Polska legenda idzie po historyczny wyczyn. Tego nie zrobił jeszcze nikt

2 godzin temu
Na biegun południowy miał iść ze specgrupą polskiego wojska, będzie na nim z synem Kayem. A potem pójdzie na północ, na drugi biegun. - Życie jednak ani się nie zaczyna, ani się nie kończy na biegunach. To, czego brakuje nam teraz w życiu coraz bardziej, to poczucia sensu tego, co robimy. Jesteśmy zagubieni w gąszczu bezsensownej rzeczywistości - mówi Marek Kamiński.
To jest wyprawa przez pół świata, w ciągu równo roku od bieguna południowego przez Atakamę, Andy, Kalifornię, Nową Funlandię, Grenlandię, na biegun północny. I to tylko część historii, bo Marek Kamiński patrzy na swoje wyprawy inaczej - jak na podróż w czasie. W przyszłość człowieka.

REKLAMA







Zobacz wideo Marek Kamiński: Biegun to miejsce magiczne



Możesz śledzić wyprawę TUTAJ
Kamiński, podróżnik i filozof, ma za sobą sprawdzanie własnych możliwości fizycznych – 30 lat temu osiągnął obydwa bieguny bez pomocy z zewnątrz. Teraz chce w trakcie wyprawy wczuć się w życiowe role różnych ludzi - nomadów na pustyni w Chile, najsuchszym miejscu na naszej planecie; dzieci gorącej, wilgotnej dżungli Amazonii; bezdomnych w Los Angeles; strażnika zimowej krainy na Grenlandii; a na koniec być świadkiem tego, jak zmienia się Ziemia - na topniejącym biegunie północnym.
Na początku będzie po prostu ojcem.
Z bieguna południowego w stronę wybrzeża pójdzie ze swoim 18-letnim synem Kayem. Zgodnie z planem właśnie postawili pierwsze kroki w kierunku Zatoki Herkulesa.



Radosław Leniarski: Chcesz przysyłać z wyprawy swoim kibicom krótkie filmiki. Będzie w nich też próba odpowiedzi na pytanie: "Co robić, gdy nie wiesz dokąd iść". Faktycznie, chyba jesteś ekspertem, bo nigdy nie wyglądałeś na człowieka, który ma jakieś wątpliwości w tej sprawie.
Marek Kamiński*: - Wiem dokąd idę w życiu, a wyprawy mają bardzo dużo wspólnego z życiem. "Co robić, gdy nie wiesz dokąd iść" to dobry temat, bo większości ludzi wydaje się, iż wiedzą, dokąd idą w życiu, ale tak naprawdę często stoją w miejscu, przebierają nogami albo w ogóle nie zastanawiają się dokąd idą.
A wyprawy są życiem w pigułce. Umieramy tylko raz w życiu (ok, czasami się zdarza, iż parę razy), a podczas wyprawy możemy umrzeć wiele razy w ciągu jednego dnia. Na co dzień niby wiemy, iż mamy rodzinę, to, tamto, ale tak naprawdę nie wiemy, dokąd zmierzamy.






Czytaj także:


Polski podróżnik: Każdy powinien doświadczyć dobrej samotności



Na wyprawie mamy cel - ja mam swoje bieguny. Mamy mapę, ale i - tak jak w życiu - ona często nie ma wiele wspólnego z terenem. Powstają nowe szczeliny, nowe zagrożenia. Albo wysiada nam sprzęt i nie wiemy co robić, czy dalej nasz cel jest ważny, aktualny. Najlepszym przykładem była nasza wyprawa z Wojciechem Moskalem na biegun północny w 1995 r.
Byliśmy zdeterminowani, chyba najbardziej jak można być, żeby biegun zdobyć, ale już w punkcie startu byliśmy opóźnieni dwa tygodnie, a po drugie okazało się, iż właśnie stanęliśmy przed szczeliną i choćby nie możemy wejść na lód. Pojawiły się wątpliwości, czy w ogóle zaczynać podróż i potem w zasadzie do samego końca nie wiedzieliśmy, czy biegun zdobędziemy. Większa część drogi to była pewność, iż nie zdobędziemy, ale warto jednak iść, żeby dokądś dojść, żeby zdobyć doświadczenie.



