Jakub Gorzelańczyk zdobył już medale jako junior i młodzieżowiec, ale w kwietniu wywalczył swój pierwszy seniorski medal Mistrzostw Polski w biegach górskich. Rozmawialiśmy z Kubą o wypaleniu, powrocie do biegania, jego treningach oraz o zawodach, które sprawiają mu najwięcej radości. Poruszyliśmy również temat radzenia sobie z przedstartowym stresem i rywalizacji podczas Mistrzostw Polski w biegach górskich w Szczawnicy.
Jakub Gorzelańczyk:
Wiek: 33
800 m: 1:50.25 (2011)
1500 m: 3:55.72 (2010)
5 km: 15:10 (2023)
10 km: 30:18 (2024)
Półmaraton: 1:09:24 (2022)
Maraton: 2:23:10 (2024)
Karolina Obstój: Jako zawodnik z przeszłością lekkoatletyczną przestałeś trenować w 2012 r. i wznowiłeś starty w 2016 r., ale już w biegach górskich. Dlaczego zawiesiłeś buty na kołku i co skłoniło Cię do powrotu do biegania?
Jakub Gorzelańczyk: Przestałem biegać, czując się kompletnie wypalony. Mimo zajmowania miejsc w czołówce Mistrzostw Polski, nie spełniałem pokładanych we mnie oczekiwań. W końcowych etapach mojej przygody z bieżnią, zawody stały się dla mnie źródłem ogromnego stresu i nie sprawiały mi żadnej radości. Stojąc na linii startu, chciałem, aby wszystko było już za mną. Pewnego zimowego dnia, gdy mój trener przebywał na obozie w RPA, nie wytrzymałem podczas treningu w kilkunastostopniowym mrozie i zrezygnowałem z dnia na dzień. Przestałem trenować, zacząłem nadużywać marihuanę i wyjechałem do Liverpoolu w poszukiwaniu lepszego życia, jednak tam się nie odnalazłem. Po powrocie do Polski byłem zagubiony, nie wiedziałem, co robić ze swoim życiem. W 2016 r. zapisałem się do drużyny piłkarskiej GKS Golęczewo, gdzie podczas truchtania na treningu poznałem kolegę biegającego w biegach górskich. Umówiliśmy się na wspólny wyjazd na Półmaraton Sowiogórski. Nie trenowałem wtedy zbyt wiele, więc miał to być wyjazd czysto rekreacyjny. Na rozwidleniu okazało się, iż wiele osób biegnących przede mną biegło na dystansie 10 km i nagle zrozumiałem, iż biegnę na trzecim miejscu. Utrzymując tę pozycję do mety, wpadłem w to po uszy.
W którym roku życia zacząłeś trenować lekkoatletykę?
Zacząłem trenować w 2006 r., w wieku 15 lat.
Wspomniałeś, iż byłeś wypalony. Często słyszy się opinie, iż juniorzy i młodzieżowcy trenują za mocno, patrząc na wyniki „tu i teraz”, a nie w perspektywie kariery seniorskiej. Czy masz takie doświadczenia?
Uważam, iż ja jestem przykładem takiej sytuacji. Nie wiem, jak to teraz wygląda, ale mam nadzieję, iż więcej osób dotrwa do wieku seniora. Prawda jest taka, iż dobre wyniki były konieczne do kontynuowania treningów i uzyskania dalszego szkolenia. Nie można winić za to trenerów, którzy starali się, aby zawodnik osiągał jak najlepsze rezultaty. Jednak patrząc z drugiej strony, mało kto wytrwał. Wielu moich znajomych wraca teraz do biegania, często wybierając góry. Z mojego rocznika nie znam nikogo, kto by kontynuował bieganie, a nikt się też szczególnie nie wybił, oprócz Adama Nowickiego, który zdobywał medale za juniora i przez cały czas biega, choć raczej dzięki własnej pracy i uporowi.
Za juniora zdobyłeś złoty medal MP na 800 m i brąz w sztafecie 4×400 jako młodzieżowiec. Zdobyłeś jeszcze jakieś medale?
