We wtorek swoje 73. urodziny obchodzi legendarny wrocławski spiker, mecenas Andrzej Malicki. Dla wielu był głosem kojarzącym się z speedwayem na Stadionie Olimpijskim, a na żużel był tak naprawdę skazany ze względu na to, iż wychowywał się w bliskim sąsiedztwie wrocławskiego obiektu. Życząc wszystkiego najlepszego i sto lat, przypominamy naszą rozmowę z wieloletnim spikerem Sparty.
***
Materiał oryginalnie opublikowany 4 lutego 2021 roku.
***
Głos mecenasa Andrzeja Malickiego doskonale pamiętają kibice wrocławskiego żużla. Przez wiele lat był spikerem na Stadionie Olimpijskim. O spikerce na żużlu, ratowaniu Sparty Wrocław, sławetnych barażach z 1991 roku w poniższej rozmowie.
Panie mecenasie, nie można rozmowy zacząć inaczej. Jak to się stało, iż trafił Pan do wrocławskiego żużla?
Jako mieszkaniec wrocławskiego Sępolna doskonale wiedziałem, co to jest żużel. Głos motocykli zawsze do mnie dochodził. W roku 1982 – bardzo ciężkim dla naszego kraju, mrocznym okresie stanu wojennego – zwrócili się do mnie działacze ówczesnej Sparty z Lucjanem Korszkiem na czele, abym im pomógł, ponieważ Sparta „ginie”. Zadzwonił do mnie również redaktor Maciej Bilewicz z prośbą, iż on wiecznie nie będzie spikerem na stadionie i chciałby właśnie mi przekazać stadionowy mikrofon. Te dwa fakty sprawiły, iż przyszedłem do klubu. Co ważne i warte podkreślenia, wówczas w klubie były osoby zarówno ze środowiska PZPR, jak i opozycyjnego. Wszystkich działaczy łączyła solidarność działania na korzyść wrocławskiego żużla. Wtedy, proszę sobie wyobrazić, sukcesem było znalezienie kogoś, kto naprawi motocykle. Do dziś pamiętam samochodową stację wojskową przy Księcia Witolda – tam naprawiano motocykle przy wsparciu majora Rafaiłowicza. Widziałem sens zaangażowania się w pomoc i działania dla żużla we Wrocławiu.
Trudno obecnym kibicom Betard Sparty w to uwierzyć, iż na trybunach w latach 80. zasiadała garstka kibiców…
Tak było. Przychodziło po 300 osób na spotkania ligowe. Połowę z tego stanowili działacze, którzy wchodzili za darmo. Pamiętam, iż spikerkę prowadziłem przez tubę, taką jakiej używają ratownicy na plaży. Ci sami dziennikarze, którzy okrzykują się dziś ratownikami żużla, w tamtych czasach pisali, iż trzeba tę czerwoną latarnię i „muppet show” zamknąć. Pojawiały się również głosy, iż nasz niski poziom sportowy degraduje Wrocław. Byłem zdania, iż zachowanie działalności klubu spowoduje, iż kiedyś będziemy organizowali zawody rangi mistrzostw świata. Tak właśnie też się stało. Zaprzestanie prowadzenia klubu sprawiłoby wówczas, iż żużel by zniknął, a Stadion Olimpijski zostałby zamknięty z tablicą pamiątkowa iż kiedyś miały tu też być „igrzyska olimpijskie”, ale finalnie i ich nie było.
Końcówka lat 80. ubiegłego wieku była jakimś promykiem nadziei na przyszłość.
Najtrudniejszy okres przetrwaliśmy. Bywały czasy, iż jak był remis 3:3 to było fajnie, a wygrana cztery dwa była ogromnym sukcesem. Pierwszy sukces to był wygrany mecz z GKM-em Grudziądz. Po tej wygranej było jasne, iż warto działać. Proszę pamiętać, iż wiele razy nieskutecznie jechaliśmy w barażach o pierwszą ligę. Często wygrywaliśmy. Być może nie wszystkim zawodnikom awans był na rękę. Nie wiem. Co ważne, jak był baraż we Wrocławiu, to na stadionie pojawiało się po dziesięć czy piętnaście tysięcy widzów. Stadion ożywał i nawiązywał do dawnej tradycji zawodów żużlowych, integrując mieszkańców Wrocławia. To miasto było przecież tyglem. Tu byli autochtoni, ludzie ze Lwowa, Czech, Warszawy czy Niemiec. Na stadionie tworzyła się społeczna więź pod wspólnym szyldem – Sparta Wrocław.
Z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej osób gotowych nieść pomoc.