Jak teraz patrzę na swoje życie, dla mnie cel jest istotny tylko wtedy, gdy wyznaczając go i dążąc do niego zdobywam doświadczenie. Oczywiście, każdy chciałby osiągać założone cele, ale jednak o ile na pierwszym planie postawimy bagaż przeżyć i wnioski, to niezależnie od tego, czy osiągniemy cel, czy nie, zdobędziemy ogromną nagrodę. Samo zaliczanie celów nie wzbogaca. Jak życie z wieloma kobietami zamiast z tą jedną jedyną. Ludzie chcą zaliczać cele, zaliczać, zaliczać, i gubią się w tym. W końcu i cele przestają mieć znaczenie, i droga do nich.
Twoja obecna wyprawa ma jednak konkretny cel, trasę i czas - adekwatnie cały 2026 rok.
- Zaczęło się od projektu wojskowego, przygotowywanego ze sztabem generalnym. Miałem być przewodnikiem grupy żołnierzy z różnych rodzajów sił zbrojnych, zdobyć biegun południowy z polską armią.
Ale, jak to w życiu i w armii bywa, różne rzeczy się wydarzają. Okazało się, iż po prostu przygotowanie będzie zbyt długo trwało - różne procesy, procedury itd. Pomyślałem: czy armia jest mi potrzebna do pójścia na biegun południowy? A gdybym doszedł do celu, mógłbym pójść dalej? Często zadaję sobie takie pytanie, pewnie jak każdy. Z bieguna południowego można pójść tylko na północ. A gdzie najdalej można dojść na północ, jeżeli nie na biegun północny? Dlaczego nikt jeszcze tego nie dokonał?






Czytaj także:


Marek Kamiński: Dzięki papieżowi poczułem odwagę, która została już ze mną. Polarnik Wojtek Moskal dał mi mądrość



Życie jednak ani się nie zaczyna, ani się nie kończy na biegunach. To, czego brakuje nam teraz w życiu coraz bardziej, to poczucia sensu tego, co robimy. Jesteśmy zagubieni w gąszczu bezsensownej rzeczywistości.



I wtedy pojawił się pomysł wspólnej podróży z moim synem. Podróż z synem na biegun, budowanie relacji jest zaprzeczeniem, a choćby odwrotnością tego, o czym mówiłem - o zagubieniu. Wielokrotnie Kayowi proponowałem wyprawy, ale dopiero teraz odpowiedział: "Tato, chciałbym z tobą pójść".
Oczywiście to nie tak, iż mamy wszyscy teraz iść na biegun, żeby budować relacje, albo szukać swojej drogi w życiu. Można pójść w Bieszczady. Kay nadał dodatkowy sens projektowi, swoją wagę, swój wkład - np. zaprojektował kurtki dla nas. Mimo iż mieszkamy pokój w pokój, drzwi w drzwi, spotykamy się codziennie, często walczymy o prysznic, to przez ostatni miesiąc poznałem Kaya z całkiem innej strony. Wspólny cel, kooperacja nadały nowe znaczenie.
Kay: - Gdy dowiedziałem się o najnowszych planach taty, początkowo nie myślałem, żeby dołączyć. Ale pracowałem w jego fundacji przez wakacje i po prostu zaciekawił mnie temat wyprawy. Ciągle widziałem zdjęcia taty z bieguna - przygotowywałem dla niego różne prezentacje. Zacząłem myśleć o wyprawie tak, jak o tym mówi tata: o zdobywaniu doświadczenia - patrz, siedzę teraz i doświadczam nagrywania wywiadu, to dla mnie coś zupełnie nowego. Pomyślałem, iż jestem jednym z bardzo niewielu ludzi, którzy otrzymali taką możliwość, i mogę już nie mieć drugiej okazji.
Fajnie, bo to spełnienie marzenia ojców o spędzeniu czasu sam na sam z synami.
- Tak, to prawda, ale my spędzamy razem dużo czasu. Podróżowaliśmy wspólnie już kiedy Kay był mały. Oczywiście marzyłem o wspólnym biegunie, jednak pomyślałem, iż jest to zbyt trudna wyprawa. Sam nigdy nie byłem na Evereście, ale Kuba Patecki [podróżnik], który miał porównanie, stwierdził, iż wyprawa na biegun była dla niego dużo trudniejsza niż na Everest.