Tak, w 2008 r. zdobyłem swój pierwszy medal, złoto na Halowych Mistrzostwach Polski juniorów młodszych na 1000 m oraz srebro na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży na 1500 m.
W Szczawnicy zdobyłeś pierwszy seniorski medal MP w biegach górskich w konkurencji mountain classic. Czy jesteś w stanie ocenić, który medal cieszył Cię najbardziej?
Najwięcej euforii dał mi pierwszy medal na Halowych Mistrzostwach Polski, ponieważ udowodniłem sobie, iż mogę wygrywać z najlepszymi w Polsce. Z drugiej strony, medal w Szczawnicy przywrócił mi wiarę, iż mogę rywalizować na wysokim poziomie. W biegach górskich zawsze postrzegałem siebie jako zawodnika, który biega w czołówce, ale przegrywa walkę o medale. Szczerze mówiąc, nie byłem idealnie przygotowany; najlepszą formę miałem w marcu, kiedy biłem swoje życiówki. Później, będąc mocno zmęczonym, wyjechałem na dwa tygodnie wakacji z żoną, podczas których biegałem może trzy razy. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Okazało się, iż nie trzeba być w szczytowej formie, żeby wywalczyć medal.
W ciągu ostatnich kilku lat startowałeś w biegach górskich, ale bez większych sukcesów. Czy możesz wskazać jakiś punkt zwrotny, który spowodował, iż od około dwóch lat Twój poziom sportowy znacząco się poprawił?
Na pewno punktem zwrotnym było nawiązanie współpracy z Tomkiem Sobczykiem w 2018 r. Po powrocie do biegania próbowałem trenować sam, ale pozostały mi nawyki z przeszłości lekkoatletycznej. Pomimo świadomości, iż wtedy trenowałem za mocno, sam sobie również narzucałem intensywne bodźce, które nie przynosiły efektów lub były krótkotrwałe, kończąc się przeciążeniem lub kontuzją. Początkowo zastanawiałem się, dlaczego Tomek daje mi takie delikatne treningi, zwłaszcza iż mocno wciągnąłem się w biegi ultra. Nie myślałem o stopniowym wydłużaniu dystansów; zacząłem od naprawdę długich dystansów, ponieważ uwielbiam biegi górskie jako formę spędzania czasu. Współpracując z Tomkiem, okazało się, iż nie trzeba robić ogromnego kilometrażu, żeby całkiem przyzwoicie biegać ultra. Wydaje mi się, iż właśnie ta kooperacja była punktem zwrotnym, a obecna dyspozycja jest konsekwencją tych treningów, które wykonałem przez ostatnie lata. Nie da się niczego osiągnąć w ciągu jednego roku. Wszystko jest wynikiem systematycznej pracy. Muszę jednak przyznać, iż w tym roku dołożyłem trochę kilometrów w styczniu i lutym oraz skróciłem czas odpoczynku na tempach. Zawsze byłem szybki, ale zwykle biegałem tempo na długich przerwach, a teraz troszkę zwolniłem, ale skróciłem przerwy. Wydaje mi się, iż dzięki temu dość mocno poprawiłem wytrzymałość, bo to była moja słaba strona. Byłem szybki, ale brakowało mi utrzymania wysokiej intensywności przez dłuższy czas. W tym roku starałem się pracować nad słabymi punktami.
Czy przez cały czas trenujesz z Tomkiem?
Tak, choć w tym roku trochę ingeruję w plan. Tomek pisze plan, a ja mu podsuwam swoje sugestie. Dużo rozmawiamy. Myślę, iż to może być klucz do dobrej współpracy.
Czy Tomek także rozpisuje Ci treningi w górach? Jak często trenujesz w górach?
