Widzew, czyli jak przejść przez rundę na barkach Bergiera…

6 godzin temu

Nie tak to miało wyglądać. W całej wielkiej ofensywie transferowej Widzewa – podlanej milionami Roberta Dobrzyckiego – chodziło o to, żeby zespół z Łodzi wskoczył na poziom do tej pory nieosiągalny. A w nowej układance najlepszy okazał się wyciągnięty z Katowic Sebastian Bergier, który jeszcze półtora roku temu uznany byłby za absolutny ligowy szrot. Teraz jest najjaśniejszym punktem łódzkiej konstelacji, w której kolejne gwiazdy wybuchają, wygasają albo po prostu spadają z nieba, nie spełniwszy przy okazji żadnego życzenia.

To artykuł z cyklu naszych podsumowań rundy jesiennej w Ekstraklasie. Codziennie publikujemy teksty o dwóch kolejnych klubach, począwszy od tych zajmujących najniższe miejsca w tabeli.

***

Życzeń można było mieć całe mnóstwo. Zapowiadana przez Mindaugasa Nikoliciusa walka o europejskie puchary nie jest na ten moment wykluczona, ale kiedy tuż za półmetkiem rozgrywek znajdujesz się tylko dzięki bilansowi bramkowemu tuż nad strefą spadkową, to takie deklaracje wkłada się między bajki. Słusznie zresztą, bo Widzew nie gra jak jedenastu Bergierów, a tylko przy takim układzie sił na boisku bylibyśmy w stanie uwierzyć, iż ten ambitny cel Litwina można w tym sezonie zrealizować.

Pal licho nas, choćby w łódzkich gabinetach ta myśl przestała głośno wybrzmiewać. Szczególnie, iż jej wspomniany orędownik – ten, który o ambitnym celu mówił publicznie – już w Widzewie nie pracuje.

Podsumowanie rundy jesiennej Ekstraklasy – Widzew Łódź

Korekta obranego pod nowymi rządami kierunku była bardzo szybka. Nikolicius przyszedł w marcu, już go nie ma. Parę tygodni po nim w Łodzi zameldował się dyrektor do spraw rekrutacji Igor Cerina – jego też już nie ma. Nie ma też trenera Sopicia, trenera Czubaka, odszedł wiceprezes, zaraz może odejść jakiś sprowadzony ledwie latem piłkarz. Spokojnie można montować na stadionie przy alei Piłsudskiego takie drzwi jak w amerykańskich saloonach.

Wpadnie jeden z drugim z rewolwerami, narobi rumoru, ale równie gwałtownie może wylecieć wyrzucony przez innych sympatyków koni, ostróg i efektownych kapeluszy.

Taki jest na dziś obraz Widzewa, choć bardzo chcieli w zespole z Łodzi, by było inaczej. Dość powiedzieć, iż wszelkie wypowiedzi nowego właściciela klubu można streścić do kilku, całkiem podobnych w swoim znaczeniu haseł. Perspektywa długoterminowa. Systematyczny rozwój. Dłuższy czas. Odległy horyzont. Nie powinniśmy uderzać w faceta, który wszedł do polskiej piłki z chęcią wpompowania w jej rynek ogromnych pieniędzy, tego nie robimy, nie mamy ku temu zresztą powodów. Ale powiedzcie sami – czy to, przy ocenie ostatnich dziesięciu miesięcy w Widzewie, nie jest takie czcze gadanie?

Powiedzieć można wszystko, takie słowa są zresztą zdroworozsądkową bazą, której mógłby i powinien się trzymać bogaty człowiek wchodzący do ekstraklasowego piekiełka. Łatwo się jednak w tych ideałach zatracić, kiedy zauważasz, iż coś, co powinno działać… nie działa. Samo to jedno sformułowanie spokojnie może być podsumowaniem całej tej rundy w wykonaniu łodzian.

Powinno działać, ale nie działa.

Robert Dobrzycki przeżywa swoje pierwsze zderzenie z ekstraklasową piłką. Nie zniechęcił się, przynajmniej na to wygląda

Miało wyjść jak nigdy, na razie wychodzi jak zawsze

Jasne, przez cały czas trzeba zachować dystans wobec wyników osiąganych przez Widzew, skoro sam właściciel patrzy na rozwój klubu w dłuższej perspektywie. Czy jednak naprawdę trzeba wydać kilka milionów, żeby nie osiągnąć nic ponad to, co udawało się wypracowywać za paczkę gruszek? Odpowiedź jest naturalna, ale zbyt jednoznaczna, by znaleźć zastosowanie w realiach biznesu piłkarskiego, gdzie – koniec końców – pieniądze dają wynik. W nieokreślonym czasie muszą zrobić swoje, a Robert Dobrzycki nie ustanawia sobie punktu w przyszłości, który miałby zakończyć jego zaangażowanie w Widzew.