Czytaj także:


Mateusz Waligóra przetrzymał pustynię Gobi. Rower pękł



Podjęliśmy rękawicę. Na początku wyprawa z Kayem miała był dodatkiem, ważnym, ale jednak dodatkiem. Teraz to jej najważniejsza część. Dojdziemy na biegun, a potem Kay wraca do domu, a ja zostaję sam i idę dalej, na północ.
Kay: - Ty, tato, rzeczywiście przecierałeś ślady innym ludziom swoimi wyprawami. Wyobraziłem sobie, jak idziesz z Moskalem w kierunku bieguna północnego czy po Grenlandii i zostawiasz na śniegu ślady śniegowców lub nart, po których teraz ja i wiele innych osób możemy pójść. Oczywiście metaforycznie.
W drugą część wyprawy, dużo większą, pójdziesz samotnie. A raczej nie jesteś samotnikiem.
- Samotnych wypraw też trochę było. Choć faktycznie zawsze się lepiej czuję z towarzyszem wyprawy. Hmm, to paradoks, bo teraz nie ma z kim. Wcale nie jest łatwo znaleźć partnera do takiej wyprawy. Zrobiliśmy podcast z podróżniczką Miłką Raulin, która właśnie przeszła Grenlandię, a była najmłodszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi. Okazało się, iż chciała przejść Antarktydę, czyli świetnie się składało, bo ja też chcę ją przejść. Ale Miłka będzie gotowa za dwa lata.
Bieguny nauczyły mnie najwięcej o świecie, o człowieku i o życiu. Dziwne, prawda? Bo to miejsca puste. A jednak są laboratorium, gdzie widać przekrój człowieka: kim jest, jaki jest. Jestem nie tylko Markiem Kamińskim, ale istotą ludzką i tę istotę też mogę tam obserwować. Bieguny dały mi nowe życie. W wieku trzydziestu lat studiowałem filozofię, chciałem być fizykiem, podróżnikiem. Dziś moje życie w zasadzie już się kończy i okazało się, iż nagle się zaczyna na nowo, całkiem inaczej niż sobie wyobrażałem - dzięki tej wyprawie. Bieguny doprowadziły mnie do innych ludzi. Np. biegun południowy zdobywałem dla dzieci chorych na białaczkę. Kontakt z nimi znaczył dla mnie więcej niż samotny wysiłek. Kiedy robiłem trawers Antarktydy spotkałem młodą dziewczynę, miała może 19 lat. Przyleciała tam z grupą osób, które wygrały konkurs z główną nagrodą - podróżą na Antarktydę. Przyjechała tam zamiast swojego chłopaka, który wygrał. Popełnił samobójstwo. Przyjechała, żeby zmierzyć się z tragedią, której nie rozumiała.



Za Viktorem Franklem uważam, iż to my nadajemy sens drodze, która sama często jest pusta. Ten biegun z synem rzeczywiście może teraz dać mi nowe życie. Nie wiem, co to będzie, ale generalnie bieguny są tajemnicą, magicznym miejscem - Ziemia kręci się przecież wokół nich.
Wymyśliłeś dla swojej wyprawy inny wymiar.
- Pole2Pole jest podróżą w przyszłość człowieka, przez różne wcielenia. Inspiracją podróży był mit Ulisesa-Odyseusza. Według jednej z interpretacji, Odyseusz przemierzył drogę z Troi do Itaki – na trasie krótkiej, a dla niego trwającej dekadę - żyjąc w różnych światach i różnymi życiami. To było dla mnie inspiracją: iż mogę się wcielać w różne postacie po drodze, być kimś innym na Atakami, kimś innym w dżungli, jeszcze innym w Kalifornii. Jeden z moich ulubionych autorów, poeta Fernando Pessoa, stworzył heteronimy, czyli fikcyjnych autorów i utożsamiał się z nimi. Oni stawali się nim. W wyprawie i ja mogę żyć różnymi życiami, żeby podróż nie była tylko drogą z punktu do punktu.





Dotykasz tu bardzo ważnej kwestii. Ekspertem jest w niej podróżnik Mateusz Waligóra, któremu wyprawy dają szanse na wgląd w siebie. Podczas rozmów z nim zrozumiałem, iż jego podróże są wyrazem bezsilności wobec tego, co się dzieje na świecie. Lepiej skupić się na tym, co przeżywasz, zatrzymać się na chwilę.
- To jeden z tematów filmików, które chcę wysyłać z trasy.
Ten etap może nie tyle, iż mam za sobą, ale szukam teraz czegoś więcej niż podczas moich pierwszych wypraw. Myślę, iż w życiu są różne etapy, w tym etap skupienia się na sobie i analizy. Przeżyłem to już. To mnie zresztą odróżniało od innych podróżników, iż bardziej opisywałem krajobraz wewnętrzny niż zewnętrzny. Zewnętrzny był tylko scenografią.



