Żużel. Pierwszy milioner w żużlu. Za porażki nie płacił. W gabinecie robił popcorn

1 tydzień temu

W 1990 roku zielonogórski Falubaz uratował się przed spadkiem do drugiej ligi, wygrywając baraże z wrocławską Spartą. Gdyby pod koniec tamtego sezonu ktoś powiedział, iż za rok zielonogórzanie będą Drużynowym Mistrzem Polski, co drugi kibic ówczesnego Falubazu pukałby się pewnie w czoło. A jednak niemożliwe stało się faktem. W zielonogórskim żużlu niespodziewanie pojawił się bowiem biznesmen, Zbigniew Morawski.

– W grę wchodzą Skandynawowie oraz były zawodnik „Falubazu”, rekordzista toru, Maciej Jaworek. Zawodnik ten w ubiegłym sezonie bronił kolorów niemieckiej drużyny MSC Norden. Kontrakty z zawodnikami zagranicznymi będą podpisane w połowie lutego i wtedy znane będą nazwiska jeźdźców, którzy zasilą barwy „Falubazu”. Może więc transfery te pozwolą uchronić się zespołowi zielonogórskiemu przed degradacją do II ligi, czego szczerze życzył kolega Czekański. Owszem z najniższej klasy rozgrywek, w której występuje „Sparta” Wrocław, nie można spaść – pisał Tygodnik Żużlowy w lutym 1991 roku.

Niespełna miesiąc później fani żużla w Zielonej Górze czytali już na łamach tego samego periodyku zgoła odmienne informacje.

– Od miesięcy nad światkiem żużlowym dominował temat transferów. Z poszczególnych klubów docierały różne wieści o nowych nabytkach, które z czasem się sprawdzały lub nie. W Zielonej Górze panowała zupełna cisza. Co niecierpliwsi kibice Andrzeja Huszczy i jego kolegów, twierdzili wręcz, iż drużyna zielonogórska jest kandydatem numer jeden do spadku, iż bez posiłków z zewnątrz „Falubaz” po prostu, utrzymać się nie jest w stanie. I oto ową ciszę „zmąciło” niedawne spotkanie Zarządu KS „Falubaz” z prezesem Spółki Joint Venture — „Morawski” —ZBIGNIEWEM MORAWSKIM. Znany nie tylko w lubuskim regionie biznesmen postawił na „czarny sport”, zadeklarował określoną pomoc i sprawa nabrała tempa. Do składu zarządu dokooptowano dwóch przedstawicieli wspomnianej spółki, następnie Zbigniewowi Morawskiemu zaproponowano funkcje prezesa, którą ten przyjął – donosił w połowie marca leszczyński Tygodnik.

Żużel. Chomski tłumaczy brak Drabika w kadrze! „Dzwonię, piszę SMS’y i mam echo” – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Protasiewicz o Sparcie i transferze Zmarzlika „To będzie rok Janowskiego” (WYWIAD) – PoBandzie – Portal Sportowy

ZACZYNAŁ OD JEANSÓW

My o historię samego wejścia do klubu biznesmena, który na liście najbogatszych Polaków tygodnika Wprost swego czasu notowany był w pierwszej pięćdziesiątce, zapytaliśmy Michała Pepińskiego. To właśnie jego bowiem wskazuje się na osobę, która ostatecznie przekonała Zbigniewa Morawskiego do zaangażowania w zielonogórski żużel.

– Wie Pan, ja ze Zbyszkiem Morawskim znałem się jeszcze z czasów mocno wcześniejszych, aniżeli mistrzowski dla nas rok 1991. W dawnych czasach, jak Pan doskonale wie, każdy zakład pracy miał przypisany niejako pod siebie klub sportowy, którym się „opiekował”. Zastal miał piłkę nożną, Falubaz z kolei miał żużel. Przy transformacji ustrojowej w 1989 roku zaczęło się to kończyć i kluby, siłą rzeczy, nie mogąc zawsze się odnaleźć w nowej rzeczywistości radziły sobie coraz gorzej. Wtedy zaczęto też szukać pierwszych sponsorów dla klubów żużlowych. Zbyszek Morawski od początku swojej działalności miał bardzo duże ambicje i zawsze był zafascynowany Ameryką, gdzie przebywała jego najbliższa rodzina. Kiedy tam u nich co jakiś czas przebywał, doskonale widział, jak wygląda kapitalizm i jak należy prowadzić firmę, aby mogła odnosić sukcesy. Mógł też oglądać amerykańskie widowiska sportowe. W głowie zaczęły mu się rodzić różne pomysły na biznes poza szyciem jeansów, bo od tego – musi Pan wiedziećZbyszek po prostu swoją biznesową karierę zaczynał. Ja z kolei w Falubazie Zielona Góra działałem od 1973 roku, jeszcze za Tadeusza Bartonia, który był wówczas prezesem klubu – mówi nam Michał Pepiński.

