Żużel. Holender obarczony klątwą. Zarabiał… 8 funtów za punkt! Ścigał się z Jancarzem (WYWIAD)

5 godzin temu

Jeśli dziś spytamy się kibiców żużlowych, pasjonujących się tym sportem od co najmniej paru dekad, o najlepszego Holendra, to wymienią nazwisko Henny’ego Kroeze. Jednak oprócz dziesięciokrotnego mistrza Holandii byli inni, którzy również potrafili z powodzeniem rywalizować z najlepszymi zawodnikami świata. Jednym z nich jest doskonale znany fanom nieistniejącego już londyńskiego Wimbledonu – Rudy Muts, a adekwatnie Frederik Rudolph Muts. O rodzinnej klątwie, która nad nim wisiała, znajomości z polskimi zawodnikami oraz trudami bycia żużlowcem w Holandii w poniższej rozmowie.

Rudy, sport żużlowy w Holandii nigdy nie był popularny. Skąd zatem pomysł w Twojej głowie, aby zostać żużlowcem?

Pomysł, a raczej pragnienie zrodziło się z tego, iż żużlowcem był mój ojciec, Gerrit Muts. Startował na torze trawiastym i na klasycznym żużlu. Jego przygoda z żużlem zakończyła się jak miałem jakieś pięć-sześć lat. Pewnego dnia ojciec startował w zawodach w Niemczech. Doszło do upadku i na jego skutek tato został sparaliżowany. Jedna strona ciała była unieruchomiona całkowicie…

Tym bardziej mnie dziwi, iż po takiej tragedii chciałeś zostać żużlowcem. Rodzicie, po tym co spotkało Twojego ojca, nie protestowali?

Dokładnie tak było. To byli nie tylko rodzicie, ale cała rodzina starała się mnie za wszelką cenę odciągnąć od tego pomysłu. Mówili do mnie: „Popatrz, co spotkało Twojego ojca. Chyba nie chcesz skończyć podobnie?”. Ja odpowiadałem, iż to, co spotkało ojca nie musi wcale przydarzyć się mnie. Miłość do motocykli była jednak silniejsza, a jak się okazało, rady starszych nie były bezpodstawne, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Żużel. Jak Wembley skończyło ze startami kobiet. Tak zakazano im startów na legendarnym obiekcie! – PoBandzie – Portal Sportowy

Żużel. Fatalna frekwencja i odpływ kibiców, a Stal… podpisuje gwiazdy! Tylko to ich zatrzyma! – PoBandzie – Portal Sportowy

Kto był Twoim pierwszym idolem?

Miałem tylko dwóch zawodników, których podziwiałem. Jednym z nich był oczywiście Ole Olsen, a drugim Josef Angermuller.

Po raz pierwszy „mocniej” zaakcentowałeś swoją obecność w żużlu startując w pierwszym finale mistrzostw Europy juniorów, który – jak pamiętamyrozegrany został w 1977 roku na torze w Vojens.

Tak. To był pierwszy finał juniorski. O ile pamiętam, były przed nim dwa półfinały i na jeden z nich pojechałem z ojcem, dziadkiem oraz mechanikiem do Waszego Gdańska. To tak naprawdę były moje pierwsze ważne imprezy międzynarodowe. Dwa dni przed zawodami finałowymi w Vojens dowiedziałem się, iż zastąpię kontuzjowanego zawodnika. Spakowałem się i przez całą noc jechaliśmy do Danii. Miałem jeden motocykl ze stojącym silnikiem. Na treningu wszyscy byli zdecydowanie szybsi ode mnie. Wielu zawodników miało po prostu silniki z długiego toru. Postanowiłem zatem pożyczyć na finał, za sto pięćdziesiąt funtów, rezerwowy silnik Lesa Collinsa. Niestety przed zawodami padało i nie było jakiegokolwiek sensu korzystać z jego silnika. Pojechałem na swoim, zająłem czternaste miejsce, a same zawody zakończono wtedy po trzech seriach, o ile pamiętam.

Parę sezonów startowałeś dla angielskiego Wimbledonu. W Anglii z występów dla tego klubu jesteś najbardziej znany. Zawodnikowi z Holandii nie było łatwo dostać tam angażu?

