- Drodzy Kibice! Wiadomość, która z pewnością ucieszy wielu z Was… - zaczął swój komunikat Cezary Kulesza. Wiadomość, iż na najbliższych meczach reprezentacji ma być prowadzony zorganizowany doping, wzbudziła jednak również obawy i wątpliwości, bo odpowiadać ma za to stowarzyszenie założone raptem miesiąc wcześniej, a do KRS wpisane na początku lutego, o którym kilka wiadomo.
REKLAMA
Zobacz wideo Probierz reaguje na transfer reprezentanta Polski! Warunek jest jeden
W ostatnich latach PZPN próbował już tchnąć w Stadion Narodowy więcej życia, ale pomysł z wyświetlaniem dopingu na telebimie, by kibice - niczym w karaoke - wykrzykiwali wspierające hasła, kompletnie się nie przyjął. DJ rozgrzewający kibiców za jedną z bramek także nie odniósł sukcesu. Teraz postawiono na pomysł najbardziej oczywisty z możliwych - w sektorze D15 mają kupić bilety kibice, którzy chcą kibicować. A na ich czele stanie właśnie stowarzyszenie "To my Polacy". Jego założyciele organizowali doping podczas mundialu w 2018 r. i przemarsze polskich kibiców na Euro w Niemczech, jeździli też na wyjazdowe mecze kadry, ale nie są rozpoznawalni w środowisku kibicowskim w Polsce.
Porozmawialiśmy więc z prezesem stowarzyszenia - Mateuszem Pileckim o samym stowarzyszeniu, jego członkach, błyskawicznym nawiązaniu współpracy z PZPN i pomyśle na prowadzenie dopingu.
Dawid Szymczak, Sport.pl: Jesteście kibicami reprezentacji Polski. A na co dzień wspieracie jakieś kluby?
Mateusz Pilecki, prezes "To my Polacy": - Mamy już w stowarzyszeniu osoby bodaj z każdego województwa. Większość z nas nie udziela się aktywnie klubowo. Ale nie robi nam żadnej różnicy, czy ktoś jest za Realem Madryt czy za Barceloną. jeżeli jest Polakiem i chce kibicować reprezentacji, to jest u nas bardzo mile widziany.
Barceloną i Realem bym się nie przejmował tak, jak ewentualnym Lechem Poznań, Legią Warszawa czy Górnikiem Zabrze. Przez lata słyszałem z samej federacji opinie, iż kibicom trudno będzie się zjednoczyć pod biało-czerwoną flagą.
- Na pewno pan widział trybuny podczas meczów reprezentacji Węgier? Są tam przecież kibice różnych klubów, również tych ze sobą zwaśnionych. I jakoś świetnie dają radę. Są jednymi z najlepszych kibiców na świecie. Nam przyświeca podobny cel. Skoro im to wychodzi, to nie widzę powodu, dla którego nam miałoby się nie udać.
Pan identyfikuje się jako ultras? Czym zajmuje się pan na co dzień? Pytam, bo w środowisku kibicowskim nie jest pan powszechnie rozpoznawalny.
- Nie, nie przynależę do żadnej drużyny klubowej, ale jestem zagorzałym fanem reprezentacji Polski i doskonale odnajduje się w roli osoby, która spaja całą grupę i prowadzi doping. Miłość do reprezentacji jest u mnie związana z miłością do podróży. Zwiedziłem już prawie 60 państw i część wyjazdów była połączona właśnie z meczami kadry. A na co dzień? Jestem mini przedsiębiorcą, który prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą w branży IT.
Wspominał pan o Węgrach. Czerpiecie od stowarzyszeń z innych państw wiedzę, jak udało im się scalić i zorganizować głośny doping?
- Formalnie jesteśmy jeszcze bardzo młodym stowarzyszeniem. Jeszcze takich kontaktów nie mamy, ale myślę, iż z czasem uda nam się zbudować relacje i jeżeli jakieś stowarzyszenie z zagranicy będzie nam chciało doradzić, to z tego skorzystamy.
Ilu macie członków?
- Jestem na wakacjach, nie podam dokładnej liczby, ale kilka dni temu mieliśmy złożonych ponad 150 deklaracji członkowskich.
