Na razie kadrę trapi "wisimizm" i wciąż definiuje ją brak odwagi. Na konferencjach prasowych selekcjonera słyszymy jedno, na boisku widzimy drugie. Zamiast porządkować, bałaganimy. Nie znajdujemy odpowiedzi, stawiamy kolejne pytania. W tym fundamentalne: czy kadra jest w dobrych rękach, czy zmierza we adekwatną stronę, czy pomysł Michała Probierza ma ręce i nogi, czy w ogóle o selekcjonera tutaj chodzi, czy raczej o piłkarzy, a może o polską piłkę w ogóle. Kręcimy się przecież w kółko nie od miesięcy, a od dekad.
REKLAMA
Zobacz wideo "To nie brzmi głupio". Zieliński odpowiada dziennikarzom
Obraz pełen strachu
Próbowali różni artyści. Alfred Hitchcock starał się zamykać strach na filmowych taśmach, Edvard Munch mistrzowsko wypełnił strachem obraz "Krzyk", a Zdzisław Beksiński mawiał, iż maluje tak, jakby fotografował własne koszmary. Ale prawdziwie koszmarne arcydzieło zmalowali dopiero polscy artyści-piłkarze w doliczonym czasie gry meczu ze Szkocją. W muzeum polskiego futbolu powinniśmy wręcz wyeksponować tę akcję w najbardziej zaszczytnym miejscu. Niech się następni Beksińscy uczą, jak strach, przerażenie i lęk obrazują prawdziwi mistrzowie.
Mamy oto 92. minutę, drugą z doliczonych czterech, remis 1:1, który Polsce zapewnia grę w barażach o pozostanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów, a Szkocję skazuje na pewny spadek. Ale wystarczy jeden gol dla rywali i zamienimy się miejscami. Piłkę ma Adam Buksa, największy z naszych, biegnie z nią w stronę bramki rywala. Przytomnie zagrywa do Nicoli Zalewskiego pod boczną linię. I tutaj zaczyna się absolutne mistrzostwo. W polu karnym stoi osamotniony Piotr Zieliński i pokazuje ręką, iż trzeba grać do przodu, właśnie do niego. Ma przecież wokół sporo wolnego miejsca, może strzelić drugiego gola. Ale jest też sam Buksa, pokazujący ręką przeciwny kierunek, gdzie w okolicach linii środkowej czeka już Bartosz Slisz. I to jego wybiera Zalewski. A co robi Slisz? Odwraca się z piłką i zagrywa na własną połowę do Kamila Piątkowskiego. Ten jednym sprawnym ruchem wycofuje ją jeszcze o kilka metrów, podając do Sebastiana Walukiewicza, a on odwraca się i zagrywa prosto do bramkarza Łukasza Skorupskiego. Imponuje tempo polskich artystów - w równo dziesięć sekund rezygnują z szansy na zdobycie bramki i docierają z piłką we własne pole karne. A wtedy sięgają po kultowy już motyw "lagi". To jak puszczenie oczka do wszystkich koneserów futbolowej sztuki w naszym kraju. Dbają przy tym o szczegóły, więc dzieło wieńczy swoista klamra, bo wybita - wydawałoby się na ślepo - piłka znów trafia do Buksy, który tym razem od razu ją traci. Dokładnie 33 sekundy później piłka ląduje w polskiej bramce. Przegrywamy 1:2. Spadamy.
Historyczna akcja reprezentacji Polski screen TVP Sport
Jakże symboliczny to obraz! Przeszyty strachem od pierwszego machnięcia nogą do ostatniego. adekwatnie każdy ruch bohaterów dzieła zdradza towarzyszący im lęk. Bojaźń determinuje ich każdą kolejną decyzję. Pragną tylko bezpieczeństwa, dość mają niepokoju. Chcą przetrwać, jakoś dociągnąć do końca. To dzieło dla polskiej sztuki piłkarskiej wręcz uniwersalne. Autorstwo przypisuje się Michałowi Probierzowi, choć niewykluczone, iż po cichu pracowało nad nim wielu artystów. Inspiracje samego autora wyraźnie sięgają sedna rodzimej kultury. To w końcu nad Wisłą uknuliśmy stwierdzenie, iż piłka danemu piłkarzowi nie przeszkadza, co ma oddawać jego techniczne wyrafinowanie.
