W pierwszej części mini cyklu zajęliśmy się wspomnieniem przygód bydgoszczan z sezonów 2005, 2007 oraz 2009. Druga część obejmuje wspomnienie rozgrywek z 2010 roku.
W Bydgoszczy wykonano świetną pracę między sezonami
Po udanej kampanii w 2009 roku, klub znad Brdy nie spoczął na laurach i poczynił interesujące ruchy transferowe. Pożegnano się z tymi, którzy najbardziej zawodzili w poprzednich rozgrywkach – Jonasem Davidssonem, Marcinem Jędrzejewskim oraz Tomaszem Chrzanowskim. Ponadto do Grudziądza postanowił wrócić Krzysztof Buczkowski. W ich miejsce sternicy ściągnęli kapitana reprezentacji Rosji w Drużynowym Pucharze Świata – Denisa Gizatullina, po kilku latach do Bydgoszczy ponownie przyszedł Robert Kościecha, a prawdziwym hitem transferowym był angaż czołowego wówczas polskiego seniora – Grzegorza Walaska.
Nie były to jednak największe sukcesy bydgoszczan na rynku. Za takie należy uznać zatrzymanie zarówno Emila Sajfutdinowa jak i Andreasa Jonssona. Rosjanin mimo zaledwie 20 lat na karku mógł już się pochwalić brązowym medalem seniorskich Mistrzostw Świata, natomiast doświadczony Szwed był już od lat gwarancją solidnego, ekstraligowego poziomu. Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż z uwagi na ówczesny regulamin, zawodnik z Saławatu mógł jeździć na pozycji juniora. Drużyna dysponowała ogromnym potencjałem i kibice z Bydgoszczy mogli z optymizmem oczekiwać startu rozgrywek.
Obiecujący początek sezonu
W pierwszej kolejce Polonia Bydgoszcz udała się pod Jasną Górę na mecz z głównym kandydatem do spadku – Włókniarzem Częstochowa. Samo spotkanie obfitowało w dramatyczne wydarzenie, o czym dobitnie świadczy niepełny wynik – 44:43 dla „Lwów”. Wisienką na torcie był ostatni wyścig dnia, przed którym miejscowi prowadzili 42:40.
W pierwszej odsłonie piętnastego biegu lepiej spod taśmy wyszedł duet przyjezdnych i wtedy na tor upadł Peter Karlsson. 41-letni Szwed wstał, zobaczył jak układał się wyścig i… położył motocykl. Wydawało się, iż bydgoszczanie mają wszystko w swoich rękach, jednak wtedy Andreas Jonsson wjechał w taśmę i było jasne, iż dwa punkty meczowe zostaną w Częstochowie.
Mimo porażki na inaugurację, nikt w klubie nie rozdzierał szat. W meczu czwartej kolejki „Gryfy” po raz pierwszy jechały na swoim stadionie (druga i trzecia kolejka zostały przełożone ze względu na katastrofę smoleńską). Do Bydgoszczy przyjechał odwieczny rywal – Apator Toruń. Tego, co się wydarzyło przy Sportowej, nie oczekiwali choćby najbardziej optymistyczni kibice „Polonistów”.
Cała drużyna zagrała prawdziwy koncert i ku ogromnej uciesze licznie zgromadzonej publiczności zdemolowali rywala 58:32, błyskawicznie zmazując plamę po wpadce w Częstochowie. Co też ważne, każdy zawodnik dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu.
W następnej kolejce bydgoszczan czekała wyprawa do Wrocławia. Spotkanie zaczęło się rewelacyjnie dla przyjezdnych, bo od dwóch podwójnych wygranych. W kolejnych biegach gospodarze przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść, niemniej porażka 42:48 została przyjęta w Bydgoszczy jako zupełnie przyzwoity rezultat.
Po trzech spotkaniach, mimo tylko jednej wygranej, kibice mogli być zadowoleni z postawy swoich ulubieńców – pewna wygrana w domu z odwiecznym rywalem oraz dwie nieznaczne porażki na wyjeździe świadczyły o tym, iż każdy zespół w elicie będzie musiał się liczyć z żużlowcami Polonii.