Jednym z pomysłów Morawskiego na udany biznes było jak najskuteczniejsze wypromowanie firmy i samego siebie. Jak się okazało, najlepszym do tego sposobem był zielonogórski żużel.

Jarosław Szymkowiak w plastronie Morawskiego walczy z Jackiem Gollobem

– U Zbigniewa Morawskiego zrodziła się w pewnym momencie chęć stworzenia dużej, znaczącej firmy na rynku. Nie tylko lokalnie czy ogólnopolsko. Sam również miał ochotę na stanie się osobą bardziej rozpoznawalną. Chciał budować swoją firmę na wzór amerykański. Ja osobiście też u niego przez parę lat pracowałem i tworzyłem mu przedstawicielstwa na wschodzie Europy. Między innymi w Mińsku. Powiem Panu, iż jego ambicje biznesowe sięgały wówczas Ałma-Aty, czyli stolicy Kazachstanu. Chciał tam poszukiwać surowców i rozwijać firmę. Jak Pan pewnie wie, kooperował również z Zachodem Europy. Miał też gdzieś w tyle głowy pomysł zostania senatorem czy posłem. Rozmawialiśmy ze sobą bardzo często i w jednej z rozmów wyszła kwestia tego, iż najlepszą formą zjednania sobie, nazwijmy to, „przyjaciół” i szerokiego wypłynięcia jest nic innego, jak żużel. W Zielonej Górze nic lepszego się po prostu nie wymyśli. Co do Pana tezy, iż to ja go „sprowadziłem” czy nakłoniłem do żużla, to odnosił się nie będę, bo mi po prostu nie wypada. Powiem tylko tyle, iż na pewno nie byłem osobą, która żużel z głowy mu wybijała – dodaje ze śmiechem nasz rozmówca.

UNIA LESZNO Z TRZECIEGO ŚWIATA

W 1991 roku zespół Zielonej Góry w rozgrywkach ligowych wystąpił już jako Morawski Zielona Góra. Jak wiadomo, zespół jeszcze przed sezonem skazywany na spadek, wywalczył tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Na inaugurację, w obecności ponad 15 tysięcy widzów, pokonał faworyzowaną Unię Leszno, której zawodnicy, zdaniem samego Zbigniewa Morawskiego, nie tylko na torze prezentowali się słabiej od jego żużlowców.

– W złotym sezonie Morawskiego na samym starcie spotkaliśmy się z Unią. To było chwilę po okrągłym stole. Wtedy powoli wychodziliśmy z ogona świata, z zaścianka Europy i to, co dałem ludziom, to była nowość, bo to był zupełnie nowy, inny wymiar sportu. Tak działo się nie tylko u nas, ale także na innych stadionach, w innych dyscyplinach. Z pewnością otworzyły się wtedy zupełnie nowe szanse. Także w żużlu. W drużynie pojawili się Lars Gunnestad, Jimmy Nilsen. Było kolorowo i tego dnia bardzo zimno, deszczowo. To był kwiecień 1991 roku, mieliśmy nowe motocykle, nowe złote kombinezony, reklamy na bandach, profesjonalne nagłośnienie, fajerwerki, a Leszno przy nas wyglądało na tym meczu trochę jak z trzeciego świata. Ale to nie my byliśmy faworytem, bo rok wcześniej zespół walczył w barażach. Ostatecznie wygraliśmy, a ja nie zapomnę tego meczu do końca życia – wspominał Zbigniew Morawski na lamach nieregularnika klubowego Falubazu w 2011 roku.

ŻUŻEL LATEM, LODOWISKO ZIMĄ

Nie tylko doskonałe, jak na ówczesne czasy, nazwiska zawodników zadecydowały o mistrzowskim tytule. Morawski doskonale wiedział jaką rolę odgrywa w tym sporcie sprzęt.