Świetnie znam Mateusza. Doradzał przy planowaniu naszej wyprawy, prawie codziennie rozmawialiśmy. Mateusz będzie też komentował w serwisach społecznościowych naszą wyprawę.
Pamiętam pierwszą rozmowę z Mateuszem. Pewnego dnia zadzwonił do mnie z nieznanego mi numeru. Zdziwiłem się, ale odebrałem. Dzwonił z bieguna południowego, właśnie tam dotarł. Mówił, iż byłem dla niego inspiracją.
Na moich wyprawach próbuję teraz eksplorować, na ile rzeczywiście świat zewnętrzny jest odwzorowaniem wewnętrznego - naszego, czyli za Wittgensteinem: czy granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata. Żyjemy w świecie, w którym wiele zdarzeń, rzeczy, które przekraczały kiedyś nasze wyobrażenie, staje się rzeczywistością. Czy za chwilę możemy być nieśmiertelni? Jesteśmy na rozstaju dróg jako ludzkość. Mamy za sobą dziesiątki lub setki tysięcy lat, ale czy będą następne? Nie wiadomo, a wydaje nam się, iż jesteśmy panami wszystkiego.
Tymczasem płyniemy na płytach tektonicznych historii. II wojna światowa była taką płytą. Tak tamta wojna, jak i ta w Ukrainie, to tylko pochodna sytuacji, w której jesteśmy. Czuję, iż znaleźliśmy się między płytami i iż za chwilę coś się może stać. Także dlatego podróż przez różne światy, życie różnymi życiami, jest dla mnie tak bardzo ciekawe.



Rozmawialiśmy o samotności w wyprawach, ale choćby gdy szedłeś sam, spotykałeś się z ludźmi.
– Nie tak dawno przejechałem Syberię. Język rosyjski poznałem przez twórczość Wysockiego, Turgieniewa, Achmatowej, Mandelsztama, Cwietajewej. Podczas tamtej wyprawy zajechałem do Iłabugi. Okazało się, iż jest tam muzeum Mariny Cwietajewej, poetki. Muzeum było zamknięte, ale wpuszczono mnie. Mój przewodnik powiedział, iż tam właśnie Cwietajewa spędziła ostatnie dwa tygodnie życia, zanim popełniła samobójstwo. Usiadłem na łóżku, na którym ona spała. Popatrzyłem w lustro, w które ona też musiała spoglądać. Potem poszedłem na jej grób. Przeczytałem jej wiersz "Do Ciebie za 100 lat" i przeszyło mnie, iż od powstania "Do Ciebie..." minęło właśnie 100 lat. "Przyjdziesz do mnie, będziesz zaglądał, będziesz chodził po moich śladach, a mnie już nie będzie". To było wstrząsające.






wywiad



Czytaj także:


Marek Kamiński: Lubię żyć tak, by nie zostawiać po sobie śladów



Czasami mamy jakiś plan i on nam potrafi przesłonić rzeczywistość. Gdy jesteśmy uważni, tak jak ja wtedy w Iłabudze, nagle los może nas poprowadzić w fascynujące miejsca.
Czułem, iż ona do mnie napisała. Jasne, nie dla mnie, Marka Kamińskiego, ale być może wyczuwała, iż kiedyś jacyś ludzie będą jej szukać. Poeci mają zdolność widzenia przyszłości.
Mieliśmy rozmawiać wcześniej, ale okazało się, iż opóźniło wam się pakowanie. Zabawnie to brzmiało, bo żyjemy w czasach, gdy ludzie czują, iż muszą być spakowani, bo nie wiadomo co się zaraz wydarzy.
- No tak. Chodzi o to, iż znajdziemy się niedługo - ja i Kay - w pustce. Gdy coś zawiedzie, czapka będzie niewystarczająco ciepła, felerny okaże się karabinek, albo prymus przestanie działać - to może być koniec wyprawy. A jednocześnie możemy mieć z sobą rzeczy o określonym ciężarze. Cały czas trzeba po prostu coś mierzyć, przymierzać, przeszywać, redukować. Pakujemy się od miesięcy, ale tak być musi, bo sukces ekstremalnych wypraw - w życiu też - polega na tym, iż jest się przygotowanym. Oczywiście, jak jadę na przykład na Madagaskar, jestem w stanie spakować się przez dzień, a resztę kupić na lotnisku.



