Iga Świątek (2.) i Madison Keys (14.) wyszły na kort centralny w Melbourne tuż po spotkaniu Aryny Sabalenki i Pauli Badosy - pierwszy półfinał wygrała Białorusinka. Dla Polki starcie z Keys miało być najtrudniejszym dotychczasowym wyzwaniem w tegorocznym Australian Open. Nie tylko ze względu na stawkę.
REKLAMA
Zobacz wideo Konflikt Igi świątek z Danielle Collins? Wesołowicz: To jednostronny beef
Amerykanka do tego meczu zanotowała serię 10 zwycięstw z rzędu. Na początku stycznia była najlepsza w imprezie rangi WTA 500 w Adejaldzie, gdzie pokonała mocne rywalki - m.in. Jessikę Pegulę, Jelenę Ostapenko czy Darię Kasatkinę. W ostatnich dniach w Wielkim Szlemie wyeliminowała z kolei chociażby Jelenę Rybakinę czy Danielle Colins.
Polka jak burza przeszła przez kolejne mecze w AO, ale w półfinale trafiła na rozpędzoną rywalkę, która w dodatku imponuje znakomitym returnem. W tej sytuacji od początku meczu wydawało się, iż najważniejsze w całym spotkaniu może być podanie Świątek. Potrzebowała pierwszego serwisu, by odeprzeć Keys od kortu, co widzieliśmy już w pierwszych minutach gry.
Serwis kluczem u Igi Świątek
To dlatego na początku Amerykanka dwukrotnie przełamała Polkę. Grała zgodnie z przewidywaniami - bardzo mocno i płasko, do tego szła do przodu. Jednocześnie jednak nie potrafiła tego powtórzyć we własnych gemach i stąd Świątek dwa razy wróciła do gry.
Nasza tenisistka popełniła kilka podwójnych błędów serwisowych - był to efekt ryzyka, jakie musiała podjąć, bo delikatniejszy drugi serwis od razu spotkałby się z agresywną odpowiedzią Keys. Gdy zaś Polka zaczęła lepiej operować pierwszym podaniem - nie tylko mocno, ale po prostu głębiej, celniej, na ciało czy z większą rotacją - od razu odskoczyła Amerykance.
Było 3:2, a po kilku minutach już 5:2 dla Świątek. Keys popełniała kolejne błędy, a gdy choćby uderzała dokładniej, to i tak straciła punkty, bo Polka prezentowała się wybornie w obronie. Dochodziła do każdej piłki, nie było jak skończyć z nią wymiany.
Dlaczego więc nagle w pierwszym secie z 5:2 zrobiło się 5:5? Trzeba oddać Amerykance, iż znów zaczęła uderzać mocniej i na tyle dokładnie, iż nasza tenisistka choćby ofiarną defensywą nie była w stanie się uratować. Nie pomagał jej też ponownie serwis, ale ten po chwili wrócił - w najważniejszym momencie seta.
Niebezpieczne returny Keys
11. gem to był popis Świątek pod względem podawania. Różnorodne serwowanie: raz płasko, raz lżej, a dokładniej, cięty serwis, zaskakujący dla rywalki. Trafiała pierwszym podaniem i umiejętnie odepchnęła Keys od linii końcowej. Pierwszego seta wygrała 7:5.
Czytaj także: Sabalenka pisze historię
Serwis przez cały czas był kluczem, czego potwierdzenie mieliśmy od początku drugiego seta. Amerykanka z łatwością returnowała, posyłając kilkukrotnie bezpośrednio winnera po podaniu Polki. To nakręcało jej grę, a tłumiło naszą tenisistkę. Do tego doszły kolejne podwójne błędy serwisowe Świątek. Polka ryzykowała, by nie grać lżej, ale nie trafiała.
I z akcji na akcję przewaga Keys rosła. Amerykanka, czując się komfortowo w gemach serwisowych Świątek, mogła pozwolić sobie na większe ryzyko. I wtedy właśnie zaczęła trafiać praktycznie każde uderzenie, z każdej pozycji. Imponujące, biorąc pod uwagę agresywny styl gry i moc uderzeń.
Emocje do końca
Trzeci set to zacięta walka, w której emocje odgrywały główną rolę. W takiej sytuacji skuteczny serwis jest tym bardziej na wagę złota. Nasza tenisistka wróciła do lepszego podawania. W pierwszym swoim gemie zaserwowała np. na ciało, czym zaskoczyła Madison Keys. W trzecim znów Amerykanka nie wiedziała, co zrobić. - Przede wszystkim zobaczmy, jak dobrze Iga podała. Kątem oka dostrzegła, jak ustawia się Keys i zagrała jej przez forhend - analizował komentator Eurosportu, Dawid Celt.
Przy stanie 3:4 nasza tenisistka znalazła się w opałach. Rywalka miała dwie szanse na przełamanie, ale Polka kapitalnie obroniła się właśnie podaniem. Najpierw cudownie wyrzuciła Amerykankę, kolejny serwis na jej ciało, a na koniec błąd Keys z returnu. Tak Świątek wyszła z dużych opresji.
I wydawało się, iż wiceliderka rankingu pójdzie choćby za ciosem, ale nie udało jej się wykorzystać czterech szans na przełamanie. Keys grała kosmicznie w najważniejszym momencie, cudem obroniła się wychodząc na 5:4.
- Mój serwis bywa chwiejny - mówiła Polka kilka tygodni temu w rozmowie z Canal+ Sport. Jej podanie falowało przez większość tego meczu, a w końcówce spotkania jednak nie pomogło. To Madison Keys zagra pierwszy raz w finale Australian Open, w którym w sobotę zmierzy się z Aryną Sabalenką.