Patryk Grodzki bez wątpienia należy do „młodego pokolenia” RSMP, które poczuło już sportową krew, i zgłasza gotowość do walki o najwyższe cele. 28-latek ma za sobą dwie, pełne kampanie Tarmac Masters i rzeszowskie przetarcie na odcinkach Mistrzostw Polski. Dziś Grodzki zrywa z łatką „ucznia” i zapowiada, iż zamierza w końcu zapisać się na kartach rajdowej historii. Skąd taka pewność siebie? Wbrew pozorom, wynika ona z cierpliwości, pokory i żmudnej, oesowej pracy u podstaw.
Jaki jest przepis na sukces w motosporcie? Oczywiście, historia zna już przypadki „złotych” dzieci, które garściami czerpały z bogatej przeszłości i znajomości swych rodziców. Jest też ścieżka na skróty, którą otwierają odpowiednie koneksje i nielimitowane budżety. A trzecia droga? Tu nie jest już tak kolorowo, bo sposobem na ostateczny triumf jest… ciężka praca, wytrwałość i odrobina szczęścia. Właśnie ten kierunek obrał sobie mój dzisiejszy rozmówca.
Poznajcie Patryka Grodzkiego. Ten pochodzący z Bielska-Podlaskiego zawodnik o wszystko w swojej karierze musiał zawalczyć sam, zaś pasję do rajdów samochodowych wyniósł z… symulatora. Nie mogąc liczyć na finansowe wsparcie rodziny, cierpliwie i z pokorą wspinał się po szczeblach sportowego rozwoju, aby w końcu móc znaleźć się na wymarzonej liście uczestników RSMP. Jak do tego doszło? Jak wyglądała jego przygoda i nauka trudnej sztuki jazdy na opis? Dalej, dlaczego pozostaje wierny konstrukcjom BMW, i jakie są… prawdziwe koszty jazdy w RSMP? Zapraszam Was na wywiad, w którym Patryk nie gryzie się w język.
Stadionowe początki…
RR: Spoglądając na statystyki, Twoja oficjalna przygoda ze światem motorsportu rozpoczęła się pod koniec 2020 roku. Jak to się stało, iż dzisiaj zakładasz kask i podróżujesz po rodzimych odcinkach? Co pchnęło Cię w stronę profesjonalizmu?
PG: To jest naprawdę interesująca historia… Żeby rozpocząć, musimy cofnąć się gdzieś do roku 2007, miałem wtedy jakieś trzynaście lat. Wszystko zaczęło się od symulatora, pierwszych gier komputerowych. Nastolatek z małej miejscowości na Podlasiu chciał nieco posmakować rajdów i wyścigów samochodowych. Więc przez rok odkładałem kieszonkowe na kierownicę, najprostszy komputer. Wtedy nie znaliśmy jeszcze pojęcia „simracing”. Po prostu, była to… zabawa. Nie miałem budżetu na karting, więc swoją pasję realizowałem wirtualnie, jeżdżąc tak do późnych lat licealnych. Złapałem bakcyla! Aż w końcu rywalizacja dała mi pierwsze pieniądze. Wygrywałem turnieje, startowałem też w Wirtualnych Rajdowych Mistrzostwach Polski. W pewnym momencie przestało mi to wystarczać. Więc sprzedałem tamten zestaw (naturalnie mocno zmodyfikowany), by wspólnie z moim szefem kupić pierwszą rajdówkę.
To był pewien spontan, nie wiedziałem nic o tym sporcie… Nie znałem wtedy procedur, nie wiedziałem choćby czym jest PKC. Powstawał Tor Wschodzący Białystok, wyczytałem w sieci iż istnieje coś takiego jak KJS. Więc podjęliśmy decyzję, żeby spróbować. Tak zakupiliśmy BMW E30. Chętnie opowiedziałbym o pierwszym starcie w 2018 roku. Ale był to tak wielki stres, iż nie pamiętam dwóch pierwszych oesów. Dosłownie, czarna dziura w pamięci… Po pierwszej pętli mieliśmy drugie miejsce w klasie. I to mimo kiepskiego auta, w którym nic się nie zgadzało, nic nie działało prawidłowo – to był po prostu gruz. Ale skoro szło nam tak dobrze, to postanowiliśmy przyatakować. I nasz debiut zakończył się na trzeciej próbie… Ściąłem wysepkę, zniszczyłem nasze zawieszenie, i zatrzymałem się na murze okalającym stadion Jagielloni Białystok. Cóż to były za emocje… Nie zapomnę tego już do końca życia.
Krok w rajdową przyszłość
RR: 2018 to czas absolutnych „amatorek”. Jak to się stało, iż w 2020 przeszedłeś już na łono poważnego motosportu? Debiutujesz w SKJS, w serii Tarmac Masters.
PG: Spory wpływ na tę decyzję miał wyjazd na Rajd Polski w 2009 roku. Pojechałem tam z tatą, wiedziałem, iż to mój świat. Chociaż jeszcze wtedy nie czułem, iż chcę być kierowcą rajdowym. Rozwijałem się na lokalnych imprezach w Białymstoku. Zacząłem wygrywać, a przy okazji pokonywać Lancery czy inne, zdecydowanie mocniejsze maszyny. Wiedzieliśmy, iż nasze E30 to złom, więc pojawiła się świeższa konstrukcja, E36. Wtedy był to popularny wóz na odcinkach specjalnych. I tak zaprosiłem na prawy fotel moją dziewczynę, a obecną narzeczoną. Wystartowaliśmy w Samochodowych Mistrzostwach Białegostoku. Pojawiliśmy się też na imprezach Race Day, organizowanych przez wielokrotnego czempiona HRSMP – Michała Pryczka. W pierwszym roku wygraliśmy chyba sześć rund Race Day’a, w lokalnych KJSach także nie mieliśmy sobie równych. I to wszystko w dosłownie seryjnym E36. Wtedy coś sobie udowodniłem. Ale chciałem więcej. Jazda w KJS lub na torze już nie wystarczyła.
Dziewiczy SKJS w Tarmacu
Przebudowaliśmy więc wóz. Przerobiliśmy klatkę, kupiliśmy fotele z homologacją, ubrania. A i tak swoją specyfiką E36 przypominało bardziej samochód wyścigowy. Do tego stopnia, że… zawisłem na rampie startowej TurboJulita Rally, swoim debiucie w Tarmacu, w SKJS. Pojawiłem się tam z Dominikiem Ragielem, doświadczonym pilotem z Białegostoku. Dziś mogę przyznać, iż bardziej stresowałem się sobotnim zapoznaniem oraz robieniem opisu. Nigdy tego nie robiłem, wszystko było chaotyczne, skupiałem się tylko na kącie zakrętu… Wskoczyliśmy na głęboką wodę. Średnio przystosowanym autem, na oponach z kiepskim bieżnikiem. A i tak ukończyliśmy ten rajd na 2. miejscu w klasie, 6. w „generalce”. Dość gwałtownie poczułem, iż to nic strasznego. Że mam wszystko pod kontrolą. No… może poza pierwszą próbą, bo tak uderzyliśmy bokiem w kapliczkę, iż powstała dziura w podłodze…
Gdyby nie Dominik, to nic by się nie udało. Ale możesz mi wierzyć… Podczas startu moje tętno miało iście sprinterskie wskazania. Na koniec, mimo świetnego wyniku, czułem tam pewien niedosyt, nie byłem zadowolony. Ciążyła mi ta kapliczka. Ale zrozumiałem, iż nie wrócę już na tor, nie w roli zawodnika. I iż jeżeli uda mi się dalej jeździć, to będą to rajdy!
Grodzki z… „jedynką”!
RR: To chyba ten moment, w którym oficjalnie wchodzimy do świata poważnego ścigania. Sezon 2021 to rok testów. Kilku pilotów, dwa czempionaty oraz… jedna maszyna. W Twoje ręce trafia BMW serii 1 – E87. Skąd pomysł na akurat to auto? Czy to tak, iż Patryk Grodzki jest po prostu miłośnikiem bawarskiej motoryzacji?
PG: Kawa na ławę. Nienawidzę BMW, i nie cierpię tej marki! Ciekawe, prawda? Owszem, te auta dają niesamowitą frajdę z jazdy… o ile działają. Te rozwiązania techniczne są świetne, dopóki nie pojawi się większa awaria. Nie są to proste samochody w obsłudze czy serwisie. W rajdach amatorskich trzylitrowy silnik oraz niska masa to przepis na sukces. Jednak gdy przechodzisz już w świat profesjonalizmu, wymagasz nieco więcej. Dlaczego więc pojawiło się kolejne BMW, tym razem E87? Oczywiście, kwestie budżetowe… Potrzebowałem czegoś nowszego, co nie wygląda już jak… stary śmietnik. To ważne dla potencjalnych sponsorów, bez których starty nie byłyby przecież możliwe. W świadomości ludzi E36 to już staruszek.