Zgadza się. Był pan Panek, dyrektor Orbisu, który był prezesem. Był pan Stanisław Kopacki, który był sekretarzem partii czy generał Antoni Goliszewski. Pojawił się również nie kto inny, jak doskonale dziś znany Andrzej Rusko, który angażował się w działalność sekcji. Nie było ważne, kto skąd jest, ale kto może pomóc, aby było coraz lepiej. Byliśmy wtedy wszyscy razem. Pamiętam ówczesne awantury z magazynierem Stanisławem Łęczyckim o to, czy Henrykowi Piekarskiemu ma wydać na istotny mecz nowy motocykl marki Jawa czy nie. Podjąłem wtedy decyzję trzeba wydać. Czy też dyskusje o tym, czy stać nas na zakup gaźnika poza ośrodkiem zaopatrzenia PZM, na wolnym rynku. Wiele spraw wymagało również pomocy prawnej i ja jej z racji zawodu udzielałem. Prowadzenie zawodów było dla mnie doskonaleniem umiejętności mówienia.
W głównej mierze dzięki Pana zabiegom pojawiło się we Wrocławiu Aspro?
Zanim do tego doszło, należało się zastanowić, co z tą Spartą dalej robić. Ja choćby puszczałem w pewnym momencie plotkę, iż będziemy jeździli z krzyżami na plastronie, a wesprze nas Archidiecezja Wrocławska. gwałtownie ta informacja dotarła do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a ten podjął uchwałę o oddelegowaniu kilku dyrektorów wrocławskich zakładów do pracy w Sparcie. Od tego momentu zaczął się ruch. Pojawiło się również zainteresowanie przedsiębiorców. Zainteresował się żużlem prezes Wrocławskiej Agencji Usługowo-Reklamowej Panda, pan Maciej Kapelczak, ale także Maciej Marcinkowski z Aspro. Były choćby licytacje, kto da więcej za daną reklamę, za dany wyścig. Zaczęły się swoiste gry kapitałowe, które miały na decyzję przedsiębiorców czy inwestować we wrocławski żużel. Pojawia się prezes Marcinkowski, widzi iż Sparta jest na czwartym miejscu i zleca mi pisanie nowego regulaminu. W sprawy współpracy z Aspro angażował się także mecenas Tomasz Jabłoński, który szefował tej korporacji. Jest „dogadany” trener doktor Ryszard Nieścieruk, szkoleniowiec kadry, który godzi się zacząć pracę w Sparcie. Ma dostęp do oceny wyników najlepszych zawodników w Polsce. Stworzono listę potencjalnych wzmocnień, awansowaliśmy po barażach z Unią Leszno do pierwszej ligi. To był ewenement, do dziś nazywany krótką historia znaczącego awansu. Ta historia powtarza się i dziś, kiedy są dyskusje o poszerzeniu Ekstraligi. Ówczesna Rada Ligi pozytywnie wtedy zaopiniowała zasadność poszerzenie ligi i z czwartego miejsca wystartowaliśmy w barażach.
Po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej gwałtownie przyszły trzy tytuły z rzędu…
Tak. 1993, 1994 oraz 1995. To lata złotych medali. Oczywiście, nie można mówić, iż to sukces jednego człowieka, ale proszę pamiętać, iż w momencie, kiedy Maciej Marcinkowski się wycofał z klubu – brakowało pieniędzy – to właśnie Andrzej Rusko podjął się dalszego prowadzenia klubu i gwarantowania jego podstaw materialnych i za to należy mu się chwała. Jako iż Wrocławski Klub Motorowy Sparta był zadłużony, a żaden przedsiębiorca nie chce przejmować dawnych długów – myśleliśmy nad różnymi rozwiązaniami prawnymi. Skończyło się na tym, iż powstało Wrocławskie Towarzystwo Sportowe, które było dzierżawcą sekcji żużlowej w miejsce Aspro. Doszło do sytuacji, w której WKM Sparta i WTS były sobie nawzajem potrzebne. WTS był dzierżawcą, a WKM Sparta był właścicielem. Tak właśnie po wycofaniu się Aspro Andrzej Rusko z wieloma ludźmi ratował wrocławski żużel. Był wówczas mecenas Józef Birka, Kazimierz Czekałowski, pojawiła się Krystyna Kloc, oczywiście Andrzej Rusko i wielu innych, ale działaliśmy wspólnie. Te wspomniane osoby mają wielki wkład w to, iż żużel we Wrocławiu jest w tym miejscu, które znamy obecnie. Proszę pamiętać, iż to były lata zmian ustrojowych i stowarzyszenia sportowe nie wytrzymywały często kosztów utrzymania. My jako Sparta w pewnym momencie mieliśmy 600 tysięcy złotych długu w ZUS-ie. W 1996 roku ostatecznie Sparta została zlikwidowana, a sekcję żużlową bez długów, ale z tradycjami sportowymi przejmuje Wrocławskie Towarzystwo Sportowe.
Policzył Pan wszystkie imprezy żużlowe, na których był Pan spikerem?
Nie. Nigdy tego nie robiłem. Wiem, iż zacząłem w 1983 roku i byłem na murawie do 2017 roku. Skończyłem podczas turnieju na The World Games, a później jeszcze byłem spikerem na memoriale Tomasza Jędrzejaka.
Definitywnie skończył Pan ze spikerowaniem na żużlu?