– Nawiązaliśmy współpracę z czeską Jawą. Pamiętam, jak jeździło się z „bazy” Zbyszka Morawskiego w Januszowicach do fabryki czeskiego producenta. Nie ukrywam, iż doskonale znam się po dziś dzień z byłym dyrektorem Jawy, Jiri Semelą i ten dostęp do dobrego sprzętu mieliśmy wtedy naprawdę mocno ułatwiony. Nieliczni mogli sobie na to pozwolić. My w złotych czasach Morawskiego owszem – dodaje Pepiński.

Nie do końca z wypowiedzią Marka Pepińskiego zgadza się inny nasz rozmówca, Jarosław Szymkowiak.Jak przyszedł Morawski, to cały sprzęt jako wszyscy zawodnicy „podstawowego składu” mieliśmy prosto z Zachodu. Cały sprzęt, jaki otrzymaliśmy w 1991, to były GM i angielskie ramy. Z tego korzystaliśmy w lidze – dodaje były żużlowiec Zielonej Góry.

Młodziutki Grzegorz Walasek

Wyjaśnienie spornych zeznań, ale i planów na generowanie przychodów żużlowym stadionem znajdujemy w archiwalnym Tygodniku Żużlowym.

– Wszyscy moi zawodnicy z podstawowego składu jeździć będą na motocyklach GM, a szkółkowicze na najnowszych Jawach. Wszystko wskazuje na to, iż w Zielonej Górze powstanie najpiękniejszy obiekt żużlowy na całym świecie. Stanie się to dzięki staraniom znanego, nie tylko w regionie lubuskim biznesmena, Zbigniewa Morawskiego. – Nie mogłem patrzeć na tabelę z Falubazem na dole – powiedział reporterowi Gazety Lubuskiej i ostro zabrał się do pracy. Podpisał już umowę z zachodnioniemiecką firmą „GH Montage”, która zajmie się przebudową stadionu. W przyszłym roku na tym obiekcie zawody będzie mogło oglądać około 30 tysięcy fanów. Powstaną punkty gastronomiczne oraz parkingi. Płyta stadionu będzie miała sztuczną murawę, która w okresie zimowym zostanie zamieniona na lodowisko – donosił Tygodnik Żużlowy

LISTA NR 66 I TYLE SAMO PUNKTÓW

Sportowo sezon 1991 Morawski wygrał. Doprowadził klub do tytułu mistrza Polski. Politycznie jego ambicje poniosły jednak porażkę. Pomimo faktu, iż w ostatnim meczu zielonogórzanie wygrali 66:24 z Wybrzeżem Gdańsk i wskazali kibicom jaki numer miała lista, z której „ojciec” sukcesu startował po poselski mandat, Morawski do Sejmu się ostatecznie nie dostał. Do sukcesu zabrakło kilkuset głosów. Nie brakowało wówczas głosów, iż sławetne 66 oczek zielonogórzan w meczu z Wybrzeżem zostało „ustawione”.

– Pamiętam ten mecz doskonale. Powiem Panu szczerze, iż nie było żadnej ingerencji, czytaj, nikt nikomu nie zapłacił, aby taki wynik udało się zrobić. To był czysty zbieg okoliczności i trafiło się idealnie w numer listy, z której prezes startował w wyborach – dodaje Szymkowiak.

O „ustawkach” mówiło się też w innym kontekście. Biznesmen oferował także nagrody pieniężne w poszczególnych biegach. Ponoć zawodnicy już przed wyścigiem mieli ustalone, iż kasa zostanie podzielona na cztery równe części, bez względu na zajęte miejsce.

A tu Lars Gunnestad

– Dobrze Pan trafił, bo byłem dzisiaj w klubie i go wspominaliśmy. Co do tych biegów, to powiem, iż ja nic takiego nie kojarzę. Jechało się normalnie. Ja wspominam czasy Morawskiego bardzo mile i fajnie. Wziął nas pod swoje skrzydła po słabym sezonie. Było wesoło i na bogato. Przed sezonem powiedział nam, iż będą nowe ubiory, sprzęt i tak dalej. Choć może brzmiało to po sezonie 1990 dla nas trochę „fantastycznie”, to wszystko się ziściło. Można powiedzieć, iż przygotował nas na przejście na styl amerykański – kończy ze śmiechem swoją wypowiedź były kapitan Falubazu.