Od kiedy pan jeździ na mecze reprezentacji Polski i stara się organizować doping?
- Wszystko zaczęło się na mundialu w 2018 r. na Placu Czerwonym w Moskwie. Nie jechałem tam z myślą o tym, iż będę prowadził doping. Tak wyszło. Do Rosji pojechałem sam, ale na miejscu poznałem sporo osób. Zebraliśmy się w większej grupie, był megafon, ktoś miał bęben, była fajna atmosfera i pojawiła się w nas chęć, żeby pokrzyczeć, więc to zrobiliśmy. I tak już zostało.
Jak rozwijało się to w kolejnych latach?
- Nie było to usystematyzowane. Nikt nie powiedział: "Od tej pory wspólnie latamy na mecze". Spotykaliśmy się, bo część kibiców wybierała się tylko na wielkie turnieje, inni na wyjazdowe mecze. Każdy z nas ma pracę, rodzinę, swoje obowiązki, więc jest na meczu wtedy, kiedy mu pasuje. Kilku z nas było na mundialu w Katarze, więc tam też spotkaliśmy się na głównym placu - Souq Waqif, mieliśmy megafony, ale frekwencja nie była zbyt duża. Katar był trudniejszy logistycznie do zaplanowania niż Rosja. Nie każdemu pasował też klimat tego turnieju i restrykcje, takie jak zakaz sprzedaży alkoholu.
Na Euro w Niemczech frekwencja była już znacznie lepsza. Byłem, widziałem. Zorganizowaliście spotkania i przemarsze w Berlinie i Hamburgu.
- Tak, tam już organizowaliśmy wszystko od początku do końca. Plac, gdzie się spotkaliśmy, miejsca w lokalu, sam przemarsz.
Dlaczego tak długo zwlekaliście z założeniem stowarzyszenia? Zaczęło się w 2018 r., później systematycznie się rozkręcało, ostatnie Euro z dwoma przemarszami było latem, a stowarzyszenie założyliście dopiero w styczniu i zarejestrowaliście się w KRS lutym.
- Do założenia potrzeba kilku osób, trochę wysiłku. Trzeba się zebrać i zrobić pierwszy krok. Mógł to zrobić każdy, ale przez wiele lat jednak nikt się nie garnął. Ta myśl w nas kiełkowała od kilku miesięcy, po drodze była przerwa świąteczna, a chcieliśmy wszystkie formalności zamknąć w jednym roku.
PZPN podpowiadał wam lub nakłaniał was do założenia stowarzyszenia, żeby mógł zacząć z wami rozmowy?
- Nie. Sami wiedzieliśmy, iż bez tego PZPN nie zacznie z nami rozmów, bo nie zareaguje na prośby przypadkowych osób. Wiedzieliśmy, iż po zawiązaniu stowarzyszenia i nabraniu mocy prawnej, będziemy zupełnie innym partnerem do rozmów. I to się sprawdziło. PZPN potraktował nas poważnie i udało nam się gwałtownie porozumieć.
Jak wyglądało nawiązanie współpracy z PZPN?
- Narobiliśmy w mediach trochę szumu, PZPN się do nas odezwał, wymieniliśmy się mailami. Federacja zaproponowała nam spotkanie. Nasi przedstawiciele na nie pojechali. Powiedzieli, jak to widzimy. PZPN też powiedział, jak oni to widzą. I umówiliśmy się w marcu na swego rodzaju test, żeby zobaczyć, jak to wyjdzie.
Pan był na tych spotkaniach?
- Nie, bo jestem w tej chwili na wakacjach, a PZPN zaprosił nas na spotkanie adekwatnie z dnia na dzień, więc nie byłem w stanie dotrzeć. Ale była tam jedna osoba z zarządu stowarzyszenia i dwaj członkowie stowarzyszenia wybrani przez zarząd. Świetnie sobie poradzili.
Co to znaczy? Jak ma wyglądać ta współpraca?
- PZPN zaproponował nam pomoc marketingową, żeby dzięki ich dużym zasięgom w mediach społecznościowych rozprzestrzenić informację, iż na sektorze D15 będzie odbywał się doping. jeżeli regulamin UEFA na to pozwoli, to wniesiemy również bęben i megafon. To adekwatnie wszystko, czego potrzebujemy.