Drużyna posypała się jak domek z kart…
Serca dziesiątek tysięcy bydgoszczan zaczęły bić mocniej podczas oglądania piętnastego. biegu Grand Prix Czech. Emil Sajfutdinow zaciekle walczył o trzecią pozycję z Chrisem Harrisem. Zahaczył go jednak na wejściu w łuk i z całym impetem wjechał w bandę. Widok medyków zabierających na noszach Rosjanina do karetki i usztywnienie jego ręki nie zwiastowały niczego dobrego. Diagnoza potwierdziła wszystkie najgorsze obawy Sajfutdinowa oraz jego kibiców – złamana ręka i co najmniej dwa miesiące odpoczynku od żużla.
Po tym wydarzeniu „Poloniści” zaczęli sprawiać wrażenie jakby całkowicie zeszło z nich powietrze. Na kolejnych trzech wyjazdach „biało-czerwoni” ani razu nie przekroczyli bariery 30 punktów. Przegrali kolejno 29:61 w Zielonej Górze, 28:62 w Lesznie oraz 27:63 w Gorzowie. Po drodze wpadła jeszcze domowa porażka 39:51 z wrocławianami.
1 i 4 lipca bydgoscy kibice mieli w końcu jakiekolwiek powody do chociaż minimalnego uśmiechu. Najpierw udało się w Bydgoszczy nieznacznie pokonać głównego rywala w walce o bezpieczne miejsce, czyli Unię Tarnów (48:42), a trzy dni później Polonia wywiozła punkt bonusowy z Torunia (39:51).
Były to jednak krótkotrwałe momenty szczęścia, bo następne trzy domowe spotkania znowu zakończyły się porażkami. Szczególnie bolesna była porażka z Falubazem Zielona Góra (44:46), bo przed ostatnim biegiem jeszcze utrzymywał się remis. Po kolejnej serii porażek do uniknięcia rywalizacji w barażach potrzebny był cud w postaci wygranej w Tarnowie. Trio Lindbäck-Jonsson-Walasek robiło co w ich mocy, by tego cudu dokonać, jednak ostatecznie Unia wygrała 45:39, tym samym pieczętując los bydgoszczan.
Po dwóch miesiącach burzy w końcu wyszło słońce…
Mecz czternastej kolejki przeciwko Włókniarzowi Częstochowa był już tak naprawdę jedynie sparingiem, bo było pewne iż właśnie Polonia Bydgoszcz i „Lwy” zmierzą się ze sobą w dwumeczu o utrzymanie. Najważniejsze z perspektywy siedmiokrotnych Drużynowych Mistrzów Polski było jednak to, iż do jazdy po ponad dwóch miesiącach wracał Emil Sajfutdinow. Takie spotkanie bez większego ładunku emocjonalnego mogło być dla niego idealnym przetarciem przed najważniejszą batalią w sezonie.
Rosjanin pokazał swoją jazdą, iż po kontuzji nie ma ani śladu i był najlepszym zawodnikiem gospodarzy, zdobywając 13 punktów i bonus. Polonia pewnie zwyciężyła 51:39, choć wynik mógł być jeszcze wyższy. Aż trzy defekty na starcie lub pierwszym łuku zaliczył Robert Kościecha, a w czwartym biegu Andreas Jonsson… pomylił okrążenie i zamknął gaz po trzecim „kółku”. Bez wątpienia jednak największym wygranym tego dnia był jeden z kibiców, który w długiej przerwie po dziesiątym biegu oświadczył się swojej partnerce.
…jednak tylko na krótką chwilę
Sympatycy klubu z województwa kujawsko-pomorskiego z pewnością mogli uważać, iż wraz z powrotem Sajfutdinowa uda im się spokojnie uratować byt w Ekstralidze. Szczęście jednak nie trwało długo. W Grand Prix Skandynawii w szwedzkiej Målilli, podczas jednego z biegów, Tomasz Gollob sfaulował młodego lidera „Gryfów”, co poskutkowało odnowieniem kontuzji ręki u Rosjanina. Oznaczało to też, iż Polonia Bydgoszcz będzie musiała sobie radzić w potyczce z Włókniarzem bez swojego lidera.
