Żużel. Wyjątkowy wywiad Józefa Jarmuły, faceta na 102. „Byłem wariat” (ZDJĘCIA)

5 godzin temu

Urodzony na Węgrzech

Mój ojciec, urodzony w 1899 roku, był przed wojną dowódcą batalionu wojsk pogranicza. W 1939 dostał rozkaz, aby wycofać się na Węgry. To był chyba dla niego rozkaz z niebios. Gdyby poddał się ruskim, wiemy jakby skończył. Pewnie w Katyniu. Pierwsza żona ojca – Katarzyna zmarła w 1937 roku. Ojciec miał wtedy około 38 lat. Zabrał ze sobą na Węgry moją mamę, Paulinę, którą poznał w 1938 roku. Tam na Węgrzech, w oficerskim obozie dla uchodźców, w Esztergom, wzięli ślub. W oflagu urodziła się najpierw moja siostra Katarzyna, no i ja przyszedłem na świat w 1941 roku.

Józef na cześć ordynansa

Na drugie imię mam Tadeusz. Tadeusz – tak też zawsze mówiono do mnie w domu. Tadeusz miałem na cześć swojego dziadka ze strony mamy. Mama była po prostu przekonana, iż jej ojca zabiją Niemcy podczas wojny i tak dała mi na imię. Dziadka mi jednak nie zamordowali, no i tak został przy mnie ten Tadeusz. Józef to imię, które wybrał mi mój tata na cześć swojego ordynansa.

Żużel stracił wiele wybitnych postaci. Oni odeszli od nas w tym roku – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Świetne wieści dla Stali Gorzów! Chodzi o regulamin, pojadą na… dwa kevlary?! – PoBandzie – Portal Sportowy


Rodzice

Mama moja była wspaniałą kobietą. Bardzo ładna, wręcz śliczna. Robiła, co mogła, aby nam zapewnić jako taki byt. Była fałszywa w tym sensie, iż mi mówiła – „komunizmu się nie lękaj, mało rób, a dużo stękaj. Na spotkaniach nie podskakuj, siedź na dupie i przytakuj.” Była córką kolejarza i mogła po wojnie pracować. Miała też z określonych względów legitymacją partyjną, ale tylko ją miała dla spokoju. Tato miał już zdecydowanie gorzej. Ze względu na swoją przedwojenną przeszłość nie mógł pracować. Po powrocie do Polski zaproponowano mu tak naprawdę pracę „donosiciela”. Miał chodzić po wioskach, słuchać i donosić, kto źle mówi o władzy. Tato pracy nie przyjął i tyle. Chodził do cukrowni w Raciborzu i podczas kampanii cukrowniczej wyładowywał wagony. Umiał czytać, pisać, a nie mógł pracować. Takie były wtedy czasy. Dużo pieniędzy w domu nie było, ale jakoś rodzicie pchali ten życiowy wózek. Było głodno i chłodno.

Miłość do motocykli

Tego do tej pory nikt nie pisał. Ale panu powiem, jak ta moja miłość do motoryzacji się zaczęła. Na początku 1945 roku do ojca w tym oflagu przychodzi żołnierz w niemieckim mundurze i prosi o schronienie. Mówi mojemu tacie, iż nazywa się Paweł Dziura. Mówi po polsku, iż pochodzi z Rybnika. Ojciec ryzykuje, nie wiedząc kto to jest tak naprawdę i daje mu to schronienie. Po jakimś czasie wracamy transportem do Polski. To był kwiecień 1945 roku. Zamieszkaliśmy w Raciborzu. Pewnego dnia odwiedził nas ten Paweł Dziura i okazało się, iż to ten żużlowiec. Widzi pan, jaki przypadek w życiu. Ja sobie po dziś dzień zadaję pytanie, jak taki przypadek jest możliwy, iż taki Paweł Dziura zgłosił się do mojego ojca. Nie ma zbiegu okoliczności. Dziura odwiedzał nas regularnie co roku. Przyjeżdżał do nas z odwiedzinami co roku na pięknym motorze – czerwonym Indianinie. Ja ten motor do dziś widzę w oczach. Mogłem na nim siadać i to było dla mnie ogromne przeżycie. Raz Dziura przewiózł mnie na tym motorze. Jak to żużlowiec – po wariacku. Posadził mnie na baku i tak się rozpędził, iż moje ręce nie utrzymały kierownicy i oparłem się na jego korpusie. Po co o tym panu mówię? Bo ta przejażdżka to był moment, w którym ja, Jarmuła, zakochałem się w motocyklach i motoryzacji. Od tego momentu zacząłem kochać wszystko, co jeździ na kołach.