Moją „jedyneczkę” kupiłem z Anglii, za 1500 złotych. To zdecydowanie nowsza konstrukcja, pochodząca i wyglądająca na XXI wiek. Wóz nigdy nie złapie rdzy, jest sztywny, choć tutaj można trochę polemizować, czy jego standardowe zawieszenie nadaje się do rajdowania… Wrzuciliśmy seryjny, trzylitrowy motor. Naturalnie, można było zamontować silnik z M3, ale znowu wracamy do kwestii finansowych. Wolałem zatem wybrać słabszą jednostkę, jednak zadbać o większą ilość startów, a przy okazji zostało na kupno wyczynowego zawieszenia. Przez rok przejechaliśmy bodajże sześć rund Tarmaca, to doświadczenie było nieocenione. Mój poziom wiedzy i zrozumienia wzrósł o jakieś 500%. Uważam, iż była to dobra decyzja. Rzeczywistość rajdowa jest brutalna. Nie było mnie stać na inżynierów, czy maszynę Rally4.
Co najważniejsze, po prostu cieszyłem się jazdą. Miałem to gdzieś, czy moje auto ma 245 koni mechanicznych, czy 300. Czy waży tonę, czy półtorej. Bo spełniałem wtedy marzenia.
Pierwsze, małe zwycięstwo
RR: Sezon 2021 to wzloty i upadki. Były wycofania, zdarzały się odległe miejsca w klasie. Przychodzi jednak pewne przełamanie. Jedziesz na Tor Modlin Rally Show, zdobywasz drugą lokatę w klasie, a na Kryterium wyprzedzasz… Jacka Sobczaka. Krótko mówiąc pokonujesz piekielnie mocne Porsche z RSMP. Jak to smakowało?
PG: Przez długi czas nie wiedziałem, czy uda mi się pojawić na miejscu. Marcel, mój pilot, dogadał się już z innym zawodnikiem, zatem na prawy zaprosiłem Kubę Machnikowskiego. Jechałem tam na luzie. Miałem świadomość, iż były wzloty i upadki. Ale czego nie widać w suchych statystykach, każdy rajd był nauką. Uczyliśmy się także jak usprawniać niemiecką inżynierię, jak ustawiać samochód. Można chyba powiedzieć, iż na Modlinie pojawiłem się już przygotowany, bogatszy w kluczową wiedzę. Wiedziałem, iż będzie to przełamanie. Po pierwsze, rozwiązaliśmy już większe kłopoty z autem. Po drugie, kupiliśmy dobre opony. I po trzecie, miałem wokół siebie kilku ludzi, którzy pomagali mi z obsługą wozu w serwisie.
Jak to smakowało? Znakomicie. Cóż, ciężko jest dobrze pokazać się sponsorowi, gdy przez większość roku finiszujesz piąty lub szósty… Mimo tego, iż wszyscy rozumieliśmy iż tak będzie to wyglądało, iż wciąż się uczymy. Uwielbiam trudne warunki, a na Kryterium było ślisko, miejscami mokro. Wiedziałem, iż będzie dobrze. A nasze wyniki to potwierdzały!
Przetarcie w stolicy
RR: gwałtownie debiutujesz na Barbórce. Pojawiasz się tam z Michałem Pryczkiem, z człowiekiem, który na rajdach zjadł zęby. Jak wyglądał ten start? Jak jedzie się z pilotem, który ma gigantyczną przewagę doświadczenia? Czułeś wtedy większą presję i stres, a może odwrotnie, dodało to skrzydeł i większej pewności siebie?
PG: Uważam, iż nie ma to znaczenia jakie masz doświadczenie. Ważne jest to, jaką jesteś osobą. Michał to totalny wariat, nie znam drugiego tak wielkiego pasjonata. Ten facet może rozmawiać godzinami o rajdach, zna to od podszewki, ma wielkie doświadczenie. I nie było tam żadnego stresu, wszystko na luzie. Naprawdę, bardziej przejmowałem się startami w rajdach okręgowych. Michał pokazał mi, jak wielkie znaczenie ma głowa, a spokojny umysł to połowa sukcesu. Sprzęt, pieniądze czy zaplecze nie dadzą nic, kiedy „spalasz” się na linii startu. W rajdach musisz trzymać ciśnienie, odpowiednio się przygotować, zminimalizować ryzyko. Jak najwięcej zrobić wcześniej, żeby już nic nie pozostawiać przypadkowi… Myślę, iż mistrzem w tej kwestii jest Kajetan Kajetanowicz. Staraliśmy się działać podobnie, nad opisem pracowaliśmy wcześniej, oglądając onboardy. Co prawda zdarzyła nam się awaria, ale takich kwestii nie da się przewidzieć. Na szczęście naprawiliśmy ją między odcinkami.
„Umysłowy” jest kluczem. Dobry pilot to prawdziwy skarb. Nawet, o ile oesy pokonujesz na pamięć, co w Polsce jest dość popularne. Pilot powinien rozładowywać kiepskie emocje, ściągać stres z głowy kierowcy. Właśnie tak pracuje Mateusz Adamski, mój obecny pilot.
