W dusznym i ciężkim powietrzu tokijskiego stadionu Melissa Jefferson-Wooden pokazała pełnię swojego talentu i dojrzałości sportowej. Amerykanka, która od początku sezonu wygrywała każdy bieg na 100 metrów, w najważniejszym starcie roku potwierdziła dominację. Wygrała finał mistrzostw świata z czasem 10.61. To nowy rekordem imprezy i trzeci najlepszy rezultat w historii sprintu.
Już po kilku krokach było jasne, iż rywalki nie zdołają jej zatrzymać. Jefferson-Wooden od początku kontrolowała bieg, a jej przewaga na mecie (0.15 sekundy) była drugą największą w dziejach mistrzostw świata na tym dystansie.
Za Amerykanką finiszowały młoda Jamajka Tina Clayton, która ustanowiła rekord życiowy (10.76), oraz mistrzyni olimpijska z Saint Lucii Julien Alfred, zdobywając brąz w 10.84 mimo kłopotów zdrowotnych.
fot. Mattia Ozbot
– Nigdy wcześniej nie miałam złota mistrzostw świata ani igrzysk. Ten rok poświęciłam, by to się zmieniło – mówiła Jefferson-Wooden tuż po biegu. – Wydawało się, iż to proste, ale za tym wynikiem stoją miesiące ciężkiej pracy i skupienie na każdym detalu – podkreśliła.
Tuż za podium znalazły się inne gwiazdy światowej lekkiej atletyki – Jamajka Shericka Jackson (10.88) oraz Amerykanka Sha’Carri Richardson (10.94), która w Tokio broniła złotego medalu zdobytego w 2023 roku w Budapeszcie.
Do finału biegu na 100 metrów nie zdołała zakwalifikować się Ewa Swoboda. W półfinale Polka pobiegła słabo i z wynikiem 11.36 zajęła ostatnie, ósme miejsce.
Pożegnanie legendy
Tokijski finał był też pożegnaniem jednej z największych postaci sprintu. Shelly-Ann Fraser-Pryce, pięciokrotna mistrzyni świata na 100 metrów, wystartowała po raz ostatni w globalnym czempionacie indywidualnym. 38-letnia Jamajka, witana przez kibiców burzą oklasków, zajęła szóste miejsce z czasem 11.03.
Źródło: World Athletics, red
fot. w nagłówku Mattia Ozbot