Cała Europa zobaczyła, co zrobił Lech z serbską potęgą. Oto brutalna prawda

4 godzin temu
Remis 1:1 w Belgradzie, czy kilkanaście bardzo dobrych minut w pierwszym meczu w Poznaniu (1:3) mogłoby wskazywać na to, iż mistrzowie Polski nie byli daleko od awansu do fazy play-off kwalifikacji Ligi Mistrzów. Prawda jest jednak inna i brutalna dla Lecha. Rywalizację wygrała drużyna lepsza i bardziej dojrzała. I nie zmieniliby tego pewnie kontuzjowani liderzy drużyny Nielsa Frederiksena.
Lech Poznań w dwumeczu z Crveną zvezdą miał swoje momenty. A to kilkanaście minut przed przerwą w pierwszym meczu, kiedy strzelił gola i doprowadził do remisu, a to kontrolę spotkania poprzez neutralizację przeciwnika przez większą część pierwszej połowy w rewanżu w Belgradzie, a to w końcu akcję bramkową na 1:1. Było to jednak zdecydowanie za mało, by awansować do fazy play-off kwalifikacji i przedłużyć marzenia o historycznym awansie do Ligi Mistrzów.


REKLAMA


Zobacz wideo Lech Poznań straci swoją gwiazdę? Wielkie zainteresowanie. "Musimy być gotowi"


Lechowi należy się szacunek, bo momentami na tle faworyzowanego i bogatszego rywala wyglądał naprawdę dobrze. Niestety wspomniane momenty były zbyt rzadkie, za krótkie i za mało konkretne. Mimo iż poznaniacy z boiska w Belgradzie mogli schodzić z podniesionymi głowami, to do kolejnej rundy zasłużenie awansowali Serbowie. Temu nie da się zaprzeczyć.
Obrazu całej rywalizacji nie zmieniają minuty z Poznania, bo tam w drugiej połowie obie drużyny dzieliła przepaść, której efektem były dwa gole dla mistrzów Serbii. Nie zmienia tego też dobry początek Lecha w Belgradzie, bo ostatecznie to gospodarze oddali więcej strzałów, mieli lepsze okazje do strzelenia gola i - co najważniejsze - prowadzili 1:0. W końcu nie zmienia tego też bramka, jaką w ostatnich sekundach spotkania w stolicy Serbii zdobył Mikael Ishak.


Crvena Zvezda miała przede wszystkim więcej jakości. Wystarczy zresztą przypomnieć, iż Serbowie piłkarzy za trzy-cztery miliony euro kupują od lat, a dla nas to wciąż bariera, której nie przekroczyliśmy. Mistrzowie Serbii byli nie tylko lepsi, ale i bardziej doświadczeni. W końcu w ciągu ostatnich siedmiu lat aż czterokrotnie grali w Lidze Mistrzów. I choćby jeżeli najlepszy okres rzeczywiście mają za sobą, to doświadczenie widać było we wtorkowym spotkaniu. Gospodarze spokojnie przeczekali gorszy czas, by we właściwym momencie przyspieszyć i zdobyć bramkę. choćby kiedy grali w osłabieniu, bardzo długo nie pozwolili Lechowi na wiele i sami byli blisko strzelenia drugiego gola.
To dlatego Lech nie mógł awansować
Inna sprawa, iż Lech mocno Serbom w dwumeczu pomógł. Przy golach dla Zvezdy w Poznaniu indywidualne błędy popełnili Bartosz Mrozek i Joel Pereira, a drużyna nie popisała się też przy bronieniu stałego fragmentu gry. Podobnie było w Belgradzie, gdzie o rzucie karnym zdecydowały błędy, brak zdecydowania i pech. Tych bardzo długo ani nie miała, ani nie popełniała Crvena zvezda, co również świadczyło o jej dojrzałości, choćby jeżeli nie jest już tak silna jak kilka temu. Największym grzechem Serbów był głupi faul i czerwona kartka Rodrigo w 57. minucie rewanżu, ale wtedy losy rywalizacji były rozstrzygnięte.


pozostało jedna rzecz, która nie pozwoliła Lechowi marzyć o awansie. To kontuzje najlepszych i najważniejszych zawodników, które zdziesiątkowały drużynę Frederiksena na początku tego sezonu. Gdyby poznaniacy nie przegrali tego dwumeczu tak wyraźnie, rozważania na jego temat być może rozpoczęlibyśmy właśnie od kwestii kadrowych. Bo w tym aspekcie mistrzów Polski spotkał prawdziwy koszmar.
W pierwszym meczu nie mogli zagrać do niedawna kluczowi dla Lecha Radosław Murawski, Patrik Walemark, Daniel Hakans, Afonso Sousa i Bartosz Salamon. W ciągu tygodnia do tego grona dołączyli również istotni Ali Golizadeh, Filip Jagiełło i Alex Douglas. Jakby tego było mało w Belgradzie już w pierwszej akcji kontuzji doznał też Robert Gumny, którego w 6. minucie zmienił Filip Szymczak.


I to 23-letni napastnik we wtorek był wśród rezerwowych piłkarzem z największym doświadczeniem i liczbą występów w Lechu. Jak na razie zdobył dla niego raptem 12 bramek, co najlepiej podsumowuje wybór, jaki w Belgradzie miał Frederiksen. Kolejni pod względem doświadczenia na ławce byli cztery lata młodszy od Szymczaka obrońca Michał Gurgul, słusznie krytykowany napastnik Bryan Fiabema oraz dopiero wchodzący do drużyny Timothy Ouma, który pierwszymi występami w Poznaniu też nie zachwycił.
Liczba kontuzji wśród klasowych zawodników ofensywnych widoczna była szczególnie w Belgradzie, gdzie Lech chciał marzyć o szalonej pogoni jak dwa lata temu we Florencji w Lidze Konferencji. Lech za mało miał jednak zawodników takich jak Ishak czy Luis Palma, którzy niekonwencjonalnymi zagraniami potrafili zaskoczyć przeciwnika i przyspieszyć grę. Z dwoma takimi nie miał na nic więcej szans.
Lech może gdybać, co by było, gdyby w rewanżu mogli zagrać chociaż Walemark, Hakans i Gholizadeh. Ale choćby i to pewnie nie zmieniłoby wyniku tej rywalizacji. Mistrz Polski musi odłożyć marzenia o Lidze Mistrzów na kolejny rok, ale to nie znaczy, iż Lech nie ma już o co grać tego lata. Wręcz przeciwnie, już za tydzień pierwsze spotkanie z KRC Genk w walce o fazę zasadniczą Ligi Europy. A z Belgami wiele łatwiej niż z Crveną zvezdą nie będzie. Trzeba liczyć na to, iż doświadczenie z ostatnich dwóch tygodni zaprocentuje.
Idź do oryginalnego materiału