Druh na prawym fotelu
RR: Porozmawiajmy zatem o Mateuszu. Wsiada na Twój prawy fotel w 2022 roku. Od tamtej pory po prostu z niego nie schodzi. Jak to się stało, iż stworzyliście tak zgrany duet? Rozumiem, iż Mateusz ma zagwarantowane miejsce na ten sezon?
PG: Poznaliśmy się jeszcze w 2021 roku, mieliśmy wspólny serwis na Tarmacu. Ale kontakt się urwał, i nie rozmawialiśmy ze sobą. Na sezon 2022 chciałem spróbować czegoś innego. Naturalnie, do Marcela Klaja-Derdy nic nie miałem, ba, w tym roku znów dzielimy namiot. Trafił się Mateusz. Wtedy nie miał chyba ukończonego nawet… jednego rajdu w RO. Można powiedzieć, iż byłem szalony decydując się na takiego pilota. ale po godzinnej rozmowie telefonicznej zrozumiałem, iż spotkałem identycznego wariata jak ja. Po prostu, znalazłem bratnią duszę. Mateusz od zawsze chciał być pilotem, i nigdy nie miał ambicji na kierowcę. Nie miał tylko okazji, by się wykazać. Więc pozostało mi go tylko namówić. Spotkaliśmy się na testach. A potem wsiadł bez przygotowania, podyktował wszystko idealnie, a na rajdzie zadbał o wszystko – logistykę, zgłoszenia, hotele i dokumenty. A choćby izotoniki w torbie. Miałem wszystko przygotowane. Więc nie było już innej możliwości. W 2023 ciśniemy dalej!
Ważne zwycięstwo w RO
RR: w okresie 2022 wygrywasz Rajd Małopolski w swojej klasie. Była to wielka impreza, wszyscy przeczuwali, iż za moment ten rajd trafi do kalendarza RMSP. Czułeś, iż to kolejny moment przełomowy, mocny wiatr w żagle? Czy raczej nie podzielasz takich emocji? I nie uważasz tamtego triumfu za sukces warty uwagi?
PG: Mało ekscytuję się takimi rzeczami… Taki już jestem, taką mam „budowę”. Nigdy nie patrzę, czy wygrałem klasę. Chcę wygrać „generalkę” – ugryźć Proto czy Lancera. A wtedy wiem, iż zrobiłem świetną robotę, zwłaszcza ze względu na maszynę, którą dysponujemy. W Małopolsce nie czułem przełomu, i nie byłem do końca zadowolony… Nie trafiłem tam z ustawieniami zawieszenia. Asfalty w okolicach Makowa mocno mnie zaskoczyły. Było około 20 stopni, droga była równa, w miarę świeża nawierzchnia. A mimo tego, bywało… ślisko. Zostawiliśmy sobie zapas w ustawieniach, a wciąż nie mogliśmy złapać przyczepności. Ani na przedniej, ani tylnej osi. Po „przeklikaniu” setupu na serwisie mocno przyspieszyliśmy.
W Małopolsce pojawiliśmy się ze względu na naukę. Wiedzieliśmy, iż będzie to kandydat do przyszłorocznego kalendarza RSMP. Nie miałem jeszcze budżetu na sezon 2023. Ale miałem w głowie myśl, iż jeżeli takowy się pojawi, będziemy mieli więcej wiedzy. Dwa pierwsze lata miałem poświęcić na trening czy szlifowanie umiejętności. Więc chciałem uczyć się mądrze.
W tamtym roku najmocniejszym rajdem był Gryfów Śląski, w Tarmacu. Zajęliśmy 4. lokatę w klasie, dosłownie tuż za podium. Ale ścigaliśmy się z potworami, z Dawidem Smółką, z Robertem Kaczorowskim w M3, z Arturem Równiatką w piekielnie szybkim Lancerze. Mimo tego, parę razy zdobywaliśmy oesowe podium. Wiedziałem, iż świetnie jedziemy, iż jest forma. Ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, mieliśmy ze sto koni mniej od rywali…
Grodzki debiutuje w… RSMP!
RR: Wracasz z Makowa Podhalańskiego, i chwilę później udajesz się do Rzeszowa, debiutujesz w wymarzonym czempionacie Mistrzostw Polski. Powiedz o tej chwili. Co myśli nieopierzony wciąż zawodnik, kiedy staje na rampie ze śmietanką RSMP?
