Chwilami Stefano Lavarini tylko kiwał głową, widząc, co się dzieje na boisku. Jakby rozumiał, iż tu niestety nie ma miejsca na niespodziankę. Agnieszka Korneluk pobudzała Polki cieszynkami, rezerwowe próbowały wesprzeć zespół dopingiem, a poszczególne siatkarki napędzać się pozytywną energią po udanych akcjach. Niestety, tych było po polskiej stronie za mało, żeby przejść ćwierćfinał mistrzostw świata przeciwko tak dysponowanemu zespołowi, jakim były Włoszki. Przegrały 0:3 (18:25, 16:25, 14:25).
REKLAMA
Zobacz wideo Polscy siatkarze wrócili do kraju po zwycięstwie w Lidze Narodów!
Plan minimum = plan maksimum
Już od dawna wiadomo było, iż jeżeli Polki chcą zagrać na tych mistrzostwach świata o coś więcej, to będą musiały pokonać Włoszki. Zrealizowały plan minimum - choć stylem ich gry w fazie grupowej nie można było się zachwycać, to wygrywały kolejne mecze i po awansie do play-offów na zawodniczki trenera Julio Velasco trafiły nie przedwcześnie w 1/8 finału, a w ćwierćfinale rozgrywek. Niestety, kilka to zmieniło.
A plan minimum Polek okazał się też planem maksimum.
Można było się łudzić. Na przykład mieć nadzieję, iż drużyna Stefana Lavariniego, będąc w roli underdoga skazywanego na porażkę, zagra odważnie i zaskoczy rywalki. Że to którejś z naszych zawodniczek wyjdzie mecz życia, a przeciwnik nie będzie miał pomysłu na to, jak ją zatrzymać. Że może nie można wygrać 34 meczów z rzędu na tym poziomie i to Włoszkom coś w końcu nie wyjdzie. Ale nie, nic z tych rzeczy.
W środę dostaliśmy potwierdzenie tego, czego można było spodziewać się przed meczem: poziom gry polskiego zespołu w Tajlandii nie był bliski tego, co prezentowały Włoszki. Tym razem wszystko odbyło się zgodnie z przewidywaniami: Dawid nie pokonał Goliata.
Różnica klas
choćby trudno być złym na Polki i ten wynik. I to pomimo tego, iż chwil, gdy mogliśmy poczuć, iż jednak są jakieś szanse na to, żeby pokonały Włoszki, było niewiele. Tak można było odebrać chyba tylko jeden fragment drugiego seta, gdy prowadziły 14:13, a potem w końcówce doskoczyły do rywalek na dwa punkty (20:22). Jednak kilka piłek później to nie one świętowały wygranego seta. Później kadra Lavariniego miała też niezły początek trzeciego seta (6:5). Ale to wszystko nie trwało długo, a do Polek docierało, iż jeżeli choćby w takim momencie nie dało się im urwać punktów i walczyć na równi o to, żeby liczyć się w całym spotkaniu, to trudno dalej wierzyć, iż do tego w ogóle dojdzie.
Nie było tak, iż Polki grały słabo, iż popełniały ogrom błędów, czy nie dojechały na swój poziom. Zagrały, tak się wydaje, na miarę możliwości, z którymi przyleciały do Tajlandii. Niestety, ten nie sięga tego, co prezentują takie drużyny jak Włoszki.
I mimo wszystko naprawdę kilka można im zarzucić. Bo nie da się im odmówić zaangażowania, chęci i starań w grze z jedną z najlepszych drużyn na świecie. Starły się jednak z siłą, której nie musiałby pokonać nikt na ich miejscu. I być może nikt nie będzie w stanie, bo Włoszki wydają się być głównymi faworytkami do złota. W środę nie działało na nie nic. To maszyna do wygrywania, drużyna poukładana w niesamowity sposób. Polki były w stanie na nie naciskać w zbyt krótkich momentach w trakcie tego ćwierćfinału, żeby to miało przełożenie na wynik całego spotkania, a w efekcie kwestię awansu do strefy medalowej.
