. Kupcie sami i zobaczcie. O kolejkach już choćby nie wspomnę – mówił nam jeden z kibiców.
6 euro wydaliśmy. Otrzymaliśmy karkówkę w bułce i – bawiąc się w „Książula” – przyznajemy fanowi speedwaya rację. Tak żylastego mięsa jeszcze nie jedliśmy. Kiełbasa, czyli niemiecki bratwurst kosztował 4 euro, a pół litra chmielowego trunku wyceniono na 4,5 euro plus dwa euro kaucji za plastikowy kubek. Nie brakowało też czegoś dla fanów mocniejszych, wysokoprocentowych trunków.
Co warto podkreślić i pochwalić z polskiego punktu widzenia, na stoiskach nie brakowało opisu serwowanego asortymentu w naszym ojczystym języku. Fani gadżetów na brak stosik narzekać nie mogli. Poza oficjalnymi dwoma punktami sprzedaży produktów SGP, nie zabrakło sklepiku oferującego gadżety AC Landshut.

– Na pewno jest lepiej w stosunku do tego jak czas mogli spędzać kibice rok wcześniej, Poprawę widać. Jednak więcej atrakcji jest podczas odbywającego się obecnie, mającego korzenie jeszcze w średniowieczu, festynu Dulfest w Landshut. Polecam abyście tam zajrzeli – mówił nam jeden z kibiców przybyłych na zawody z bawarskiego Abensbergu. My własnego zdania nie mamy – z przyczyny prostej. Rok temu na turnieju w Landshut nas po prostu zabrakło.
Pora na sport. Kai Huckenbeck, którego niżej podpisany widział jako pewniaka w pierwszej dziesiątce, gospodarzom euforii nie przyniósł. W zawodach wypadł nadzwyczaj blado.
– Nie wiemy co się z nim dzieje. Może wpływ na postawę miał fakt, iż wiedział ile piszecie w Polsce, iż „dziką kartę” dostał niezasłużenie. Presja potrafi zrobić wiele. Jest na torze jakiś bez wyrazu i kompletnie wolny – mówili nam z lekkim, ale żartobliwym wyrzutem niemieccy dziennikarze. Rozczarowanie wynikiem było również widać na twarzach samego teamu Niemca.
– Na pewno sami liczyliśmy dzisiaj na zdecydowanie więcej. Musimy wyciągnąć wnioski – mówił nam po zawodach menadżer zawodnika Polonii Bydgoszcz.
Na pewno warto pochwalić za postawę walecznego Erika Rissa, który po zawodach nie ukrywał, iż chciałby jeszcze kiedyś pojawić się jako stały uczestnik w cyklu zmagań o „koronę” mistrza świata. Nam najwięcej radości, skoro jesteśmy przy Niemcach, sprawił widok poruszającego się o kulach, a nie na wózku, Maxa Dilgera, który po poważnym wypadku w zeszłym sezonie codziennie spędza sześć godzin na rehabilitacji, aby wrócić do jak najlepszej sprawności.
Zawody wygrał, jak wszyscy doskonale wiemy, Bartosz Zmarzlik i prowadzi w klasyfikacji generalnej. Królewna Jadwiga przybyła do Landshut w złotej karecie, Polak wyjeżdżał z niego w sobotę z kolei z największym pucharem w złotym kolorze, oczywiście ku uciesze polskich kibiców, którzy narzekali na władze FIM za potraktowanie Polaka po tym jak spóźnił się na wybór pól startowych.
Co ciekawe, ta historia miała w kuluarach swój ciąg dalszy. Polak mówił, iż spóźnił się ponieważ udzielał wywiadu telewizji. Nie brakowało jednak takich osób, które wyrażały oburzenie takim tłumaczeniem mistrza świata, twierdząc, iż pomiędzy nieszczęsnym wywiadem, a wyborem numerów startowych znalazł się czas na pogawędkę z Rafałem Dobruckim i to ona była powodem spóźnienia. jeżeli tak było, to tłumaczenie mistrza świata i zrzucanie winy na telewizję nie brzmi dobrze, tym bardziej, iż „zagadać” się to po prostu ludzka rzecz.