PG: To było spełnienie marzeń. Kolejnym będzie Rajd Polski, ale na to jeszcze poczekamy… Dlaczego Rzeszów? Uważam, iż to najtrudniejsza impreza w naszym kraju. I chciałem się tam uczyć. Ilość szczytów na tej imprezie jest większa, niż pewnie we wszystkich innych rundach RSMP łącznie. To prawdziwa szkoła życia, zwłaszcza, kiedy jedziesz tam pierwszy raz, gdy „przesiadasz” się z około 9 kilometrów w RO na… 24 kilometry na OS „Lubenia”. To piękny rajd, choć nie było nam dane go ukończyć. Mieliśmy awarię po dwóch odcinkach. A mimo tego przez cały czas uważam, iż był to nasz najlepszy start w 2022 roku! Na zapoznaniu i odcinkach nauczyliśmy się najwięcej w karierze. Zaskoczony byłem także naszym tempem.
Nie ma co się oszukiwać, na Tarmacu większość kierowców jedzie już na pamięć. Sam też czuję, ze czasami Mateusz mógłby wysiąść – dałbym sobie radę, byłbym znacznie lżejszy. Rzeszów to już inna liga, tutaj trzeba jechać na opis, i w pełnym skupieniu. Pamiętam, iż powiedziałem Mateuszowi, iż nie zamierzam się bać… Więc po pierwszej próbie mieliśmy 15. lokatę w „generalce” oraz drugie w klasie, zaraz za Jackiem Sobczakiem. A robiliśmy dokładnie to samo, co wcześniej na Dolnym Śląsku, czy w Małopolsce. Zauważyłem, jak procentuje nasza praca, jak widać to, iż często działamy „po godzinach” opisując sobie losowe trasy. Wolny czas też poświęcaliśmy na szkolenie, często to „na sucho”, na kartce papieru. Dzisiaj wiem, iż jesteśmy gotowi, iż przepracowaliśmy swoje rajdowe początki. Teraz możemy ścigać się wszędzie. Zasada będzie ta sama. Koncentracja, opis, i ogień!
Smutna przygoda w R2
RR: Po debiucie w RSMP zostawiasz na chwilę swoje BMW. Dostajesz szansę, aby przesiąść się do prawdziwej rajdówki, do Peugeota 208 R2. Twoje marzenia stają się realne. Ale nie wszystko idzie tu po Twojej myśli. Rozbijasz się na testach…
PG: Tę szansę dostałem od swojego głównego sponsora. Bardzo mu za to dziękuję. Sezon 2022 w Tarmacu był nieco stracony, więc chcieliśmy próbować, testować, sprawdzać. Wtedy pojawiła się taka możliwość. Każdemu życzę tego, żeby choć raz wsiadł do takiej maszyny. choćby do takiej „prostej” R2-ki. To genialne auto, fantastyczna konstrukcja. Tylko 180 KM? Zupełnie nieistotne. Prowadzenie, hamowanie, i konkurencyjność pojazdu są rewelacyjne. Jednakże z drugiej strony medalu, to trudny wóz. Ilość przyczepności jaka generowana jest w zakręcie jest gigantyczna. Więc trzeba dobrze wyczuć ten limit, i wiedzieć na co możesz sobie pozwolić. W zakręcie jest tak szybko, iż granica błędu maleje praktycznie do zera… jeżeli samochód już „puści” w wirażu, zwłaszcza na gumie od żółtego producenta, to koniec.
Niestety, my wylądowaliśmy na drzewie, testując strefę zgniotu Peugeota… Z perspektywy czasu wiem, iż był to błąd. Że nie sprawdziliśmy auta w „normalnym” ruchu, tylko od razu stanęliśmy na odcinku testowym. Duszniki Arena też nie były najrozsądniejszą lokacją na start. Ta trasa nie wybacza błędów, za drogą są drzewa czy przepaście. Wczuwałem się w wóz, było już piekielnie szybko. Ale w jednym zakręcie musnąłem hamulec, o dziwo nieco wcześniej niż zwykle. Tylne opony nie były jeszcze dogrzane. Tył Peugeota nas wyprzedził, jechaliśmy bokiem. Odpuściłem kontrowanie, wiedziałem, iż nie mogę. „Przeciągałem” tę kolizję, żeby wytracić prędkość. Wiedziałem, iż gdzieś uderzymy. Instynktownie zrobiłem wszystko, aby zminimalizować straty. Te sprzętowe, i naturalnie, również te budżetowe…
Kosztowny „dzwon”
RR: Rozbijasz maszynę. Wpłynęło to na Twoją jazdę? Pojawiła się jakaś blokada?
PG: W takim momencie nie masz czasu w analizę. Mateusz do dziś się ze mnie śmieje, iż po uderzeniu powiedziałem mu tylko „o, sory”. Tak po prostu mam… Starałem się tym nie przejmować, przygotować do niedzielnego startu. Chociaż wiedziałem, iż cyfry z budżetu uciekają w straszliwym tempie. Umiem zachować spokój, uważam, iż to naprawdę bardzo dobra cecha. Dostajesz szansę na jazdę profesjonalną rajdówką i rozbijasz się po przeszło 30 kilometrach? Wielu mogłoby się poddać, ja nie zamierzałem. Tak to powinno wyglądać. Zjedliśmy wspólną kolację, serwis obiecał mi, iż samochód będzie w pełni przygotowany.
