Żużel. „Publiczność go kochała”. Przyjaciele wspominają Józefa Jarmułę

21 godzin temu

Z przykrością przyjęliśmy dziś wiadomość o śmierci wybitnego polskiego żużlowca – Józefa Jarmuły. Był on bardzo kolorową postacią w świecie speedway’a. Henryk Grzonka, Marek Towalski i Mirosław Dudek postanowili wspomnieć, to jakim był człowiekiem, a także ile zrobił dla tej dyscypliny.

– Józef Jarmuła to był wielki zawodnik i miary jego wielkości nie możemy oceniać po tym, ile zdobył medali Mistrzostw Polski czy Świata, bo on ich nie zdobył zbyt wiele. Natomiast ja myślę, iż on swoimi umiejętnościami nie ustępował wielu swoim znacznie bardziej utytułowanym kolegom. On potrafił ze wszystkimi z nich wygrywać. Józek nie przywiązywał do tego wagi, czy zdobędzie medal srebrny, czy brązowy, czy w ogóle go nie zdobędzie. On się bawił żużlem. To było jego życie, on to kochał, ale przede wszystkim Józek kochał publiczność. Ja to chcę podkreślić, on jeździł dla publiki, nie dla medali. On chciał, żeby ludzie go podziwiali, żeby go kochali, żeby tworzyć widowisko, a nie zawsze szło to w parze z jakimś chłodnym wyrachowaniem i liczeniem na to, iż zdobędzie miejsce na podium. To dla niego nie miało znaczenia. Ludzie mieli się cieszyć z jego jazdy. I to było to ważne w jego sportowej biografii. Józek uchodził za zawodnika niepokornego. On stworzył swój styl jazdy. Niektórzy choćby mówili, iż Jarmuła to szaleństwo na torze, jeździ niebezpiecznie. Ale ja pamiętam, iż rozmawiałem na ten temat z innymi wielkimi zawodnikami, między innymi Antonim Woryną, który mi powiedział, iż on nie jeździł niebezpiecznie, on jeździł po prostu inaczej. Ten jego balans z ciałem, polegający na tym, iż noga była wysunięta do tyłu, iż zupełnie miał inny rodzaj startu, który dopiero potem zaczęli wykorzystywać słynni duńscy mistrzowie. Gundersen, Nielsen zaczęli startować z uniesionym lekko przednim kołem nad torem na pierwszych 30 metrach. Ataki Jarmuły były uznawane za bardzo brawurowe, niebezpieczne. Dzisiaj by tego nikt tak nie ocenił. Od tego zacznijmy. Dzisiaj jazda jest o wiele bardziej kontaktowa. Ale wtedy Jarmułę wykluczano, zawieszano, no i miało po prostu kłopoty – rozpoczął Henryk Grzonka.

Żużel. Zmarł Józef Jarmuła

Przyjaciel Józefa Jarmuły wspomniał, iż swoim stylem jazdy i podejściem zrewolucjonizował żużel. Nie zapomniał o tym, iż mimo upływu lat, wciąż dobrze czuł się na motocyklu żużlowym, na co pozwolił mu zdrowy tryb życia.

– Ja uważam, iż on się urodził co najmniej o 20-25 lat za wcześnie. Gdyby jego kariera zaczęła się 20-30 lat później, to byłby wielkim mistrzem ze swoim stylem jazdy i podejściem do tej dyscypliny. Tak to tylko miał problemy. Natomiast on był, sprawny adekwatnie do śmierci, do ostatnich swoich dni. Józek codziennie ćwiczył. Opowiadał mi o tym, iż on codziennie robi sto pompek, iż dba o kondycję, iż on oczywiście prowadził bardzo higieniczny tryb życia. Nie palił, nie pił alkoholu, więc to wszystko składało się na to, iż on w wieku 70-ciu paru lat potrafił jeszcze wsiąść na motocykl i kręcić kółka, jakby nigdy nic. Pamiętam jak w Świętochłowicach zrobiono imprezę pod nazwą Speedway Reaktywacja. To było parę ładnych lat temu, ale nie aż tak dawno. On jeszcze wsiadł na motor i po prostu jako jedyny z tych byłych zawodników potrafił przejechać cztery kółka normalnie w poślizgu kontrolowanym, na pełnej prędkości i na pełnym gazie. Oczywiście siadał na motocykl dwuzaworowy czy choćby czterozaworowy. W jego domu stoi taka srebrna Jawa, na której właśnie robił te pokazowe kółka. Więc Józek, iż tak powiem, imponował tą swoją niezwykłą sprawnością i moim zdaniem to jest zawodnik, który absolutnie powinien trafić do Księgi Rekordów Guinnessa, o ile nie, to polskiej Księgi Rekordów, jako ten najdłużej jeżdżący, najdłużej potrafiący jechać na żużlowym motocyklu. Bo o ile ktoś ma osiemdziesiątkę na karku i dalej siada na motor w skórze, którą ma do dzisiaj, no to robi wrażenie, prawda? A to mógł tylko Jarmuła zrobić, nikt inny, nikt – kontynuuje.

