Gikiewicz nie pomógł Lewandowskiemu i rozpętało się piekło. "Grożono mi"

11 godzin temu
- Zawsze znajdą się tacy, którzy na moim nazwisku chcą mieć klikalność. Po ostatnim wywiadzie dla TVP Sport jakiś dziennikarz w jednym z portali dał tytuł, iż Gikiewicz zapowiada sezon śmiercią Diego Joty. Trochę lodu na głowę. To jest żerowanie na hejcie. Nie porównałem śmierci do piłki nożnej - mówi Rafał Gikiewicz, bramkarz Widzewa Łódź.
Rafał Gikiewicz wiele lat spędził na niemieckich boiskach, przez chwilę grał w Turcji, ale półtora roku temu wrócił do Polski i w tej chwili występuje w Widzewie Łódź.


REKLAMA


W poprzednim sezonie Widzew grał poniżej oczekiwań kibiców. Na Gikiewicza spadło sporo krytyki, nie tylko za jego postawę na boisku, ale także za niektóre wypowiedzi. Doświadczony bramkarz ma żal do mediów, iż wyciągają jego wypowiedzi z kontekstu i, jak twierdzi, dzięki temu podbijają klikalność na jego nazwisku.


Zobacz wideo


Z bramkarzem Widzewa spotkaliśmy się przed rozpoczęciem sezonu. Poruszyliśmy wiele tematów, ale najwięcej rozmawialiśmy o tym, co dzieje się w łódzkim klubie. Rafał Gikiewicz opowiada o tym, co zmieniło się w Widzewie po przyjściu Roberta Dobrzyckiego. Bramkarz ma też istotną radę dla nowego właściciela klubu.
Krzysztof Smajek, Kacper Sosnowski: Po przyjściu do Widzewa pytał się pan w klubie, czy musi nosić swoje rzeczy i torbę. Coś zmieniło się w tej kwestii?
Rafał Gikiewicz: - Byłem zdziwiony, iż nie ma skrzyń na sprzęt i większość rzeczy nosi się samemu. Oczywiście media to przeinaczyły i pojawiły się opinie, iż Gikiewicz każe nosić za sobą skrzynię, a przecież nie o to chodziło. Teraz Widzew ma skrzynie, które jeżdżą za zespołem, więc wychodzi na to, iż Gikiewicz nie był wcale odklejony. Tylko mówił, jak było na Zachodzie. Uważam, iż to jest standard. W większości polskich klubów są takie skrzynie.


Przeskok z Bundesligi i Turcji do ekstraklasy był bardzo odczuwalny?
- Nie jesteśmy w stanie skopiować wszystkiego, co mają w większych i bogatszych klubach. jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne, trochę to odbiega od tego, co było w Niemczech. Wiedziałem, iż wracam do Polski i z czym to się wiąże. Jestem od tego, żeby trenować, grać i na tym się skupiam. Ludzie w Widzewie robią dla nas wszystko. Uważam, iż przez półtora roku bardzo dużo się zmieniło w klubie. Od posiłków po treningu, czy obiadów między treningami, po mały posiłek po drugim treningu. Teraz podobno będą śniadania, więc standard pracy idzie do góry. Od pewnego czasu nie możemy narzekać.
Nie da się jednak nie narzekać na infrastrukturę. Wiele osób w klubie zwraca uwagę, iż Widzewowi brakuje bazy treningowej.
- Boisko obok stadionu miało być już gotowe, ale są z nim problemy. Podobno będzie gotowe po zimie. Wydaje mi się, iż to będzie najważniejsze do tego, żeby omijały nas kontuzje. Ostatnio, gdy wróciliśmy z obozu w Turcji, trenowaliśmy na sztucznym boisku i to nam nie pomagało. Tym bardziej szacunek za to, iż nowi zawodnicy są przekonywani do gry w Widzewie, mimo iż nie posiadamy dobrego boiska treningowego. To pokazuje, iż ci zawodnicy wierzą w projekt, ale jednocześnie pokazuje także kompetencje ludzi, którzy za to odpowiadają. Ci ludzie zdają sobie sprawę, iż w Widzewie może być tylko lepiej.