Miłość do lotnictwa – spadochron się nie otworzył

Tak, to była moja prawdziwa pierwsza miłość. Jako dziecko prosiłem tatę, aby opowiadał jak latają samoloty. Nad nami podczas wojny latały samoloty bombardować fabrykę paliw syntetycznych – w Kędzierzynie-Koźlu. Tata mi zawsze opowiadał o samolotach i lotnictwie i to on zaraził mnie lotnictwem. Chciałem zostać lotnikiem. Ukończyłem w wieku lat 17 szkołę szybowcową w Ligocie. Miałem pierwsze loty wysokościowe szybowcem. Jednak jak później dogrzebała się władza do faktu, iż mój ojciec jest sanacyjnym oficerem, to się moje marzenia gwałtownie skończyły. Powiedziano mi – Jarmuła, nie będziesz latał, ale możesz sobie, jak chcesz, skakać spadochronem. Wtedy zaczęło się skakanie. Wie pan, iż przy pierwszym skoku spadochron mi się nie otworzył. Ratowałem się zapasowym… Zacząłem skakać i dużo skakałem.

Żużel. Sajfutdinow zaskakuje! Podjął istotną decyzję, kibice zasmuceni! – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Start Gniezno w trudnym położeniu. Co ze spłaceniem zawodników? – PoBandzie – Portal Sportowy

Pierwszy żużel

Miałem takiego kolegę, Stasia, w szkole średniej. Któregoś razu mówi do mnie – chodź, idziemy na żużel do Rybnika. To był mecz Polska – Anglia. Nie mieliśmy pieniędzy, więc przeskoczyliśmy przez płot. Wie pan, ja już wcześniej sobie jeździłem motocyklem po jakichś wertepach na Miedoni. Praktyki miałem za sobą. Jak zobaczyłem te motory w parkingu, jak się grzały, bez teleskopów jakieś takie dziwne, to sobie pomyślałem – będzie wiało nudą totalną. Pojadą sobie w kółko i tyle. Byłem już wtedy jako gówniarz zarozumiały i pewny siebie. Jak oni wystartowali w tych swoich maskach i wjechali w pierwszy łuk, to zamykałem oczy z przerażenia. Byłem pewny, iż będzie karambol. Nic się jednak nie stało, a ja z coraz większym zainteresowaniem oglądałem zawody i dochodziłem do wniosku, iż w porównaniu do zawodników jestem tak naprawdę „malutki”. Emocje opadły i powiedziałem sobie – Tadek, pora spróbować tak jak oni.

Pierwsze treningi

Pojechałem na trening do Rybnika. Było nas w parkingu chyba z trzydziestu. Wszyscy ze swoimi motocyklami. Niektóre jeszcze sprzed wojny. Trenerem był wtedy Stasiu Tkocz i zabrał nas wszystkich na motocross, aby zobaczyć jak kto radzi sobie na motocyklu. Było powiedziane – pierwsza dziesiątka przechodzi dalej, reszta mnie nie interesuje. Może wracać do domu. Zmieściłem się w tej pierwszej dziesiątce i tym samym przyjęto mnie, abym mógł trenować żużel. Trenowałem do czasu jak zabrano mnie do wojska. Wie pan, na początku to było wszystko nie do opanowania. Najbardziej to ten motocykl nie był do opanowania. Zrzucał mnie raz po razie. Łatwo nie było. Co dodałem gazu, to spadałem. Nie dało się jeździć. W końcu jakoś zacząłem jeździć ślizgiem. W 1961 miałem przystąpić do licencji po jakimś meczu, ale przed terminem spotkania przyszło dla mnie wezwanie do wojska. Byłem jeszcze nikim, żadnym zawodnikiem i wojsko mnie zabrało. Klub nic nie pomógł. Żużel się wtedy dla mnie skończył.