Zawrzało jeszcze przed startem rywalizacji
Zanim rozpoczęto rywalizację na torze, już mieliśmy kontrowersje. Pierwszy mecz w Częstochowie pokrywał się terminami z finałem Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów w brytyjskim Rye House. Było wiadomo, iż w związku z tym Włókniarz będzie musiał sobie radzić bez Brytyjczyków – Lewisa Bridgera i Taia Woffindena, którzy stanowili podporę swojej kadry.
W bydgoskim środowisku natomiast uznano, iż powołanie Szymona Woźniaka do polskiej drużyny było celową zagrywką ze strony Marka Cieślaka, żeby osłabić drużynę Polonii, a jak doskonale wiadomo, ówczesny selekcjoner kadry cały czas mieszkał w Częstochowie. Na szczęście jednak ze względu na niekorzystną pogodę, mecz pod Jasną Górą się nie odbył i obie drużyny mogły wystąpić w optymalnych, juniorskich zestawieniach.
Nieznaczna zaliczka częstochowian
Pierwsze spotkanie zakończyło się sześciopunktową porażką bydgoszczan. Wynik sam w sobie nie był szczególnie zaskakujący. Większą niespodzianką było to, iż Włókniarz taką zaliczkę uzyskał mimo słabszej postawy Petera Karlssona oraz Rune Holty. Znakomite spotkania odjechali Rafał Szombierski oraz Sławomir Drabik, zdobywając odpowiednio 12 oraz 7 punktów.
Warto jednak dodać, iż „Slamer” był niepokonany w swoich trzech pierwszych startach. Był też jedynym, który zdołał ograć genialnego tego dnia Walaska. Popularny „Greg” po jedynce z bonusem w pierwszym biegu, dowiózł później aż pięć trójek. Solidne występy zaliczyli też Andreas Jonsson oraz Robert Kościecha (odpowiednio jedenaście i osiem punktów). Niestety, kompletnie zawiedli Denis Gizatullin oraz Antonio Lindback (3 punkty oraz zaledwie 1).
Nerwowo już od samego początku
Obie ekipy wiedziały jak ogromna jest stawka rewanżu. Nerwowa atmosfera była widoczna na torze już od pierwszego biegu. Sytuacja po wyjściu ze startu układała się na remis, jednak na wejściu w pierwszy łuk podniosło motocykl Woźniaka, który upadł. Wjechał w niego jeszcze Damian Adamczak. Upadek wyglądał koszmarnie, na szczęście jednak obaj zawodnicy wyszli z całej sytuacji bez szwanku.
W powtórce osamotniony Adamczak nie dał rady Tai’owi Woffindenowi i Borysowi Miturskiemu. W drugim biegu znakomitą walkę stoczyli Grzegorz Walasek i Peter Karlsson, z której górą wyszedł zawodnik gospodarzy. Trzeci bieg przyniósł remis – jak się okazało, nie po raz pierwszy tego dnia nie do złapania był Rafał Szombierski.
W czwartym biegu dnia znowu zrobiło się gorąco. Andreas Jonsson przegrał start z Woffindenem, jednak dogonił Brytyjczyka. Wtedy częstochowski junior zaczął „kłaść się” na Szweda, co zakończyło się upadkiem i wykluczeniem 20-latka. W powtórce bydgoska publiczność przeżyła kolejne rozczarowanie. Wydawało się, iż pewnie po zwycięstwo pomknie Andreas Jonsson. Jednakże na wejściu w pierwszy łuk ostatniego okrążenia wyniósł się za szeroko i ograł go Rune Holta. Temperatura również się podniosła w piątej gonitwie, kiedy Kościecha i Lindbäck wyszli ze startu na 5:1, jednak sędzia zarządził powtórkę, bo na starcie ruszał się Lewis Bridger. Okazało się, iż to było jedynie odroczenie wyroku i kibice Polonii mogli cieszyć się z pierwszego podwójnego zwycięstwa. Tablica świetlna wskazywała wówczas wynik 16:14.
