Iga Świątek sprawiła wyjątkowy prezent Zborowskiemu. "Myślałem, iż śnię"

13 godzin temu
Zdjęcie: screen/eurosport.tvn24.pl, youtube.com/@laikknowsprodukcja4226


- Myślałem, iż to się już za mojego życia nie zdarzy, a jednak! - mówi Wiktor Zborowski, który w styczniu skończy 74 lata. O czym tak mówi? Wspaniały aktor w młodości był koszykarzem i grał w juniorskiej reprezentacji Polski. Jego karierę przekreśliła kontuzja. Ale nie przekreśliła miłości do sportu. Legendarny artysta w plebiscycie Sport.pl "Momenty Roku" chciałby zagłosować na aż cztery wielkie chwile, jakie w ostatnich miesiącach przeżył dzieki polskim sportowcom.
W plebiscycie Sport.pl wybieramy Moment Roku 2024 w polskim sporcie. Głosowanie na jedno z dziesięciu nominowanych przez nas wydarzeń - w sondażu pod tym tekstem. Ogłoszenie wyników - 31 grudnia.


REKLAMA


Zobacz wideo Mundial w Arabii Saudyjskiej zimą? "Mistrzostwa to lato, działka, grill"


Wiktor Zborowski to wybitny aktor, którego świetnie zna kilka pokoleń Polaków. Niewielu wie, iż jako nastolatek Zborowski zapowiadał się na znakomitego koszykarza - grał w Polonii Warszawa i w reprezentacji Polski do lat 18, z którą między innymi wystąpił na Mistrzostwach Europy do lat 18 w 1968 roku. Po powrocie z tego turnieju w jednym z meczów sparingowych Zborowski zerwał więzadło w kolanie, co oznaczało dla niego koniec kariery sportowej. Ale sportem Zborowski nie przestał się interesować. Od dawna ma swoje ulubione dyscypliny i sporą wiedzę o nich. Dziś jest na przykład pod wrażeniem, iż po latach znalazł się ktoś, kto pobił rekord Ireny Szewińskiej. I tego, iż siatkarze nawiązali do sukcesów kadry Wagnera, z którym się kolegował. Można by wymieniać dalej. Ale lepiej po prostu oddać głos Wiktorowi Zborowskiemu.


Łukasz Jachimiak: Przy okazji jakiego wydarzenia sportowego w tym roku było panu najtrudniej usiedzieć przed telewizorem albo na trybunach?
Wiktor Zborowski: Było kilka takich momentów, a naprawdę mocno poruszyły mnie cztery. To był złoty medal olimpijski Aleksandry Mirosław, czyli naszej wspaniałej dziewczyny, która biega po ścianie w tempie nieprawdopodobnym i do złota dokłada jeszcze rekordy świata. Bardzo się też emocjonowałem występami tej naszej dziewczynki, która się tak znakomicie boksowała.
Przy pańskich gabarytach [197 cm wzrostu] mająca tylko 165 cm wzrostu i walcząca w wadze piórkowej Julia Szeremeta to faktycznie "Dziewczynka".
- Tak, filigranowa, a taka waleczna. Świetna, naprawdę świetna dziewczyna! Wielkie komplementy należą się też Natalii Kaczmarek. Byłem pod wielkim wrażeniem, gdy pobiła rekord Ireny Szewińskiej. Myślałem, iż to się już za mojego życia nie zdarzy, a jednak mamy biegaczkę, która to zrobiła. Natalia pokazała nam fantastyczny, wielki bieg po złoto mistrzostw Europy w Rzymie i w ogóle jest wspaniała. To mój trzeci moment roku, ale równie ważny, co dwa wymienione wcześniej. I teraz ten czwarty moment, ale wcale nie czwarty co do ważności – nieprawdopodobne, naprawdę zupełnie niewiarygodne zwycięstwo Igi Świątek nad Naomi Osaką w drugiej rundzie Roland Garros. Jakimś nadzwyczajnym, zdumiewającym, dziesiątym zmysłem Iga zaczarowała tę Osakę. I później wygrała cały ten wielkoszlemowy turniej.
Pan ma mocne serce? Oglądał pan to do samego końca? Pytam, bo poznałem już wiele różnych historii dotyczących odbioru tego meczu. Aleksander Kwaśniewski na przykład cieszył się, iż ma zdrowe serce, bo mecz kosztował go mnóstwo emocji.
- Oglądałem do końca. Ale zwątpiłem. A choćby nie to, iż zwątpiłem, tylko po prostu uznałem, iż to jest przegrany mecz i koniec. A kiedy Iga zaczęła odrabiać wielkie straty, to nie wierzyłem własnym oczom, myślałem, iż śnię! Ogarnęła mnie euforia, naprawdę. Ale i tak zauważyłem, jak pięknie Iga podziękowała za ten mecz rywalce. Zrobiła to bez radości. Ona czuła, iż adekwatnie już przegrała i nagle nie wiadomo dlaczego, jakimś cudem, wygrała. Iga wyglądała, jakby było jej smutno, iż ta fantastyczna dziewczyna, ta świetnie grająca Osaka, przegrała.