Jak długo trwało nawiązanie współpracy z PZPN?
- Od pierwszego maila do spotkania minęły mniej więcej 2-3 tygodnie, więc myślę, iż poszło nam całkiem sprawnie.
Ludzie są podejrzliwi nie tyle wobec was, bo was nie znają, co wobec PZPN-u, któremu w przeszłości zdarzyło się wejść we współpracę z Dominikiem G. ps. Grucha, kibolem Jagiellonii Białystok, skazanym później na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Nie macie takich ludzi w swoich strukturach?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie mogą odpowiadać za setki czy – mam nadzieję – tysiące osób, które się do nas zapiszą. choćby nie wiem, jakimi narzędziami mielibyśmy to sprawdzać. Ale, jeżeli chodzi o założycieli stowarzyszenia i osoby, które od lat jeżdżą z nami na wyjazdy, to takich osób nie ma.
Dlaczego postawiliście na wirtualne biuro na ul. Złotej, a nie tradycyjną siedzibę?
- Bo nie mamy kasy! Jesteśmy oddolnym stowarzyszeniem, które za wszystko płaci samo. Po co mamy wydawać parę tysięcy złotych za wynajem biura w Warszawie tylko po to, żeby było i nic się w nim nie działo? Potrzebowaliśmy adresu do założenia stowarzyszenia, ale żadnej sekretarki ani pracowników na razie nie mamy. Biuro jest więc nam zbędne.
Zawsze będziecie sami kupować bilety, czy zakładacie, iż w pewnym momencie, jeżeli stowarzyszenie będzie rosło, poprosicie federację np. o 500 biletów na dany mecz?
- Nie potrzebujemy tego. Każdy z nas ma pracę i stać go na to, by bilet kupić. Na dzisiaj nie widzimy potrzeby, by cokolwiek się w tej chwili zmieniało. Nie chcę też wybiegać myślami daleko w przyszłość.
Spodziewać się po was jakichś opraw, używania rac?
- Opraw w przyszłości tak, odpalanie rac jest niezgodne z regulaminem.
Jak na wszystkich polskich stadionach, a jednak niemal co kolejkę jakiś mecz jest przez to przerywany. Węgrzy, o których sam pan wspominał, też te race odpalali.
- Jestem prezesem stowarzyszenia kibiców reprezentacji Polski i powtarzam: jest to niezgodne z regulaminem i nie ma na to naszego przyzwolenia.
Będziecie mieli co śpiewać podczas meczu? Brakuje nam fajnych kibicowskich pieśni przy reprezentacji.
- Dopiero zaczynamy. Szykujemy się na maraton, a nie sprint. Chcemy rozwijać to krok po kroku. Przyśpiewek też nam będzie przybywało. Chcemy stworzyć aplikację dla kibiców, żeby zamieszczać w niej wszystkie komunikaty, ogłoszenia dot. stowarzyszenia i działania przy meczach, ale też mieć tam śpiewnik, żeby np. podczas jazdy pociągiem na mecz każdy kibic mógł się z tymi przyśpiewkami zapoznać.
Dobrze rozumiem, iż macie w planach stworzenie jakiejś nowej przyśpiewki? Dotychczas, poniekąd także z powodu ich braku, podczas meczów po prostu intonujemy hymn.
- Oczywiście, iż tak. Będziemy nad tym pracować.
Jaki cel sobie pan stawia na marcowe mecze? PZPN próbował na różne sposoby rozruszać Narodowy, ale dotychczas się to nie udawało.
- Mierzymy siły na zamiary. Powtórzę: nastawiamy się na maraton, a nie sprint. Mecze za dwa lata na pewno będą wyglądały inaczej niż te pierwsze, ale już teraz zrobimy wszystko, żeby nie było wstydu. Dużo zależy od ludzi, którzy przyjdą na stadion. Od ich chęci. Sektor już znają. Chęci są! Jak tylko podaliśmy w social mediach informację o biletach i wybranym sektorze D15, to rozeszły się na pniu. Wszystkie miejsca są wyprzedane. Na razie umówiliśmy się na te dwa mecze. Po nich będziemy wymieniać się uwagami i zobaczymy, co dalej.