Początek był w marcu tego roku, końca ma nie być nigdy, przynajmniej tak wynika z deklaracji bogatego biznesmena. jeżeli przyjmiemy jego perspektywę – czyli postawimy się na miejscu człowieka tak bogatego, iż finansowe realia Ekstraklasy nie są dla niego żadnym ograniczeniem – możemy śmiało przyjąć, iż Widzewowi nie robi różnicy, czy nowego piłkarza kupi za dwa, trzy, siedem a może i piętnaście milionów euro.

I wówczas, okej, nie możemy rozliczać za drogie niewypały klubu, dla którego one wcale nie były drogie. Trzeba jednak sobie jasno powiedzieć, iż skład, jakim dysponuje Widzew, nie powinien na półmetku sezonu walczyć o ligowy byt – to tylko oznacza, iż coś jest nie tak i warto by było trochę ten biznes usprawnić. Przynajmniej dla świętego spokoju.

Teraz trwa więc coś na kształt kalibracji, tak to chyba wypada potraktować. Bo zatrudnienie wcześniejszej ekipy z Nikoliciusem i Sopiciem na czele też trzeba przypisywać Robertowi Dobrzyckiemu, choćby jeżeli daty się nie do końca zgrywają. Sam biznesmen przyznawał bowiem, iż brał już jakiś udział w procesie decyzyjnym, był też wówczas członkiem rady nadzorczej Widzewa. Finalizował wtedy przejęcie klubu, którego szczegóły musiał dogadać z wcześniej dzierżącym pakiet większościowy akcji Tomaszem Stamirowskim. Więc tak – można to szybkie przetasowanie przypisać w całości do nowej ery Widzewa, zatrudnianie i zwalnianie nowy właściciel i jego ekipa mają już obcykane.

Teraz pora na kolejny krok, czyli zatrzymywanie i zaufanie. Nie to, żebyśmy chcieli uczyć miliardera, jak robi się biznes, ale taki spokój, szczególnie w kwestiach czysto sportowych, wydaje się Widzewowi potrzebny po miesiącach naprawdę, ale to naprawdę burzliwych. Próżno go jednak oczekiwać, skoro na wydanie czekają kolejne astronomiczne (dla nas i reszty ligi) kwoty…

Dariusz Adamczuk, podobnie jak wcześniej Mindaugas Nikolicius, dysponuje ogromnymi pieniędzmi

Ciągnie ten wózek Sebastian Bergier

To jednak melodia wiosennej przyszłości. Na razie na boisku wygląda to wszystko nie lepiej niż przed rokiem. Powiedzmy wprost – gorzej niż przed rokiem. Parę mocnych momentów miał Juljan Shehu, Albańczyk ewidentnie wszedł na wyższy poziom niż ten prezentowany w ubiegłym sezonie. Dwa czy trzy razy błysnął Fran Alvarez, ale to nie za wiele. Mniejszych pozytywów też można się doszukiwać, ale nie ma chyba sensu. Trudy całej rundy udźwignął tylko jeden zawodnik łódzkiego zespołu.

Ściągnięty za darmo i mający docelowo pełnić rolę rezerwowego Sebastian Bergier. Gość, który miał być tylko przystawką do perły w koronie, jak określano transfer Andiego Zeqiriego. A sprawił, iż to Szwajcar przez długi, długi czas był jedynie cieniem polskiego napastnika. W końcówce sezonu panowie meldowali się już na boisku razem, ale wtedy wychodziło na to, iż Bergier – zamiast być zmiennikiem – może być dla wyżej wycenianego i teoretycznie bardziej renomowanego kolegi z zespołu równorzędnym partnerem.

Więcej – to on przez cały czas jest liderem łódzkiej ofensywy, a Zeqiri musi udowodnić swoją jakość. Bergier prezentuje się bowiem fantastycznie, naprawdę wyciąga z gry w Widzewie maksimum. Zdobył dziewięć (9) goli przy współczynniku goli oczekiwanych na poziomie 5,58. Z grona jedenastu najlepszych strzelców tego sezonu to właśnie napastnik Widzewa ma najwyższą wartość różnicy bramek strzelonych i oczekiwanych (+3,42, drugi w zestawieniu Leonardo Rocha ma +3,11).

Jest zatem jasne, iż napastnik łódzkiego zespołu złapał doskonałą formę i nie zamierza jej nigdzie wypuścić. A to fajny przykład dla włodarzy, iż i na naszym podwórku można znaleźć piłkarza, który da jakość z miejsca.

Sebastian Bergier to jeden z najlepszych napastników jesieni

Co z milionami? A nie interesuj się!

Wobec tego ktoś może kręcić nosem, iż Widzew wydaje kolejne ogromne kwoty na zagraniczne wydmuszki, iż przepłaca, iż szpanuje, ale tak po prawdzie – co komu do tego, jak dorosły facet dysponuje swoimi pieniędzmi? Jak chce, to wyda sobie i dwadzieścia baniek na – powiedzmy – strzelającego w I lidze Jakuba Araka i nikt mu przecież nie zabroni tego zrobić. Robert Dobrzycki, w skali właścicieli innych klubów Ekstraklasy, gra sobie we własnej lidze.