W tym meczu nie było ogromu emocji, nie pojawił się też moment, którego będziemy żałować przez kolejne tygodnie, czy miesiące aż do startu kolejnego sezonu. Ale nie było też deja vu z półfinału Ligi Narodów sprzed kilku tygodni, gdy dostały od Włoszek tęgie lanie - w trzech setach do 18, 16 i 14. Tu było nieco lepiej, Polki poszły o krok dalej, ale przez cały czas bez szans na inne rozstrzygnięcie niż wyraźna porażka. Wciąż widać było prawdziwą różnicę klas. W zasadzie zmieniły się tylko wyniki w poszczególnych setach, patrząc ogółem nie były tak brutalne i karcące. Jednocześnie nie było takiej możliwości, żeby wielki faworyt mający w składzie takie indywidualności jak Paola Egonu, Alessia Orro, Myriam Sylla czy Monica De Gennaro, nie odesłał do domu Polek - zespołu siatkarsko o półkę niżej od nich.
Trzy lata temu Polki odpadały inaczej. Ale nie są już w tym samym miejscu, a świat ucieka
Może być nam żal, iż Polki nie powalczą o medal MŚ. Na tak wielką imprezę zawsze jedzie się z marzeniami o najwyższych celach, ale w tym przypadku losowanie naprawdę gwałtownie je ucięło. Nie spodziewaliśmy się innego losu kadry Lavariniego w Tajlandii. Czasem zespół urośnie przed najważniejszą imprezą sezonu i wszystkie przewidywania można odłożyć na bok. Polkom nie udało się jednak zaprzeczyć tym, które pojawiały się przed ich występem w Azji.
Może i przykro, bo w ostatnich latach przyzwyczaiły nas do dokonywania tego, co wcześniej wydawało nam się niemożliwe. Z poprzednich MŚ też odpadały po ćwierćfinale, też z drużyną, która później miała zostać - i została - mistrzem świata. Wtedy z Serbkami grały jednak na noże, przez pięć dramatycznych setów. W międzyczasie zdobyły trzy medale Ligi Narodów z rzędu i wróciły na igrzyska olimpijskie. Teraz odpadają z mistrzostw świata zupełnie inaczej niż w 2022 roku. Wtedy było poczucie niedosytu i duma z tego, iż drużyna, której dawno nie oglądaliśmy na poziomie walki z najlepszymi, umie się do nich zbliżyć. Teraz gdy znów dostała możliwie najtrudniejsze z zadań na wielkiej imprezie - wyzwanie ogrania faworyta do tytułu, nie potrafiła jednak odpowiednio się z nim zmierzyć. Szkoda.
Trzeba jednak przyznać, iż drużyna Lavariniego jest w nieco innym miejscu. Wówczas odbudowywany przez niego po przyjściu do Polski zespół rozwijał się i wspinał w rejony, w których dawno go nie widziano. Teraz poczuliśmy, jak trudno było się tam utrzymać. Może wtedy dorównaliśmy najlepszym i mogliśmy liczyć, iż Polki będą z nimi walczyć na równi jeszcze długo. I tak jesteśmy w o wiele lepszym miejscu niż przed przyjściem Lavariniego - dalej możemy rozmawiać o medalach i szukać szans na ich zdobywanie. Ale świat poszedł jeszcze o krok do przodu i nieco Polkom ucieka. Zwłaszcza najlepsze zespoły. A takie trzeba byłoby pokonywać, myśląc o sukcesie na MŚ.
Sam Lavarini nie ma łatwego zadania: musi uzupełniać takie braki jak po odejściu z kadry Joanny Wołosz, czy uważnie wprowadzać do gry na coraz większej odpowiedzialności młodsze zawodniczki. choćby jeżeli dzisiaj ta porażka z Włoszkami - a zwłaszcza jej rozmiary - mogą boleć, to ona miała prawo się wydarzyć. I niech będzie kolejną lekcją służącą tej drużynie do nauki i rozwoju. Kierunek zmian przez cały czas jest słuszny - tu ze Stefano Lavarinim można się zgodzić. Doświadczenie po porażkach zawsze kiedyś procentuje. Oby jak najszybciej przekuwać je w to, co pomoże ich unikać już w przyszłości. A doczekamy się kolejnych pięknych niespodzianek. Może także gdy jako Dawid musimy się mierzyć z takimi Goliatami jak Włoszki.