Upokorzenie, żenada, kompromitacja. Wstyd na całą Europę. Jesteśmy na dnie

5 godzin temu
Jeśli ktoś liczył na to, iż po sportowej i komunikacyjnej kompromitacji pierwszej reprezentacji promykiem nadziei okaże się kadra U-21, boleśnie się rozczarował. Drużyna Adama Majewskiego przegrała 1:4 z Francją i jako zdecydowanie najgorsza drużyna młodzieżowych mistrzostw Europy jest już w drodze do domu. Nasz futbol nie tylko znajduje się w coraz ciemniejszym pomieszczeniu. On się w nim rozgaszcza na dobre.
Mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor - ten schemat wielki turniejów zna każdy, kto choć raz zainteresował się reprezentacją Polski. Ale tym razem nie mówimy o pierwszej kadrze. Zresztą jej zdarzało się żegnać z imprezami w niezłym stylu, dając nadzieję na wyciągnięcie mitycznych wniosków i lepszą przyszłość.


REKLAMA


Zobacz wideo Kosecki: Lewandowski jest zmęczony, bo za dużo go jest w mediach


Tego na młodzieżowych mistrzostwach Europy nie pozostawiła po sobie kadra U-21, czyli piłkarze, którzy - przynajmniej w teorii - stanowią bezpośrednie zaplecze dla pierwszej reprezentacji. 1:2 z Gruzją, 0:5 z Portugalią i 1:4 z Francją to wyniki absolutnie kompromitujące, choćby jeżeli weźmiemy pod uwagę jakość drugiego i trzeciego przeciwnika.
Ale to nie wyniki były w tym turnieju najgorsze. Turniej na Słowacji dobitnie pokazał, iż świat wciąż nam ucieka w zatrważającym tempie. Po ostatnich wyczynach seniorów i młodzieżowych mistrzostwach Europy obraz naszego futbolu reprezentacyjnego maluje się wyłącznie na czarno. My nie tylko znajdujemy się w coraz ciemniejszym pomieszczeniu. My się w nim coraz bardziej rozgaszczamy.
Polacy przegrali z trzecim składem Francji U-21
Już przed wtorkowym meczem z Francją wiadomo było, iż Polacy walczą co najwyżej o honor. Po porażkach z Gruzją i Portugalią piłkarze Majewskiego mogli jedynie walczyć o to, by statystycznie nie być najgorszą drużyną turnieju. W praktyce niczego by to jednak nie zmieniło, bo ewentualny dobry wynik z Francuzami tylko przypudrowałby braki naszych zawodników, jakie już wcześniej obnażyli przeciwnicy.
Ale choćby rywalizacja z głębokimi rezerwami reprezentacji Francji już do przerwy skończyła się dla nas katastrofą i wynikiem 0:3. Bo w porównaniu do poprzedniego meczu z Gruzją (3:2) Gerald Baticle dokonał aż dziewięciu zmian w podstawowym składzie. Na ławce rezerwowych usiedli tacy zawodnicy jak obrońca RB Lipsk Castello Lukeba czy ofensywni piłkarze Tottenhamu: Wilson Odobert i Mathys Tel.


A przecież to tylko liderzy, którzy zostali powołani na ten turniej. Najlepsi francuscy piłkarze, którzy mogliby zagrać na Słowacji, są już częścią pierwszej reprezentacji i pełnią w niej coraz ważniejsze role. Mowa tu o niedawnych triumfatorach Ligi Mistrzów z PSG: Desire Doue, Bradley'u Barcoli, Warrenie Zaire-Emerym, obrońcy Chelsea Malo Gusto czy Rayanie Cherkim, czyli skrzydłowym, za którego Manchester City wyłożył przed chwilą ponad 30 mln funtów.
We wtorek w podstawowym składzie na mecz z Polską Baticle wystawił aż czterech zawodników, którzy do tej pory nie zagrali na turnieju ani minuty. Wcześniej tylko Kiliann Sildillia, Lucien Agoume i Andy Diouf przynajmniej raz zaczynali spotkania od pierwszej minuty. Warto było też zwrócić uwagę na wiek piłkarzy. Kiedy w naszym składzie zdecydowanie przeważali zawodnicy z najstarszych możliwych roczników 2002 i 2003, u Francuzów było kilku graczy dwa-trzy lata młodszych.
A mimo to na boisku Polacy wyglądali przy rywalach jak dzieci. Nie tylko fizycznie, czego mogliśmy się akurat spodziewać, ale przede wszystkim piłkarsko. Już od pierwszej minuty, pierwszych kopnięć piłki widać było, iż Polaków i Francuzów dzieli futbolowa przepaść. Kiedy piłkarze Baticle'a chcieli dominować i rozgrywać piłkę na naszej połowie, zawodnicy Majewskiego koncentrowali się tylko na bronieniu i wybijaniu piłki. W efekcie mieliśmy wielkie problemy z tym, żeby w ogóle wyjść z połowy.
Francuzi byli szybsi, silniejsi, odważniejsi, pewniejsi, bardziej zdecydowani i kreatywni. Zarówno z piłką jak i bez niej. Symboliczne było zdarzenie z 32. minuty, kiedy Diouf bez problemu nadrobił kilka metrów straty do Mariusza Fornalczyka i bez problemu odebrał mu piłkę, zatrzymując jeden z nielicznych polskich kontrataków. To interesujące o tyle, iż Fornalczyk należy do najszybszych zawodników naszej drużyny, a Francuzi akurat Dioufowi zarzucali brak odpowiedniej szybkości i dynamiki.


