- Ile to będzie trwało? - pytał komentator Eurosportu Marek Furjan, gdy Madison Keys po słabym początku w półfinale Australian Open zaczęła grać rewelacyjny tenis. Iga Świątek dała się wtedy całkowicie zepchnąć do narożnika. Wyszła z niego potem tylko częściowo i dlatego na pierwszy finał w Melbourne wciąż musi czekać.
REKLAMA
Zobacz wideo Dlaczego Iga Świątek nie mogła grać? "W tenisie są równi i równiejsi"
- Te turnieje są długie. choćby jeżeli zaczniesz niesamowicie, to w ciągu dwóch tygodni coś się może wydarzyć - zaznaczyła po awansie do półfinału Świątek.
Wtedy można było uznać, iż to zwyczajowa ostrożność Polki, która w drodze do półfinału straciła zaledwie 14 gemów. Sztuczna inteligencja się tym specjalnie nie przejmowała, dając wiceliderce światowego rankingu tuż przed rozpoczęciem półfinałowego spotkania aż 80 procent szans na zwycięstwo nad 14. w rankingu WTA Keys. Wystarczyło też posłuchać samej Amerykanki, gdy charakteryzowała styl czwartkowej przeciwniczki.
- Ma dużo naturalnej rotacji po obu stronach, dobrze serwuje, dobrze returnuje, porusza się niewiarygodnie dobrze. Uważam, iż to bardzo dobre poruszanie się jest tym, co głównie sprawia, iż tak trudno ją pokonać. jeżeli choć minimalnie miniesz adekwatne miejsce, to masz wystarczająco dużo czasu, by się pozbierać i sytuacja znów robi się neutralna - opisywała finalistka US Open 2017.
A Polka, której wygranie pięciu wcześniejszych meczów w Melbourne zajęło niespełna sześć godzin, opowiadała wtedy dziennikarzom o swoim podejściu.
- Na korcie musisz być czasem bezwzględny. "Bezwzględność" zwykle oznacza też coś negatywnego, ale dla mnie to po prostu skupianie się na sobie i utrzymanie takiego nastawienia niezależnie od wyniku. Na tym opieram moją siłę i regularność - podsumowała.
I tak też grała w pierwszym secie półfinału. Fakt, zaczęła nerwowo, przez co przegrała swoje dwa pierwsze gemy serwisowe, ale grała mądrze i biegała do każdej piłki. Keys zaś schowała swój największy atut - często zawodził ja serwis. Do tego popełniała zadziwiające proste błędy. Posłała piłkę daleko na aut, choć nie była pod presją, ale najbardziej zaskoczyła, gdy po udanym serwisie Polka ledwo sięgnęła piłkę, która poleciała pod dach kortu centralnego. Taka akcja, tzw. wystawka, zwykle kończy się punktem, ale Amerykanka wpakowała piłkę w siatkę, po czym sama się uśmiechnęła.
Wtedy trudno było przypuszczać, iż zawodniczka, która przed AO triumfowała w Adelajdzie, za chwilę pokaże zupełnie inną twarz. Można powiedzieć, iż zaczęła to robić, gdy była pod ścianą - przy stanie 2:5 w secie otwarcia. Wtedy zdołała doprowadzić do remisu, po czym do akcji wkroczyła Świątek. Ale kibice Polki mogli przecierać oczy ze zdumienia na widok tego, co się działo w drugiej odsłonie. Fakt, Keys złapała wiatr w żagle i wychodziło jej wszystko.
Druga rakieta świata mogła się poczuć tak, jak trzy lata temu. To wtedy po raz pierwszy i jedyny aż do teraz dotarła do półfinału w Melbourne, ale jak natchniona grała jej rywalka - Danielle Collins. Amerykanka mówiła potem, iż wpadła w trans. Teraz w trans wpadła Keys, ale trzeba też jasno zaznaczyć, iż Świątek się temu biernie przyglądała. Gdy Furjan pytał, ile jeszcze potrwa świetna passa Keys, to partnerujący mu Dawid Celt wskazywał, iż przede wszystkim brakuje właśnie oporu ze strony Polki.
Wiceliderka światowego rankingu rękawicę podniosła, choć wciąż momentami cierpiała. Jej spojrzenia po błędach były bardzo wymowne. Sfrustrowana też nieraz coś komentowała w emocjach, zerkając na swój sztab. W decydującej partii obie zawodniczki dały popis gry i wytrzymałości psychicznej, a kibice po kolejnych zagraniach zakrywali usta z wrażenia. Odporniejsza w kluczowym momencie była Keys i to ona zagra z Sabalenką. Świątek pozostanie zaś ból po niewykorzystanej piłce meczowej.