Wojsko

Zabrano mnie do komandosów. Miałem za sobą już skoki w cywilu i chyba dlatego tam trafiłem. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, dlaczego tam naprawdę trafiłem. Byłem w jednostce rozpoznawczej. Mieliśmy w piątkę skakać na tyły wroga i rozpoznawać teren. No kurczę, gdyby naprawdę wybuchła wojna i zrzuciliby mnie na tyły wroga, to bym na bank wtedy spieprzył. Doświadczenia wyniesione z wojska ciągnęły się za mną całe życie.

Showman

Miałem taki swój styl jazdy, a nie inny i kibice go pokochali. Chciałem wygrywać i musiałem wypuszczać przed siebie motor. Tak nikt wtedy nie jeździł. Wszyscy siedzieli z przodu i „jajami” pilnowali motocykla. Jarmuła siadał sobie w tyle i jechał na swoim rumaku. Z braku odpowiedniego dociążenia wynikały częste upadki, ale moja jazda wyglądała dla kibiców bardzo widowiskowo. Tak nikt w Polsce nie jeździł. Dla wielu zawodników jeździłem niebezpiecznie, ale to wynikało z tego, iż ja po prostu jeździłem brawurowo i w tej brawurze byłem w stanie panować nad swoim motocyklem. Nie zgadzam się z opinią, iż jeździłem niebezpiecznie.

Kariera

Ta kariera moja była dziwna tak naprawdę. Późno ją zacząłem przez to całe wojsko. Czułem, iż będę dobrym zawodnikiem, to prawda, i złym chyba ostatecznie nie byłem. Po wojsku poszedłem do klubu do Rybnika, jednak tam dla mnie miejsca nie było. Nie zaczepiłbym się choćby na rezerwowego. Próbowałem zaczepić się w Opolu. Tam po pierwszym treningu powiedziano mi z kolei, iż się do żużla nie nadaję. Wracałem do Raciborza pociągiem i prawie płakałem. Przez przypadek dowiedziałem się jakoś, iż w Świętochłowicach jest żużel. Pojechałem, Robert Nawrocki zobaczył mnie jak jeżdżę i powiedział, iż mogę zostać. Wie pan jaki byłem wtedy szczęśliwy. Zacząłem jeździć i wychodziło mi to całkiem dobrze.

Szybko dobierałem się na treningach za Wiktora Waloszka czy Brabańskiego. Chciałem wygrywać i wygrywałem. Kiedyś Jasiu Mucha mi powiedział, iż upłynie dużo czasu, zanim zacznę z nimi wygrywać i tylko mnie to zmobilizowało. Oni wszyscy, proszę pana, zauważyli, iż mam za duże ambicje. Brakowało tylko dobrego sprzętu. Skarżyłem się Nawrockiemu, a on mi w kółko mówił, iż mam się nie śpieszyć. Na wszystko przyjdzie czas. Tak mówił. W kolejnym roku wysłano mnie do Slan na zawody. Startowali tam Czesi, Niemcy i Rosjanie. Zdobyłem trzynaście punktów, pokonując Plechanowa i Kadyrowa. Tak, tego Kadyrowa. Czwarty był chyba Tomicek. Po tych zawodach pomyślałem sobie – będę kiedyś mistrzem świata. Jak rozmawiamy, to światło z ulicznych latarni oświetla mi ten wieniec. Drugi był Plechanow, trzeci Kadyrow.

Nikt mnie nigdy nie zapytał, jak pan, o najbardziej wymagający wyścig z mojej kariery. To właśnie ten jeden ze Slan. Stoczyłem tam makabryczny bieg z Kadyrowem. Z Ruskiem. To było dla mnie jak wojna polsko-ruska z 1920. Raz on na przodzie, raz ja. Jak wróciłem z tym złotym wieńcem, to w Świętochłowicach zgłupieli jak to możliwe, iż Jarmuła to wygrał. Od tego czasu obrosłem w piórka i chciałem bezwzględnie mieć dobry sprzęt. Uwierzyłem w siebie i stawiałem się w klubie. Dobry sprzęt mieli wtedy tylko Mucha i Waloszek. Dla mnie zawsze brakowało.

