W tym sezonie Nicola Zalewski w Lidze Mistrzów zagrał tylko minutę. Sprowadzony do Interu w lutym do tej pory zaliczył symboliczny występ w starciu z Bayernem Monachium. Grę uniemożliwiał mu uraz łydki, potem trwał powrót do zdrowia i mocna konkurencja w drużynie. Ponieważ Inter był skuteczny, Simone Inzaghi stawiał na innych graczy. Jednak w finale Ligi Mistrzów przeciw PSG, Inter zderzył się ze ścianą. Włoski szkoleniowiec próbował swymi zmianami wstrząsnąć bezradnym zespołem.
REKLAMA
Zobacz wideo Co z reprezentacją po Lewandowskim? Żelazny: Jest słabo. Polacy grają w słabych klubach
Zrobił więcej w 60 sekund niż jego kolega przez 50 minut
To dlatego Polak pojawił się na boisku nieco wcześniej. Inzaghi sięgnął po Polaka jako pierwszego na ławce, co może być optymistycznym znakiem na przyszłość. Zalewski pojawił się na placu gry w 54. minucie - przy 2:0 dla PSG i pełnej dominacji ekipy z Paryża. Już w swej pierwszej akcji Zalewski musiał sprintem wracać na własną połowę, by ratować drużynę przed sytuacją sam na sam. Zdążył przed rywalem.
Nie minęła minuta, a Zalewski pędził już lewą stroną i wpadał w pole karne. Oddał mocny strzał, który został zablokowany przez defensywę PSG. Gdy walczył o piłkę, przewrócił się razem z rywalem. To jednak Polak nadepnął na stopę oponenta. Dostał za to żółtą kartkę, ale trudno go za tę akcję winić. Chciał zmienić coś swą dynamiką, zdecydowaniem i dać sygnał kolegom, iż nie ma odpuszczania. Przez te 60 sekund na boisku zrobił więcej niż grający w wyjściowym składzie Federico Dimarco, którego zmienił. Zresztą w kolejnych minutach Polak znów był aktywny w grze na jeden kontakt choćby z Lautaro Martinezem. Wydawało się, iż na jego wejściu Inter skorzysta.
Gdy na boisku pojawił się Carlos Augusto, Zalewski przesunął się ze skrzydła na środek boiska. Przez pewien moment Polaka było widać mniej, ale to też były minuty, kiedy do głosu doszedł rywal. PSG podwyższyło zresztą wynik meczu na 3:0 i znów długo utrzymywało się przy piłce. Koledzy Zalewskiego grali niedokładnie, dwa razy wolniej niż rywale, bez pomysłu i wiary w sukces. Zalewski starał się pomagać w obronie, która w Monachium nie była kolektywem.
Włosi gwałtownie zostali za to skarceni kontratakami. Na tablicy wyników było, 0:4, potem 0:5, a sędzia skończył rywalizację równo w 90. minucie, oszczędzając Włochom cierpienia. Zalewski kończył mecz z opuszczoną głową i pocieszeniem od trenera, ale był jednym z dwóch graczy, który oddał na bramkę PSG celny strzał. W 80. minucie dostał piłkę na 30. metrze, podbiegł do przodu i uderzył z dystansu. Celnie, ale zbyt słabo i w środek. Gianluigi Donnaruma nie miał problemów ze złapaniem futbolówki. Polak kończył też mecz z jednym udanym dryblingiem na trzy próby i trzema stratami. Nie były to rewelacyjne liczby, ale na tle bezbarwnych kolegów nie były też złe. Piotr Zieliński nie zaliczył swego 10 meczu w Lidze Mistrzów w tym sezonie. Całe spotkanie przesiedział na ławce rezerwowych. Tak jak koledzy z opuszczoną głową obserwował koronację nowych mistrzów. W tym sezonie w Lidze Mistrzów zagrał przez 586 minut.
Zalewski jak Piszczek i Błaszczykowski
Finał Ligi Mistrzów w Monachium zapisze się w polskich statystykach finałów Champions League sporym niedosytem. Oby na kolejny polski wieczór nie trzeba było długo czekać. Polacy w finałach najbardziej prestiżowych rozgrywek nie zdarzają się często.
Ostatnim, który doświadczył piłkarskiego "nieba", był Robert Lewandowski. Napastnik Bayernu po finale z PSG w 2020 roku mógł unieść najcenniejszy puchar. Z ławki rezerwowych przyglądał się temu inny Polak, Marcin Bułka. Ponad dekadę temu finał nie wyszedł naszej trójce z Dortmundu. Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek i Robert Lewandowski oglądali triumf rywali z Bayernu. Jeszcze wcześniej medal za triumf w Lidze Mistrzów dostał Tomasz Kuszczak (rezerwowy bramkarz Manchester United w trzech finałach, jednym wygranym). W 2005 bohaterem finału z Milanem był Jerzy Dudek. Dwóch grających w finale zwycięzców i jeden cieszący się z ławki na ćwierć wieku, to trochę mało. Wcześniej też nie było lepiej, bo puchar Ligi Mistrzów (niegdyś Puchar Europy) zdobył tylko Zbigniew Boniek i Józef Młynarczyk.