Co do bariery w głowie, to raczej pytanie do psychologa. Uważam, iż jej nie miałem. Na pierwszym oesie straciliśmy minutę, ale wynikało to z testowej kraksy, a nie ze strachu. Uderzając w drzewo zmiażdżyłem ogranicznik sprzęgła. A już na pierwszym, niedzielnym odcinku kopiąc pedał na nawrocie, wbiłem sprzęgło i zablokowałem je w podłodze. A Mati musiał rozpiąć się, wysiąść, wyrwać sprzęgło z podłogi, wrócić, zapiąć się, wpiąć interkom. Można powiedzieć, iż to pech. Ale to nieprawda. Rajdy to gorzki sport. Mogłem po prostu nie uderzać w tamto drzewo. Potrafię się z tym pogodzić, znam stawkę i realia naszej gry.
Gościnnie u Pani Karowej
RR: Na sam koniec 2022 roku znowu trafiasz na Barbórkę. Kończycie Wasz start, powoli pakujecie manatki. A nagle pojawia się komunikat – jedziecie na Karową. Była krótka chwila euforii? Jadąc do stolicy liczyłeś w ogóle na finał w Kryterium?
PG: Karowa była naszym jedynym celem. Jechaliśmy Barbórkę, by dostać się na Karową… Wiedzieliśmy, iż naszym autem będzie to praktycznie niemożliwe. Mieliśmy jakieś 250 KM. W naszej klasie jechały samochody Rally4 bez zwężki, „nadmuchane” fury. Kilka BMW M3. A na Kryterium mogło dostać się pięć załóg. Dopadła nas loteria pogodowa, na Pruszkowie staliśmy przeszło trzy godziny. Średnio trafiliśmy z ogumieniem. A musieliśmy atakować na 110%. I jechaliśmy jak wściekli, na Służewcu ze trzy razy obijałem się o krawężnik. Cóż… kończymy na szóstym miejscu, trzy sekundy straty. Czułem wielki niedosyt. Pojechaliśmy tam rajd życia. Pakujemy się, a gdzieś po 19:00 pojawia się komunikat, iż nasz oponent dostał minutę kary za spóźnienie. I co? Spełniamy marzenie, jedziemy na Panią Karową!
Nigdy nie byłem tam prywatnie. Nie zrobiliśmy opisu. Więc powiedziałem Mateuszowi, iż skoro jeździłem tutaj na symulatorze, pojadę tak samo. Każda beczka z prawej, i ogień! Teraz nie wiem, czy to zgodne z regulaminem, ale… Mati wyjął telefon i to nagrywał. A ja krzyczałem do interkomu, dyktowałem sobie… własny opis. Bawiliśmy się fantastycznie. Oczywiście, nie było wyniku, chociaż przejechaliśmy wręcz idealnie. Na Kryterium trzeba być perfekcyjnie przygotowanym. Tu jest wyścig zbrojeń, koce grzewcze, szesnaście opon różnego rodzaju. Kupując bilet VIP można to zobaczyć. Najlepsi wiedzą jak to robić… Ale spokojnie, my też zrobimy. Za rok. Kocham tę imprezę, i wrócimy tam dla naszych fanów!
Coś więcej, niż „tylko” rajd
RR: Muszę Cię o to zapytać. Barbórka i Kryterium Asów to według Ciebie jedynie marketingowa wydmuszka oraz najdroższy KJS, czy prawdziwe, rajdowe święto?
PG: Ta druga opcja. Kocham tę imprezę. Sam jestem kibicem rajdowym i wiem, jak istotny jest ten dzień. Wielu fanów ma wtedy jedyną okazję, by spotkać się z zawodnikami. A my możemy im podziękować za cały sezon, za wsparcie. Ale wszystko zależy od tego za czyje pieniądze się ścigasz. My wyglądamy tam jeszcze nieco amatorsko. Czujemy się trochę jak szare myszki. Ale nie mamy na sobie sponsorskich presji. Jesteśmy więc naprawdę blisko ludzi, rozmawiamy, rozdajemy naklejki, robimy sobie zdjęcia. Uwielbiam to. Nie rozumiem tego argumentu „drogiego wpisowego”. To ostatni rajd w roku. Dla tej atmosfery? Warto!
Rok kluczowej nauki
RR: Co dały Ci starty w okresie 2022? W czym jesteś dziś lepszy w porównaniu do analogicznego okresu przed startem poprzedniej kampanii? Czujesz ten progres?