W 1973 roku przeszedłem do Częstochowy. Namówił mnie do tego Marek Cieślak na obozie kadry i tam już zostałem do końca swojej kariery – bynajmniej tej w mojej głowie. Częstochowa widziała, iż gdybym miał lepszy sprzęt, to jeździłbym lepiej. Po przejściu do Włókniarza okazało się, iż z tym sprzętem super nie było. Ciągle narzekałem. Tumiłowicz nigdy nie dał mi takiego motocykla, który by mnie do końca zadowolił. Mistrza Polski, indywidualnie, byłem najbliżej w 1975, kiedy to zająłem czwarte miejsce. W jednym z biegów dotknąłem taśmy i do dziś tego finału żałuję. Raz w Gdańsku toczyłem bój z Zenkiem Plechem. Pokonał mnie Zenek dwa razy, ale po ostrej walce. Po wyścigu podszedł, zdjął kask i zamiast powiedzieć – Józek, ale ty jesteś słaby, powiedział – Józek, ty po prostu nie masz sprzętu. Do dziś mu to pamiętam i za to go między innymi bardzo szanuję. Zenek doskonale wiedział, iż gdybym miał taki sprzęt jak on, niekoniecznie by już ze mną wygrał.

Jak Marek Cieślak zaczął jeździć w Anglii, to przywiózł do Polski trzy weslake. Jeden dostałem ja. I na tym weslake’u udowodniłem wszystkim szybko, co potrafię. Od razu padły dwa rekordy toru, w Lesznie i Toruniu. Wkurzały mnie wtedy najbardziej gazety. Katowicki „Sport” pisał w tamtym sezonie, iż Jarmuła nagle podłapał formę. Gówno prawda – Jarmuła wtedy doczekał się wreszcie dobrego sprzętu. Kto wie, co by było, gdybym przez całą karierę miał dobry sprzęt jak wtedy. Skończył się sprzęt, skończyły się wyniki. Tadziu Tumiłowicz odszedł do Zielonej Góry. Zostałem bez dobrego sprzętu po raz kolejny. Zacząłem słabiej jeździć. Miałem wtedy jakieś 41 lat. choćby jak przyjeżdżałem pierwszy, to wiedziałem, iż to nie ten sprzęt jakiego bym oczekiwał. W Częstochowie często niosła mnie publika. Kibicowała, a ja przyklejałem się do desek i szalałem po torze. Tak naprawdę karierę w mojej głowie skończyłem w 1981 roku. Powód? Oczywiście nic innego jak sprzęt. Powiedziałem w klubie, iż na mecz ligowy do Leszna nie pojadę bez dobrego sprzętu. Prezes Jałowiecki usłyszał ode mnie otwarcie, iż na tym motorze, który wtedy miałem, nie pojadę. Prezes powiedział mechanikowi, iż Józek na Leszno ma mieć „rakietę”. Przyjechałem na trening. Zrobiłem na tym motocyklu, który mi przygotowano, jeden start. Zjechałem do parkingu, powiedziałem – na tym motocyklu nie jadę. Nie pojechałem. Zawiesili mnie na dwa lata.

Po dwóch latach wróciłem do Świętochłowic. W Częstochowie już dla mnie miejsca nie było. Tam jakoś jeździłem jeszcze. Motory przygotowywał mi mechanik z Lublina. Z Motorem walczyliśmy o awans. W Lublinie wtedy zrobiłem najwięcej punktów i wygraliśmy. Gazety pisały, iż Motor przegrał nie ze Śląskiem, a z Jarmułą. Później Świętochłowice miały mi dać jakieś pieniądze przed meczem ligowym w Ostrowie. Zagroziłem, iż bez pieniędzy w meczu nie pojadę. Nawrocki powiedział, żebym pojechał, bo swoje pieniądze dostanę przed meczem. Uwierzyłem. Pojechałem. Wygrałem swój pierwszy bieg z Bruchaiserem i poszedłem do Nawrockiego, żeby dał mi pieniądze. Powiedział, iż da, ale po meczu. Nie dotrzymał umowy, kolejne biegi – przyjechałem trzeci, czwarty. Po meczu zaczęło się gadanie, iż sprzedałem mecz. Powiedziałem, iż to oni nie dotrzymali umowy. Na kolejnym treningu specjalnie upadłem na tor. Karetka zabrała mnie do szpitala, kręgosłup po wypadku w Gdańsku mi dokuczał, narzekałem na jego ból w szpitalu i to był koniec mojej zawodniczej kariery. Tak naprawdę pewnie bym startował do pięćdziesiątki jak Hancock. Chciałem tylko swoje pieniądze i dobry sprzęt. Te wszystkie legendy, iż Jarmuła sprzedawał mecze i tak dalej to bzdury. Nie byłem łapówkarzem. Nikogo nie szantażowałem nigdy, iż nie przyjadę jak nie dostanę walizki pieniędzy. Dziś mam jak mam i się też mieniłem. jeżeli ktoś chce kręcić o mnie reportaże, pisać o mnie i na tym zarabiać, to pytam za ile. To nie tajemnica i nie grzech. Niech zarobią dwie strony.