Żadna z drużyn nie mogła przejąć inicjatywy i dwupunktowa przewaga bydgoszczan utrzymywała się do jedenastym biegu. Miejscowi najbardziej mogli pluć sobie w brodę w ósmym rozdaniu punktowym, kiedy po świetnym starcie Damian Adamczak miał szansę dowieźć dublet z Andreasem Jonssonem. euforia gospodarzy nie trwała jednak długo i w przeciągu jednego okrążenia junior popełnił błędy, przez które spadł na koniec stawki.
Horror w końcówce meczu
Po dwunastym starciu, Polonia znalazła się w niezwykle trudnym położeniu. Para Kościecha – Adamczak przegrała podwójnie z Peterem Karlssonem i Tai’em Woffindenem, przez co na trzy biegi przed końcem miała do odrobienia aż osiem punktów w dwumeczu. Wyścig później nastąpiła jednak błyskawiczna kontra. Nieomylny tego dnia Walasek w duecie z Lindbäckiem nie dał szans Holcie i Bridgerowi. Przed biegami nominowanymi „Gryfy” prowadziły w meczu 40:38, a w dwumeczu było 86:82 dla częstochowskich „Lwów”.
W przedostatniej odsłonie dnia pod taśmą stanęli Lindbäck z Gizatullinem oraz Karlsson z Bridgerem. Gospodarze nie mogli przegrać tego biegu, jeżeli chcieli przedłużyć swoje nadzieje na wygraną. Ze startu bydgoszczanie wyszli na 4:2, a Gizatullin wręcz „wybił żużel z głowy” Bridgerowi, po czym wściekły Brytyjczyk od razu zjechał z toru. Lindbäck jednak nie dał rady utrzymać prowadzenia i dał się ograć swojemu rodakowi.
Chwilę po zakończeniu wyścigu Bridger rzucił kaskiem w Rosjanina i pobiegł w jego kierunku. Obaj panowie zdążyli wymienić się kilkoma z pewnością niezbyt miłymi słowami, jednak zostali rozdzieleni, nim doszło do rękoczynów. Brytyjczyk jako sprawca całego zamieszania został ukarany czerwoną kartką.
Ostatni bieg decydował o wszystkim
Polonia potrzebowała wygrać podwójnie ostatni bieg, aby rzutem na taśmę utrzymać się w Ekstralidze. Mieli się w nim zmierzyć niepokonany Walasek w parze z nieco zawodzącym Jonssonem (8 punktów z bonusem w czterech biegach) przeciwko fenomenalnemu tamtego dnia Szombierskiemu oraz solidnemu Holcie.
Ze startu rewelacyjnie ruszył z pierwszego pola Norweg z polskim paszportem, jednak błyskawicznie dopadł do niego ruszający spod płotu Walasek. Jonsson przytomnie na pierwszym łuku odprowadził „Szuminę” pod sam płot, jednak został wyraźnie za prowadzącą dwójką. Walasek gwałtownie uporał się z Holtą, a bardzo szybki Szwed rzucił się w pogoń za „Ryśkiem”. AJ dwoił się i troił na przestrzeni czterech okrążeni, jednak nie dał rady pokonać Drużynowego Mistrza Świata z Vojens.
Taki rezultat oznaczał, iż Polonia wygrała mecz 47:43, jednak w dwumeczu to częstochowianie byli górą, wygrywając 91:89. Bydgoszczanie po raz drugi w swojej historii opuszczali szeregi najlepszych. Jak się okazało, znowu tylko na rok. Udało się zatrzymać prawie wszystkich zawodników, z Emilem Sajfutdinowem i Grzegorzem Walaskiem na czele. Odszedł jedynie Jonsson, który po siedmiu latach nad Brdą, przeszedł do Falubazu Zielona Góra.
Kolejne kilka lat w Bydgoszczy były spokojne. Oczywiście pod względem wyłącznie sportowym, bo za kulisami działo się bardzo dużo. Na następny dreszczowiec w decydującej rozgrywce kibicom nad Brdą przyszło jednak czekać aż dziewięć lat.