Jak na co dzień żyje się panu Łodzi?
- Jedyna czarna strona gry w Widzewie to samotność i rozłąka z rodziną. Mało osób zdaje sobie z tego sprawę. Ale wszystko zależy od narracji, co chcecie napisać. Jak pojawię się w studiu w Warszawie jako ekspert Bundesligi, to ludzie komentują, iż tracę dzień i się nie regeneruję. Do studia jeżdżę, jak mam wolne. I tak jechałbym do Warszawy, do rodziny. W studiu spędzam kilka godzin, później jadę do domu i jestem z żoną i dziećmi. Nikt mnie o to nie pytał, więc nie będę na siłę komuś udowadniał, iż dobrze się regeneruję i dbam o siebie. Osoby w klubie to wiedzą i nikt nie widzi w tym problemu.
Do tej pory zawsze byliśmy razem z żoną i dziećmi, od półtora roku mieszkamy osobno. Czasami śmiejemy się, iż żyję jak kawaler. Ale z drugiej strony nie zazdroszczę młodym chłopcom, którzy są sami.
Dlaczego rodzina nie przyjechała z panem do Łodzi?
- Wiele osób mówi mi, żebym ściągnął rodzinę, ale to nie jest takie proste, bo w Łodzi nie ma niemieckiej szkoły. Gdyby była, to przecież nie mieszkaliby w Warszawie. Żona podporządkowała swoje życie pode mnie, ale na tym też polega małżeństwo i wspieranie piłkarza. Mówiłem o tym wiele razy, iż bez mądrej kobiety u boku, bez ułożonej rodziny i ciepła domowego, wielu piłkarzy błądzi i te kariery się rozdrabniają.
Zanim przejdziemy do bieżących spraw, wróćmy jeszcze do poprzedniego sezonu. Widzew grał bardzo słabo wiosną, na pana spadło sporo krytyki. To był jeden z trudniejszych momentów w karierze?
- Ogólnie nie, bo mam większe problemy w życiu, niż przegrywanie meczów. Piłka nożna to jest tylko piłka nożna. Przecież specjalnie nie przegrywaliśmy. Przeciwnik był lepszy, zrobił mniej błędów i dlatego z nami wygrywał. Kibice często nie rozumieją, iż my też jesteśmy tylko ludźmi. Mamy swoje problemy i czasami coś nam może nie wyjść. Wiosna była bardzo słaba, bo nie zdobywaliśmy tylu punktów, ile chcieliśmy i wydaje mi się, iż każdy to odczuwał. A krytyka? Im bardziej jesteś medialny, tym większa krytyka będzie spadała na ciebie. Widzew w poprzednim sezonie kojarzony był z Bartkiem Pawłowskim czy ze mną. No to kto miał obrywać? Obrywało się Gikiewiczowi.


Najwięcej krytyki spadło na pana po meczu z Legią Warszawa. Za błędy i za wypowiedź po meczu, w której mówił pan o hejcie.
- Moja wypowiedź miała na celu ochronić młodszych zawodników. Wziąłem na siebie odpowiedzialność i krytykę. Spodziewałem się, iż będę atakowany.
Nie jest czasami lepiej milczeć niż powiedzieć w emocjach za dużo?
- Nie, bo w tamtej wypowiedzi nie było niczego złego. Z moich słów płynął przekaz, żeby kibice dali nam czas i nie przestawali w nas wierzyć. Żeby nie jechali z nami i nie wyzywali swoich piłkarzy, bo paru takich osobników zawsze znajdzie się na stadionie. Parę dni po tym wywiadzie skontaktowały się ze mną dwie fundacje. Mamy w planach wspólne działanie: edukację młodszych piłkarzy i edukację w szkołach. Chcemy uświadamiać, iż słowo pisane w internecie też jest karalne, iż rani i krzywdzi. To jest zabójca bez broni w internecie. Wydaje mi się, iż z tego wszystkiego, co mówię czy robię, jest więcej dobrego niż złego.
Kibice w mediach społecznościowych domagali się, żeby Gikiewicz usiadł na ławce.
- jeżeli jakiś no name napisze w internecie, iż Gikiewicz powinien trafić na ławkę, to myślicie, iż trener Żeljko Sopić czy Patryk Czubak biorą te opinie pod uwagę? o ile od mojego przyjścia do Widzewa zagrałem 49 na 49 meczów w ekstraklasie, to nie wynika to z tego, iż mam błękitne oczy ani z tego, iż nazywam się Gikiewicz. Tylko, dlatego iż byłem lepszy na treningach od pozostałych bramkarzy.
Czyli ta krytyka po panu spływa?
- Nie powiem, iż spływa, bo w jakimś stopniu to był atak na moją osobę. Nie bardzo się tym przejmuję, bo ci krytycy nie mają nic wspólnego z profesjonalnym uprawianiem sportu. Nie wiedzą, czym jest rywalizacja i granie jedenastu na jedenastu. Piłka to gra błędów. Szkoda, iż nie wszyscy to rozumieją. Nie możesz zbyt długo rozpamiętywać błędu ani porażki. W Niemczech miałem serię ośmiu czy dziewięciu z rzędu przegranych meczów i trener po każdym spotkaniu mówił: głowa do góry, zresetujcie się dwa dni z rodzinami i wracamy do roboty. Gdybyśmy analizowali każdą straconą przez Widzew bramkę, to odpowiedzialnych za to zawsze jest więcej. Nie tylko Gikiewicz. To idzie jak łańcuszek. Przyjmuję krytykę i tyle. Nie jestem w stanie z nią walczyć.