Może bardziej zostałem pożegnany, niż pożegnałem się. Podczas zawodów The World Games prezes Rusko stworzył mi okazję do oficjalnego pożegnania z mikrofonem. Czy chciałem odchodzić? Nikt nie chce odchodzić. Musiałem uznać iż w tych czasach są już inne wymogi publiczności. Dziś bardziej potrzebny jest wodzirej. Kibiców interesują dziś inne rzeczy, aniżeli kiedyś. Nie ma czasu w opowiadanie. Jest telewizja, jest określony czas antenowy. Podaje się wynik biegu, reklama i jedziemy dalej.
Wiele Pana powiedzeń wrocławscy kibice pamiętają do dziś. Wróćmy sentymentalnie do tych najpopularniejszych.
Na pewno jest nim stwierdzenie „fair-play, ok”. To powstało w 1992 na finale Indywidualnych Mistrzostw Świata, kiedy zawody się przedłużały i trzeba było jakoś bawić publiczność. To powiedzenie później zyskało popularność na wielu stadionach. Było jeszcze takie, które już trąci starością: „Witam Państwa bardzo serdecznie. Dziś mamy wspaniałe zawody. Do tych zawodów konieczni są zawodnicy i wspaniała publiczność, ale następujące widoki są najpiękniejsze na świecie”.
Kibice pamiętają jeszcze kilka. Kobieta w tańcu…
Oczywiście. Cztery piękne widoki czyli – kobieta w tańcu, jacht pod żaglami, koń w galopie oraz żużel przy świetle elektrycznym. Kończyłem to słowami „dobry wieczór państwu!”. Jako iż jestem jachtowym sternikiem morskim, instruktorem żeglarstwa, to często używałem również porównania, iż Kelvin Tatum płynie po torze. A z racji tego, iż zawody przy świetle elektrycznym były swego czasu bardzo atrakcyjne dla kibiców, powstało stwierdzenie: „Czy to księżyc czy to słońce? Przepraszam, ja nie tutejszy”.
Największa wpadka jako spiker to pewnie ta z Ole Olsenem…
Myślę iż tak. Przeprowadziłem przypadkowo wywiad podczas finału w 1992 roku z zagranicznym dziennikarzem myśląc, iż to Ole Olsen, bo dziennikarz był bardzo do niego podobny. Wywiad jednak był udany (śmiech).
Jak porówna Pan obecny żużel do tego z ostatnich dekad poprzedniego wieku?
Mamy różnie rozłożone akcenty. Dzisiaj mamy bardziej piknik, widowisko rozrywkowe, czasami polityczne, ale mamy coraz mniej też sportu. Mamy bowiem sytuację, w której zawodnicy mają bardzo podobny poziom sportowy, a o ich sukcesach tak naprawdę najmocniej decydują tunerzy. Stwarza to niebezpieczeństwo takie, iż tunerzy mogą ustalać, kto jakie rozgrywki wygra.
Nadal Pan działa w Towarzystwie Miłośników Sportu Motorowego Sparta…
Tak. Jestem jego honorowym prezesem. Działa w nim również, pomimo nie najlepszego zdrowia, doskonale znany Lucjan Korszek. To jest ikona sportów motorowych, która nas uczyła zasad żużla. Mogę Lucjana nazwać naszym profesorem. Do dziś organizujemy spotkania pokoleń. Bywają na nich osoby związane kiedyś z wrocławskim żużlem i nie tylko. Niekiedy zapomina się o ludziach, którzy tworzyli ten sport i wnosili do niego pewne wartości humanizmu. Mieliśmy we Wrocławiu choćby Konstantego Pociejkowicza, o którym Marek Smyła ostatnio napisał książkę. Pociejkowicz był ideowym zawodnikiem, mistrzem kraju. Kiedy dziewczyna chciała popełnić samobójstwo i skakała do Odry, to Konstanty skoczył i ratował życie studentki. Konstanty Pociejkowicz był wzorcem dla wielu zawodników.
Wrocławska siódemka marzeń mecenasa Malickiego to…
Na pewno Piotr Bruzda, Vaclav Milik (senior), Tai Woffinden, Tomasz Jędrzejak, Maciej Janowski, Konstanty Pociejkowicz, Robert Słaboń.
Były wrocławski spiker, z tego co mi wiadomo, przez cały czas jest czynny zawodowo…
Tak. Prowadzę we Wrocławiu spółkę adwokatów Malicki i wspólnicy. W 2019 roku obroniłem pracę doktorską w temacie „niezawisłość sędziego a niezależność adwokata w procesie”. Oprócz tego udzielam się jako wykładowca między innymi na wrocławskim wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego czy na Dolnośląskiej Szkole Wyższej. Zajęć, jak widać, nie brakuje.
A latem oddaje się Pan kolejnej swojej pasji, żeglarstwu.
Oczywiście. Mazury i tradycyjna trasa Węgorzewo – Mikołajki i z powrotem. Bowiem port zaokrętowania jest portem wyokrętowania. Zawsze trzeba umieć wrócić do portu macierzystego.
Dziękuje za rozmowę.
Ja również i pozdrawiam wszystkich kibiców sportu żużlowego.
Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA