Jak wysoko o tyczce jest w stanie skoczyć człowiek? Odpowiedzi na to pytanie nie znamy, a Armand Duplantis robi bardzo wiele, by utrudnić nam jej poznanie. Podczas konkursu na mistrzostwach świata w Tokio niesamowity Szwed znów to zrobił. Przeskoczył poprzeczkę wiszącą 6,30 m od ziemi. Osiągnął kolejną barierę, która wydawała się niemożliwa do osiągnięcia. Już po raz czternasty w karierze poprawiał najlepszy wynik w historii.
REKLAMA
Zobacz wideo Swoboda odpadła w półfinale mistrzostw świata w Tokio. "Nie wiem co mam powiedzieć"
Duplantis skacze ile chce, kiedy chce
W przypadku Duplantisa można być niemal pewnym, iż nie jest to jego ostatnie słowo. Za każdym razem, gdy komuś wydaje się, iż on wyżej już nie skoczy, on to robi. Po jego sukcesie w Japonii niektórzy zastanawiali się "kiedy 6,40?", a jeszcze inni wróżyli, iż równie dobrze może kiedyś skoczyć 6,50 m, jeżeli tylko będzie miał na to ochotę. Tak czy inaczej, powinniśmy się szykować na kolejne rekordy, tradycyjnie pobijane o 1 centymetr. Takie minimalne przebicia są dla niego korzystne nie tylko z uwagi na to, iż może iść do przodu krok po kroku, ale także pod kątem finansowym.
Kasa za rekord większa niż za medal
Za każde ustanowienie nowego rekordu świata Duplantis może liczyć na finansowy bonus i to okazały. Większy choćby niż to, co otrzymał za samo zdobycie mistrzowskiego tytułu. Otóż za złoto imprezy Szwed mógł liczyć na wypłatę rzędu 70 000 dolarów (ok. 251 000 złotych). Zaś za pobicie rekordu świata Armand otrzymał aż 100 000 dolarów (ok. 358 000 złotych).
Dla Duplantisa triumf w Tokio był już 49. zwycięstwem z rzędu, które dało mu trzecie złoto mistrzostw świata w karierze. Poza tym ma też trzy złota światowego czempionatu w hali, trzy złota mistrzostw Europy oraz dwa igrzysk olimpijskich. Ostatnia duża impreza, na której nie wygrał, to mistrzostwa świata w Dosze w 2019(!) roku. Pokonał go wówczas Sam Kendricks wynikiem 5,97 (trzeci był Piotr Lisek).