Nigdy celowo nie dorzucił pan do ogniska? Żeby o Rafale Gikiewiczu było trochę głośniej.
- Nie, nie, ja po prostu zawsze mówię, co myślę. Zawsze znajdą się tacy, którzy na moim nazwisku chcą mieć klikalność. Po ostatnim wywiadzie dla TVP Sport jakiś dziennikarz w jednym z portali dał tytuł, iż Gikiewicz zapowiada sezon śmiercią Diego Joty. Trochę lodu na głowę. To jest żerowanie na hejcie. Nie porównałem śmierci do piłki nożnej.
Sprawdza pan na bieżąco, co o panu pojawia się w mediach?
- Nie sprawdzam, ale zawsze ktoś mnie poinformuje. Co z tego, iż oni mnie później przepraszali i zmienili tytuł, bo mój prawnik to na nich wymusił. Te słowa krążyły w sieci, ktoś w kto kliknął, przeczytał. o ile dziennikarze nie będą bronić piłkarzy i będą napędzać hejt, to będą działy się strasznie złe rzeczy. Młoda generacja zawodników nie radzi sobie z krytyką i hejtem. Na niektórych portalach pojawiają się programy, które mają na celu tylko krytykę, wszystkich chcą zrównać z ziemią. Dziwię się, iż ludzie oglądają takie rzeczy.
Uważam, iż ochrona przed hejtem powinna leżeć w gestii ekstraklasy czy polskich klubów. Nie jesteśmy uczeni, jak sobie z tym radzić. Zawodników traktuje się jak gotowy produkt. Cezary Kulesza wygrał wybory, więc może się wykazać. To jest dobry moment, żeby stworzyć komórkę, która będzie jeździła od klubu do klubu i szkoliła, jak radzić sobie z hejtem. Żeby hejt nie przerodził się w depresje czy w stany lękowe. Niektórzy piłkarze uważają, iż jak przegrają mecz, to mają zakaz wyjścia z domu na obiad czy na kolację. Zastanawiają się, co powiedzą kibice.
Mamy w lidze doświadczonych zawodników takich jak Lukas Podolski, Kamil Grosicki czy ja. Możemy wziąć udział w jakimś projekcie, bo każdy z nas miał do czynienia z hejtem czy piekiełkiem w internecie. Warto edukować w szkołach i akademiach. Niech młodzi chłopcy nauczą się, jak sobie z tym radzić. Jest wiele przykładów sportowców, którzy odeszli ze sportu przez depresję czy wypalenie.


Kiedy odczuł pan największą wrogość i agresję ze strony kibiców?
- Ogromny hejt spadł na mnie przy okazji meczu z Bayernem Monachium, gdy Robert Lewandowski pobił rekord Bundesligi. Ludzie mieli do mnie pretensje, iż wykonywałem swoją robotę i broniłem strzały Roberta i rywali. Zarzucali mi, iż nie pomogłem Lewandowskiemu. Gdybym wpuścił trzy gole między nogami, to przez najbliższe 100 lat byłoby pośmiewisko ze mnie i z rekordu Lewandowskiego. Już w trakcie meczu pojawiały się na moim Instagramie wrogie komentarze. Pisali, iż przyjadą pod szkołę i porwą mi dzieci. To jest normalne? Dałem na instastory informację w dwóch językach, iż tego typu słowa podchodzą pod paragraf. Ludzie myślą, iż są bezkarni w internecie i mogą obrażać do woli.