MERCEDES DLA KARNETOWICZÓ I MASZYNA DO POPCORNU

– Fantazja, doświadczenie z Ameryki i to, co on próbował przenosić z Ameryki tutaj to jak na tamte czasy, to było coś w moim odczuciu fenomenalnego i do tamtej pory w Polsce po prostu niespotykanego. Tak nie było w żadnym klubie. Doskonale Pan wie, jak byli ubrani zawodnicy, jaki mieli sprzęt. Morawski chciał zrobić klub nowoczesny, na model iście amerykański. Kibic miał nie tylko oglądać żużel, ale mieć zapewnione inne atrakcje. Zawody rozpoczynały przecież najlepsze zespoły muzyczne, to nie było tylko tak, iż tylko na inauguracyjnym meczu grało Kombii. O ile pamiętam był Lombard, Żuki, były kabarety i wielu innych. Były cheerleaderki, były parady samochodów. Samochody były też do wygrania jako nagrody w loterii. Jak na tamte czasy, to co robił wzbudzało i szacunek i aplauz, ale też – jak to w świecie bywa – nienawiść pewnych osób. Jedno jest pewne, wtedy bardzo mocno powiało zachodem i w 1991 roku był konkretny wynik sportowy. Wywalczyliśmy przecież mistrzostwo Polski – wspomina Pepiński.

Mecze ligowe przy ulicy Wrocławskiej mocno wykraczały poza sam sport. Było iście po „amerykańsku”. W polskim żużlu po raz pierwszy powiało zachodem. Oprócz koncertów gwiazd, Morawski nie żałował na nagrody fanom zespołu. Karnetowicze mogli wziąć udział w losowaniu Mercedesa. Podczas inauguracyjnego meczu losowano z kolei Fiata 126p. Ameryka zagościła nie tylko na stadionie, ale i w biurze prezesa. Plotka głosi, iż stała tam wówczas jedna z pierwszych w Polsce… maszyn do robienia popcornu.

– Ta plotka to była czysta prawda. Doskonale tę maszynę kojarzę. U nas to była totalna nowość, a wchodziło się do biura i prezes robił popcorn – śmieje się Andrzej Huszcza.

Zbigniew Morawski, co brzmi dziś dość dziwnie, nie zapominał również o swoich rywalach z toru. – Miałem okazję go poznać przy okazji meczu towarzyskiego w sezonie 1991, kiedy to Sparta w lipcu mierzyła się z Morawskim. Pamiętam doskonale pojechał wtedy Zbyszek Lech (zdobywca 11 punktów -dop.red). Morawski jechał chyba polskim składem. Raz wprawił mnie w pozytywne osłupienie przysyłając mi paczkę z życzeniami świątecznymi – mówi nam były menadżer Sparty Aspro Wrocław, Bartłomiej Czekański.

100 TYSIĘCY DOLARÓW DLA NAJLEPSZEGO I TIGER GUBIN

Świat żużlowy, a raczej założenie jego podbicia przez Morawskiego, na polskiej lidze się nie kończył. Plany były „grubsze”, światowe. Pierwszym pomysłem Morawskiego było zorganizowanie w Zielonej Górze rewanżu za Mistrzostwa Świata Par w Poznaniu, które odbyły się dzień wcześniej. Zawody zakończone zwycięstwem pary duńskiej – Nielsen, Pedersen oglądało na stadionie około 15 tysięcy widzów. Plotka głosi, iż już wtedy oferty startów w Zielonej Górze w okresie 1992 otrzymali między innymi Hans Nielsen i Jan Oswald Pedersen, wówczas aktualny mistrz świata.

– Zbigniew Morawski przygotował widowisko, na które kibice czekali latami. Wspaniała organizacja, a przede wszystkim emocje sportowe, którymi można by obdzielić klika imprez mistrzowskich. Prezes Morawski jest przede wszystkim biznesmenem i wie jakie warunki trzeba stworzyć by zawody żużlowe były dobrym widowiskiem. Hans Nielsen powiedział po zawodach, iż jeszcze nie brał udziału w takim turnieju jak zielonogórski. Stało się to też za sprawą stawek w turnieju. Zwycięzca każdego biegu otrzymywał równowartość tysiąca marek, a za pierwsze miejsce w zawodach nagroda równała się wartości najnowszego mercedesa – pisał o rewanżu za MSP „Tygodnik Żużlowy.

Z kolei po finale IMŚ w Goeteborgu 1991 oznajmił najlepszym zawodnikom świata, iż w rewanżu za finał, już na jego torze w Zielonej Górze, najlepszy zawodnik „skasuje” 100 tysięcy dolarów. Propozycja Morawskiego w światowym żużlu wzbudziła sensację.

