Zawody Grand Prix w Rydze omal nie zostały przerwane z powodu intensywnych opadów deszczu. Wydawało się, iż po deszczu nie będzie już jazdy, a trybuny opanowała frustracja. Kibice szykowali się do opuszczenia stadionu. Tymczasem stało się coś niespodziewanego – organizatorzy wprowadzili do akcji specjalistyczny sprzęt do osuszania toru. Na czele prac stanął sam Phil Morris, który najpierw pomagał fizycznie przy ściąganiu wody, a później koordynował działania na murawie.
Kluczową rolę odegrała… szczotka, która dosłownie odmieniła losy zawodów. Z toru zeszła woda, nawierzchnia się ustabilizowała, a żużlowcy mogli kontynuować rywalizację. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, a pytania o podobny sprzęt w Polsce rozgorzały na nowo.
Do sprawy odniósł się prezes Ekstraligi Żużlowej, Wojciech Stępniewski. Na platformie X zamieścił krótką, ale wymowną opinię:
– Pytanie raczej powinno brzmieć: dlaczego nie zawsze się jej używa. Druga kwestia to nawierzchnia. W PL nie każda jest taka, iż po opadach wystarczy ją zaszczotkować, aby pojechać – napisał Stępniewski.
Jak widać, sprawa nie jest jednoznaczna. Choć sprzęt z Rygi zrobił wrażenie, jego skuteczność zależy również od typu toru i jego przygotowania. Nie wszystkie polskie nawierzchnie nadają się do podobnej interwencji, a skutki użycia szczotki na niewłaściwym podłożu mogłyby być odwrotne od zamierzonych.
Jedno jest pewne – Grand Prix w Rydze pokazało, iż warto inwestować w nowe rozwiązania techniczne. A żużel potrzebuje sprzętu, który może uratować widowisko choćby w ekstremalnych warunkach pogodowych.
