O pomyśle igrzysk w Polsce mówił już przed dwoma laty ówczesny prezydent Andrzej Duda. Rok później pomysł poparł premier Donald Tusk, a dziś temat ożył za sprawą ministra sportu Jakuba Rudnickiego oraz prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. W stolicy miałaby się odbyć większość zawodów.
REKLAMA
Zobacz wideo Burza wokół olimpijskich skoczni. Jest reakcja po skandalu
Jakie są szanse naszego kraju na wybór w roli gospodarza igrzysk? Czego nam brakuje? Jakie korzyści płyną z organizacji tak wielkich zawodów i czy nie grozi nam powtórka z Aten, które nie wspominają dobrze rywalizacji olimpijskiej? O to jako Sport.pl spytaliśmy Michała Banasiaka, prezesa Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej.
Dominik Senkowski: Pod koniec listopada. za sprawą ministra sportu oraz prezydenta Warszawy. wróciła dyskusja o igrzyskach olimpijskich w naszym kraju. Na ile to realny pomysł?
Michał Banasiak: Od jakiegoś czasu należymy do grona 20 największych gospodarek świata. Jako kraj aspirujemy do tego, żeby być w topie światowym pod każdym względem. jeżeli spojrzymy na wspomniane 20 gospodarek, większość z tych państw organizowała już duże imprezy sportowe - igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata w piłce nożnej. Kraje chcą być postrzegane jako silne, ambitne i sprawcze, stąd też nasze plany. W przypadku igrzysk nie mówimy tylko o wielkiej imprezie sportowej, ale i o wydarzeniu społecznym, które ma też swoje znaczenie polityczne.
Na razie jesteśmy na bardzo wstępnym etapie olimpijskiej drogi. Po stronie polskich władz jest chęć, rozpoczęła się dyskusja, stawiamy pierwsze kroki, by sformalizować naszą ewentualną kandydaturę. Dziś każdy ma prawo do tego, by marzyć, a z drugiej strony kreślić scenariusze, jak ta nasza kandydatura miałaby wyglądać.
Trzeba jednak pamiętać, iż choćby jeżeli wyrazimy chęć zorganizowania igrzysk, pojawi się akceptacja ze strony politycznej i społecznej, to decyzję o przyznaniu nam roli gospodarza podejmie MKOI. Same chęci nie wystarczą, ale z drugiej strony bez nich szans nie ma żadnych.
Co dziś wiemy o możliwych terminach organizacji igrzysk? Mówi się o datach 2040 i 2044, wcześniej wymieniano rok 2036. Czy są już jakieś nieoficjalne kandydatury na ten okres?
- W przypadku letnich igrzysk olimpijskich znamy najbliższych gospodarzy - Los Angeles 2028 i Brisbane 2032. Pierwsze nieobsadzone zawody wypadają w 2036 roku i to o nich dwa lata temu mówił prezydent Andrzej Duda. Do tej propozycji już jednak nikt nie wraca i to z kilku powodów.
Po pierwsze, przy 2036 mamy już dwóch bardzo silnych kandydatów - Indie i Katar. Zwłaszcza Indie są już dość mocno zaawansowane w przygotowaniach. Mają tym mocniejszą pozycję, iż właśnie otrzymały prawo organizacji Igrzysk Wspólnoty Narodów w 2030 roku. Ta impreza może być dla ich taką rozbiegówką przed igrzyskami olimpijskimi.
Po drugie, trzeba pamiętać o harmonogramie kontynentalnym. MKOI stara się rotować kontynentami, choć oczywiście nie trzyma się tego doktrynalnie, bo np. Afryka do tej pory ani razu nie była uwzględniona. Natomiast patrząc na olimpijski kalendarz, wychodzi na to, iż w 2036 igrzyska prawdopodobnie odbędą się w Azji. Co znacznie zwiększa szanse wspomnianych Indii.
Po trzecie, wbrew pozorom 2036 jest już naprawdę bardzo blisko - 11 lat z perspektywy przeciętnego kibica to wydaje się sporo, ale w przypadku tak dużej imprezy, jak igrzyska olimpijskie, to nie jest dużo czasu.
Czyli pozostaje 2040 lub 2044?
- Biorąc pod uwagę najbliższych gospodarzy, to wtedy otwiera się kolejne okienko dla Europy. Lista chętnych jest już długa, bo podobne pomysły, jak u nas, pojawiają się w Niemczech czy Hiszpanii, ale też poza Europą: w Chile czy Korei Południowej. Do tego Egipt jako pierwsze państwo z Afryki - tym bardziej, iż nową szefową MKOI została Kirsty Coventry z Zimbabwe, która może chcieć sprowadzić igrzyska na swój kontynent.