Wcale (śmiech). To jest właśnie dość zabawne. Ja nie trenuję pod góry. W styczniu zrobiłem sobie taki challenge – znalazłem w Poznaniu podbieg o długości 500 m i stwierdziłem, iż będę na nim robił podbiegi. Zacząłem od 5 powtórzeń, po których byłem wykończony. Na kolejnym treningu zdołałem zrobić 6. Postanowiłem, iż co tydzień będę robił o jedno więcej, aż dojdę do 10. To był bardzo wymagający trening. Gdy mi się to udało, to był to mój ostatni trening na podbiegu (śmiech). Dalej już tego nie robiłem i przygotowywałem się treningiem maratońskim. Ogólnie Tomek nie daje mi dużo siły biegowej, ale też nie czuję, żeby mi to przeszkadzało.
Czyli trenujesz w górach w trakcie zawodów (śmiech)?
Tak. I wydaje mi się, iż dlatego zwykle jesienne starty w górach wychodzą mi lepiej niż wiosenne.
Czy wykonujesz trening siłowy?
Nie. Jednak biegam dużo crossów, co myślę, iż trochę oddaje w górach.
Przed Szczawnicą czułeś, iż masz szansę na medal?
Wiedziałem, iż szczyt formy mam już za sobą, ale jechałem z nastawieniem, iż będę walczył o medal. Jestem świadomy, iż na to stać. Zresztą po to się jeździ na MP, aby dać z siebie wszystko i zająć jak najwyższą lokatę. Przed startem ranking Rate My Trail klasyfikował mnie na 5-6 miejscu. Patrząc na listy startowe, wydawało mi się, iż Dominik Tabor jest faworytem do zwycięstwa i nie podejrzewałem, iż ktoś mógłby go pokonać. Jako drugiego typowałem Gabriela Kuropatwę. Ta dwójka wydawała mi się poza zasięgiem. Wiedziałem, iż Sylwester Lepiarz i Piotr Jaśtal też są mocni, ale raczej na krótszych dystansach. Grono chętnych do zdobycia medalu było spore i myślę, iż na dość wyrównanym poziomie.
Jak przebiegała rywalizacja z Twojego punktu widzenia?
Od startu mocno ruszył Sylwester Lepiarz, zaraz za nim Dominik Tabor. Z Gabrielem i kilkoma innymi zawodnikami próbowaliśmy trzymać tempo na asfalcie, ale już wtedy poczułem, iż nie jestem w najlepszej formie, bo tempo po 3:20 min/km było dla mnie za mocne, a dotychczas płaskie, szybkie odcinki były raczej moim atutem. Później, na pierwszym stromym podbiegu, w okolicy 2-3 km Sylwester jeszcze mocniej zaczął uciekać z Dominikiem. Odskoczyli nam kilkadziesiąt metrów, a za nimi oderwał się ode mnie Gabriel. Pomyślałem, iż to już będzie walka o 4 miejsce, ale się nie poddałem, próbowałem biec jak najlepiej na tym podbiegu i okazało się, iż kiedy zaczęliśmy zbiegać, to zacząłem niwelować stratę, mimo iż chwilę wcześniej Gabriel miał z 200 m przewagi. Trochę mnie to nakręciło. Dość gwałtownie udało mi się go dogonić i od 4-5 km biegliśmy razem cały czas. Każdy z nas próbował się urwać, ale chyba byliśmy na podobnym poziomie, bo odległość między nami wynosiła nie więcej niż 10 m. I tak to się ciągnęło do stromego, technicznego zbiegu około 4-5 km przed metą. Zawsze byłem słaby w tym elemencie, ale okazało się, iż uciekłem na parę metrów i poczułem krew. Dawałem z siebie wszystko, co mogłem. Do samego końca nie byłem pewny, iż mam medal. Dopiero na ostatniej prostej przed metą uwierzyłem, iż się uda.
Wyglądasz na osobę wyluzowaną, ale to mogą być tylko pozory. Stresujesz się przed zawodami?