Henryk Grzonka opowiedział również o relacjach z Jarmułą. Wspomniał, iż wielokrotnie mu pomagał, a ten odwdzięczył się ciepłymi słowami w swojej autobiografii.

– Ja z nim miałem świetne relacje. Dla Józka ważne było to, żeby ukazała się jego książka. On wiele lat o to zabiegał i na szczęście w zeszłym roku się ukazała. Opowiada w niej swoje historie, swoje wrażenia. Pamiętam, iż zadzwonił do mnie, żeby pomóc mu opisać zdjęcia, które miał w albumie. Ja mówię: „Józek, no przecież to ty pamiętasz, co było na tych zdjęciach, nie?” choćby niektóre z nich sobie tam jakoś opisywał, ale nie pod kątem daty i tak dalej. No mówię: „ale oczywiście, iż nie odmówię ci pomocy”. I pamiętam, iż wiele z tych fotografii, które były w jego albumie musiałem mu opisać z uśmiechem na twarzy. był mi za to bardzo wdzięczny, choćby potem, ku mojemu zdziwieniu, napisał parę takich książek oczywiście, parę bardzo ciepłych słów pod moim adresem, co było dla mnie bardzo miłe. No myśmy mieli fantastyczne relacje. Józek był starszy ode mnie o wiele. Ja pamiętam, jak on jeszcze jeździł, no więc to był jeden z moich bohaterów młodych lat na żużlowych torach. Potem było nam dane się poznać, żeby nie powiedzieć przyjaźnić. I jeszcze chcę powiedzieć o jednej rzeczy. Stało się coś niebywałego. Otóż na Śląsku pokolenie 1941? Ten wojenny rok wydał wielu wspaniałych, wspaniałych polskich żużlowców. Proszę policzyć. W lutym 1941 roku urodził się Antoni Woryna, pierwszy polski medalista indywidualnych mistrzostw świata, legenda, prawda? W lutym urodził się zmarły niedawno Erwin Brabański, jeden z filarów Śląska Świętochłowice w czasach, kiedy Śląsk zdobywał medale. W maju urodził się inny wielki fajter, Andrzej Wyglenda, Mistrz Świata Par, Drużynowy Mistrz Świata i mówię tylko o złotych medalach. W maju 1941 roku urodził się inny wielki polski zawodnik, Jan Mucha, o którym moim zdaniem jest ciągle za cicho. To był zawodnik absolutnie światowego formatu, chociaż podobnie jak Józef wielu medali nie zdobył. I we wrześniu urodził się Józef Jarmuła. Co prawda na Węgrzech, bo tak się potoczyły losy jego rodziców, jego ojca, który był wojskowym. No ale 41-rocznik, prawda? Niektórzy mówią, iż to był żużel lat romantycznych, wszyscy na Jawach, ale dużo w istocie tej dyscypliny się nie zmieniło. Może zmieniły się trochę motocykle, w tym sensie, iż może są ciut mocniejsze itd., ale stopa rywalizacji się nie zmieniła. o ile tak byśmy do tego podeszli, to jeden z wielkich romantyków tego sportu niestety dzisiaj odszedł. Niepokorny. Człowiek, który po prostu nie łapał się na żadne kompromisy – dodał.

Były zawodnik Śląska Świętochłowice i Włókniarza Częstochowa był uwielbiany przez publiczność. Kibice wielokrotnie właśnie dla niego przychodzili na stadion. Przyjaciel Józefa Jarmuły przytoczył też historię z finału Indywidualnych Mistrzostw Polski.