Żużel. Sensacyjny kandydat na trenera kadry! Wskazał go… Boniek! – PoBandzie – Portal Sportowy

Wojny psychologiczne

Wie pan, Marek Cieślak przejaskrawiał te wszystkie historie, iż specjalnie się bandażowałem przed meczami w szatni, aby straszyć swoich rywali psychologicznie. Bandażowałem nogę, bo przytulałem tę prawą do motocykla i tyle. To, iż rywale może się bali, to ich sprawa. Słynna historia z Prochem – to tak, to się zgadza. Kiedyś przed meczem z Polonią Bydgoszcz, Bolek Proch był wtedy na topie, podszedłem i powiedziałem – Bolek, dziś zetrę cię na proch. Było od razu i po Prochu, i po całej Bydgoszczy. Nie wiem, może te moje żarty jakoś działały (śmiech – dop. red.). Ja byłem cholernie pewny siebie i zadziorny. To prawda.

Wypadki

Nad moją osobą czuwał zawsze św. Tadeusz. Patron sytuacji beznadziejnych. Dwa razy zaliczyłem w karierze bardzo mocnego dzwona. Raz z Jurkiem Szczakielem, drugi raz miałem poważny karambol w Gdańsku. Uważam, iż dzięki temu, iż na drugie imię mam Tadeusz, jakoś z nich wyszedłem bez mocnego uszczerbku na zdrowiu. Innym się to nie udało. Po tym ostatnim wypadku mam lekko uszkodzony kręgosłup i z tego względu mam też rentę inwalidzką.

Wyjazdy zagraniczne

Mnie rzadko puszczano na wyjazdy zagraniczne. Pewnie bali się, iż zostanę choć i tak bym wrócił. Przecież w Polsce miałem swoją rodzinę. Kiedyś Anglicy przyjechali na test-mecze. My z Jurkiem Szczakielem zrobiliśmy najwięcej punktów. Ja w Poznaniu i chyba najwięcej w Chorzowie. Startował wtedy Collins, którego w Chorzowie pokonałem. Później Anglicy zaprosili nas w rewanżu do Australii. Ja tam jednak pojechać nie mogłem. Co najwyżej dawano mi paszport do Wietnamu czy na Kubę. Nigdy nie dostałem paszportu na wyjazdy do państw kapitalistycznych, bo się bali, iż Jarmuła już nie wróci. Był taki Morel. Pułkownik. Żyd. Był szefem więzienia w Katowicach i komendantem obozu pod Bytomiem. Wie pan, czego się ostatnio dowiedziałem? Jego osobistym kierowcą był nie kto inny jak Robert Nawrocki – szef klubu w Świętochłowicach. To mi Paweł Waloszek powiedział w zeszłym roku, przed swoją śmiercią. To mi dużo wyjaśniło, czemu pewne rzeczy wyglądały w moim żużlowym życiu tak, a nie inaczej.

Tak mówił o sobie po karierze

Powiem zarozumiale – byłem najbardziej popularnym zawodnikiem w Polsce w tamtych latach. Moja jazda ściągała kibiców. Ludzie chodzili na Jarmułę. Wiedzieli, iż będzie się działo. Jak sobie to wszystko przypomnę, to wiem jedno – byłem wariat. I na koniec. Był kiedyś taki film o mnie z pięknym tytułem, który jest po dziś moim motto dla mojego życia – urodziłem się dla żużla. Jakie jeszcze mam cele w życiu? Muszę jeszcze oddać dwa skoki spadochronowe, aby mieć ich na koncie równo sto dwa. Czemu akurat dwa? Chcę, aby ksiądz na moim pogrzebie powiedział – tu leży Józek Jarmuła, facet na 102.

Idź do oryginalnego materiału