Żyjemy w uprzywilejowanych czasach, bo od miesięcy przysłuchujemy się Probierzowi, więc łatwiej nam zrozumieć kontekst. Od razu wyłapujemy, iż autor tym dziełem chciał zabawić się z widzem i zakpić z krytyków. Wiemy przecież, iż to artysta deklarujący grę wręcz brawurową, powtarzający, iż w piłkarskiej sztuce musi być miejsce na odwagę. My więc rozumiemy, iż ten obraz to zamierzona artystyczna kpina. Pójście pod prąd. Zgrabna próba wykiwania widza. Ale przyszłe pokolenia mogą się na ten zabieg nabierać na maturach czy kolokwiach w ASP.
"Wisimizm" dręczy polską kadrę
Dość już. Wychodząc ze Stadionu Narodowego widziałem tłumy przybitych kibiców. W metrze jeden gagatek wpadł do wagonu i wydarł się: "Hej, k…, coście tak cicho?!". Odpowiedziały mu tylko dziesiątki zażenowanych par oczu. Po listopadowym zgrupowaniu trudno o dobry humor. 1:5 z Portugalią, 1:2 ze Szkocją. Bezlitosny oklep od giganta i bolesny cios od średniaka. Niech każdy sam rozstrzygnie, co boli bardziej. Czy bardziej martwi formalny spadek do Dywizji B, czy obraz pogubienia i chaosu w kadrze. Czy bardziej zastanawia hipokryzja selekcjonera, który jak nakręcony powtarza, iż najważniejsze, by piłkarze regularnie grali w klubach, wystawiając jednocześnie niegrających Jakuba Modera i Jakuba Kiwiora, i dowołując do przetrzebionej kontuzjami obrony Mateusza Wieteskę, który w bagażu podręcznym zmieścił 17 minut uzbieranych w Serie A od sierpnia. A może jednak zastanawia przede wszystkim "wisimizim" samych piłkarzy, którzy po wysokiej porażce uśmiechnięci pozują do zdjęć z Cristiano Ronaldo, a na kolejne niepowodzenia reagują w sposób nadzwyczaj stonowany?
"Wisimizm" wybrzmiał na przedmeczowej konferencji prasowej, gdy Piotr Zieliński, jeden z obfotografowujących się z Ronaldo polskich piłkarzy, zapytany, czy kapitanowi wypada robić takie zdjęcia po porażce 1:5, odburknął, iż skoro chciał to zrobił i tyle. Pisałem już dzień po meczu z Portugalią, iż nie rozumiem, dlaczego po tak dotkliwej i rozczarowującej porażce, on i Zalewski są w ogóle w nastroju do robienia zdjęć. Dlaczego to nie godzi w ich ego, tylko po prostu po nich spływa. Na konferencji usłyszałem, iż wszyscy piłkarze w gruncie rzeczy są źli i tę złość pokażą w meczu ze Szkocją. No to zobaczyłem. Ależ rwała się pod nimi trawa w 3. minucie, gdy Szkoci rozklepali ich już w pierwszej akcji! Ależ tam było widać determinację! Ben Doak odskoczył od Zalewskiego na dwa metry i już miał święty spokój. Za Johnem McGinnem nikt choćby nie pobiegł.
