F1 wraca w ten weekend po długiej, niemal drugiej wakacyjnej, przerwie. Wraca w momencie, gdy każdy zastanawia się, czy McLaren i Norris potrafią wykorzystać to, co podarowali im inżynierowie.
Umarł król, nieeeeeech żyyyyyjeeeee
Generalnie ten tandem Norris – McLaren, to chyba najbardziej nielubiany duet „kończący dominację”, jaki pamiętam. Niemal wszyscy kibicowali Verstappenowi, gdy kończył dominację Hamiltona, by rok później wytykać, iż wcale fanami nie są, chcieli tylko końca mercedesowej nudy. To samo było wcześniej z Hamiltonem kończącym dominację Vettela, tak samo było z Alonso kończącym erę Schmachera i Ferrari. Choć w tych przypadkach mieliśmy więcej realnej walki.
Tak samo powinno być z McLarenem i Norrisem, ale… nie jest. Dlaczego?
Cóż, zdecydowana większość stawki i obserwatorów uważa, iż McLaren dysponuje w tej chwili najlepszym sprzętem. Z resztą – Norris kończący wyścig w Singapurze 20 sekund przed Verstappenem chyba to potwierdza, prawda? Dwadzieścia sekund przed urzędującym mistrzem świata w bolidzie, który czasy dominacji ma za sobą, ale wciąż jest to topowa maszyna.
Problem zaczyna się gdy popatrzymy na przebieg tego sezonu. adekwatnie dopiero ostatnie 6 wyścigów pokazuje jakąkolwiek przewagę McLarena. Z sześciu wygrali 4, po dwa przez każdego kierowcę pomarańczowego teamu. I tu właśnie docieramy do pierwszego zgrzytu, czyli team orders i rozkładu sił pomiędzy dwoma bolidami.
Piastri-hydra
Oscar Piastri jest wciąż świeżakiem. W F1 i w McLarenie zalicza raptem swój drugi sezon. Tymczasem Norris może spokojnie uchodzić już za doświadczonego kierowcę tej stawki. To jego szósty rok w Formule 1 i zarazem szósty w McLarenie, co oznacza, iż z teamem znają się jak łyse konie. Dość powiedzieć, iż Lewis Hamilton spędził w McLarenie siedem lat i jego odejście do Mercedesa było ogromnym wydarzeniem. Z tego tytułu nie dziwne, iż zespół podświadomie lepiej współpracuje z Norrisem. Oscar wciąż się uczy, tak polityki w F1, jak komunikacji, czy zasad współpracy. Uczy się na swój sposób, bo nie raz dał pokaz ogromnego spokoju, zimnej krwi i wyrachowania swojego umysłu. Choćby podczas GP Azerbejdżanu, gdzie stoczył genialny pojedynek z Leclerc’iem.
Dlatego wszyscy oczekiwali, iż Norris będzie (choćby niepisanym) liderem zespołu. Z jednej strony nieco nim był, z drugiej team udawał, iż wszyscy są na równych zasadach. Tylko iż Piastri nie chce udawania i nie chce zarazem być czyimkolwiek skrzydłowym. Chłopak ma talent, prędkość i wyrachowanie na torze, które stawiają go w tej chwili w gronie topowych kierowców stawki F1. I tu machina McLarena zaczęła się potykać.
Okazało się, iż zespół nijak nie potrafi zarządzać dwoma równorzędnymi kierowcami. Owszem, były wyścigi w których Piastri był w cieniu Lando, ale były także zupełnie odwrotne sytuacje. To nie jest układ znany z Mercedesa, gdzie było wiadomo, iż Bottas raz w roku „pokaże Hamiltonowi” w Rosji, bo lubi ten tor. Nie bez powodu Bottas był w teamie z Hamiltonem. Świetnie opisał to w swojej książce Ross Brawn, który wprost uzasadnił, iż mając dwóch równorzędnych kierowców, zespół dzieli swoje zasoby na dwa. To zaś oznacza, iż konkurencja odrabia dystans. jeżeli team chce wygrywać mistrzostwa, ktoś musi być w końcu preferowany. Dlatego w Red Bullu wciąż jest Perez. Dlatego wszyscy zastanawiają się, co też najlepszego zrobiło Ferrari ściągając Hamiltona do pary z Leclerc’iem.
Polityka ogarnięta, a Piastri znowu swoje
Zaskakujące jak długo McLaren musiał myśleć, by to wykombinować. Jeszcze lepsze jest jednak to, iż w momencie otwartej deklaracji ze strony teamu, Piastri poczuł się jeszcze bardziej zmotywowany by pokazać, iż wcale od Norrisa nie odstaje. No i się udało. W wspomnianych sześciu wyścigach, od kiedy forma McLarena na czele się ustabilizowała, Piastri zdobył więcej punktów od Norrisa. Wszystko pomimo punktów za najszybsze okrążenie, które jak wiemy jest często uzależnione od sytuacji na torze. Piastri zdobył ich zero, a Norris trzy.
Mimo to stawianie na Norrisa jest jak najbardziej uzasadnione z punktu widzenia klasyfikacji. Piastri traci do niego ponad 40 punktów, czyli niemal drugie tyle, ile Lando do Verstappena. Tylko iż Norris sam wiele razy w tym sezonie skopał wyścigi, których skopać nie powinien. Od Austrii poczynając, przez wszystkie skopane starty, a na zaskakujących błędach przy prowadzeniu w Singapurze kończąc. Te ostatnie nie zabrały mu punktów, ale dobitnie pokazały problemy, z jakimi Norris się mierzy. Hamilton, czy Verstappen są maszynami. Lando, przynajmniej na obecnym etapie, zdecydowanie nie.
Do tego dochodzi zespół, który po części ponosi winę za dziwne układy między kierowcami, po części za kilka błędów politycznych i taktycznych, jakie nie powinny się zdarzyć teamowi walczącemu o najwyższe laury. Żeby nie było – to nie jest tak, iż tylko McLaren popełnia błędy. Red Bull ma ich na swoim koncie w tym sezonie także sporo. Problem w tym, iż to McLaren nie wykorzystuje (na własne życzenie) szansy, która się nadarzyła, a która może się nie powtórzyć.
Dadzą radę?
Przed nami ostatnie sześć wyścigów, które zaważy o losach tytułu Mistrza Świata. Norris ma do odrobienia ponad 50 punktów. Czy jest to możliwe? Jak najbardziej. W końcu pomiędzy dwoma „trójpakami weekendów GP” nie będzie niemal czasu w zmiany. Powiem więcej – jeżeli tego nie wygrają, będzie to można uznać za porażkę.