Z kart polskiej historii. Spóźniony maratoński debiut na mistrzostwach Europy

4 godzin temu

Choć premierowy występ polskich lekkoatletów na mistrzostwach Starego Kontynentu przypadł na rok 1934, to na udział naszego zawodnika w rywalizacji maratońskiej o miano najlepszego w Europie przyszło nam czekać blisko trzy dekady. Start Stanisława Ożoga w Belgradzie w 1962 roku nie zakończył się medalem, ale wypadł na miarę oczekiwań.

Dopiero siódma edycja lekkoatletycznych mistrzostw Europy przyniosła polskim kibicom emocje związane ze startem naszego maratończyka. Konkurencja biegowa na dystansie 42 kilometrów i 195 metrów znalazła się w już w programie premierowych mistrzostw w Turynie (1934), ale w naszym kraju traktowana była po macoszemu. Polscy działacze wzbraniali się przed wysyłką rodzimych specjalistów od maratonu na imprezy mistrzowskie. Dla krajowego związku liczyły się przede wszystkim starty i sukcesy na bieżni.

Przed wojną kibice zachwycali się triumfami niezrównanego Kusocińskiego oraz jego następcy, jak nazywano” samouka z Pęckowa” Józefa Noji. Po wojnie przez ponad dekadę czekaliśmy na wielkie międzynarodowe sukcesy naszych długodystansowców. Pod koniec lat 50-tych stały się one zasługą członków naszego wunderteamu – Zdzisława Krzyszkowiaka, Jerzego Chromika czy Kazimierza Zimnego, zaliczających się do ścisłej światowej czołówki na 3000 metrów z przeszkodami czy na płaskich dystansach 5000 i 10000 metrów.

Niestety w maratonie mocno odstawaliśmy od najlepszych. W latach 1959-1960 w mistrzostwach Polski triumfował Euzebiusz Fert z klubu Pionier Strzelce Opolskie, który dwukrotnie nie poradził sobie z granicą 2:40. Dokonał tego dopiero na maratonie w Koszycach. Dla porównania na igrzyskach w Rzymie (1960) bosonogi Etiopczyk Abebe Bikila sięgnął po olimpijskie złoto w czasie 2:15:16,2. Wynik Ferta z MP pozwoliłby mu zająć pozycję w szóstej dziesiątce.

Kulisy pierwszego maratońskiego startu Polaka na mistrzostwach Europy

Dwa lata później podczas ME w Belgradzie nasz lekkoatletyczny wunderteam miał potwierdzić swoją kontynentalną dominację. W gronie faworytów do pudła nie wymieniano jednak naszego maratońskiego śmiałka. Stanisław Ożóg był uznana postacią na polskiej scenie biegowej, ale pod względem sportowej klasy i rozpoznawalności ustępował najlepszym w kraju. Seryjnie sięgał po medale MP, jednak na arenie międzynarodowej brakowało mu spektakularnych sukcesów. Podczas poprzedniej edycji mistrzostw Starego Kontynentu na 10000 metrów był piąty. Na tym samym dystansie dwa lata później podczas włoskich igrzysk zajął osiemnastą pozycję, tracąc do zwycięzcy Rosjanina Piotra Bołotnikowa blisko półtorej minuty.

fot. domena publiczna

32-letni Ożóg nie był królem finiszu, a swoich szans na dobre miejsce upatrywał w żelaznej wytrzymałości. Nie miał jednak żadnego doświadczenia w pokonywaniu maratońskiej trasy (na oficjalnych zawodach), dlatego ostrożnie podchodził do swoich medalowych estymacji. Przed wylotem do Belgradu zapewniał, iż znajdzie się w czołowej dziesiątce.

Bieg rozpoczął się późno, o godzinie 15:30, a Ożóg wystartował po marzenia w gronie 25 innych maratończyków. Polak nie miał szacunku do dystansu, gdyż ze stadionu wybiegł pierwszy. Pierwszy meldunek z trasy dotarł na obiekt po przebiegnięciu przez peleton dystansu 5 kilometrów. Ożóg znajdował się na czele stawki z przewagą 200 metrów nad Węgrem Béla Szalay’iem, Finem Eino Oksanenem, Anglikiem Ronem Hillem, Jugosłowianinem Franjo Mihalićą oraz Francuzem Paulem Genèvem. Po pokonaniu punktu oznaczającego 10 kilometr sytuacja nie uległa zmianie. Gdy po kolejnej „piątce” Polak wciąż dyktował tempo, nadzieja na medal wlała się w serca biało-czerwonych kibiców.

Niestety w połowie dystansu Ożoga dopadł pierwszym kryzys. Po pokonaniu 20 kilometrów jego numer startowy „563” przewieszono na tablicy z pierwszego miejsca na drugie, a po kolejnych meldunkach spadał coraz niżej w zestawieniu. Na stadionie pierwszy pojawił się Anglik Brian Kilby, który kilka miesięcy później sięgnął po kolejną maratońską wiktorię – podczas Igrzysk Imperium Brytyjskiego i Wspólnoty Brytyjskiej. Za nim ze stratą 200 metrów wpadł na kreskę Belg Aurèl Vandendriessche, który na kolejnych ME również wywalczył srebro, a trzecim maratończykiem okazał się Rosjanin Wiktor Bajkow.

Na zdjęciu widać srebrnego medalistę ME z Belgradu Aurèla Vandendriessche. Belg jest drugi w stawce (biała koszulka) w trakcie walki o olimpijskie złoto w Rzymie (1960 rok). fot. domena publiczna

Polscy dziennikarze z niecierpliwością oczekiwali na Ożoga. Wyłaniająca się z tunelu postać biegacza prezentowała się całkiem nieźle. Polak ukończył zawody siedem minut za triumfatorem w czasie 2:30:32,2, tocząc do ostatnich metrów zwycięską batalię o 9. miejsce z Czechem Václavem Chudomelem.

Niedoceniony sukces

Ożóg uzyskał wartościowy rezultat, który jednak przemknął bez echa w natłoku innych lekkoatletycznych sukcesów. Dzień jego startu media nazwały „polskim benefisem”. W odstępie kilku godzin po złoto sięgnęła Teresa Ciepły w biegu na 80 metrów przez płotki oraz sztafeta kobieca 4×100 metrów. Srebrne krążki wywalczyli: Witold Baran na 1500 metrów, sprinter Marian Foik na 200 metrów, a także sztafeta męska 4×100 m. Nasze żniwa medalowe tego dnia uzupełniał brąz Marysi Piątkowskiej w płotkarskim sprincie.

Autor: Michał Hasik – dziennikarz i historyk sportu. Prowadzi stroną autorską poświęconą lekkoatletycznemu dwudziestoleciu międzywojennemu oraz tworzonej przez niego książce „Wrogowie” o rywalizacji biegowej Janusza Kusocińskiego ze Stanisławem Petkiewiczem i Józefem Nojim.

Link do strony Michała Hasika na Facebooku: https://www.facebook.com/profile.php?id=61573300074157

Idź do oryginalnego materiału