– Pragnę podkreślić raz jeszcze, Józek jeździł dla publiczności. Publiczność była dla niego najważniejsza. Ja pamiętam czasy, kiedy w wielu ośrodkach, w Lesznie na przykład, jak przyjeżdżała drużyna świętochłowicka albo częstochowska później, to przychodzili ludzie nie tyle na mecz, tylko na Jarmułę. Były pytania, czy jedzie Jarmuła? „Jedzie”. „To trzeba iść na stadion”. Nieważny wynik. Chodziło się na Jarmułę. On to dobrze wiedział, on to czuł, iż ludzie na niego przychodzą, iż go kochają, a więc robił wszystko na publiczności. A to, iż czasami przypłacał, to ten, iż nie zdobył medalu. Finał mistrzostw Polski w 1975 roku w Częstochowie, jego Częstochowie. Jarmuła był absolutnie jednym z faworytów. Tytuł zdobył wtedy Edward Janczarz. Jarmuła po prostu jechał. Trójka, trójka, trójka i jeden bieg przegapił, przespał. Po drodze wygrał z innym wielkim faworytem tego finału, Markiem Cieślakiem. I to, o ile dobrze pamiętam, chyba z trzeciego, czy z ostatniego miejsca wyszedł na pierwsze, wygrywając z Cieślakiem. To mógł zrobić tylko Jarmuła. Ta walka do końca, nieodpuszczanie. To był Jarmuła. Dzisiaj przypomina mi to trochę jazdy Zmarzlika, tylko iż 40 lat, 50 lat wcześniej – zakończył Henryk Grzonka

Wspomnieć przyjaciela postanowił również Marek Towalski. Przyznał, iż był bardzo barwną postacią, ale jednocześnie był bardzo przyjazny i serdeczny.

– W naszym środowisku mówimy, iż Józek urodził się za wcześnie. W dzisiejszych czasach byłby wielkim showmanem, wielkim beneficjentem telewizji, publiczności, sponsorów i tak dalej. Przede wszystkim dzięki niemu ten nasz czarny sport robił się niesamowicie wesoły. Zawsze coś się działo. W biegach z Józkiem publiczność szalała. Ja sam pamiętam wspaniałe biegi w których dosłownie publiczność była tak podniecona, tak podkręcona, iż to aż sobie ciężko to wyobrazić w dzisiejszych czasach. I to nie było 2-3 tysiące kibiców, tylko 10-15 regularnie. Józef był kochany przez kolegów, również przez prezesów. Tak również raz potrafił się spóźnić i nie dojechać na mecz, ale to był jedyny zawodnik, któremu wszystko można było wybaczyć. To była bardzo barwna postać, przy tym wesoła i bardzo inteligentna. Tak jak on sam o sobie mówi, był stworzony do żużla. Kochał ten sport ponad wszystko, zresztą choćby ostatnie jego lata, chętnie siadał na motocykl i robił pokazowe biegi, czy jazdę dla publiczności. On kochał publiczność, a publiczność kochała Józka. Ja nie będę wymieniał jego sukcesów, bo to jest bez sensu. To jest tak, ładna, wesoła. Zapisał się w historii naszego sportu naprawdę wielkimi, złotymi, wesołymi literami. Poza torem kolegą był niesamowitym. Był serdeczny i przyjazny. Korzystał z naszych różnych spotkań, spotykaliśmy się od lat, wprawdzie cierpiał, wiemy, iż coś tam dolegało, ale on nigdy do tego się nie przyznał, nikomu się nie skarżył, zawsze schował to dla siebie – wspomina Marek Towalski.

O tym jak bardzo aktywnym był człowiekiem wypowiedział się też Mirosław Dudek. Wspomniał, iż robił wielkie show i po zakończeniu kariery żużlowej pokochał motolotnie i skoki na spadochronie.

– Był człowiekiem z niesamowitym polotem. Miał czasami wariackie pomysły. W wieku ponad 70 lat potrafił zrobić cztery okrążenia na starej Jawie. Oprócz tego bawił się w motolotnie, wykonał 100 skoków ze spadochronem. Swój setny skok wykonał, mając ponad 70 lat w Czechach. Niesamowity człowiek. Notabene były komandos „i tak dalej, i tak dalej” – to są jego ulubione słowa. Był trochę upartym, przy tym był bardzo pobożnym człowiekiem. Znaliśmy się od lat osiemdziesiątych, ale zaprzyjaźniliśmy się dużo później i bardzo często go odwiedzałem. Przede wszystkim to był pierwszy polski showman. On się za wcześnie urodził. Gdyby on dzisiaj jeździł, to byłby jednym z najlepszych na świecie. Jego sylwetka i jazda była wspaniała. Na stadion chodziło się na Jarmułę, a nie dla klubu. Wykluczali go za podnoszenie koła, co dzisiaj jest nie do pomyślenia. Swoją upartością i zadziornością potrafił wygrywać w fantastycznym nietuzinkowym jak na tamte czasy stylu – dodał od siebie Mirosław Dudek.

Idź do oryginalnego materiału