Zawsze. Najzabawniejsze jest to, iż jeżeli zawody mają rangę MP, to wiadomo, iż chcę walczyć o medal, ale zdaję sobie sprawę, iż startuję w gronie świetnych zawodników – więc różnie może być, mogę dobiec choćby dziesiąty – wtedy ten stres nie jest tak duży. Jednak, jeżeli są to jakieś mniejsze zawody, na których wiem, iż powinienem wygrać i zrobić to w dobrym stylu, to wtedy zżerają mnie nerwy. Myślę o tym, żeby nie dać plamy. Choć ostatnio zacząłem sobie z tym radzić. Kiedy staję na starcie i zaczynam to czuć, wtedy myślę sobie: „Co zależy od tego biegu? Nic. Zupełnie nic.”. Liczy się frajda, dobra zabawa. Od tego czy wygram, czy będę drugi, nie zależy kolejny dzień mojego życia. Staram się w każdym biegu dawać z siebie wszystko. jeżeli choćby przegram, a będę wiedział, iż zrobiłem wszystko co mogłem, to jestem zadowolony.
MP były eliminacjami do Mistrzostw Europy Off-Road. Tylko zwycięzca kwalifikuje się bezpośrednio, a osoby z miejsc 2-4, w przypadku mężczyzn muszą przekroczyć 850 punktów ITRA. Już wiemy, iż Ty otrzymałeś 815 punktów. Jak oceniasz przyjęte przez PZLA zasady kwalifikacji na ME, które opierają się o punktację ITRA. W zeszłym roku brana była pod uwagę strata czasowa do zwycięzcy. Czy tegoroczne zasady są Twoim zdaniem obiektywne?
Uważam, iż to i tak spory postęp PZLA, iż są ustalone zasady znane szerszemu gronu zawodników. W przeszłości różnie z tym bywało (śmiech). Tym razem każdy wiedział, o co walczy i iż wiąże się to z tym, iż ITRA może różnie wycenić biegi i nie zawsze odzwierciedla to nasze odczucia. Osobiście uważam, iż chłopaki tak gwałtownie pobiegli Wielką Prehybę, iż ITRA musiała trochę obniżyć wszystkie wyceny, bo przecież nie mogą dać 1000 punktów (śmiech). Wracając do tego, czy PZLA przyjęło dobre kryteria, to ciężko to oceniać. Uważam, iż jeżeli dysponują jakąś liczbą osób, które mogą powołać na imprezę mistrzowską, to ja bym chciał, żeby jechało jak najwięcej. Dzięki temu zwiększyłby się też poziom, bo więcej osób czułoby szansę, iż może pojechać, a w tym przypadku tylko zwycięzca biegu miał zapewniony start.
W marcu, w Toruniu pobiegłeś 2:23:10, co jest Twoją życiówką w maratonie. Czujesz, iż jeszcze sporo jesteś w stanie z tego urwać?
Myślę, iż tak. Nie ukrywam, iż trenowałem na wynik 2:20. Nie twierdzę, iż byłem na to gotowy, ale na pewno w okolicy 2:20 – 2:21 mogłem się zakręcić. Ten bieg w Toruniu był specyficzny, bo od startu do mety biegłem sam. Trasa też nie należała do najłatwiejszych. Wydaje mi się, iż jeszcze poprawię ten wynik. Możliwe, iż jeszcze na jesień spróbuję. Zawsze mi się wydaje, iż w najlepszej formie jestem na wiosnę, a sezon i tak kończę z jesienną życiówką w maratonie.
W zeszłym roku 2 września pobiegłeś 100 km na Chojniku, 7 października 53 km na UltraKotlinie, dzień później 34 km na tych samych zawodach, a 22 października nabiegałeś swoją ówczesną życiówkę w maratonie 2:25:46. Zatem w tym roku zapowiada się podobnie. Najpierw biegi ultra, a potem życiówka w maratonie?