PG: Na pewno mam w sobie więcej spokoju. Wtedy moja głowa była zajęta drobnostkami. Noclegami, dokumentami… Na wiele dni przed startem zastanawiałem się nad dobraniem ogumienia, co jest kompletnie niepotrzebne – o tym powinno się myśleć dzień/dwa przed rajdem. Poprawiliśmy nasz opis, jak wspominałem, sporo nad nim pracowaliśmy. Jesteśmy dzisiaj na zupełnie innym poziomie. Mocno podszkoliłem się również w kwestii technicznej, choć wciąż uważam, iż to ułamek wiedzy. Rozumiem jednak jak „klikać” w zawieszeniu, czuję różnicę między konkretnymi ustawieniami. Podsumowując, pojawił się duży spokój. Potrzebne opanowanie, umiejętność radzenia sobie ze stresem i emocjami. Zimna krew. Poskładałem sobie w głowie te wszystkie puzzle. I to zaplecze da efekt. Maszyna przeszła pewne modyfikacje. jeżeli gdzieś nie dopadnie nas pech, to może być naprawdę dobry rok!
Kierowca, menedżer
RR: Mimo tego, iż Mateusz odciąża Cię już w wielu tematach, wciąż jesteś swego rodzaju menedżerem projektu „Patryk Grodzki Motorsport”. Co pozostało jeszcze na Twojej głowie? O co musisz dziś zadbać, a jakie obowiązki przekazałeś innym?
PG: W końcu trafiłem na odpowiedni zespół ludzi, który przygotował mój samochód. BMW zrobili tak naprawdę za mnie, i dbają o jego serwis. To co pozostało na mojej głowie, takie jedyne zmartwienie, to budżety. Jestem odpowiedzialny za zapewnienie nam finansów na start, kontakty z partnerami, rozliczanie się z jazdy. Ostatnia zima była tak naprawdę tą pierwszą, gdy mogłem odetchnąć. Wcześniej większość rzeczy robiłem sam… Składałem maszynę, choć oczywiście, część roboty wykonać musieli odpowiedni specjaliści. A wciąż pracowałem na etacie, często wracałem do domu o 3:00 w nocy, by po chwili snu znowu wrócić przed biurko. W pewnym momencie zaczęło mnie to przerastać, gdyż moja wiedza techniczna była niewystarczająca. Mechanika a mechanika rajdowa to dwa, różne pojęcia.
Ostatnie trzy miesiące to pierwszy tak przyjemny okres w moim rajdowym życiu. Ja walczę o fundusze na starty, BMW przygotowuje ATM Artur Bal i jego zespół. Gdy czytacie wywiad, jesteśmy już po pierwszych testach. Maszyna odpalona, jesteśmy zatem gotowi do walki!
Dżentelmeni rozmawiają o pieniądzach
RR: Patryk, nie masz problemu ze szczerą, bezpośrednią odpowiedzią. Więc musi paść pytanie o pieniądze. Ile kosztuje start w RSMP. Krótka piłka, ile trzeba mieć?
PG: Zakładamy bezpieczny scenariusz. Bez drzew i krawężników, poważnych usterek oraz „dzwonów”. Oczywiście, analizowaliśmy te kwestie, być może kiedyś pojawi się budżet, by mieć właśnie takie dylematy. Więc… Przejechanie RSMP maszyną klasy R2, z minimalnymi testami przed rajdem, to koszt rzędu 300 000 – 350 000 złotych. Muszą być widełki, sporo rzeczy zależy od aktualnych zmiennych. Samochód Rally4 to między 400 000 a 500 000… Rally3? Tutaj trzeba już liczyć między 600 000 a choćby 800 000 złotych. I robi się gorąco. Nie wiem jak wygląda kwestia startów w R5/Rally2. To na razie prostu nieosiągalny pułap.
Koszty Grodzki Motorsport?
RR: Dobrze… A jak wygląda kosztorys Twoich startów? Ile należy przyszykować, aby móc w ogóle myśleć o relatywnie spokojnej jeździe w „ośce” na trasie RSMP?
PG: Nasze BMW? Rok 2023 wyniesie nas między 100 000 a 150 000 złotych… Ciężko jest dzisiaj wskazać dokładne koszta, ale mówimy o mniej więcej takim poziomie. Co ciekawe, dostaję sporo zapytań od ludzi. Kibice pytają mnie, czy nie warto już powalczyć o R2. To prosta kwestia – jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tylko i wyłącznie. I chętnie o tym opowiem. jeżeli swoim BMW uderzę w drzewo na Świdnicy, to od razu kupię nową „budę” za 5 000 złotych. Wstawię klatkę, wózek przedni za około 500 złotych. jeżeli nie będzie to poważna kraksa, za 20 000 – 30 000 złotych odbuduję auto. I powrócimy.
