Mikołaj Sawicki w ostatnich latach zwykle na początku zgrupowania reprezentacji Polski meldował się w Spale, bo trener Nikola Grbić regularnie powoływał go jako pomocnika. Zanim do grupy dołączą odpoczywające po walce o medale gwiazdy kadry. W Spale w środę rozpoczęło się zgrupowanie, ale 24-letniego przyjmującego tam nie ma, bo razem z Bogdanką LUK Lublin niespodziewanie walczy w finale PlusLigi. I równie niespodziewanie był pierwszoplanową postacią pierwszej odsłony rywalizacji o złoto.
REKLAMA
Zobacz wideo Aluron CMC Warta Zawiercie zwycięża w pierwszym ćwierćfinałowym meczu PlusLigi. Bartosz Kwolek: Ciężko się grało
Człowiek od czarnej roboty niespodziewanym bohaterem. W pojedynkę wygrał niemal seta
Tak jak sama obecność Bogdanki w finale to spora niespodzianka, tak też wiele osób mogło być ogromnie zaskoczonych tym, kto był liderem punktowym zwycięzców środowego spotkania w Sosnowcu. Bo zwykle to Wilfredo Leon z atakującym Kewinem Sasakiem grali pierwsze skrzypce w ofensywie w ekipie z Lublina, a Sawicki zwykle był człowiekiem od czarnej roboty. Ale nie tym razem.
24-letni przyjmujący jeszcze nigdy nie grał o tak dużą stawkę w PlusLidze, ale zupełnie nie było tego po nim widać. W pierwszym secie zaliczył prawdziwe wejście smoka. Zdobył bowiem aż 11 punktów, z czego trzy bezpośrednio z zagrywki. W tym na koniec partii, dobijając rywali. Potem może nie dominował już równie mocno, ale wciąż trzymał bardzo wysoki poziom. Efektem tego było zdobycie 20 pkt w trzysetowym meczu. Dwa z nich zanotował blokiem i to właśnie jedna z takich jego akcji bardzo pomogła drużynie z Lublina wrócić do życia w trzeciej partii (17:17), w której przegrywała już 13:17.
- Co czuję? Ekscytację. Ale trzeba to jeszcze dociągnąć do końca. Mam nadzieję, iż jeszcze dwa mecze - zastrzegł tuż po meczu na antenie Polsatu Sport Sawicki, nawiązując do formuły finałowej rywalizacji.
Bogdanka, której najwyższym miejsce w krótkiej historii występów w PlusLidze (rozgrywają w niej czwarty sezon) to ubiegłoroczna piąta lokata, jest więc już tylko o dwa kroki od drugiego triumfu w sezonie. Wcześniej bowiem zanotowali już sukces w europejskich pucharach, zwyciężając w Pucharze Challenge.
Sprawdziły się słowa Leona. Wielkie kłopoty wicemistrzów Polski
- My się nie zatrzymujemy. To jeszcze nie koniec - mówił na antenie Polsatu Sport Leon po awansie do finału i wyeliminowaniu broniącego tytuły Jastrzębskiego Węgla.
Siatkarz, na którego nastawiają się wszyscy rywale, w środę został w ataku przyćmiony przez Sawickiego, ale w kluczowych momentach pierwszego meczu z Aluronem CMC Warty przypominał, iż dobrze zna też tryb "przyczajony tygrys, ukryty smok". Bo o ile w początkowych fragmentach nie ani zbyt widoczny, ani zbyt skuteczny, to w końcówkach prezentował się mistrzowsko. A to w swoim stylu gnębił rywali w polu serwisowym, a to skończył istotny atak. Wicemistrz olimpijski z Paryża, który dołączył do Bogdanki przed sezonem, znów pokazał, iż w kluczowych momentach jest obecny.
Cała drużyna z Lublina zasłużyła na pochwały. Finałowi debiutanci ani przez chwilę nie okazali tremy, a wykorzystywali swój wielki atut w postaci bardzo mocnej zagrywki. To m.in. dzięki niej zneutralizowali niebezpieczeństwo w trzeciej partii, w której przez ponad pół seta byli mocno w tyle. Rozgrywający Marcin Komenda świetnie prowadził grę, swoje dokładali środkowi. Nie było się do czego przyczepić. No może poza jednym - w drugim secie pozytywne przyjęcie wynosiło zaledwie 20 procent, ale mimo to goście "wykręcili" z tego 70 procent skuteczności ataku. Wbrew logice? Być może. Ale pochwały za to na pewno przynajmniej częściowo należą się Komendzie.
Zespół z Zawiercia zaś wyraźnie nie był w stanie uporać się z problemami kadrowymi. O ile w zaciętym półfinale z PGE Projektem Warszawa wyszarpali zwycięstwo w decydującym dreszczowcu (wygrali 3:2) mimo braku dwóch gwiazd, to tym razem wyraźnie odczuwali nieobecność Aarona Russella i Karola Butryna. Ten drugi jest wykluczony z gry z powodu kontuzji, a pierwszy też miał niedawno kłopoty zdrowotne, ale teraz nie mógł też zagrać ze względu na limit obcokrajowców. Zastępujący Butryna i Russella Kyle Ensing i Patryk Łaba robili co mogli, ale cała drużyna nie sprostała.
W swoim stylu starał się szarpać Bartosz Kwolek, który zawsze był w Aluronie człowiekiem od zadań specjalnych. I tym razem nieraz kończył piłki, które wydawały się niemożliwe do skończenia. Ale problemy jego drużyny były zbyt duże. Wicemistrzowie Polski przede wszystkim nie radzili sobie z przyjęciem serwisowych bomb rywali. W żadnych z trzech setów jako drużyna nie przekroczyli przy pozytywnym przyjęciu 35 procent. Opcje rozgrywającego Miguela Tavaresa były więc mocno ograniczone, a środkowi dostawali piłek jak na lekarstwo, a skrzydła nie były tak skuteczne jak do tego przyzwyczaili się kibice.
Drugi mecz finałowy odbędzie się w sobotę w Lublinie.