Dużo było nerwów w szatni Widzewa w poprzednim sezonie? Zwłaszcza w momencie, gdy zbliżyliście się do strefy spadkowej i pojawiło się widmo spadku.
- No nie, nie zgodzę się, iż widmo spadku zajrzało nam w oczy.
W pewnym momencie, przynajmniej matematycznie, byliście zagrożeni spadkiem.
- Nas bardziej dołowała myśl, iż nie zrealizujemy celu, który sobie postawiliśmy. Uważam, iż byliśmy za mocni, żeby spaść z ligi.
W poprzednim sezonie o miejsce w bramce Widzewa rywalizował pan z młodymi bramkarzami. Nie chcemy nic im ujmować, ale nie było tak, iż był pan pewniakiem w bramce i co by się nie działo, to i tak wychodził pan w pierwszym składzie?
- Docierały do mnie takie głosy. Są krzywdzące dla Krajcirika, Szymańskiego, Biegańskiego i Krzywańskiego. Nie mogę powiedzieć, iż oni źle trenowali, bo bym im ujął. To nie są źli bramkarze i to nie jest tak, iż nie miałem żadnej rywalizacji. Rywalizuję sam ze sobą i w wieku 38 lat wciąż mam zapał do treningu. Chcę być lepszy od siebie, a nie od tych bramkarzy którzy byli czy są teraz w Widzewie. Żeby była jasność: teraz nie rywalizuję z Maciejem Kikolskim, tylko rywalizuję z Gikiewiczem. Nie interesuje mnie, co robi Kikolski na treningach. Takiego podejścia nauczyłem się w Niemczech.


W poprzednim sezonie był taki moment, iż czuł pan, iż może stracić miejsce w bramce Widzewa?
- Gdy trenujesz, to nie myślisz, czy będziesz grał w weekend. Myślę tylko o tym, żeby od poniedziałku do piątku trenować jak najlepiej. Jak popełniałem błędy, to jeszcze więcej trenowałem. Pracą zawsze się obronię. A trener w weekend wystawi lepszego.
38 lat to jest dla bramkarza dużo, czy wiek to tylko liczba?
- Można mieć 21 lat i po treningu zamiast iść na siłownię, zagrać na konsoli. A można mieć 38 lat i robić dodatkowy trening. To jest indywidualna kwestia i wiek nie ma tu znaczenia. To zależy od tego, czy ciągle jesteś głodny sukcesu, czy pragniesz więcej i czy zadowalasz się tym, co masz. To wszystko siedzi w głowie. Nikt nie powinien patrzeć na to, iż mam 38 lat. Na treningu robię rzeczy, które robią 21-latkowie. A jeszcze sobie dokładam.
Czyli pana kariera wcale jeszcze nie dobiega końca?
- Co roku w trakcie przygotowań czuję, iż ten koniec się oddala. Czasami wieczorami zastanawiam się, po co mi to jest, bo czuję ból w wielu miejscach, ale potem idę na trening, widzę kolegów z drużyny, czuję zapach szatni i ochota wraca nowo. Oczywiście czasami trzeba się zresetować i o piłce w ogóle nie myśleć.
Zaplanował pan już sobie życie po życiu i już wie, co będzie robił po karierze sportowej?
- Nie wiem. Jest milion rzeczy, które mogę robić, ale na razie o tym nie myślę. Trener Patryk Czubak powiedział, iż chciałby mieć mnie w sztabie. Odpowiedziałem, iż jeszcze parę lat musi poczekać.