– Skąd ten człowiek ma takie pieniądze, aby tyle ładować w żużel – dziwił się wówczas na łamach Speedway Star sam Barry Briggs.

– Byłem na tym finale i byłem na konferencji prasowej. Po jej oficjalnym zakończeniu Morawski zaprosił zawodników na rewanż i zaoferował „kosmiczne” stawki. Nasi koledzy z zagranicy mocno się zdziwili, polscy dziennikarze słuchali tego z lekkim uśmiechem. Sensację wtedy zrobiło to sporą – mówi nam były dziennikarz Programu 1 Polskiego Radia, Henryk Grzonka.

Do rewanżu za finał IMŚ jednak ostatecznie nie doszło. Na „pocieszenie” w Zielonej Górze Drużynowy Mistrz Polski zmierzył się z Drużynowym Mistrzem Anglii, Wolverhampton z Samem Ermolenko i Ronnie Correyem na czele. Mistrzowi świata z 1991 roku, Janowi Osvaldowi Pedersenowi, który w tamtym meczu wystąpił w barwach Morawskiego oferował spore kwoty za związanie się z jego klubem na sezon 1992. Ten jednak wybrał Rybnik.

– Pamiętam, iż w 1991 roku był chyba taki mecz klubu z Zielonej Góry z Wolverhampton. Przyszło bardzo dużo kibiców, a ja pojechałem w barwach klubu zielonogórskiego. Przed sezonem 1992 były dwie bardzo konkretne propozycje. Jedna właśnie z Zielonej Góry, druga z Rybnika. Finansowo bardzo podobne i wysokie. Ile dokładnie mi oferowano? Już tego nie pamiętam dokładnie , ale było to na pewno niemało. Licytację wygrał Rybnik, ponieważ oni się ze mną osobiście spotkali – wspominał były mistrz świata na naszych łamach, który za jeden mecz w Rybniku otrzymywał w 1992 roku dziesięć tysięcy zachodnioniemieckich marek.

O czym mało kto wie, Zbigniew Morawski na jednym klubie nie chciał poprzestać. Jeden z jego planów żużlowej ekspansji nie doszedł do skutku. W 1992 roku w polskiej lidze miał wystartować jego drugi zespół z graniczącego z Niemcami Gubina pod nazwą Tiger Gubin i promować speedway zza Odrą.

– Coraz głośniej mówi się o powołaniu speedwaya w przygranicznym Gubinie w województwie zielonogórskim. Ma być to klub o nazwie Tiger Gubin, a jego założycielem będzie Zbigniew Morawski. W celach reklamowych zaproszono choćby burmistrzów Gubina i Gubena na mecz Morawskiego z Wolverhampton – wspominał w 1991 roku Tygodnik Żużlowy.

Jan Osvald Pedersen: Wtedy w Göteborgu nie chciałem już kusić losu – PoBandzie – Portal Sportowy

ZA PRZEGRANE NIE PŁACIŁ

W polskim żużlu do historii przeszła słynna już walizka milionera, która skrywała w sobie wynagrodzenia dla zawodników.

– Po meczu wszyscy przychodzili do Zbyszka i on wypłacał pieniądze. Żartobliwie można powiedzieć, iż wtedy płacił praktycznie od „ręki”. choćby się nie czekało na przelew. Z tą walizką jest jedna zabawna historia. Kiedyś pojechaliśmy na mecz do Lublina. Po meczu Zbyszek tradycyjnie udał się do samochodu, ale okazało się, iż gdzieś po prostu zapodział kluczyki, a w tej Toyocie, jak Pan się domyśla, była walizeczka. Ostatecznie udało nam się w jakiś sposób, który już zostawię dla siebie do niej dostać i mógł płacić zawodnikom – podsumowuje ze śmiechem Michał Pepiński.

Nieznaną dotąd ciekawostkę odnośnie wypłat Morawskiego zdradza nam również Jarosław Szymkowiak. – Wie Pan, z tym płaceniem, to nie do końca tak było, jak się wszędzie pisze czy pisało. Zbigniew oczywiście płacił, ale za mecze wygrane lub zremisowane. Za porażki nic nie dostawialiśmy. Ta zasada obowiązywała od początku jego działalności. Wyobraża Pan sobie to dzisiaj, iż drużyna przegrywa i zawodnicy jadą za darmo? Każdy myśli, iż Morawski rozdawał pieniądze, ale tak nie było. Płacił za dobrze wykonaną robotę, za źle wykonaną nie dawał nic. Ta zasada obowiązywała od początku do momentu naszego przejścia na zawodowstwo, które jest dzisiaj. Na początku prezes Morawski płacił za cały sprzęt czy serwisy – mówi Jarosław Szymkowiak.