Potencjalnych, mocnych pretendentów nie zabraknie. To też zadaje kłam obiegowej opinii, która się czasami pojawia, iż w tej chwili igrzysk już nikt nie chce organizować. Taka teza ma uzasadnienie w kontekście zimowych zawodów, które cieszą się mniejszym prestiżem i są trudniejsze do zorganizowania z uwagi m.in. na warunki pogodowe i postępujące zmiany klimatu.
Jakie widzi pan największe korzyści dla Warszawy i dla Polski wynikające z igrzysk?
- Tu trzeba zacząć od ważnego zagadnienia - tak jak w przypadku mundialu mówi się o kraju-gospodarzu, tak przy igrzyskach w teorii wymienia się miasto, ale w praktyce żadne pojedyncze miasto nie jest w stanie dziś gościć wszystkich olimpijczyków i wszystkich olimpijskich zawodów. Mówimy przecież nie tylko o stadionach na mecze piłki nożnej, ale i o halach, warunkach do uprawiania żeglarstwa itd. Jedno miasto było w stanie udźwignąć igrzyska ponad sto lat temu, gdy była to zupełnie inna, znacznie mniejsza impreza. Dziś igrzyska rozlewają się na większy teren, co będziemy obserwować, chociażby w przyszłym roku, gdy te zimowe odbędą się w dużej części północnych Włoch. I w naszym przypadku też musiałoby to tak wyglądać. Moglibyśmy wtedy korzystać z istniejącej infrastruktury i sprawić, iż na igrzyskach skorzysta duża część Polski.
Czytaj także: Gruchnęły sensacyjne wieści o Kloppie
Najważniejsze argumenty po stronie organizacji igrzysk to towarzyszący ich organizacji bodziec gospodarczy, szansa na infrastrukturalną metamorfozę kraju i projekt ambicjonalno-społeczny, abyśmy dokonali w Polsce czegoś większego. W związku z Euro 2012 - do którego nawiązujemy przy każdej okazji - powstały nie tylko stadiony, ale i wiele kilometrów dróg, wyremontowano tory, dworce kolejowe. Ktoś powie, iż można było to wszystko zbudować także bez mistrzostw Europy - zgoda, ale czasem potrzebny jest taki motywator z zewnątrz - toporek, który nad nami wisi. Mam wrażenie, iż dziś nam takiej motywacji brakuje. Widzimy to, chociażby w przypadku CPK czy elektrowni atomowych - inwestycji, które tyle lat są przesuwane w czasie, a które bardzo przydałyby się na igrzyska, wymagające sprawnej siatki transportowej i takiej, której przydałaby się tania energia. Gdybyśmy mieli na horyzoncie metę w postaci igrzysk, mogłaby zmobilizować zwłaszcza polityków.
Wielu wymienia też korzyści promocyjne jako atut igrzysk.
- Kwestia wzmocnienia wizerunku państwa-gospodarza ma niebagatelne znaczenie. Zaczęliśmy rozmowę od tego, iż kraj organizujący igrzyska jest zwykle postrzegany jako silny gospodarczo i sprawny organizacyjnie. Do tego igrzyska przyciągają kibiców, którzy w kolejnych latach mogą wrócić jako turyści. Widzieliśmy w Paryżu, jak doskonale można zareklamować swoją ofertę turystyczną. Możemy też poprawić swoją pozycję pod kątem bezpieczeństwa. Paryż w zeszłym roku był przez miesiąc najbezpieczniejszym miejscem na świecie, bo igrzysk pilnowały nie tylko francuskie służby, ale i te z całego świata. Efekty takich współprac i know-how zostają na długo.
Kolejny wątek to reforma sportu, którą ministerstwo sportu już zaczęło przeprowadzać, umieszczając igrzyska w jej nazwie. jeżeli zostaniemy wybrani na gospodarza, dobrze byłoby zdobyć więcej niż 10 medali, które przywieźliśmy z Paryża. W tym kontekście trzeba mocno przebudować cały system polskiego sportu, począwszy od zajęć w szkołach. Wiemy już, iż np. w nowej strategii jest podjęty wreszcie temat wf-istów, którzy będą pracować w pierwszych klasach szkół podstawowych. Analizowane jest także chociażby to, jak zarządzane są poszczególne związki sportowe. To wszystko przyda nam się nawet, jeżeli ostatecznie igrzyska miałyby do Polski nie trafić.
Tak wielkie wydarzenie sportowe to nie tylko szansa na promocję turystyki, ale i opowiedzenia pewnej narracji dotyczącej Polski, naszej historii - czy to w przypadku ceremonii otwarcia zawodów, czy też już w trakcie rywalizacji. Uwaga mediów całego świata byłaby przez ten czas skupiona na Polsce. Ludzie interesują się w takim okresie nie tylko sportem samym w sobie, ale i tym, co się dzieje w kraju gospodarza.