Widziałby się pan w roli trenera?
- Zależałoby to od wielu rzeczy. Jaki klub, jakie miasto, jaki projekt? Nie poszedłbym gdzieś, żeby tylko być i nie decydować o niczym, bo nie chciałbym być słupem.
Co zmieniło się w Widzewie po przyjściu trenera Żeljko Sopicia?
- Pojawił się obowiązek trenowania w ochraniaczach, bo na treningach jest większy ogień. Trener potrafi skrytykować i postawić do pionu nie tylko młodych, ale też doświadczonych zawodników. Nie ma dla niego znaczenia status zawodnika w zespole, jego doświadczenie czy przeszłość. Jest fair wobec wszystkich i wydaje mi się, iż takie podejście zawsze będzie zdrowe w szatni.
Na obozie w Opalenicy trenowaliśmy dużo ciężej niż podczas ostatnich obozów. Trener Sopić powiedział, iż jak przyszedł w trakcie sezonu, to nie mógł tego za bardzo zmienić, bo graliśmy mecze co tydzień, nie było czasu w ciężkie treningi. Teraz chłopacy na pewno dużo ciężej trenowali. Po treningach coraz mniej osób zostawało, żeby sobie postrzelać. Byli zmęczeni i nie mieli na to już siły.
Sopić rządzi twardą ręką?
- Dla niego liczy się zespół, nie ma jednostek. o ile się nie podporządkujesz, o ile nie umiesz się cieszyć z zespołem, to w takim zespole cię nie będzie. Uważam, iż trener Sopić ma bardzo dobre kompetencje miękkie. Potrafi pogłaskać, ale też bardzo mocno zrugać. Wydaje mi się, iż to od niego będzie zależało, jak ten nowy zespół będzie wyglądał.
Gdy Robert Dobrzycki został większościowym właścicielem Widzewa, to spodziewał się pan, iż będzie działał aż z takim rozmachem?
- Spodziewałem się, bo wypiłem z nim jedną kawę i wiem, jak mu zależy i jakie ma ambicje i cele. On kocha Widzew. Nie podejmuje się rzeczy, które nie dają mu satysfakcji. Nie lubi stagnacji, chce ciągłego rozwoju i zdobywania szczytów. Bardzo mi to odpowiada i szanuję go za to bardzo mocno, bo to są jego prywatne pieniądze. Nie musiał tego robić. o ile chcesz coś wygrać, to musisz zainwestować pieniądze i Robert Dobrzycki już dużo wpompował w ten projekt. Za pieniędzmi idą transfery. o ile pójdą za tym wyniki, to wszyscy będziemy zadowoleni.


Dużo zmieniło się w Widzewie od przyjścia nowego właściciela?
- Szum medialny na pewno robi wrażenie, bo wcześniej nie było aż tak głośno o Widzewie. Ale szum musi być, gdy w jednym okienku przychodzi i odchodzi tak wielu zawodników. A w planach są kolejne transfery. Nowi zawodnicy super wkomponowali się w zespół. To jest zaleta naszej szatni i to zaprocentuje. Jestem fanem Sebastiana Bergiera, siedzimy obok na posiłkach, bardzo się lubimy. Jest kompletnym zawodnikiem i ma ogromną jakość w wykończeniu. Nie ma jednej rzeczy wybitnej, ale wszystko ma na bardzo dobrym poziomie. Może być pozytywnym zaskoczeniem w tym sezonie. Tego mu życzę.
W sparingach z bardzo dobrej strony pokazał się Samuel Akere. Co pan o nim sądzi?
- Pierwszy raz usłyszałem o nim, gdy zadzwonił do mnie Anthony Ujah, były napastnik FC Koeln, Werderu i Unionu Berlin. Grał z Akere w Botew Płodiw i poprosił mnie, żebym wziął Samuela pod swoje skrzydła i trochę go chronił. Akere "wsiada na motor i jedzie", jest bardzo szybki, ma super lewą nogę. Bardzo gwałtownie załapał taktyczne niuanse, nie boi się roboty i myślę, iż będziemy mieli wiele pożytku z naszego Snoop Dogga, bo nazywamy go właśnie Snoopy.
Na czym ta ochrona Akere, o której mówił Ujah, ma polegać?
- No wiesz, trzeba mu chyba dodatkowe dwa kółka do roweru przyczepić, bo na rowerze dobrze nie jeździ, a my na treningi na Łodziankę jeździmy na rowerach. Oczywiście, mówię to z przymrużeniem oka. jeżeli Akere fajnie wystartuje w lidze, to ta ochrona będzie polegała na tym, żeby ostudzić mu głowę i pilnować, żeby nie odfrunął. To jest zadanie dla starszych zawodników.
Kilkanaście lat temu wyglądało to trochę inaczej. Jest pan z pokolenia, które miało trudniejsze wejście do nowej szatni.
- Jestem dinozaurem, który był w szatni z Grzegorzem Szamotulskim czy z Piotrem Lechem. Umówmy się, gdyby grupa naszych jeżyków, czyli młodych zawodników, była w szatni z Grzesiem czy z Piotrkiem, to mieliby bardzo ciężko. Myślę, iż nie raz wisieliby za karę za koszulkę na haku. Teraz wejście do szatni jest inne, łatwiejsze. Czasy są inne, przepis młodzieżowca trochę ułatwił im wejście do polskich szatni, więc tylko od nich zależy, jak spożytkują ten czas. Teraz ten przepis zniknął, dlatego trzymam kciuki za wszystkich młodzieżowców, żeby obronili się umiejętnościami i ciągle występowali w ekstraklasie.