KONIEC AMERYKAŃSKIEGO SNU

Sezony 1992 oraz 1993 dla podopiecznych biznesmena już nie były takie udane, jak ten pionierski. W 1992 Morawski zajął w lidze czwarte miejsce, rok później szóste, a w kolejnym, 1994, spadł ligę niżej. Firma Morawskiego, która zajmowała się między innymi eksportem grzybów czy importem borówki amerykańskiej popadła również w poważne kłopoty finansowe. Nadchodził koniec „amerykańskiego snu”.

W czasach transformacji ustrojowej nie tylko Morawski, ale wielu innych brało niskoprocentowe kredyty, a jak wiadomo, z nimi później bywa różnie – mówi Michał Pepiński.

Przedsięwzięcia biznesowe Morawskiego w pewnym momencie zaczęły tracić płynność finansową. Odbiło się to też na jego żużlowym zespole. w okresie 1994 rzadziej kontraktowano zagraniczne gwiazdy, polscy zawodnicy narzekali na systematyczność wypłat, co zakończyło się spadkiem ligę niżej. Morawski w tym samym roku opuścił zielonogórski klub.

– Według mnie pogrążyli go nieuczciwi byli pracownicy oraz konkurencja, rozpowszechniająca plotki, iż grzyby skupowane i przetwarzane przez Morawskiego są skażone w wyniku awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu. Zupełnie też się nie przyjęła na polskim rynku importowana wówczas przez niego borówka amerykańska – wspominał po latach na portalu Interia, Sławomir Dudek.

Ekipa Morawskiego

Pomimo faktu, iż dla wielu jest i pozostanie osobą kontrowersyjną, polski żużel wspomina Morawskiego jako tego, który pierwszy, i co najważniejsze skutecznie, pokazał jak robić żużlowe widowiska i jak z „marszu” zrobić DMP. Dziś były prezes i biznesmen zajmujący się w latach 90. przetwórstwem runa leśnego przebywa na terenie Stanów Zjednoczonych.

– Mieszkam za oceanem i żużel oglądam w telewizji. Ze względu na różnicę czasu, zwykle przed południem. Nie znoszę meczów, w których poza startami nie ma czego oglądać. Jak komuś nie zdefektuje motocykl, to zawodnicy jadą co 50 metrów i tak docierają do mety. To śmierć dla żużla. Należy to zmienić! Tak spisać regulaminy, tak robić tory, żeby zawsze było ściganie – mówił w 2011 roku były prezes zielonogórskiego klubu dla nieregularnika klubowego „Tylko Falubaz”.

W ostatnich latach podczas swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych ze Zbigniewem Morawskim spotkali się między innymi Piotr Protasiewicz i Robert Dowhan. – Ze Zbigniewem Morawskim spotkałem się parę lat temu w Stanach Zjednoczonych. Z jego zięciem i córką go odwiedziliśmy. Znamy się bardzo dobrze. Jak chodzi o sprawy stricte żużlowe, to ja w 1991 miałem szesnaście lat i zaczynałem swoją przygodę z żużlem. Tym samym tego najlepszego momentu Morawskiego Zielona Góra jakoś za mocno nie doświadczyłem. Raczej można powiedzieć byłem kibicem tamtych wydarzeń – mówi nam Piotr Protasiewicz.

– Tak jak Panu mówiłem, sam jestem ciekaw, co on teraz w tej Ameryce porabia i jak sobie radzi. Jedno nie ulega wątpliwości, iż on jako pierwszy włożył miliony w żużel – podsumowuje Huszcza.

– Ja wspominam Zbyszka Morawskiego jak najlepiej. Jako pierwszy w polskim żużlu zainwestował w klub prywatne pieniądze. Jako pierwszy zbudował coś nowego. Mam na myśli choćby oprawę zawodów jakiej w Polsce jeszcze nie widzieliśmy. On zaczął to całe novum w polskim żużlu. Od niego moim zdaniem zaczął się skok jakościowy w polskim żużlu. Na temat jego późniejszych problemów spekulował nie będę. Myślę najlepiej, gdyby Pan jakoś dotarł do niego i spytał go o to osobiście – podsumowuje Jarosław Szymkowiak.

Idź do oryginalnego materiału