"Wisimizm" to też kompletny brak reakcji na tracone gole w Porto - spuszczone głowy, rozłożone ręce, spacery za piłką. Będzie 0:3? 0:4 czy 0:5? "Wisimiz" w czystej postaci. Ale "wisimizm" to także bierność na Narodowym, gdy Szkoci jeszcze w pierwszej połowie obijali słupek i poprzeczkę, w czym nikt im nie przeszkadzał. Szymański stał i patrzył, jak Scott McTominay składa się do strzału. Moder obserwował byłego kumpla z Brighton - Billy’ego Gilmoura. Zieliński po godzinie człapał bez piłki i przeciwko Portugalii, i przeciwko Szkocji. Często myślałem wtedy o tej złości, która z jednej strony nie pozwala zrobić sobie zdjęcia z rywalem, ale też później napędza na boisku. O charakterze, który sprawia, iż wytrzymujesz trudniejsze momenty meczu z zaciśniętymi zębami, a po wyrównującej bramce szukasz następnej, a nie oddajesz inicjatywę rywalowi - jak przeciwko Szkocji.
Ale czy polskich piłkarzy w ogóle cokolwiek martwi? Ten spadek? Ta porażka po golu tuż przed końcowym gwizdkiem? Przecież wielu z nich wydaje się wiecznie zadowolonych. Przegraliśmy ze Szkocją? Zieliński żonglował słowami, iż równie dobrze mogło być 4:2 dla nas albo i 6:2, albo przynajmniej 5:3. Moder, nie bez powodu zmieniony w przerwie, też doszukał się w swojej grze kilku dobrych zagrań, z których był zadowolony. Sam selekcjoner niemal we wszystkich meczach, choćby wyraźnie przegranych, znajduje "dobre momenty". Czy polskich piłkarzy - tak pewnych siebie przed obiektywami kamer - skłania do refleksji to, iż jednocześnie na boisku chwieją się po pierwszym ciosie rywali i mają tak duży problem z wytrzymaniem presji? Momenty, w których Szkoci zdobywali bramki są znamienne - początek meczu i koniec. Emocje zwykle są wtedy największe. Podobnie było już na Euro - początek meczów z Holandią i Austrią mieliśmy równie nerwowy, a przesądzające o porażkach gole traciliśmy w ostatnich kilkunastu minutach. O hurtowo traconych bramkach w Lidze Narodów powiedziano z kolei już wszystko - 16 w sześciu meczach, tyle co Bośnia i Hercegowina, o jedną więcej niż Kazachstan. Na szczęście Zieliński zapewnił po meczu ze Szkocją, iż w marcowych meczach "będziemy już dużo bardziej skoncentrowani i uważni". Uff! Szkoda, iż nie postanowili jednak skoncentrować się już od listopada. Może udałoby się utrzymać w najwyższej dywizji Ligi Narodów.
Najgorszy efekt przeszło rocznej pracy, jaki Probierz mógł sobie wyobrazić
To zresztą dla Polski rozgrywki przeklęte. Nie do końca ustaliliśmy, co dla nas znaczą, do czego mają służyć i o co w nich walczymy. Na ile machnąć ręką, a na ile rozpaczać po spadku. Na co selekcjonerowi pozwolimy, a czym się zaniepokoimy. Działacze UEFA od paru lat wpychają nas pod koła gigantów, a ci bezlitośnie się po nas przejeżdżają. Kiedyś porażki z wielkimi zdarzały się raz na paręnaście miesięcy, w międzyczasie każdy selekcjoner mógł złapać głębszy oddech. A teraz? Pierwszą ofiarą był Jerzy Brzęczek, bo porażki w krótkim okresie z Włochami i Holandią tak wzmogły niecierpliwość kibiców i podburzyły samych piłkarzy, iż skłoniły Zbigniewa Bońka do zwolnienia go jeszcze przed Euro. Później wysoka porażka 1:6 z Belgią na dobre wpędziła Czesława Michniewicza w okopy przed własną bramką. Od tej pory mógł powiedzieć: chcieliśmy grać w piłkę z wielkimi, dostaliśmy w nos, więc więcej razy bez gardy już się nie pokażemy.