A co, jeżeli zbiorę od sponsorów znacznie więcej, wezmę kredyt, i wsiądę w Fiestę Rally4? Co, jeżeli się pomylę/przestrzelę i ”odpiszę” samochód? W poniedziałek, zaraz po rajdzie, przyjdzie do mnie faktura z M-Sportu na 400 000 złotych… I zakończy się rumakowanie, będę mógł śmiać się przez łzy, iż kupiłem sobie rajdówkę. Można zadziałać inaczej, jeżeli jesteś majętny, możesz wynająć sobie R5 i pojechać rundę Tarmaca. Koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych. Ale jeżeli się pomylisz, choćby delikatnie, z 30 000 robi się 250 000 złotych. Nie wstydzę się tego, nie stać mnie na to. Nie stać mnie na podejmowanie takiego ryzyka. Dlatego mierzę siły na zamiary. Nie chcę do końca życia spłacać długu. Więc jeżdżę BMW.
Grodzki zapowiada atak!
RR: Poznaliśmy Twoje plany, wiemy, iż skupiasz się na RSMP i Tarmac Masters. Powiedziałeś, iż zamierzasz coś wygrać. Więc co chcesz osiągnąć w tym roku? Stawiając sprawę jasno, rozpatrujesz w ogóle bitwę o złoto w „ośce” w RSMP?
PG: Podchodząc do tego na chłodno, jeżeli w „ośce” wystartują wszyscy Ci, którzy mają tu pojechać, to nie mamy szans. Pojawi się Jacek Sobczak w Porsche, paru wariatów w Rally4. Ale rajdy to sport, w którym sporo się dzieje… Wystarczy jedna/dwie awarie, i choćby o ile wygrywasz pozostałe rundy, przegrasz z tym, który zawsze był drugi. Uważam, iż dwa lata to wystarczający okres, aby zaznaczyć swoją obecność. To musi być mój czas. Zatem chcę skończyć Tarmaca w najlepszej trójce swojej klasy, nie licząc „generalki” oraz „gościnnych” występów R5 i Rally2. W RSMP chcę zakończyć sezon na „pudle” w kategorii „Open 2WD”.
Takie są cele. Więc zapowiadam, w tym roku jedziemy po puchary! Nie będę gadał bzdur, iż zamierzam się dalej uczyć i trenować. Mam 29 lat. Tu albo się rozwijasz, albo zwijasz. Chcę zaznaczyć swoją obecność, nie mam czasu w ględzenie, będę walczyć na odcinkach. Wiem, iż potrafię. Dla kibiców istotny jest wynik, teraz mam sprzęt, który daje mi szanse. Jestem bardzo interesujący naszego startu w pierwszej rundzie Tarmaca. Lista wygląda wręcz mocarnie. Założyłem się choćby z Robertem Kaczorowskim – stawką jest dobra flaszeczka. On mówi, iż będę maksymalnie piąty i to dobry wynik… Ale ja mierzę wyżej. W podium!
Przełomowy sezon
Patryk Grodzki jasno określił swoje plany na obecny rok. Zawodnik z Bielska-Podlaskiego pozostanie wierny niemieckiej konstrukcji BMW i swojej „jedynce”, choć czarno-złote E87 przeszło kilka, większych modyfikacji. Reprezentant Seal Rally Team wypływa na szerokie wody, skupiając się na startach w Rajdowych Mistrzostwach Polski. 28-latek wystartuje we wszystkich pięciu, asfaltowych rundach tego czempionatu. jeżeli pozwoli na to budżet, duet Grodzki/Adamski pojawi się również na szutrowej nawierzchni. Jak sam wspomniał, Patryk ma wciąż niewyrównane rachunki z asfaltowymi odcinkami Tarmac Masters. Dlatego jego rajdowy kalendarz wypełnią też wszystkie imprezy Rajdowych Mistrzostw Dolnego Śląska. Premierową okazją do sprawdzenia formy będzie 7. edycja Tech-Mol Rally w Nowej Rudzie.
Zachęcamy do zaobserwowania mediów społecznościowych Patryka Grodzkiego, na których Podlasianin regularnie opisuje swoje starty i motorsportowe przygody. Trzymamy kciuki za tego ambitnego kierowcę, Mamy nadzieję, iż w naszym wywiadzie nie rzucał słów na wiatr, i już niebawem powalczy o puchary. Zarówno te w Tarmac Masters, jak i w „ośce”… RSMP!
Po więcej rajdowych emocji i wiadomości z odcinków RSMP zapraszamy na rallyandrace.pl.