Teraz ubrania spakowałem w godzinę czy pół godziny. Byłem przy tym zdziwiony, bo miałem nowy sprzęt na wyprawę: czapkę, kurtkę, ale gdy zacząłem to wszystko przymierzać, zobaczyłem, iż w zasadzie kurtka, którą miałem dwadzieścia lat wcześniej na wyprawie z Jankiem Mellą [polski podróżnik i działacz społeczny. Najmłodszy w historii zdobywca dwóch biegunów w jednym roku (miał 15 lat), a zarazem pierwsza osoba z niepełnosprawnością, która tego dokonała, właśnie z Kamińskim - rl] jest lepsza, bardziej funkcjonalna niż ta, którą mam teraz. Czapka, którą miałem trzydzieści lat temu, też jest lepsza niż te, które są teraz.





Marek Kamiński i Jaś Mela przed wyprawą na biegun południowy, 30.11.2004Fot. Adam Kozak / Agencja Wyborcza.pl


To jakaś dziwna sprawa, iż budujemy komputery kwantowe, a czapki są coraz gorsze.
- Liczy się efekt ekonomiczny. Jak firma robi kurtkę z kapturem, nie opłaca się jej robić modelu specjalnie na wyprawy na Antarktydę. Ona musi być i na wyprawę, i do miasta - dla zwykłych ludzi. To jest kompromis. Ludzie wolą mniejsze kaptury. Wielki kaptur na co dzień nikomu nie jest potrzebny, a na wyprawie jest.
Wojtek Moskal opowiedział mi – uwaga! - w 1993 r. anegdotę z waszej wyprawy przez Grenlandię. Żywego ducha na przestrzeni setek kilometrów. Tak się wydawało, aż pewnego dnia usłyszeliście szuranie za wami. Minęła was wtedy grupka Norweżek, które biegły na nartach - zaraz zniknęły za horyzontem.
- Szanuję i kocham Wojtka, widzieliśmy się nie dalej jak wczoraj. Powiem tak: gdyby to byli Norwegowie, to mógłbym przeoczyć, ale Norweżki na pewno bym zapamiętał.



Anegdotka jest tylko pretekstem, żeby zapytać: czy my jesteśmy narodem podróżników? Norwegowie są, z pewnością można o nich powiedzieć, iż są odkrywcami od tysiąca lat. A my?
- My też. Spójrz na polskich himalaistów, lodowych wojowników. Na Jurka Kukuczkę, który - gdyby nie ograniczenia czasów PRL-u - być może jako pierwszy zdobyłby Koronę Himalajów i Karakorum. Spójrz na wyczyny Andrzeja Bargiela, zjazd na nartach z K2, Everestu. Albo na polarną historię Arctowskiego, Dobrowolskiego. Byliśmy jako naród tłumieni przez historię, nie mogliśmy się realizować w różnych dziedzinach. Polacy naprawdę mają w sobie ogromnego ducha odkrywczości i przedsiębiorczości, są super kreatywni. Dawniej pomyślałbym inaczej, studiowałem w Niemczech i wtedy wydawało mi się, iż gdzieś indziej jest lepiej. A teraz jestem dumny z tego, jakie rzeczy robimy. I iż Niemcy mogą nas naśladować w wielu dziedzinach. Podobnie jest z podróżnikami. Możemy śmiało powiedzieć, iż jesteśmy narodem podróżników. Tak jak Franek Dolas chociażby. [Franek Dolas to kultowa postać polskiego wojaka-obieżyświata z komedii "Jak rozpętałem II wojnę światową" z 1969 r. - rl]
Chciałbym zobaczyć zakończenie tej wyprawy za rok, z happy endem, jak u Franka Dolasa.
- Myślę, iż będzie fajnie. Przed nami wielka przygoda.
*Marek Kamiński - rocznik 1964. Polski filozof i podróżnik ekstremalny, biznesmen i autor książek. Jako pierwszy na świecie zdobył oba bieguny Ziemi bez pomocy z zewnątrz. 23 maja 1995 roku biegun północny, a 27 grudnia 1995 roku biegun południowy, za co został wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Założyciel Fundacji Marka Kamińskiego (1996), której misją jest wspieranie w szczególności dzieci i młodzieży w stawianiu sobie wyzwań i ciągłym rozwoju, a przez to urzeczywistnienia wizji lepszego człowieka, żyjącego w zrównoważonym świecie. Założyciel firmy Invena, zajmującej się dystrybucją i produkcją m.in. baterii łazienkowych i kuchennych.
Redagował Maciej Drzewicki
Idź do oryginalnego materiału