Mógł przejść do historii. Jeden błąd wszystko zniweczył

speedwaynews.pl 18 godzin temu

Powrót po latach

W 2013 roku turniej na Łotwie powrócił do kalendarza FIM Speedway Grand Prix. Runda Mistrzostw Świata nad Dźwiną odbywała się wcześniej w sezonach 2006-2009. Z „dziką kartą” występowali Kjastas Puodżuks (2006) oraz Grigorij Łaguta (2007-2009). Sezon 2013 był dla ośrodka z Daugavpils bardzo ważny, ponieważ obchodzono wtedy pół wieku istnienia żużla na Łotwie. Wszystko tam zaczęło się od wizji jednego człowieka, a mowa tutaj o Dimitriju Dribincewie. W 1963 roku odjechano pierwsze żużlowe zawody w drugim największym mieście ojczyzny Andrzeja Lebiediewa. Kraj nad Dźwiną nie był wtedy jednak niepodległy, ponieważ po zakończeniu drugiej wojny światowej, znalazł się w granicach ZSRR. Łotwa na mapę Europy powróciła dopiero 21 sierpnia 1991 roku.

Młodzian z „dziką kartą”

Na wyjątkowe zawody z numerem 16 wystąpił Andrzej Lebiediew. Wtedy przyszły dwukrotny Mistrz Europy powoli rozpychał się łokciami na arenie międzynarodowej. W 2010 roku jako 15-latek wygrał w ukraińskim Równem tamtejszy Memoriał Aleksandra Korsakowa. Z kolei w sezonach 2011-2012 był ważnym ogniwem, gdy reprezentacja Łotwy biła się o medale Mistrzostw Europy Par. W Pile im ta sztuka się nie udała, chociaż Lebiediew zdobył ogromny skalp, jakim było pokonanie Jarosława Hampela.

Sezon 2012 przyniósł Łotyszom upragnione srebro. Najpierw dosyć pewnie wygrali rundę eliminacyjną w Miszkolcu. To były jedne z ostatnich zawodów rozegranych na tamtym stadionie. Co ciekawe, po turnieju, obecny zawodnik Gezet Stali Gorzów w rzucie monetą wygrał puchar. Wraz z Kjastasem Puodżuksem chcieli poprzez szczęście rozstrzygnąć kwestię tego, kto zabierze trofeum z Węgier do domu. Los w tym aspekcie wybrał Lebiediewa.

Kilka miesięcy później, Łotysze wywalczyli pierwszy medal w swojej historii startów w Mistrzostwach Europy Par. Finał odbył się w ukraińskim Równem. Tam górą okazali się gospodarze, którzy wyprzedzili drugich przybyszów znad Dźwiny o trzy punkty. Lebiediew ponownie zaznaczył swoją obecność, ponieważ stanął na drodze Andrijowi Karpowowi do kompletu.

W pierwszej lidze żużlowej z kolei prezentował się kapitalnie. Z roku na rok podnosił swoją średnią, a w okresie 2013 orędowała ona w okolicach dwóch punktów na bieg.

Błąd, który kosztował go wiele

Wychowanek lokalnego Lokomotivu gwałtownie pokazał, iż stać go na walkę o czołowe pozycje. Jeszcze wtedy przyszły dwukrotny Mistrz Europy dotarł do półfinału, a dziennikarze utwierdzili się w przekonaniu, iż może to być „czarny koń” zawodów. W fazie zasadniczej zgromadził 8 punktów. Wygrał jeden bieg, ale za to z kim: Iversenem, Pedersenem i Vaculíkiem. W klasyfikacji po dwudziestu biegach znajdował się przed takimi tuzami jak wspomniany Słowak, Emil Sajfutdinow (który do Daugavpils przyjechał jako lider klasyfikacji Mistrzostw Świata), Andreas Jonsson czy też Tomasz Gollob.

Łotysz do drugiego półfinału przystępował z pola B. Za rywali miał Grega Hancocka, Darcy’ego Warda oraz Jarosława Hampela. Było to bardzo doborowe towarzystwo, ale wówczas 18-letni zawodnik nic sobie z tego nie robił. Słabo wystartował, bo jak zauważył, komentujący tamten bieg Adam Skórnicki, za długo jechał na jednym kole. Na wyjściu z pierwszego łuku uporał się jednak z Jarosławem Hampelem, który pojechał za szeroko. Żużlowiec z kraju ze stolicą w Rydze następnie rzucił się w pogoń za Darcym Wardem. Na początku trzeciego okrążenia znalazł się przed Australijczykiem, który szukał swojego szczęścia po zewnętrznej części toru. To mu się jednak kompletnie nie opłaciło. Chwilę później „Kangur” popełnił kolejny błąd i wydawało się, iż Lebiediew w swoim debiucie powalczy o podium.

Tak się jednak nie stało. Na pierwszym łuku ostatniego okrążenia lokalny bohater wyjechał za szeroko, zakopał się, z czego skorzystał Ward. Po latach w rozmowie z Jackiem Dreczką w podcaście „Mówi się żużel”, powiedział, iż nie wytrzymał trudów zawodów pod kątem fizycznym. Warunki były bardzo wymagające, tor był zdecydowanie bardzo przyczepny. Lebiediew wchodząc w tamten łuk, nie przejechał go, tak jak planował. Kiedy już zaczął wynosić się w kierunku band, choć próbował, nie dał rady wykonać przycinki do krawężnika, co skończyło się nie tylko solidnym oszprycowaniem ze strony Grega Hancocka, ale również utratą pozycji na rzecz Australijczyka.

Wyprzedziłem Darcy’ego Warda na dystansie, wiozłem pewny finał i w debiucie mógłbym zapisać się w historii SGP tak jak Bartek Zmarzlik, iż stanąłbym na podium tamtego wieczoru. Zostałbym jednym z najmłodszych w historii zawodników, który wywalczył miejsce w czołowej trójce, ale wyszło jak wyszło i to już tylko historia, która mogła się wydarzyć. Wyjechałem za szeroko, bo nie wytrzymałem fizycznie, z czego skorzystał Darcy Ward – wspominał tamten moment Łotysz w rozmowie z przedstawicielami FIM Speedway Grand Prix, która znalazła się w programie tegorocznej rundy mistrzostw świata w Gorzowie Wielkopolskim.

Szansa na wyjątkowe uczczenie 50-lecia istnienia żużla w Daugavpils przepadła.

Co ciekawe, w finale, żeby stanąć na podium, wystarczyło… tylko dojechać do mety. Nicki Pedersen zerwał bowiem taśmę. Oczywiście ta historia mogła potoczyć się inaczej, ale fakt pozostaje faktem.

Lebiediew na podium czekał ponad 10 lat

W sezonie 2024 łotewski bohater po raz pierwszy zaszedł aż do finału turnieju Speedway Grand Prix. Dokonał tej sztuki w Vojens, ale pomimo dobrego startu, dojechał do mety jako ostatni. Kilka tygodni wcześniej wygrał rundę zasadniczą w Rydze, ale swoje wojaże zakończył już w półfinale.

Wszystkie te lata czekania wynagrodził jeden wieczór. W Landshut zawodnik z Daugavpils po raz pierwszy stanął na upragnionym podium, czym napisał kolejny akapit historii łotewskiego żużla. Czy teraz przełamie klątwę domowego Grand Prix? Przekonamy się o tym w sobotę.

Andrzej Lebiediew
Idź do oryginalnego materiału