Różnie może być. W poprzednich latach świetnie sprawdzał mi się ten schemat. Trening do maratonu, który wykonałem zimą i wiosną, jest ciężki. Dużo biegania w nieprzyjaznych warunkach, dużo kilometrów i człowiek jest zmęczony psychicznie. Dlatego na wiosnę biegnę maraton, a latem przełączam się w tryb wakacyjny. jeżeli mam zaplanowany jakiś trening, np. bieg ciągły, ale okazuje się, iż mój kolega robi coś podobnego, to ja bez skrupułów rezygnuję ze swojego treningu i robię z nim, żeby było ciekawie. Tak samo podchodzę do startów. To jest przygoda, zabawa i nie zawsze biegam to, w czym jestem najlepszy, ale lubię też wyzwania, jak np. te biegi ultra. Wiem, iż pewnie najlepsze predyspozycje mam do półmaratonu, ale wolę powalczyć na ultra, choćby kosztem punktów ITRA. Prawda jest taka, iż gdybym w Szczawnicy nie wiedział, iż w biegu na 20 km mam większe szanse na medal, to bym w nim nie wystartował. Pobiegłbym Wielką Prehybę, czyli maraton. A co do tego, iż startowałem rok temu dwa dni pod rząd, to w tym roku na Chojniku chcę pobiec dwa biegi jednego dnia. Rano maraton i wieczorem trzydziestkę. To będzie wyzwanie, które mnie nakręca.
Na jakich jednostkach treningowych bazujesz w swoim treningu?
Mój trening opiera się na rozbieganiach na dystansie około 12-16 km. zwykle w środę robię bieg ciągły od 10 do 15 km na tempach około 3:20-3:30 min/km w zależności od okresu. W piątek lub sobotę zwykle biegam coś szybszego, np. czterysetki, albo kilometrówki, bądź dwójki. Nie ma w tym jakiejś wielkiej filozofii. Trening efektywny nie zawsze musi być efektowny. Kiedyś biegałem kilometrówki bardzo szybko, ale na długiej przerwie. W tym roku poeksperymentowaliśmy i biegam je wolniej, ale na bardzo krótkiej przerwie, np. 200 m przerwy, czyli około minuty. Zwykle w niedzielę robię bieg długi, w okolicy 30 km. Ostatnio zacząłem biegać też biegi o długości 40 km. Zrobiłem tak parę razy, zobaczymy jaki efekt to przyniesie. Jest ciepło, aż chce się długo biegać na dworze.
Zdarzyło Ci się choćby pokonać na City Trail Darka Boratyńskiego. Czujesz, iż z czasów startów na 800 czy 1500 m został Ci „zapas prędkości” i to depnięcie na końcówce?
Wydaje mi się, iż tak, choć z Darkiem wygrałem tylko raz. Mam coś takiego, iż potrafię dać z siebie więcej niż 100% na finiszu. o ile czuję, iż mogę kogoś dogonić, to zrobię wszystko, żeby to zrobić. Często wydaje mi się, iż nie mam siły, ale przychodzi ostatnie 100 metrów i dostaję takiego kopa energii, iż potrafię pobiec z prędkością, której się choćby nie spodziewam. Zapas prędkości z bieżni to jedno, ale z drugiej strony, całą zimę startowałem w Poznaniu na City Trail i nieważne, które miejsce zajmowałem – a zajmowałem od 1 do 5 miejsca – to za każdym razem toczyłem zaciętą walkę do ostatnich metrów, więc po prostu ten mocny finisz też trenuję.
Jakie masz plany startowe na ten rok?
Pobiegnę półmaraton w Biegu Lwa w Tarnowie Podgórnym i spróbuję nabiegać życiówkę. Później skupię się na biegach ultra. Zastanawiałem się nad biegami z serii Golden Trail National Series, ale potem sobie przypomniałem, dlaczego nie planowałem w nich startować. W większości tych biegów jest taki specyficzny klimat. Czułem się tam trochę jak na festynie… Pomimo tego, iż stawka jest wysoka, a konkurencja bardzo mocna, to chyba z tego powodu to odpuszczę. W moim odczuciu jest wiele ciekawszych biegów i też dużo bliżej. Pobiegnę 55 km w czerwcu na Supermaratonie Gór Stołowych. W lipcu na DFBG chyba zdecyduję się na 130 km. Pobiegnę też w Chudym Wawrzyńcu, ale nie wystartuję w MP, tylko w biegu na 100 km.