Kompromitacja na Słowacji
Wtedy było już jednak 0:3. Krytykowany za decyzje personalne Majewski na mecz z Francją dokonał pięciu zmian w podstawowym składzie, ale i zmiennicy mocno go rozczarowali. W 18. minucie przy golu Nathana Zeze koszmarny błąd popełnił Kacper Trelowski. 80 sekund później, gdy na 2:0 podwyższał Djaoui Cisse, skompromitowali się Kacper Kozłowski i Antoni Kozubal. Nie było jednak tak, iż gole traciliśmy tylko po indywidualnych błędach. Trzecia bramka dla Francji to efekt bierności i bezradności całej drużyny.
I tego obrazu nie zmieni druga, całkiem niezła w naszym wykonaniu połowa. Po przerwie drużyna Majewskiego w końcu zagrała odważniej, za co została nagrodzona golem Ariela Mosóra, a wcześniej też bramką Fornalczyka, która nie została uznana przez minimalnego spalonego. Francuzi stracili na chwilę kontrolę nad meczem, ale gdy ich selekcjoner dokonał zmian, rozluźnieni rywale wrócili do gry i strzelili gola na 4:1. I mogli strzelić kolejne, ale brakowało im skuteczności i szczęścia. Na nasze szczęście.
Drużyna Majewskiego skompromitowała się kolejny raz w ciągu raptem kilku dni. W sobotę Polacy przegrali z Portugalią aż 0:5. Wtedy do przerwy było 0:4 i z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, iż gdyby rywale chcieli wygrać wyżej, to zrobiliby to bez problemu. Dość powiedzieć, iż w przerwie selekcjoner Portugalczyków zdjął z boiska dwóch najlepszych zawodników: Geovany'ego Quendę oraz Rogera Fernandesa.
Pierwszy, za którego Chelsea zapłaciła niedawno ponad 60 mln funtów, strzelił nam dwa gole i miał asystę. Drugi dorzucił przed przerwą dwie asysty. I tak jak w przypadku meczu z Francją warto zwrócić uwagę na wiek obu piłkarzy. Roger urodził się w 2005 r., Quenda dwa lata później! Ale to znów my wyglądaliśmy przy rywalach jak juniorzy.


I warto dodać, iż kiedy my mówiliśmy o grupie śmierci na MME, Portugalczycy - poza wspomnianą dwójką - narzekali na jakość swojej reprezentacji. A to przede wszystkim dlatego, iż identycznie jak w przypadku Francuzów liderzy kadry U-21 są już ważnymi członkami pierwszej reprezentacji. Na niedawne mecze Ligi Narodów w portugalskiej kadrze byli Antonio Silva, Renato Veiga, Nuno Mendes, Jaoao Neves, Rodrigo Mora i Francisco Conceicao.
Po sobotnim spotkaniu mogliśmy dziękować portugalskiemu selekcjonerowi, iż nie tylko zdjął największe gwiazdy, ale też nastawił swoją drużynę przede wszystkim na dotrwanie do końca spotkania. Choć mimo to i tak przegraliśmy drugą połowę 0:1, to przecież mogło być dużo gorzej. Po meczu z Portugalią staliśmy się jednak rekordzistami pod względem liczby porażek 0:5 na turnieju tej rangi. Wcześniej przegrywaliśmy też tak z Węgrami (1986), Danią (1992) oraz Hiszpanią (2019).
Dla kadry znikąd ratunku
Na MME przegraliśmy jednak nie tylko z wielkimi piłkarskimi nacjami, ale też z maleńką Gruzją. I chociaż pierwszy mecz turnieju mogliśmy choćby wygrać, to o porażce znów zdecydowały indywidualne błędy piłkarzy i dziwne decyzje Majewskiego, który po przerwie zdjął z boiska najlepszego na nim Fornalczyka.
Inna sprawa, iż Gruzini, którzy decydującego gola wbili nam w doliczonym czasie gry, zaprezentowali się nieporównywalnie lepiej na tle potentatów. W meczu z Francją Gruzini w 84. minucie strzelili gola na 2:1, ale ostatecznie przegrali 2:3. Z Portugalią, choć od 5. minuty grali w osłabieniu, przegrali "tylko" 0:4, potrafiąc jednocześnie tworzyć zagrożenie pod bramką Samuela Soaresa.


Turniej kończymy jako jego najgorsza drużyna. Pokazały to nie tylko boisko, ale też liczby. Po trzech meczach Polacy mają nie tylko zero punktów, ale też zawstydzający bilans bramkowy 2:11. Absolutnie nikt nie wypadł na tym turnieju równie beznadziejnie. Warto dodać, iż oba strzelone gole padły po stałych fragmentach gry: rzucie karnym i dośrodkowaniu z rzutu rożnego. To wiele o nas mówi.
Ostatnie tygodnie były koszmarem dla polskiego futbolu. Najpierw organizacyjnym i komunikacyjnym związanym z otwartym konfliktem Michała Probierza z Robertem Lewandowskim. Potem sportowym, bo takim były porażki 1:2 z Finlandią w kwalifikacjach mundialu i cały występ drużyny U-21 na młodzieżowych mistrzostwach Europy.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, iż w żaden sposób nie możemy powiedzieć, iż to wypadek przy pracy. To zgnilizna, która od wielu lat trawi polski futbol. Z jednej strony możemy chwalić się Lewandowskim w Barcelonie, ale z drugiej nie mamy ani pierwszej reprezentacji, ani jej następców. I zostaje nam tylko coraz większy strach, co będzie z naszymi drużynami narodowymi, kiedy czas Lewandowskiego definitywnie się skończy. Ratunku znikąd nie widać.
Idź do oryginalnego materiału