Też było mi szkoda Osaki, mimo iż oczywiście czułem wielką euforia ze zwycięstwa Igi. Statystyki tego meczu pokazały, iż Osaka wygrała więcej punktów, iż miała znacznie lepszy niż Świątek bilans uderzeń kończących do niewymuszonych błędów, iż po prostu zagrała znakomicie. Iga wygrała to wolą walki, sercem, chyba tak jak pan mówi – jakimś dziesiątym zmysłem, bo choćby nie szóstym.


- To jest tajemnica sportu, a szczególnie tenisa. Iga walczyła do końca, ale podejrzewam, iż czuła, iż ona sama tego nie wygra, iż też Naomi musi przegrać. I Naomi nagle to przegrała.
Osaka popełniła w kluczowym momencie trochę błędów, ale to też nie tak, iż ona jakoś strasznie obniżyła poziom. Ten mecz do końca był grany przez obie zawodniczki na najwyższej intensywności i słusznie jest przez wielu kibiców oraz ekspertów nazywany choćby najlepszym meczem roku w całym światowym tenisie.
- Oczywiście, to był fenomenalny mecz. Rzadko się coś takiego ogląda.
Dobrze zgaduję, iż Iga Świątek to sportsmenka panu szczególnie bliska? Kibice na pewno świetnie pamiętają Wasz wspólny film nawiązujący do "Króla Lwa".


- Tak, ja ją bardzo, bardzo lubię! To jest świetna dziewczyna. I bardzo mi miło, iż ona też pamięta o mnie – na mój jubileusz 50-lecia pracy aktorskiej przysłała mi specjalny filmik z życzeniami. To strasznie miła dziewczyna i wielka, zawodowa sportsmenka, wspaniała profesjonalistka.
Czuję, iż gdyby ze swojego top 4 musiał pan wybrać tylko jeden moment, to postawiłby pan na ten wyjątkowy mecz Igi. Nie mylę się, prawda?
- Daję cztery momenty na równi. Ale ze wskazaniem na Igę.