Krytycy pomysłu igrzysk w Polsce często powołują się na wysokie koszty, a jako niekorzystny przykład podają Ateny - 15 mld dolarów. Grecy nie potrafili też po igrzyskach wykorzystać obiektów sportowych, wpadli w kryzys finansowy, sportowo nie stali się potęgą. Nie przewidzieli chociażby wydatków na bezpieczeństwo, które musieli zwiększyć po ataku terrorystycznym na USA 11 września 2001. Jak nie pójść śladem Aten?
- Myślę, iż nie grozi nam grecki scenariusz. Przede wszystkim dlatego, iż Grecy zorganizowali igrzyska z nadzwyczajną pompą. Poczuwali się z uwagi na historię: tam rodziły się igrzyska starożytne, nowożytne, a i dziś znicz olimpijski jest u nich odpalany. Trochę przeszarżowali z budową obiektów, zapomnieli, iż trzeba je potem utrzymać. Na drugim biegunie znajduje się Barcelona w 1992, która potraktowała rywalizację sportową jak trampolinę gospodarczą i turystyczną.
W polskim przypadku obiekty sportowe na pewno muszą być skrojone pod nasze potrzeby. Wiemy, iż MKOI daje duże przyzwolenie, a wręcz namawia, by przede wszystkim wykorzystywać istniejącą już infrastrukturę, a ponadto korzystać z tymczasowej - miejskiej. W Paryżu wiele dyscyplin rozgrywano w przestrzeni miejskiej. W przyszłym roku w Warszawie odbędą się mistrzostwa świata w koszykówce 3x3 przed Pałacem Kultury i Nauki. Możemy to potraktować jak pewnego rodzaju test.
Czy Polska posiada pana zdaniem wystarczającą pozycję międzynarodową, by zawalczyć o igrzyska? Zakładam, iż nie chodzi o same możliwości organizacyjne, ale i taką soft power danego państwa.
- Starania o igrzyska to nie tylko przygotowanie oferty lepszej niż konkurencja, ale też zakulisowy lobbing w MKOl-u. Na dziś nasza dyplomatyczna siła przebicia pewnie jest zbyt mała i widzimy to w przypadku wielu różnych innych wydarzeń, o które się staramy czy choćby zapadających w instytucjach międzynarodowych decyzji politycznych. Za moment, na początku grudnia, zapadnie decyzja dotycząca kobiecego Euro 2029 i to będzie dla nas pewnego rodzaju papierek lakmusowy. Obawiam się, iż rozstrzygnięcie może nie być korzystne (rozmowa odbyła się tuż przed wyborem gospodarza, już wiadomo, iż Euro odbędzie się w Niemczech a nie w Polsce - przyp. red.). Ale po to zaczynamy debatę o igrzyskach, po to pracujemy nad strategią rozwoju polskiego sportu, po to dyskutujemy o zwiększeniu liczby polskich przedstawicieli w międzynarodowych organizacjach sportowych, żeby poprawić naszą pozycję negocjacyjną.
Nie jest tajemnicą, iż niewielu polskich działaczy sportowych zajmuje istotne stanowiska w strukturach międzynarodowych. Wymienić mogę m.in. Witolda Bańkę w WADA, Maję Włoszczowską w MKOI, Tomasza Chamerę w World Sailing czy Otylię Jędrzejczak w World Aquatics. Jest nas zdecydowanie za mało, o czym mówią sami działacze. Nie kryją, iż to też ma znaczenie w przypadku wyboru gospodarza mistrzowskich imprez, ale też dyskusji o przyszłości sportu światowego. Dlatego poza strategią rozwoju sportu warto się zastanowić nad kierunkiem polskiej dyplomacji sportowej. To zagadnienie międzyresortowe, które wymaga współpracy ministerstwa sportu i ministerstwa spraw zagranicznych.
A i w przypadku igrzysk musi być też porozumienie na linii ministerstwo sportu, rząd - PKOI?
- To Polski Komitet Olimpijski będzie tym podmiotem, który złoży naszą ewentualną kandydaturę do MKOI i jego zadaniem będzie kontaktować się z międzynarodowymi działaczami. Ministerstwo Sportu jest w tej układance także bardzo ważne, bo MKOI oczekuje gwarancji rządowych, także pod względem finansowym. Tym samym po naszej stronie musi być jeden głos i żadnego sporu między podmiotami zarządzającymi sportem. Na razie wygląda to zupełnie inaczej. Ten konflikt musi się zakończyć, bo bez tego nie da się choćby formalnie wystartować w wyścigu o igrzyska.

1 godzina temu