Na początku sezonu 1977 byłem na treningu żużlowym w pobliżu Hamburga z Josefem Angermullerem i zawodnikami z Anglii. Tak się złożyło, że w czerwcu mogłem pojechać na testy do Anglii. W ciągu 10 dni zaliczyłem chyba 10 treningów, a po nich wróciłem do Holandii. Po pewnym czasie dostałem telefon, iż mogę do Anglii wrócić. Zapakowałem motocykl na przyczepkę, narzędzia i ruszyłem do Anglii. Nadarzyła się w pewnym momencie okazja, aby wyjechać na tor po meczu Wimbledonu. Wyjechałem, starałem się pokazać z jak najlepszej strony i ktoś stwierdził, iż mam bardzo podobny styl jazdy do, wyobraź sobie, Tommy’ego Janssona.

Dla Wimbledonu ścigałeś się przez pięć sezonów. W jednym z nich miałeś średnią blisko dziewięciu punktów na mecz. Jak wspominasz tamte lata?

Myślę, iż z sezonu na sezon czułem się coraz pewniej. Uważam, iż dobry sezon miałem w Anglii w 1978 roku. Wtedy korzystałem z bardzo dobrego, czterozaworowego silnika Jawy, którego zakup żyrowała mi moja mama, ponieważ mnie samego nie było wtedy stać na wydanie na silnik pięciu tysięcy guldenów. Sporo pomogła mi również zimowa wyprawa na Antypody, na którą zabrał mnie Larry Ross. Stamtąd jeszcze polecieliśmy do Ameryki, gdzie również startowaliśmy w zawodach. W 1979 ponownie radziłem sobie całkiem nieźle i podniosłem swoją średnią w porównaniu z poprzednim sezonem o 0,6 pkt., czyli zdobywałem średnio 6.6 punktów w meczu.

Żużel. Co z jazdą Kvecha z Falubazem? Jest decyzja torunian! – PoBandzie – Portal Sportowy

W sierpniu pojechałem w Holandii w mistrzostwach kraju, które wygrałem, a miesiąc później podczas meczu z Creadley Heath doznałem złamania kręgów szyjnych i uszkodzenia nerwów. To była najpoważniejsza kontuzja i na pewno odcisnęła piętno na moim żużlowym życiu. Powiem ci tylko tyle, iż dobre parę tygodni byłem jak sparaliżowany. Leżałem i miałem przed oczami tylko to, co kiedyś mówili mi rodzice, jak chciałem zacząć swoją przygodę z żużlem. Tato stał się przez żużel częściowo bezwładny, a teraz ja. Co ciekawe, w tym samym meczu kontuzji doznał Edward Jancarz i z tego co pamiętam, wyeliminowała go ona z udziału w DMŚ. Po 10 tygodniach Anglicy odesłali mnie do szpitala w Holandii i tam, na szczęcie, zajął się mną pewien profesor. Operował mnie na tyle skutecznie, iż po trzech miesiącach zacząłem odzyskiwać sprawność i zacząłem choćby realnie myśleć o powrocie do żużla. Pierwsze poważne zawody po tej paskudnej kontuzji pamiętam, iż pojechałem w Częstochowie. To był półfinał mistrzostw świata par, a sam powrót w silnej stawce zawodów nie był dla mnie zbytnio udany. Na tle utytułowanych zawodników jak Olsen, Jancarz czy młody Nielsen wypadłem fatalnie. Byłem przeciwnikiem startu w tych zawodach, ale przedstawiciele FIM stwierdzili, iż dla powrotu „skok na głęboką wodę” będzie wskazany. Okazało się inaczej.

W Wimbledonie startowałeś między innymi z wspomnianym już Edwardem Jancarzem.

Dokładnie. Był Edward w zespole, ale nie był to jedyny Polak, z którym miałem kontakt w Anglii. Pamiętaj, iż wtedy w Londynie było sporo klubów żużlowych. Był w Londynie Zenek Plech i był Marek Cieślak, którego, jak tę rozmowę, czyta bardzo pozdrawiam. Zenek jeździł w piątki, chodziłem go oglądać. My jeździliśmy we wtorki z Edkiem na Wimbledonie i wtedy nas oglądał właśnie Zenek. Marek jeździł dla White City. Oczywiście spotykaliśmy się i poza stadionami (śmiech -dop.red.). Z Edwardem mieszkałem przez pewien okres w jednym domu. Problemem była oczywiście bariera językowa. Żaden z Polaków nie mówił dobrze po angielsku, a oni ze sobą naturalnie rozmawiali po polsku. Rozmowy nasze nie były zawsze na najwyższym poziomie angielskiego, ale jakoś się dogadywaliśmy.

Rudy, zaliczyłeś również sporo występów dla reprezentacji Holandii. Który swój występ wspominasz najlepiej?

Na pewno były to zawody w Landshut. Nie pamiętam, który to był rok, ale w czwórmeczu drużynowym wywalczyłem tam sześć punktów. W 1978 roku w eliminacjach DMŚ na torze w Prelogu zdobyłem dziewięć punktów, a zawody wygrali Rosjanie z Chłynowskim w składzie. Te zawody mam najbardziej w pamięci, jeżeli chodzi o starty dla Holandii.

Pomimo, iż radziłeś sobie całkiem nieźle, to fortuny żużel nie przyniósł. Numerem jeden Holandii był Henny Kroeze i na nim skupiała się tak naprawdę uwaga fanów speedwaya w Waszym kraju.

Oczywiście, iż nie. Po wypadku wróciłem jeszcze na tor, ale finansowo nie było różowo ani przed nim, ani tym bardziej po nim. O sponsorów w Anglii było bardzo ciężko, przynajmniej dla mnie, a za sam start w meczu dostawałem, to żadna tajemnica, 4 funty plus 8 funtów za zdobyty punkt. Byłem szczęśliwy w pewnym momencie, kiedy nadeszły gorsze żużlowo czasy, jak zarobiłem 20 funtów. Henny Kroeze zaczął swoją przygodę wcześniej i osobiście myślę, iż łatwiej poniekąd było sobie wtedy radzić, startując jeszcze na silnikach dwuzaworowych. Na pewno sumarycznie osiągnął zdecydowanie więcej ode mnie i bez wątpliwości był doskonałym zawodnikiem.

Jak patrzysz na żużel w Holandii, to wierzysz w to, iż jeszcze kiedyś ten sport w minimalnym stopniu się odrodzi?

Mamy jeden aktywny tor, który używany jest do wszystkiego. To nie jest typowy tor żużlowy. Powiem Ci tak Łukasz, żużel w Holandii nigdy nie był na przyzwoitym poziomie i niestety nigdy nie będzie. W tych czasach choćby jak jakaś młodzież garnie się do motocykli i ma jakiś nazwijmy to talent, to nie jest na tyle „zdesperowana”, aby wziąć na siebie wszystko, co ciężkie, aby odnieść sukces. Zniechęcenie przychodzi szybko. To nie te czasy, kiedy ja czy Kroeze poświęcaliśmy wszystko, aby dojść do pewnego poziomu w żużlu. Czasy po prostu w mojej opinii są zupełnie inne, aniżeli kiedyś.

Gdybyś miał wybrać najlepsze swoje zawody, które odjechałeś na żużlu to..

To proste pytanie. Był na zakończenie sezonu turniej indywidualny na Wimbledonie. Obsada była dobra – Jancarz, Lee, Gordon Kenneth i zakończyłem je na drugim miejscu. Personalnie to był wielki sukces. Drugie zawody, które pamiętam to pewien czwórmecz w Birmingham, kiedy to w swoim pierwszym biegu pokonałem swojego idola – Ole Olsena. To było fantastyczne uczucie, jak wygrałem z zawodnikiem, który był dla mnie żużlowym ideałem od dziecka.

Mało kto wie, iż jesteś chyba jedynym Holendrem, który – uwaga – ścigał się w mistrzostwach Australii i podczas nich zakończył definitywnie swoją żużlową przygodę.

Tak. Miałem taki epizod. Na przełomie lat 83-84 ubiegłego wieku miałem okazję zakwalifikować się do finału. W eliminacjach byłem trzeci za Sandersem i Guggliemim, a w finale miałem upadek i po nim postanowiłem powiedzieć sobie stop. Start w Mistrzostwach Australii możliwy był ze względu na fakt, iż startując w Anglii poznałem Australijkę, ożeniłem się i wyemigrowałem do Australii na kolejne dekady. Start w mistrzostwach Australii, nie ukrywam, też był dla mnie wydarzeniem nie lada.

Czym zajmujesz się teraz? Z tego co mi wiadomo, za niedługo pojawisz się w Londynie…

Obecnie mam 69 lat, cieszę się życiem i momentami, kiedy mogę, jak z Tobą, powspominać swoją żużlową przygodę. Za tydzień wracam do Londynu. Zostałem zaproszony na odsłonięcie pomnika Ronniego Moore’a i już się cieszę na spotkanie ze starymi kolegami.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

Idź do oryginalnego materiału