Można powiedzieć, iż pan generalnie sport kocha? Że ta miłość nie zgasła, mimo iż przez poważną kontuzję nie zrobił pan kariery, choć był świetnie zapowiadającym się koszykarzem?
- Moje sportowe niespełnienie niczego nie zmieniło – miłość do sportu trwa. I moje upodobania cały czas są takie same. Zawsze oglądałem koszykówkę, zawsze oglądałem lekkoatletykę, którą uwielbiam, zawsze oglądałem też tenis, golf i siatkówkę. To są moje ulubione, podstawowe sporty.
A co z piłką nożną? W pańskiej młodości chyba nie dało się nią nie emocjonować, bo mieliśmy świetne reprezentacje.
- Oczywiście piłkę też oglądam, ale dziś tylko tę na najwyższym poziomie, najchętniej reprezentacyjnym. Ligi polskiej nie oglądam, po prostu mnie nie interesuje. A kiedyś, za czasów Kazia Deyny, bardzo często chodziłem na Legię.
Robert Lewandowski to może nie Kazimierz Deyna, ale w niedawnym w El Clasico błysnął.
- I to się ogląda, wiadomo. Takie mecze włączam, bo wybieram piłkę na najwyższym poziomie. Natomiast całą piłeczkę oglądam, gdy są mistrzostwa świata czy mistrzostwa Europy. Wtedy jest święto. Bardzo też lubię Puchar Narodów Afryki. To są fascynujące turnieje, tam zawsze jest na co patrzeć.
Wśród swoich ulubionych dyscyplin wymienia pan siatkówkę, ale wśród najważniejszych momentów roku nie wymienił pan tego niesamowitego meczu Polski z USA w półfinale igrzysk. Nie poruszyła pana ta bitwa i słynna już przemowa Tomasza Fornala?
- Myślę, iż w tej przemowie nie było nic specyficznego – oni po prostu tak się mobilizują. Jak my, mówię o mojej koszykarskiej drużynie sprzed lat, przegrywaliśmy, to u nas padały takie same słowa! I to kiedy? Przecież to było prawie 60 lat temu. Taki jest język sportu i nie ma co się wstydzić. W ogóle to nie ma brzydkich słów, są tylko słowa użyte w niewłaściwym momencie. I wtedy można powiedzieć, iż to jest brzydkie. Każde słowo niesie ze sobą pewną emocję i pewną mądrość. Fornal po prostu powiedział to, co powiedziałoby też bardzo wielu innych chłopaków. W sporcie są ogromne emocje i to dobrze, iż ktoś w tych emocjach potrafi znaleźć takie słowa, które dokładnie wyrażą to, o co chodzi. W tamtym momencie właśnie tak trzeba było powiedzieć.


Pan świetnie czuje sport i może czasami żałuje, iż nie został sportowcem, natomiast ja – przepraszam bardzo – się z tego cieszę. Choćby przed chwilą znów, już chyba po raz setny, oglądałem, jak w "Ranczu" w roli biskupa Sądeckiego brawurowo wydostał pan z prokuratury księdza proboszcza granego przez Cezarego Żaka.
- A ja mam pewien niedosyt, bo nie wiem, jak sprawdziłbym się w dorosłej koszykówce. To iż ja grałem w reprezentacji Polski juniorów, jeszcze nic nie znaczy. Miałem wielu kolegów, którzy grali świetnie jako juniorzy, a potem nic szczególnego już nie osiągnęli. I odwrotnie – ci, których nie widywało się na najważniejszych juniorskich parkietach, potem osiągali fenomenalne wyniki.
Zarywa pan czasem noce dla Jeremiego Sochana?
- Czasem tak! To bardzo fajny chłopak, kolorowy ptak. Tylko oni muszą jeszcze trochę dojrzeć. Myślę oczywiście o San Antonio Spurs. Oni wszyscy są tam jeszcze strasznie młodzi.
Z trenerem Greggiem Popovichem jest duża szansa, iż dojrzeją.
- Na to bardzo liczę i bardzo dużo sobie obiecuję zwłaszcza po Jeremim i Wembanyamie. Jak oni nabiorą troszeczkę doświadczenia, to stworzą duet wręcz nieprawdopodobny!
Powiem panu jeszcze, iż strasznie żałuję, iż wczoraj pożegnaliśmy Stasia Tyma [z panem Wiktorem rozmawialiśmy 18 grudnia]. Stasio też się bardzo interesował sportem. Nie całym, ale niektórymi jego dziedzinami – bardzo. Tenis czy siatkówkę oglądał z wielką przyjemnością. A ja to siatkówkę oglądam odkąd lata temu bardzo się zakolegowałem z Jurkiem Wagnerem, nazywanym Hubertem. A teraz siatkówka jest mi szczególnie bliska, ponieważ moim zięciem jest mistrz świata Andrzej Wrona. Kibicuję jemu i Projektowi Warszawa, który bardzo dobrze sobie radzi w lidze polskiej i w Lidze Mistrzów.
Idź do oryginalnego materiału