Żużel. Tomograf w oczach, a przez okulary – rezonans? To nonsens!

4 godzin temu

Są dwa rodzaje klubowych medyków. Ci którzy orzekają zdolność do startów nie mając świadomości (nie)przydatności zawodnika i ci orzekający zdolność świadomie, z rozmysłem, wiedząc, iż rajder kwalifikuje się wyłącznie na SOR. Odsetek orzeczeń o niezdolności jest znikomy niemal jak u orzeczników ZUS. Nie po to wszak bierzesz ze sobą klubowego felczera, żeby uczciwie oceniał stan pacjenta. Życie.

Tym razem wezmę jednak w obronę częstochowskiego medyka, który dopuścił do startu w powtórce IX biegu meczu przy Gliwickiej Madsa Hansena. Tomograf w oku? Rezonans przez okulary? To nonsens. Nie miał szans adekwatnie zdiagnozować urazów. Szans ani… czasu.

Regulamin przewiduje max. 5 minut na decyzję. Tym razem działał (naturalnie w źle pojmowanym) „interesie” klubu, ale też bez narzędzi i zupełnie, acz może nie do końca, ale w dużej mierze – nieświadomie. Mógł i z pewnością widział „błędny wzrok” Hamleta, ale potwierdzić nie było czym i jak, a czas gonił. Profilaktycznie nie zdecydował się pozostawić zawodnika w parku maszyn, bo przecież wynik drużyny uciekał (co akurat nie powinno mieć żadnego znaczenia ani wpływu na diagnozę, jednak życie pokazuje, iż ma decydujący często). Podbił więc świstek o zdolności i pozwolił wysłać gościa…

Żużel. Kto pozwolił Hansenowi jechać?! Badanie w Rybniku wykonano… po czasie? – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Hansen jechał ze złamanymi kręgami! Szef PGE Ekstraligi zabrał głos – PoBandzie – Portal Sportowy

No właśnie. Po co? Priorytetem winna być dbałość o życie i zdrowie. Samego poszkodowanego, takoż tych, którym potencjalnie mógł wyrządzić krzywdę. Jak to było u Hipokratesa? Po pierwsze – nie szkodzić. Zdaje się prawda? Praktyka jest jednak taka, iż żaden bez wyjątku tzw.”klubowy lekarz” nie odważyłby się „w takim momencie” spotkania zatrzymać zawodnika w parkingu. Jestem przekonany.

Prezes Stępniewski odsyła do Okręgowej Izby Lekarskiej – znacie statystyki? jeżeli ktoś posądza mnie o zarzut korporacyjnej zmowy – ma rację. Kruk krukowi… Ilość błędów lekarskich zweryfikowanych przez OIL jako zasadne to zupełny margines. Nasi medycy pozostają niemal nieomylni, a przynajmniej zawsze usprawiedliwieni okolicznościami przyrody (niesprzyjającymi) choćby przy najgłupszych, szkodliwych zachowaniach, diagnozach czy decyzjach.

Ludzki pan Piotr Baron kilka lat temu był wychwalany pod nieboskłon, bo nie wysłał do powtórki Janka Kołodzieja po ciężkim dzwonie, będąc wówczas trenerem Leszna. Ludzkie panisko nieprawdaż? Nie przeszkadzało to jednak temu samemu Piotrowi wypuścić w lidze Janka… Kvecha, dzień po wypadnięciu barku podczas SGP. Naturalnie obaj. Podkreślę – obaj zawodnicy – mieli zgodę lekarza. Teoretycznie więc – trudno cokolwiek zarzucać szkoleniowcom. Nie po to bierzesz ze sobą medyka, żeby wysyłał gościa na SOR przy niepewnym wyniku meczu – takie są fakty. Czepiłem się akurat Barona, ale ani On odosobniony ani jedyny. Każdy ze szkoleniowców, bez wyjątku ma za uszami gościa przemieszczającego się po parkingu o kulach, albo liczącego parowozy po dzwonie wypuszczonego na tor.

Żużel. Jedyny taki wywiad z legendą Wrocławia! Jerzy Trzeszkowski o dawnej Sparcie i walce z Plechanowem (WIDEO) – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. To nie miłość Przyjemskiego do Polonii zdecydowała? Ekspert szokuje! – PoBandzie – Portal Sportowy

Lekarz z centrali? Już widzę te spiskowe teorie dziejów. Niby gość z Warszawy, ale urodzony… i tu wpisz dowolną nazwę miasta – rywala „pokrzywdzonego” klubu. Jak on mógł? Po co wysyłał go na badania, skoro okazało się, iż nic gościowi nie było i takie tam… wnioski z kanapy. Rozbudowany (jeszcze bardziej) Regulamin? To też nie pomoże. Ilu ludzi – tyle przypadków. Wszystkiego nie sposób przewidzieć. No i jeszcze. Gdyby tak na ten przykład wykoncypować, dajmy na to obowiązkową przerwę po takim czy innym urazie, określona czasowo. Powiedzmy… po wstrząśnieniu mózgu – tydzień bez startu. Nie pomoże. Dlaczego? Bo z każdym wywiezionym karetką podczas meczu zabierałby się uczynny działacz i „pilnował” żeby nikt nie „wychylił się” z wpisaniem w kartę urazu z „czarnej listy”.

A taki ścigant chadzający po parku maszyn o kulach, by za chwilę wziąć udział w zawodach i narażać kumpli z toru na wózek? Bez zgody usłużnego felczera nie miałby szans. Jak to się ma do apeli żużlowców o wzrost baczenia na bezpieczeństwo? Taki paradoks. Z jednej strony zawodnicy domagają się troski. Z drugiej sami prokurują sobie nieszczęście. Sobie i innym. Startują z kontuzjami, niedomagając zdrowotnie, a przy dobrym wyniku zostają… bohaterami. Moim zdaniem powinni zostać wyklęci przez środowisko, ale… co ja tam wiem.

Urazów, szczególnie tych ciężkich wyjątkowo dużo w tym roku. Pisałem wielekroć. Speedway pędzi z rosnącą prędkością prosto na ścianę. To chory trend, ale podobnie jak kwestia orzeczeń lekarskich – wymagający po prostu zdrowego rozsądku. Nikt i nic nie zastąpi zdrowego (nomen omen) podejścia. Nijak nie wymusisz „chłopskiego rozumu” tak u medyków, jak ewidentnie „przeginających” zawodników. A, że przy tym Prezes, albo Sponsor naciskał? Ich nie będzie bolało przy kolejnym dzwonie. Oni nie trafią na wózek.

No i bodaj najważniejszy aspekt. Rajderowi uciekają bilety. Bilety będące prawnym środkiem płatniczym ma się rozumieć. To zaś największa motywacja i katalizator głupoty. Głupoty, zbędnego, nieuzasadnionego ryzyka, takoż narażania nie tylko siebie, ale też Bogu ducha winnych kumpli z toru. Kto bez winy – niech pierwszy chwyci kamień.

Przemysław Sierakowski


Idź do oryginalnego materiału