I wreszcie dzieje się to z Michałem Probierzem, który jako pierwszy selekcjoner spada do dywizji B, więc zza pleców słyszy coraz więcej głosów wzywających do jego zwolnienia. Atmosfera gęstnieje. Ale co najgorsze - mocni rywale przepalili wiele jego pomysłów. Kibice, eksperci i dziennikarze już pchają go w stronę zmiany ustawienia, słychać też nawoływanie do gry "zmasowaną obroną", wracają brednie, iż w naszym reprezentacyjnym DNA leży gra z kontrataku. Dawidowicz ma przechlapane od meczu z Chorwacją, a Walukiewicz nadaje się mniej, odkąd pojawił się na boisku w drugiej połowie w Porto, po spotkaniu ze Szkocją za niewykorzystane okazje oberwał Świderski. Ale spada też cierpliwość samego Probierza. Mateusz Bogusz raz gra w pierwszym składzie, raz w ogóle nie dostaje powołania. Później znów wychodzi od początku za kontuzjowanego Szymańskiego, ale już w kolejnym meczu nie podnosi się z ławki. Do gry jako "szóstka" nie nadaje się ani Moder, ani Zieliński, ani Oyedele, ani Slisz, a Romanczuk często bywa kontuzjowany. Nie wiadomo więc, kto się nadaje. Im więcej Probierz rozgrywał meczów, tym większe było zamieszanie. Przybywało pytań o hierarchię wśród środkowych obrońców, obsadę środka pola, choćby o wybór podstawowego bramkarza. Czy mamy dziś kadrę gotową bardziej niż rok temu? Czy wiemy o niej więcej niż wtedy? Czy mamy pomysł, jak wykorzystać Lewandowskiego, który od roku nie zdobył w kadrze gola z gry i prawie nie oddaje w niej strzałów z akcji? Czy mamy pomysł, jak w końcu uszczelnić obronę? jeżeli Probierz odpowiada, iż potrzebujemy piłkarzy zdrowych i grających w klubach, to zrzuca odpowiedzialność na czynniki, które od niego nie zależą.
Selekcjoner podsumowywał swoją dotychczasową kadencję na pomeczowej konferencji. Mówił, iż drużyna lepiej atakuje, stwarza okazje. Piętro niżej, w mixed zonie, wtórował mu Zieliński, mówiąc, iż zespół potrafi się lepiej pozycjonować na połowie rywala, swobodniej czuje z piłką i ma większy repertuar ataków. I fragmentami nie sposób tego nie dostrzec. Wciąż jednak nadrobienie wszystkich traconych bramek graniczy wręcz z cudem, a w kluczowych momentach piłkarze boją się wziąć odpowiedzialność.
Wróćmy do akcji z 92. minuty, bo ona podsumowuje to najlepiej. O tym, by zawrócić z piłką pod własną bramkę zdecydowali raczej sami piłkarze, bo z gestów Probierza dało się wyczytać, iż raczej chce, by drużyna opuściła swoją połowę. Pytanie - dlaczego podświadomość kazała im wcisnąć hamulec i próbować przeczekać, mimo iż otwierała się przed nimi szansa do zdobycia gola i wygrania meczu. To najgorszy efekt przeszło rocznej pracy, jaki Probierz mógł sobie wyobrazić. Tyle podjął prób, by zmienić mentalność tych piłkarzy, tak bardzo chciał, by zerwali ze starymi przyzwyczajeniami, tyle mówił o odwadze, a w kluczowym momencie przez brak tej odwagi jego reprezentacja poległa.
Zresztą, jaka to odwaga zagrać w pole karne? Zalewski potrafi to zrobić z zamkniętymi oczami. Ale w 92. minucie choćby nie chciał spróbować. On - najodważniejszy piłkarz tej kadry - wolał zagrać "bezpiecznie". Każdy kolejny piłkarz też grał do tyłu. Nie, to nie jest odpowiedni kierunek.