A iż czasem wyda źle? A iż tych złych wydatków może być jeszcze więcej? Jego biznes, jego zabawa. jeżeli faktycznie nie ma zamiaru się znudzić, to najtrudniejszym zadaniem będzie chyba tylko przekonanie kibiców, iż w tym szaleństwie jest metoda. Na razie mają prawo być deczko nieufni, bo widzą piłkarzy sprowadzonych w rekordowym dla Widzewa okienku, którzy grają kilka lepiej od Bruk-Betu czy GieKSy. W tabeli oglądają plecy takich gigantów jak – z całym szacunkiem dla tych klubów – Arka Gdynia czy choćby szorujący przez długi czas dno Piast Gliwice.

Kluby te osiągają na ten moment dokładnie to samo co Widzew, tylko bez całej pompatycznej otoczki. Projekt Roberta Dobrzyckiego na dziś nie jest spójny – tego określenia szukaliśmy chyba przez cały tekst.

Papier rozjeżdża się z rzeczywistością, wizja ze stanem faktycznym. Może warto poszukać złotego środka? Może po to ta „kalibracja”?

***

Wydarzenie rundy

Rany, tego było tak wiele, iż trudno wybrać tylko jedno. Mieliśmy zresztą na Weszło całe widzewskie kalendarium, zbierające do kupy wszystkie najważniejsze wydarzenia roku, to nie był krótki tekst. jeżeli Widzew czymś się wyróżnił na tle innych drużyn w stawce, to na pewno wykorzystaniem do funkcjonowania klubu… wynajmowanego samolotu. Do ekstraklasowego kanonu przejdzie śledzenie na internetowych radarach lotu trenera Czubaka – wracającego z Grecji do Łodzi w sytuacji ogromnego, weselnego kryzysu wizerunkowego.

Podobnie było też w przypadku przelotu tej samej maszyny ze szwajcarskiego Sionu do miasta włókniarzy. Wówczas widzewscy wysłannicy mieli przywieźć dobrą nowinę dotyczącą transferu wspominanego już w tym tekście Zeqiriego.

Co by nie mówić – dużo ciekawych historii dostarczył nam w tej rundzie Widzew, ekstraklasowe świry nie mają na co narzekać.

Rozczarowanie rundy

Z bólem serca należy w tej rubryce umieścić Mariusza Fornalczyka, który sam by pewnie przyznał, iż jest rozczarowany tym, jak mu poszło jesienią. Ów ból wynika z tego, iż patrząc na skrzydłowego Widzewa tylko ktoś ślepy uznałby, iż ma on wszystko w pompie i nie przejmuje się kolejnymi niepowodzeniami. Przeciwnie – były piłkarz Korony Kielce miał i ciągle ma chęć udowodnić swoją wartość, ale wydaje się, iż im usilniej próbuje, tym gorzej na tych próbach wychodzi.

Nie do końca więc on sam jest rozczarowaniem, oczekiwano od niego walki. Bardziej należy się skupić na ostatecznych efektach jego gry w ofensywie, a te są wyjątkowo mizerne. Dobrze wiemy, iż Fornalczyk dysponuje niezłym gazichem i parę razy zdołał się nim popisać – poza tym wykazywał się jednak wieloma pochopnymi decyzjami, nieudanym dryblingami, niezbyt celnymi podaniami czy strzałami, z których żaden jesienią nie znalazł drogi do bramki.

Tak prezentuje się dorobek strzelecki Fornalczyka w całej okazałości. 39 prób, goli brak (źródło: Hudl StatsBomb)

Można by było zakładać, iż skrzydłowego Widzewa prześladuje pech, szczególnie jeżeli mamy w pamięci sytuacje, w których od gola był o krok – jak wtedy, kiedy obijał obramowanie bramki w starciach z Zagłębiem czy Koroną. Nie można jednak mieć pecha ciągle, bo on kończy się tam, gdzie zaczyna się powtarzalność. A Mariusz Fornalczyk niestety był w rundzie jesiennej wyjątkowo powtarzalny.

Największa potrzeba na wiosnę

Widzew ma na wiosnę wszystko, czego potrzebuje. Jest bowiem zaopatrzony w bezdenną sakiewkę swojego właściciela i to do szczęścia wystarczy. Bo jeżeli potrzeba silnego obrońcy – o czym mówił Dariusz Adamczuk – to się go po prostu kupi. jeżeli chcesz mocną „szóstkę’ – kup ją, proste. Łódzkiemu klubowi na ten moment brakuje już tylko bazy treningowej z prawdziwego zdarzenia, ale jej powstanie to jedynie kwestia czasu.

Możemy więc z całą stanowczością stwierdzić, iż Widzew ma już wszystko. Teraz pora zrobić z tego „wszystkiego” odpowiedni użytek.

CZYTAJ WIĘCEJ PODSUMOWAŃ JESIENI NA WESZŁO:

  • Symbolem jesieni Bruk-Betu jest Andrzej Trubeha [BRUK-BET]
  • Gniew, wstyd i bezradność. Koszmar Legii Dariusza Mioduskiego [LEGIA]
  • Gdyby nie liczby Nowaka, z przodu byłaby padaka [GKS]

Fot. Newspix

Idź do oryginalnego materiału