Żużel. Zmarzlik wściekły w Landshut! Stracił dobry numer! – PoBandzie – Portal Sportowy
Żużel. Zmarzlik mówi o aferze po sprincie i wielkim triumfie! Wziął to na klatę! – PoBandzie – Portal Sportowy
My na zadane pytanie dnia kolejnego o faktyczny stan rzeczy, odpowiedzi nie otrzymaliśmy. I jeszcze jedno. Castagna taki najgorszy chyba dla Polaków nie jest. Włoch ponoć wnioskował o ukaranie Zmarzlika za spóźnienie jedynie upomnieniem. Zamieszanie wspomniana sytuacja wywołała przed zawodami poruszenie spore. Najważniejsze, iż jak w przysłowiu, okazało się, iż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
– Bartek to jest zawodnik doskonały i bez wątpienia po tym, co dziś pokazał jest głównym kandydatem do mistrzostwa świata. Myślę, iż parę tytułów mistrzowskich spokojnie jeszcze zrobi, Takie imprezy w Niemczech są potrzebne i wierzę, iż ten sport u nas będzie się rozwijał – mówił nam po zawodach były legendarny niemiecki zawodnik, Karl Maier.
Czy sportowo można było na coś narzekać? I tak i nie. Kibice narzekali na brak walki na torze, której ich zdaniem było zdecydowanie za mało. Wielu kibiców chwaliło z kolei zmniejszenie czasu w dojazd pod taśmę, co sprawia, iż zawody toczą się szybciej. Jeszcze więcej fanów i nie tylko narzekało na samą zmianę formuły turnieju. Po raz pierwszy w historii dwaj najlepsi zawodnicy po rundzie zasadniczej mieli zapewniony udział w finale, z obu półfinałów dołączał do nich najlepszy.
– Nie będę nic komentował, ale to dziwne uczucie jak po rundzie zasadniczej jesteś czwarty, a kończysz turniej jako dziewiąty czy dziesiąty – mówił nam jak zwykle ze śmiechem Anders Thomsen, który na tle innych zawodników wyróżniał się w sobotę nie tylko doskonała jazdą do momentu „utraty” najlepszej jednostki, ale i białym kevlarem.
– Walka na torze w Landshut? To nie jest tor, na którym kibice obejrzą wiele mijanek, Tak było, jest i będzie, ale jest jedyną w Niemczech w tej chwili areną, która odpowiada wymogom, aby rozgrywać na niej zawody takiej rangi – mówił w sobotni wieczór były zawodnik i tuner, Robert Barth.
Być może za parę lat sytuacja pod kątem mijanek na niemieckim Grand Prix ulegnie zmianie. Coraz głośniej mówi się bowiem, iż o organizację będą starali się działacze ze Stralsundu. Największym sprzymierzeńcem organizatorów w sobotę była pogoda. Gdy w większej części Bawarii szalały sobotnim wieczorem burze, w okolicach Landshut niebo zaczęło błyskać w momencie jak zawody się zakończyły. a pełny przed zawodami parking pustoszał.
– Cieszymy się, iż drugi raz sprostaliśmy zadaniu. Zapraszamy do nas kibiców za rok. Pytasz ilu było kibiców. Do pełnych 8 tysięcy zabrakło dwustu. Jesteśmy zadowoleni i mamy nadzieję, iż z roku na rok robimy to coraz lepiej. Trzymajcie się i do zobaczenia za rok. Wracajcie szczęśliwie – pożegnał nas prezes klubu, Gerald Simback
My z żużlem weekendowo w sobotę się nie pożegnaliśmy, czym – pisząc żartobliwie – zaskoczyliśmy samych siebie. Z przerwą na trzygodzinny sen w Berlinie wróciliśmy do polskiej ligi. Po turnieju Grand Prix w Landshut w niedzielę pojawiliśmy się na derbach w Gorzowie.
ŁUKASZ MALAKA