W Widzewie wraz z przyjściem nowego właściciela pojawiły się duże pieniądze. Czy to w jakimś stopniu może zaszkodzić, na przykład rozleniwić?
- W szatni piłkarskiej rozmawia się o pieniądzach. Gramy i trenujemy dla pieniędzy. Jesteśmy po rozmowach z dyrektorem sportowym, chcemy dostawać i klub chce płacić większe pieniądze za wynik sportowy, czyli za wygrywanie meczów. Uważam, iż to jest najbardziej zdrowe. Gdy wygrywasz mecz, to premia praktycznie pokrywa 40-50 procent pensji. o ile wygrywasz 2-3 mecze w miesiącu, to godziwie zarabiasz i nie ruszasz pensji. Nie jesteś w klubie, żeby grać, tylko żeby wygrywać. Tego nauczyli mnie w Niemczech. o ile nie będziesz wygrywał, to nie będziesz miał pieniędzy.
Pewnie zdajecie sobie sprawę, iż oczekiwania kibiców Widzewa będą ogromne. O co będziecie walczyć w tym sezonie?
- Liga to jest test na żywym organizmie. Wszyscy czekają na mocny Widzew, nie tylko nasi kibice, ale przeciwnicy też. Musimy robić swoje, mieć dużą pokorę, bo wtedy będziemy w stanie zaskoczyć rywali w lidze. Nie musimy opowiadać na prawo i lewo, iż jesteśmy najlepsi, iż będziemy wszystkich bili. Oczywiście możemy powiedzieć, jaki jest nasz cel. Jedni mówią o top 3, drudzy o top 5. Uważam, iż w życiu musisz marzyć i nie możesz bać się marzeń. Ciężką pracą się obronimy.
Przy tak dużych oczekiwaniach, które są teraz w Łodzi, czego najbardziej się pan obawia?
- Presję mam na sobie od 22 lat. Obawiać mogę się poważnej kontuzji, bo myślę, iż każdy zawodnik tego się obawia. Poza tym niczego się nie obawiam. o ile będziemy zdrowi, to wszystko jest w naszych nogach. Czasami porażka może więcej nauczyć niż zwycięstwo, ale mam nadzieję, iż wygramy o wiele więcej meczów niż w poprzednim sezonie. Nie wiem, czy Widzew od razu będzie wielki, ale jestem pewien, iż w ciągu 24 miesięcy będzie naprawdę mocny i coś wygramy.


Kibice w Łodzi tęsknią za wielkim Widzewem. Na co dzień da się to odczuć?
- Kibice w Łodzi żyją Widzewem, karnety znów się gwałtownie rozeszły. Już wiemy, iż jak co roku będą problemy z biletami dla zawodników. To pokazuje wielkość klubu i małą pojemność stadionu. Jak będą sukcesy, to stadion musi być większy. Nie może być za duży, bo coś limitowanego jest bardziej ekscytujące. Walka o bilet jest czymś lepszym niż wolne bilety w kasie, ale wydaje mi się, iż obecny stadion nie jest optymalny i tych kibiców jest za mało.
Jakie rady dałby pan nowemu właścicielowi Widzewa?
- Żeby często schodził do szatni, bo to scala ludzi z gabinetów z zespołem. Wydaje mi się, iż to jest bardzo ważne. Żeby ludzie pod krawatem też byli w piłkarskiej szatni, w naszym "piekiełku" na dole, bo sukces potrafi łączyć, ale potrafi też dzielić. Nie bać się skrytykować zespołu, ale też nie bać się go zmobilizować. Nie mówię o rzucaniu pieniędzmi za każdy mecz, ale o prostych gestach takich jak przybicie piątki. Chodzi o to, żeby prezesi, czy właściciel utożsamiali się z tymi chłopakami, którzy wybiegają co weekend na boisko. Oni są dla nas, my jesteśmy dla nich, ale przede wszystkim wszyscy gramy dla kibiców i dla Widzewa.
Idź do oryginalnego materiału